Woyzeck - Georg Büchner (książki czytaj online .txt) 📖
Kapitan twierdzi, że miarą wartości człowieka jest cnota, a Doktorobserwuje wzburzenie Woyzecka z chłodną fascynacją badacza.
Mimopilnego pełnienia służby u obu tych panów Franz Woyzeck nie ma dośćpieniędzy, by ożenić się z matką swojego dziecka. Maria, pozostawionasama sobie, przeżywa zauroczenie postawnym Tamburmajorem… Nie mogącdosięgnąć swoich ciemiężycieli, Woyzeck wyładowuje frustrację nasłabszej, zależnej od siebie istocie.
Georg Büchner umarł w wieku zaledwie 23 lat, osiągnąwszy tytuł doktorai stanowisko wykładowcy anatomii na uniwersytecie w Zurychu. Dramatzainspirowany doniesieniami z procesu sądowego Woyzecka, tragicznegomordercy, pozostawił niedokończony. Ten zbiór niezupełnieuporządkowanych fragmentów zawiera ogromny ładunek emocji i odsłaniastopniowo obraz społeczeństwa pełnego hipokryzji i opresyjnego.
- Autor: Georg Büchner
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Woyzeck - Georg Büchner (książki czytaj online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Georg Büchner
tłum. Jerzy Liebert
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-3112-4
Woyzeck Strona tytułowa Spis treści Początek utworu U KAPITANA WOLNA OKOLICA. MIASTO W ODDALI MIASTO ŚWIATŁA, BUDY, LUDZIE WNĘTRZE JASNO OŚWIETLONEJ BUDY IZBA MARII GABINET DOKTORA IZBA MARII ULICA IZBA MARII KORDEGARDA KARCZMA OTWARTE POLE IZBA W KOSZARACH PODWÓRZE U DOKTORA DZIEDZINIEC W KOSZARACH KRAMIK IZBA MARII KOSZARY ULICA DROGA LEŚNA NAD STAWEM KARCZMA NAD STAWEM Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaPowoli, Woyzeck, powoli; jedno po drugim! Zawrotu głowy dostanę! Cóż to ja z czasem pocznę, gdy się dziś Woyzeck o dziesięć minut prędzej uwinie? Woyzeck! Niech no on pomyśli, jeszcze trzydzieści pięknych lat ma przed sobą! Trzydzieści lat! To jak obszył trzysta sześćdziesiąt miesięcy, a co dopiero dni, godzin, minut! Cóż to on myśli począć z taką kupą czasu? Niech on go sobie podzieli!
WOYZECKRozkaz, panie kapitanie!
KAPITANZaczynam się na dobre bać o świat, kiedy pomyślę o wieczności. To orka, Woyzeck, to ci dopiero orka! Wiecznie — to wiecznie, wiecznie. To on rozumie; no, ale czasem nie jest znowu takie wieczne i wtenczas jedna chwila, tak, tylko chwilka. — Woyzeck, dreszcz mnie bierze, gdy pomyślę, że świat w jedną dobę sam siebie obiega. Co za marnotrawstwo czasu! — do czego to zmierza? — Woyzeck, już nie mogę patrzeć na żadne koło młyńskie, bo się mnie melancholia czepia!
WOYZECKTak jest, panie kapitanie!
KAPITANWoyzeck, czemuż to on zawsze taki zagoniony? Dobry człowiek tak nie wygląda, dobry człowiek, który ma czyste sumienie... Woyzeck, niech no on coś powie. Pogoda dzisiaj jaka?
WOYZECKParszywa, panie kapitanie, parszywa. Wietrzysko!
KAPITANCzuję to, coś się szasta po dworze, taki wiatr to coś jak mysz. szczwano Miarkuję, że to pewnie coś z północo-południa?
WOYZECKTak jest, panie kapitanie!
KAPITANHa! ha! ha! Z północo-południa! Ha! ha! ha! On jest głupi, potwornie głupi. wzruszony Woyzeck, on jest dobry człowiek, ale patetycznie on nie ma moralności! Moralność to znaczy, jak się jest moralnym, czy on to rozumie? Moralność — dobre słowo. On ma dziecko bez błogosławieństwa kościoła, jak mówi nasz wielebny kapelan, „bez błogosławieństwa kościoła” — wyrażenie nie moje.
