Woyzeck - Georg Büchner (książki czytaj online .txt) 📖
Kapitan twierdzi, że miarą wartości człowieka jest cnota, a Doktorobserwuje wzburzenie Woyzecka z chłodną fascynacją badacza.
Mimopilnego pełnienia służby u obu tych panów Franz Woyzeck nie ma dośćpieniędzy, by ożenić się z matką swojego dziecka. Maria, pozostawionasama sobie, przeżywa zauroczenie postawnym Tamburmajorem… Nie mogącdosięgnąć swoich ciemiężycieli, Woyzeck wyładowuje frustrację nasłabszej, zależnej od siebie istocie.
Georg Büchner umarł w wieku zaledwie 23 lat, osiągnąwszy tytuł doktorai stanowisko wykładowcy anatomii na uniwersytecie w Zurychu. Dramatzainspirowany doniesieniami z procesu sądowego Woyzecka, tragicznegomordercy, pozostawił niedokończony. Ten zbiór niezupełnieuporządkowanych fragmentów zawiera ogromny ładunek emocji i odsłaniastopniowo obraz społeczeństwa pełnego hipokryzji i opresyjnego.
- Autor: Georg Büchner
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Dramat
Czytasz książkę online - «Woyzeck - Georg Büchner (książki czytaj online .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Georg Büchner
Co, co? Ty panno z dzieckiem! Ja jestem uczciwa osoba, ale ty, każdy cię zna! Siedem par skórzanych portek potrafisz prześwidrować ślepiami.
MARIAZdzira! zatrzaskuje okno Chodź, mój mały! Czego się ci ludzie czepiają! Bękart biedny z ciebie, a cieszysz matkę nieślubną mordką! Aaa!
Kto tam? Czy to ty, Franek? Chodź do środka.
WOYZECKNie mogę. Muszę na apel!
MARIANaciąłeś prętów dla kapitana?
WOYZECKTak, Maryś. Ach...
MARIACo ci, Franek? Wyglądasz jakoś nieswój?
WOYZECKMaryś, było znów coś, dużo... Czyż nie jest napisane: „I patrz — oto wyszedł dym od ziemi jakoby z pieca...”16
MARIAFranek!
WOYZECKSzło za mną aż do miasta. Coś, czego nie można pojąć, coś, co nam rozum odbiera. Co to może być?
MARIAFranek!
WOYZECKMuszę iść. Dziś wieczorem na kiermasz! Uciułałem jeszcze trochę grosza!
Co za człowiek! Taki zamyślony! Nie popatrzył nawet na dziecko. Jeszcze mu się rozum pokręci od tego myślenia! Coś tak ścichł, syneczku? Boisz się? Ależ ciemno, choć oko wykol! A zawsze przecie widno, jakby latarnia świeciła. Nie wytrzymam już, dreszcz mnie chwyta.
Hej, Maryś, hopsasa! — Biedny starzec, biedne dziecko! Smutek i wesele!
MARIAFranek, jak błazny mają rozum, to my chyba też błazny. — Śmieszny świat! Piękny świat!
Panowie i panie! Tu można oglądać stworzenie, jakim jej Pan Bóg zrobił. Nic, to fraszka! Proszę, co może sztuka! Oto małpa. Chodzi prościuteńko, ma surdut i spodnie. Nosi pałasz u boku! To żołnierz! Najniższy gatunek rodzaju ludzkiego. Michałek, ukłoń się! Ładnie, tak! Niczym baron! Daj buzi. Tak! trąbi Muzykalne stworzenie! Panowie i panie! Tu można oglądać astronomicznego konia i kanarki. Faworyci wszystkich koronowanych głów Europy. Powiedzą wam wszystko, jaki wiek, ilość dzieci, co za choroba! Rozpoczynamy widowisko! Za chwilę początek początku!
WOYZECKChciałabyś tam?
MARIAA jakże, mogę! Chłop z frędzlą17, a baba w portkach! To musi być ciekawe.
