Darmowe ebooki » Wiersz » Damnata - Maria Konopnicka (czy można czytać książki w internecie za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Damnata - Maria Konopnicka (czy można czytać książki w internecie za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Maria Konopnicka



1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:
redakcyjna
Damnata
Przyjaciele Wolnych Lektur otrzymują dostęp do prapremier wcześniej niż inni. Zadeklaruj stałą wpłatę i dołącz do Towarzystwa Przyjaciół Wolnych Lektur: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Żywym i umarłym
I (Umarłych płaczę...)
Umarłych płaczę... Na wielkich dni grobie,  
Jak brzoza stoję we łzach i w żałobie,  
Którą mi nosić, o życie, po tobie!  
Kości na polu szeroko bieleją,  
Duchy się niosą wichrową zawieją,  
Zraniony orzeł nademną kracze,  
Umarłych płaczę.  
 
Płaczę minionych i ludzi i rzeczy,  
Płaczę proporców z wiedeńskiej odsieczy,  
I trąb Dnieprowych, i szczęków i mieczy.  
I wiem, że na świat nie wrócą się one 
Czasy pradawne, w mogiłach uśpione,  
Że ani wy ich, ni ja — nie obaczę...  
Umarłych płaczę.  
 
Do każdej trumny, do każdej mogiły 
Poszło pod ziemię coś z pędu i z siły 
Skrzydeł tych, co nas po świecie nosiły. 
Pod kurhanami, pod tarczą gdzieś rdzawą 
Śpi to, co było i życiem i sławą,  
A coraz rzadziej w dno trumny kołacze...  
Umarłych płaczę.  
 
Rozjęczał się, rozkołysał na Wawelu spiż...  
Do ćmy krzyżów przybył jeszcze jeden czarny krzyż.  
Jeszcze jeden wzniósł ramiona nad smętną dziedziną,  
Gdzie mniej coraz blasków słońca, a chmury wciąż płyną.  
 
Z dróg tułaczych, z krwawych ścieżek oto wraca już 
Ten, co z nami brał w pierś gromy wszystkich naszych burz.  
Wraca oto uciszony oną wielką ciszą,  
Których duchy praojcowe synów swych kołyszą.  
 
Już otarty z jego czoła bożych rabów znój,  
Dobiegł mety biegu swego, przebojował bój,  
Przebojował dnie młodości i swe zeszłe lata,  
Została mu domowina, ta dębowa chata...  
 
W cudzej stronie ją ciosano, z cudzych, zimnych drew,  
Na sen w niej go nie utulił miły, bratni śpiew...  
Na pierś brakło grudki ziemi z rodzinnej krainy,  
Nie żegnał go brzeg wiślany, nie żegnał step siny.  
 
Wichrem pomsty go pędziła obca, twarda dłoń,  
Jako Syn Człowieczy, nie miał, gdzieby złożył skroń...  
Dziś powraca po swą schedę do tej matki ziemi,  
Co obdziela dzieci swoje grobami cichemi.  
 
Opłakaneż to dziedzictwo, opłakany dział!  
Wyleciały ptaki młode, nakształt złotych strzał,  
Wyleciały z gniazda w słońce, ponad czarne chmury,  
A wróciły z krwawą piersią, z złamanemi pióry.  
 
Oj! ty ziemio, ty sieroto, przebogata w kir!  
Pękły struny szczerozłote twoich srebrnych lir,  
Pękły serca, które tobie śpiewały i biły,  
Ludzie w tobie pomaleli, porosły mogiły!  
 
O! ty ziemio, o, ty wdowo, przebogata w łzy!  
Wskroś twych łanów i kurhanów idą sine mgły,  
We mgłach płyną duchy smętne i duchy tułacze,  
Wiatr niedoli je pogania, i jęczy i płacze...  
 
A z czemże my wyjdziem, bracia, na swej ziemi próg,  
Witać tego, co nam wraca z tak dalekich dróg?  
Jak uczcimy, jak przyjmiemy Starej Baśni piewcę,  
Karmiciela myśli naszych, uczuć naszych siewcę?  
 
Nie rozkwitły wiosną kwiaty wpośród czarnych pól,  
Pieśń zgłuszyły jęki dzwonów i zadławił ból...  
W ciszy stoim wobec ducha, co idzie z tej trumny,  
My — pochodnie zagaszone, strzaskane kolumny.  
 
O! zaszumcie, gęste bory, w pogrzebowy chór,  
O! zapłaczcie, rzeki płaczki, co pijecie z chmur, 
O! posypcie łzami, rosy, na ojczyste groby,  
O! ściśnijcie wy się, dłonie, w tym domu żałoby!  
................................... 
 
Rozjęczał się, rozkołysał na Wawelu spiż...  
W ziemi grobów przybył jeszcze jeden czarny krzyż,  
Jeszcze jeden wzniósł ramiona nad smętną krainą,  
Gdzie mniej coraz blasków słońca, a chmury wciąż płyną!  
 