WOYZECKPanie kapitanie. Dobry Bóg nie będzie pytał biednego pędraka, czy wymówiono amen przed jego zrobieniem. Pan mówi: „Dopuśćcie maluczkich do mnie!”
KAPITANCo on gada? Cóż to za dzika odpowiedź? Woyzeck, on mnie tą odpowiedzią zupełnie zbił z pantałyku! Gdy mówię on, to jego mam na myśli, jego...
WOYZECKMy biedny naród. Widzi pan, panie kapitanie, grosz! grosz! Jak kto nie ma pieniędzy! — Niech no taki popróbuje w świecie radzić sobie na moralny sposób! A przecież ma się także ciało i krew! Ale naszemu bratu10 źle będzie na tym i na tamtym świecie! Myślę, że gdybyśmy się nawet do nieba dostali, to by nas i tam zapędzono do robienia grzmotów.
KAPITANWoyzeck! on nie ma cnoty, on nie jest cnotliwy człowiek! Ciało i krew? Gdy leżę w oknie — a deszczyk dopiero co przeszedł — i przyglądam się białym pończoszkom, jak skaczą po ulicy — tam do diaska! Woyzeck, wtenczas na miłość mi się zbiera! Ja także mam ciało i krew. Ale cnota, Woyzeck, cnota! Bo inaczej, cóż z tym czasem zrobić? — mówię sobie zawsze — cnotliwy z ciebie człowiek, wzruszony dobry człowiek, dobry człowiek!
WOYZECKTak, panie kapitanie, cnota — ale gdzie mi tam do tego. Widzi pan, my prosty naród — nie mamy cnoty; naszemu bratu zostaje tylko natura11. Ale gdybym ja był panem i miał kapelusz i zegarek, i monokl, i umiał ładnie gadać, wtedy bym już na pewno był cnotliwy. Już tam musi być coś ładnego w tej cnocie, panie kapitanie, ale ja jestem biedny człowiek.
KAPITANCóż, Woyzeck, on jest dobry człowiek, dobry człowiek. Ale on za dużo myśli, a to zżera człowieka; on jest zawsze taki rozdrażniony. — Zmęczył mnie ten dyskurs. Woyzeck, niech on sobie idzie, a niech tak nie pędzi; niech idzie powoli, powolutku ulicą.
WOLNA OKOLICA12. MIASTO W ODDALITo miejsce jest przeklęte. Patrz, widzisz ten jasny pas na trawie, gdzie rośnie tyle bedłek13? Tam wieczorami toczy się głowa ludzka. Raz podniósł ją jeden, myślał — jeż. A w trzy dni i trzy noce leżał już na wiórach. (cicho) Andrzej! To byli farmazoni14, ja wiem. Farmazoni!
ANDRZEJCicho! Andrzej, słyszysz? Słyszysz? Coś idzie!
ANDRZEJIdzie coś za mną, pode mną. tupie o ziemię Wszędzie pusto, słyszysz? Pod nami pusto! Farmazoni!
ANDRZEJBoję się.
WOYZECKCicho, że aż dziwno. Dech zapiera. Andrzej!
ANDRZEJCzego?
WOYZECKGadaj coś! wodzi ogłupiałym wzrokiem po okolicy Andrzej, jak jasno! Łuna nad miastem! Ogień bucha z ziemi pod niebiosa, a z góry jakby ryk puzonów... Jak się przybliża! Uciekajmy! Nie oglądaj się!
Woyzeck, słyszysz jeszcze?
WOYZECKCicho, znowu wszędzie cicho, jakby świat zamarł.
ANDRZEJSłyszysz? Bębnią na apel. Musimy iść!
MIASTONo, mały! Tra ta ta! Tra ta ta! Słyszysz? Nadchodzą!
MAŁGORZATACo za chłop! Jak dąb!
MARIATrzyma się jak król!
Cóż za czułe spojrzenie, pani sąsiadko! Nie wiedziałam, że umiecie tak patrzeć.
MARIAWasze oczy błyszczą jeszcze.
MARIAA choćby! Co wam do tego? Zanieście swoje ślepia do Żyda, niech wam je wypucuje, może też jeszcze będą błyszczeć i znajdzie się kto, co da za nie dwa świecące guziki.
Uwagi (0)