Stój! Widzisz! Ale kobita!
PODOFICERDiabli nadali! Na rozpłodek pułków kirasjerów18!
TAMBURMAJORI do hodowli tamburmajorów!
PODOFICERJak głowę nosi! A krucze włosy jakby ją ciężarem na bok ciągnęły! Ależ oczy —
TAMBURMAJORJakbyś do komina spojrzał albo do studni. Jazda za nią!
WNĘTRZE JASNO OŚWIETLONEJ BUDY MARIACo za światło!
WOYZECKTak, Maryś: czarne koty, ogniste ślipia! Ha! Ależ wieczór!
WŁAŚCICIEL BUDYPokaż, co umiesz! Pokaż swój bydlęcy rozsądek! Zawstydź ludzką socjetę! Szanowni państwo, oto koń, posiada cztery kopyta, jeden ogon, należy do świata uczonych: jest profesorem na uniwersytecie, a studenci uczą się u niego jazdy konnej i fechtunku19! Posiada zwykły rozum i podwójny rozsądek! Pokaż, co robisz, używając podwójnego rozsądku! Powiedz, czy wśród szanownej tu socjety dostrzegasz jakiego osła?
Proszę, oto podwójny rozsądek! To nie jakieś głupie bydlę, to osoba, człowiek, człowiek-zwierzę — a jednak bydlę, bestia.
Tak, zawstydź socjetę. Szanowni państwo widzą — bydlę jest jeszcze naturą, niedoskonałą naturą! Uczyć się od niego! Trzeba zapytać lekarza, to przecież bardzo szkodliwe! To znaczy: człowieku, bądź naturalny! Stworzonyś z prochu, popiołu, błota. Chcesz być coś więcej niż proch, popiół, błoto? — Proszę, co za rozum! Umie liczyć, ale nie na palcach. Dlaczego? Nie umie się wyrazić, wytłumaczyć, jest odmienionym człowiekiem. Powiedz szanownej publiczności, która godzina! Czy ktoś spośród szanownych państwa posiada zegarek?
PODOFICERProszę.
MARIATo muszę zobaczyć!
Ale baba!
IZBA MARII MARIAKtoś mu kazał i musiał iść przegląda się. Ale też świecą te kamyczki! Co to za jedne być mogą? Co on gadał? — Śpij, maluśki, zamknij ślipka mocno!
Jeszcze mocniej! Leż tak cichutko! Bo cię coś weźmie...
To z pewnością złoto! Jak mi z tym będzie w tańcu do twarzy! Biedakowi zostaje tylko kącik w świecie i kawałek lusterka, a przecież moje usta tak samo czerwone jak tych wielkich dam, co mają lustra od góry do dołu i ślicznych panów, co je po rączkach całują. Ale ja jestem tylko biedna sobie dziewczyna.
Cicho, mały, zamknij ślipka! Śpij, aniołku! miga lusterkiem Jak to biega po ścianie! — Zamknij oczka — bo jak ci do nich wpadnie, to oślepniesz!
WOYZECKCo tam masz?
MARIANic.
WOYZECKCoś ci przecież błyska pod palcami.
MARIAKolczyki — znalazłam.
WOYZECKJa jeszcze nic takiego nie znalazłem! Dwa na raz.
MARIACzym ci dziewka21?
WOYZECKNo, dobrze już, Maryś. Jak ten mały śpi. Popraw mu rączkę. Stołek go uwiera. Pot kroplisty wystąpił mu na czoło... Wszystko pracuje na tym świecie, nawet we śnie! Ach, my, biedaki!... Masz tu jeszcze pieniądze, Maryś, żołd i to, com dostał od kapitana.
MARIABóg ci zapłać, Franku.
WOYZECKMuszę iść. Do wieczora, Maryś! Bądź zdrowa!
MARIAA przecież zły ze mnie człowiek. Dźgnęłabym się. — Ach! Co za świat! Wszystko w końcu diabli wezmą — chłopa i babę.