Na Kurhanie I
Śpijcie, śpijcie w głuchem polu 
Pobielałe kości!  
Kto powraca w dom sierocy,  
Ginie od żałości.  
 
Wyniszczona, wygorzała,  
Stara wasza strzecha...  
Z ognisk waszych — ani iskry,  
Z pieśni — ani echa.  
 
Wyrąbane wasze wrota,  
Znieważone progi,  
Rozniósł wicher dobro wasze 
Na rozstajne drogi.  
 
Rozniósł wicher dobro wasze,  
Złotą waszą dolę...  
Zarodziło piołunami 
Siane przez was pole.  
 
Pogorzkniały słodkie miody 
I białe kołacze,  
Ponad starem gniazdem waszem 
Kruk nocami kracze...  
 
Zmąciły się jasne zdroje,  
Płynące do morza,  
Pospadały gwiazdy z nieba,  
Pociemniała zorza.  
 
Ranki idą i przechodzą 
Bez słońca dla duszy,  
Wybujały chwasty dzikie,  
W pustce tej a głuszy...  
 
Oj, wie dobrze ziemia-matka,  
Wie dobrze mogiła,  
Czemu was tak, na sen wieczny,  
Cicho utuliła...  
 
Wiedzą o tem bujne deszcze,  
Wiedzą białe rosy,  
Czemu płaczą i żaleją 
Nad wami niebiosy...  
 
I te wichry rozełkane,  
I te czarne tucze,  
Co nad chatą waszą wieją,  
Jako skrzydła krucze.  
 
............................ 
Śpijcie, śpijcie w głuchem polu 
Pobielałe kości!  
Kto powraca w dom sierocy,  
Ginie od żałości. 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
Na kurhanie II
Śpijcie! Na grobach waszych żaden anioł jeszcze 
W słonecznej zbroi,  
Z hasłem, co w trupich próchnach budzi życia dreszcze,  
Anioł, o którym zdawna prorokują wieszcze,  
Nie stoi.  
 
Śpijcie! Tan Galilejczyk, co wskrzesza Łazarza 
Ściągnięciem ręki,  
Jeszcze się trumnom waszym otwierać nie każe,  
Jeszcze się na wiekowe nie puścił cmentarze,  
Na pola męki.  
 
Jeszcze gwiazda zaranna, kto wie, jak daleka,  
I trzecia zorza...  
Jeszcze ta, co od wieków przez ziemię przecieka 
Łez naszych i krwi naszej spłynąć musi rzeka,  
Do morza. 
 
Lirnikowi na „via Montebello”
„W ogniach jesteś świętych — idź i świeć”.  
 
(Z listu T. L.)
Słowy mnie swemi namaścił zdaleka,  
Jakoby święte wylawszy oliwy 
Na czoło moje, ten pieśniarz, co czeka 
Oparty o swój kij pątniczy, krzywy,  
Aż łódź tułacza odbije się z brzega,  
Do ostatniego, cichego noclega.  
 
A sam, pośpieszny będąc w drogi one,  
Patrzył komuby swą lirę zostawił,  
I pieśni, jako gołębie uśpione...  
A zaś mnie jasną ręką błogosławił,  
I rzucił na mnie przebłogie swe blaski,  
I zdał dziedzictwo miłości i łaski.  
 
Słowy mnie swemi namaścił do pieśni,  
I struny zładził na sercu mem drżącem,  
Jako ci ślepce, co chodzą boleśni 
Po sinym stepie, po polu grającem 
Od ech, a ręce na srebrnych piołunach 
Nad mogiłami kładą, jak na strunach.  
 
Aż one zioła gorzkie i żałosne 
Złotą się gędźbą rozbrzęczą po stepie,  
I poczną wróżyć kurhanom tym wiosnę,  
I szum obudzą w wyschniętym czerepie,  
I kość obwieją na stepie spróchniałą 
Echem, co niegdyś na szpiku jej grało.  
 
Jako na skałach siedzący orłowie,  
Wypatrzył lot mój pierzchliwy i niski,  
I tchu mi dostał, i mocy w swem słowie,  
I sam się mienić począł w różne błyski,  
By mnie nauczył, jak z piersi snuć zorze,  
I wielkie światła jutrzenne a boże.  
 
I pióra zjeżył siwe, i pod pióry 
Piersi pokazał zczerniałe i krwawe,  
A zaś się lotem wyniósł, i wskroś chmury 
Przebił na wielką świetlistą kurzawę,  
I uczył brać się do słońca od ziemi,  
Bez jęku, skrzydły bijący krwawemi.  
 
I rzekł mi: «W ogniach świętych jesteś oto —  
Idź, a świeć, bym się na ciebie nie żalił» 
I dziwną ducha swojego robotą,  
W jasny mnie płomień objął i zapalił.  
I wiem, że już mi w ogniach onych chodzić,  
I żyć płomieniem — i płomienie rodzić.  
 