GABINET DOKTORACzegóż to ja dożyłem, Woyzeck? I to się nazywa honorowy człowiek? Aj! Aj! Aj!
WOYZECKCo takiego, panie doktor?
DOKTORJuż ja widziałem, Woyzeck! On szczał na ulicy, szczał na ścianę jak pies! To za to mu daję trzy grosze na dzień i wikt, Woyzeck? To źle! Świat staje się zły, bardzo zły!
WOYZECKCo robić, panie doktor, jak kogo natura przyprze!
DOKTORNatura przyprze, natura przyprze! Natura! Czyż nie dowiodłem, że musculus constrictor vesicae22 podlega woli? Natura! Woyzeck! Człowiek jest wolny! W człowieku indywidualność dojrzewa do wolności! Moczu nie móc utrzymać! (potrząsa głową, zakłada ręce w tył i przechadza się tam i z powrotem) Czy on już zjadł swój groch, Woyzeck? Tylko groch, tylko strączkowe owoce, do kroćset, niech on sobie zapamięta! Będzie przewrót w nauce — rozbiję ją w puch. Mocznik 0,10, salmiak23, hyperoxyd24 — Woyzeck, czy on mógłby się teraz wyszczać? Niech no on tam wejdzie i spróbuje!
WOYZECKNie mogę, panie doktor.
DOKTORAle na ścianę szczać! Mam na piśmie, umowa jak wół! — Widziałem, widziałem na własne oczy — wytknąłem właśnie nos przez okno, aby promienie słoneczne mogły wpadać do dziurek i abym mógł obserwować proces kichania. Idzie wprost na niego. Nie, ja się nie gniewam, gniew zdrowiu szkodzi, gniew to nie naukowa rzecz. Jestem spokojny, zupełnie spokojny, mój puls ma swoje normalne 60 i wszystko to mówię mu z najzimniejszą krwią. Też coś, któż by się to na człowieka gniewał, na człowieka! Gdyby to był przynajmniej jakiś odmieniec, który mi zdycha! Ale, Woyzeck, on przecież nie powinien był szczać na ścianę!
WOYZECKWidzi pan, panie doktor, czasem to się może mieć taki charakter, taką budowę. — Ale z naturą to inna rzecz, widzi pan, z naturą strzela palcami to jest coś takiego, jak by to powiedzieć, na ten przykład...
DOKTORWoyzeck, on znowu zaczyna filozofować.
WOYZECKPanie doktor, widział pan już coś z podwójnej natury? Gdy słońce stało wysoko i było tak, jakby świat palił się w ogniu, przemówił do mnie jakiś głos straszny.
DOKTORWoyzeck, on ma zwykłą aberratio25.
WOYZECKBedłki, w tym cała rzecz! Czy pan widział kiedy, jak na ziemi rosną bedłki i układają się figury, w tym coś jest, tak — gdyby to mógł ktoś odczytać!
DOKTORWoyzeck, on ma dobrą idée fixe26, cenną aberratio mentalis partialis27, drugą species! Bardzo pięknie rozwinięte! Woyzeck, on dostanie podwyżkę! Druga species — idée fixe przy stanie na ogół normalnym! Czy on robi wszystko jak zawsze? Goli swego kapitana?
WOYZECKTak jest!
DOKTORJe groch?
WOYZECKDokumentnie, panie doktor! Pieniądze za strawne28 dostaje kobieta.
DOKTORI pełni służbę?
WOYZECKTak jest!
DOKTORBardzo z niego interesujący okaz! On otrzyma jeszcze dodatek na tydzień, Woyzeck, niech on się tylko dzielnie trzyma. Niech pokaże puls. Dobrze.
IZBA MARIIMaryśka.
MARIAIdź no kawałek! — Ale bo też pierś jak u byka. Broda jak u lwa. Takiego niełatwo znaleźć. Mogę się pysznić przed wszystkimi babami!
TAMBURMAJORA co dopiero w niedzielę, jak włożę wielki pióropusz i białe rękawice! Do stu piorunów! Książę mówi zawsze — człowieku, kawał draba z niego!
MARIAHo, ho, ho! staje naprzeciwko niego Chłop na schwał!
TAMBURMAJORA z ciebie baba jak mur. Do licha! Może byśmy tak założyli hodowlę tamburmajorów, co?
Puszczaj!
TAMBURMAJORTy bestio!
MARIARęce przy sobie!
TAMBURMAJORDiabeł ci z oczu patrzy.
MARIANiech będzie. Wszystko jedno!
ULICANie pędź pan tak, panie doktorze! Nie wiosłuj tak laską. Za śmiercią gonisz? Dobry człowiek, co ma czyste sumienie, nie chodzi tak prędko. Dobry człowiek — chwyta Doktora za surdut pozwól, że uratuję jedno życie ludzkie.
DOKTORPilno mi, pilno!
KAPITANDoktorze, jest mi tak smutno, jakaś melancholia mnie ogarnia i wciąż chce mi się płakać, kiedy widzę mój mundur wiszący na ścianie.
DOKTORA pan sam? Hm! nabrzmiała, tłusta, gruba szyja, apoplektyczna kompleksja! Tak, panie kapitanie, może pan dostać apopleksji cerebri29. Możliwe jednak, że tylko po jednej stronie, tak jest, może pana sparaliżować tylko z jednego boku, a w najlepszym wypadku może pan mieć paraliż mózgu i czeka pana tylko wegetacja. Tak! Oto w przybliżeniu widoki pańskie na najbliższe cztery tygodnie! Poza tym mogę pana zapewnić, że dostarczy pan jednego z bardziej interesujących wypadków; jeśli Bóg pozwoli, że język pański będzie tylko częściowo obezwładniony, wówczas dokonamy nieśmiertelnego eksperymentu.
KAPITANDoktorze! Nie strasz pan! Ludzie już umierali z przestrachu, samego tylko przestrachu. Widzę już ludzi z cytrynami30 w rękach, ale wszyscy powiedzą — to był dobry człowiek, dobry człowiek. Tak, panie Gwóźdźdotrumny.
DOKTORCo to jest, panie kapitanie? To jest pusty łeb, czcigodny panie Wiechciuodmusztry!
KAPITANA co to jest, doktorze? Bałwan. Ha, ha, ha! zacny panie Gwóźdźdotrumny! No, ale bez obrazy! Ja jestem dobry człowiek, lecz jak zechcę, to też potrafię! Powiadam panu, doktorze, jak zechcę...
Hej, Woyzeck. Cóż on tak pędzi mimo nas? Niech no on przystanie, Woyzeck. On lata po świecie niczym otwarta brzytwa, można się naciąć na niego! Biegnie, jakby miał do golenia cały pułk kastratów i czekała go szubienica za jedno choćby zacięcie. Ale co do długich bród — cóż to ja chciałem powiedzieć, Woyzeck — długie brody...
DOKTORDługie włosy na brodzie. Już Pliniusz mówi o tym — trzeba żołnierzy od tego odzwyczajać.
KAPITANHa, długie brody! Cóż on na to, Woyzeck? Czy nie znalazł on przypadkiem włosa z brody w swoim talerzu? Ha, ha, ha! On mnie przecież rozumie? Ludzki włos! Z brody jakiegoś sapera — albo podoficera — albo jakiegoś tamburmajora... Hę, Woyzeck? Ale on ma porządną kobietę, co? Nie tak jak inni.
WOYZECKTak jest! Co pan chce powiedzieć, panie kapitanie?!
KAPITANJaką minę robi ten huncwot! Może tam i nie w zupie, ale jak się pośpieszy i za róg skoczy — to znajdzie jaki tam na czyichś ustach — niby włos! Na ustach, Woyzeck. — Och! I ja kiedyś
Uwagi (0)