A nie z rozkoszy próżnej, ni z uciechy 
To gorejące wzięłam namaszczenie: 
Bo rzadkie w pieśni ziemi tej uśmiechy,  
A ciężą na niej popioły i cienie 
Rzeczy pomarłych, a praca to sroga 
Śpiewać, gdy w piersiach jest ucisk i trwoga...  
 
Ale mi czynić trzeba, co duch zdarzy,  
A iść za głośnym od mogił podmuchem 
Ku jutrzni onej, co na dzień się żarzy,  
I za tym wielkim, żórawim łańcuchem 
Pióreczkiem lecieć porwanem od ziemi,  
Z piosenką cichą i łzami srebrnemi...  
 
Po grudce ziemi
Gdy sądy Boże, jak wichry, powstały,  
By kości nasze rozmiatać po świecie,  
Sierocy sztandar wielkości i chwały 
Bóg oddał w ręce poecie.  
 
Wziął go wieszcz, w blaskach słonecznych rozwinął,  
Jako ofiary i nadziei znamię,  
Ściągnął nad ludem potężne swe ramię 
I jak wódz — na duchy skinął.  
 
Poczuł się w sobie hufiec rozproszony 
Po krwawych ziemi całej polach bitwy;  
Pieśń się zerwała nad łany Koron,  
Nad puszcze sinej w mgłach Litwy.  
 
I w serce ludu szukając oddźwięku,  
Wiązała w klęskach potargane struny,  
Nawykłe zdawna do klątwy, bez jęku,  
Kiedy w nie biły pioruny.  
 
Długośmy byli jak lutnia strzaskann,  
Niezdolna wydać nic więcej, prócz zgrzytu,  
Na której wichry od rana do rana 
Targały ciszę błękitu.  
 
Długo my byli jak trup porzucony,  
Co się nocami przebudza cichemi 
I idzie, bladym upiorem wskrzeszony,  
By ssać krew własnej swej zemi.  
 
Aż tknięci słowem nieśmiertelnem mistrza,  
Hymn my ofiary podnieśli z mogiły...  
Odtąd harmonia wciąż czystsza i czystsza 
Wzmaga nam ducha i siły.  
 
Wieszcz wskrzesił serce narodu, mdlejące 
W marnych wysiłkach śmiertelnej rozpaczy.  
On dla rozbitów, dla nędznych tułaczy,  
Był — jako ziemia i słońce.  
 
On z pieśni swojej uczynił ognisko 
Obozu duchów, przy którem się grzeje 
Naród zmartwiały, nim zorza zadnieje,  
Bóg wie... daleko czy blizko.  
 
Pn z pieśni swojej uczynił nam hasło,  
Po którem, bracia, na duchów strażnicy 
Poznać się możem, nad ziemią zagasłą 
W martwej zwątpienia ciemnicy.  
 
On nam z niej słowa uczynił pacierza,  
Hymn narodowy nadziei i wiary, 
Puhar krzepiący i arkę przymierza,  
Co strzeże duchów ofiary.  
 
Jak zawołanie wspólnego nam rodu,  
Pieśń jego poszła po całej tej ziemi 
I była chlebem wśród suszy i głodu,  
Zdrojami była żywemi.  
 
A budząc sennych z długiego uśpienia,  
Jak blask poranny, co bije wskróś powiek,  
Dla zbrodni — była okrzykiem sumienia,  
Dla słabych — hasłem: tyś człowiek!  
 
Drżący ją starzec powtarzał o świcie,  
Patrząc w słoneczność wschodzącej jutrzenki;  
Dusza młodzieńcza swój zapał i życie 
Z jednej czerpała piosenki.  
 
Pieśń ta uwiła królewski dyadem,  
W którym, łez naszych zabłysły kropelki 
Nad czołem dumnem, spokojnem, choć bladem,  
Kobiety-obywatelki.  
 
I zarzuciła płaszcz drogi, utkany 
Z żywej, tajemnych uczuć naszych przędzy,  
Na ziemię ojców, na krwawe jej rany 
Na nagość i wstyd jej nędzy.  
 
Gdy biła w skrzydła anielskie nad ludem 
Nawet bluźnierca uginał kolana,  
A w oku jego wzbierała jak cudem 
Łza wrząca, dawno nieznana.  
 
O bracia moi! ja wam nie uczynię 
Krzywdy, wołając o pomnik Adama!  
Wiem, że ta ziemia poruszy się sama 
I wyda z siebie świątynię.  
 
Wiem, że się zwiną puszcze starej Litwy 
Na wieniec godny śpiewaka swojego,  
Wiem, że z ich szumem, jak z głosem modlitwy 
Rzeki do morza pobiegą.  
 
Wiem, że zniesiemy rękami własnemi,  
Z nad brzegów Niemna i z równin Korony,  
Choćby po grudce ojczystych pól ziemi 
1 2 3 4 5 6 7
Idź do strony:

Darmowe książki «Damnata - Maria Konopnicka (czy można czytać książki w internecie za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz