Kilka słów o kobietach - Eliza Orzeszkowa (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖
Ta książka dawno powinna zastąpić na liście lektur Nad Niemnem lub należałoby czytać powieść jako zbeletryzowaną ilustrację niezwykle trzeźwej diagnozy społecznej przedstawionej przez autorkę w artykule z 1870.
Stanowi on fundamentalny tekst XIX-wiecznego feminizmu, realizującego się wówczas głównie poprzez ruch emancypacyjny i dążącego do usamodzielnienia się ekonomicznego kobiet. Ze zdumieniem dowiadujemy się, czym karmiono, czego uczono i w ogóle jak „hodowano” dziewczynki 150 lat temu oraz jakie były przyczyny takiego stanu rzeczy, który prowadził do reprodukcji niezawinionej głupoty i dojmującego nieszczęścia. Zdumiewa również to, że Orzeszkowa, która przecież nie podaje nawet w wątpliwość oczywistości powołania kobiet do macierzyństwa i prowadzenia gospodarstwa domowego, a więc jest dość zachowawcza, dopominała się jednak o pewne rzeczy, które i dziś nadal stanowią treść słusznych postulatów, jak np. równa płaca za takie same kwalifikacje bez względu na płeć.
- Autor: Eliza Orzeszkowa
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kilka słów o kobietach - Eliza Orzeszkowa (życzenia dla biblioteki .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Eliza Orzeszkowa
Są kobiety które do spiżarni wnoszą woń salonu, i inne, które w salonie tchną zapachem spiżarni.
Kobieta myśląca potrafi zerwanym na polu kwiatem ozdobić włosy swe piękniej niż inna diademem z brylantów, wełniana suknia wdzięczniej ją stroi niż inną aksamit i koronki. Szlachetni zapewne są ci, którzy stojąc na straży szczęścia rodzinnego i kobiecego wdzięku, lękają się o ich nienaruszalność i pragną usuwać od nich wszelkie szkodliwe im żywioły, lecz jeśli za jeden z takich uważają gruntowną wiedzę kobiety, śmiało powiedzieć można, iż mylą się i na błędnej do celów swoich są drodze.
Zresztą jeśliby z powodu nauki pewna część kobiet mogła ulec jakim szkodom i ujmom, jakież prawo posiadają prawodawcy rodzaju ludzkiego odbierać ogółowi światło, które jest niezaprzeczalnym przywilejem i niepodobnym do stłumienia pragnieniem każdej nieśmiertelnej duszy? Czyliż mężczyznom wzbronioną jest nauka dlatego, że pewna ich część staje się przez nią pedantami i niemiłymi w obejściu lub że dla niej zaniedbuje powinności ojca i męża? Mężczyzna dąży do świata i czuje się w prawie zdobywania go nie jako mężczyzna, ale jako człowiek, a takim samym człowiekiem jest i kobieta.
Jeśli zaś dla różnych obaw i względów odebranym ma być kobiecie zdrowe i prawdziwe światło, w takim razie logika nakazuje zdjąć z niej wszelką odpowiedzialność za czyny jej i postępki, bo nie używając praw człowieczych, przestaje ona być obowiązaną do spełniania człowieczych powinności.
Tak, powtórzmy tu raz jeszcze! nie w imię błędnej emancypacji kobiecej; nie w imię owej fałszywej mądrości, która odbiera jej wdzięk właściwy i odrywa ją od użytecznej i obowiązkowej pracy, ale w imię spokoju rodzinnego i potęgi idei rodzinnej, w imię godności człowieczeństwa, której najusilniejszą podporą oświata i praca, w imię nieodebralnego prawa każdej ludzkiej istoty do udziału w szczęściu ze światła płynącym, wołać potrzeba o naukę dla kobiet.
I jeszcze wołać o nią należy w imię moralności kobiecej, z której płynie moralność publiczna, w imię czystości obyczajów, które w społeczeństwie silniejsze są nad prawa, bo wprzódy od praw istnieją i są ich źródłem. Gdzie umysłowe wychowanie kobiet jest chybione, chybionym jest i moralne, bo tylko myśl światła może dać przekonania silne, tę jedyną opokę wszelkich cnót, a gdzie moralne poczucia kobiet, instynktowo powzięte, instynktem kierują się lub wiarą ślepą, tam w obyczaje publiczne wkraść się musi zepsucie i biada społeczności: bo ze złych obyczajów powstaną złe prawa i do najniższych szczebli sprowadzą szlachetną naturę człowieczą.
VINiegdyś — przed wieki — ze szczytu góry oliwnej spłynęło na świat wzniosłe słowo: miłość. Świat usłyszał wyraz ten wraz z jękiem konania na krzyżu i zrobił z niego słowo: religia. I oto religia jest nauką miłości, miłości zbawczej i wielkiej, ale nie mniej, ale raz jeszcze i po sto razy, jest ona także nauką.
A im szersza i wznioślejsza jest ta boska miłości nauka, tym szerszą i potężniejszymi głoskami pisaną być winna księga ją nauczająca. Książeczka katechizmowa, nad której niepojętymi dla nich okresami męczą młody mózg swój dziewczynki od lat najmłodszych, nie obejmie jej — nie pomieści. Na pamięć nauczyć się można dogmatów, treść żywotną trzeba pojąć i odczuć, aby się przez nią umoralnić.
Najwspanialszym wykładem treści tej jest doskonała, wiecznie zgodna i wiecznie piękna natura, najgorętszymi jej wyrazami są serca ludzkie, poznane w całej wielkości cnót ich i w całej nędzy ich cierpień.
Być prawdziwie pobożną, znaczy kochać Boga i ludzi. Natura objawia wielkość pierwszego; cnoty, cierpienia i same nawet występki serc ludzkich, badane w swych źródłach, uczą przebaczać i miłować ludzi.
Aby ujrzeć moc Bożą w naturze, trzeba wiele umieć; aby ukochać ludzkość w jej cnotach, a przebaczyć jej nędze, trzeba wiele wiedzieć. A umieć i wiedzieć nie uczą dotąd kobietę. Z szyderskim uśmiechem powtarzają ludzie, że religia kobiet to pacierz i post, że dla nich formy są wszystkim — treść niczym najczęściej. Z równymże uśmiechem opowiadają ludzie o nielogicznej dewocji kobiet, w której osnową główną pogańska cześć dla symbolów, w której obmowa spędza z ust modlitwę, a czarny woal służy obsłonką grzesznych myśli, błądzących po czole. Tak bywa w istocie, ale dlaczego tak bywa? Oto dlatego, że do wielkiej rzeczy wiodą kobiety drogami małostek; w podróży tej karleją one i niezdolne już sięgnąć wzrokiem ku aureoli olbrzyma. Form tylko samych uczy się kobieta, formy też same potem kocha i czci.
Ale gdy na zdrowej podstawie fizycznego wychowania umysł kobiety rozwinie się szeroko i silnie, gdy następnie umysłem tym wspomagana moralność napełni uczucia jej i czyny samowiedną i wytrwałą miłością, wtedy w zdrowym i pięknym ciele kobiety zdrowa i piękna zamieszka dusza, i cały żywot jej będzie chwałą Panu na wysokości, a na ziemi szczęściem ludziom dobrej woli.
Dla mężczyzn minął już podobno wiek złoty, w którym próżnowanie było zaszczytną oznaką rodu i majątku, patentem na dobry ton i dystynkcję.
Oklepaną prawdą stała się zasada, że tylko człowiek pracujący godzien jest szacunku, a hultaje i tak zwani wiwery chowają się za kulisy świata, uciekając od śmiechu i gwizdania publiczności. Bogaty czy ubogi, mąż stanu czy rolnik, artysta czy uczony, mężczyzna pracuje jeśli pragnie zachować lub zdobyć materialny dostatek, a moralnie jeśli nie chce prędzej czy później osobą swoją dostarczyć pierwszemu lepszemu pisarzowi wzoru na bohatera — komedii.
Ale praca mężczyzn to dopiero praca połowy rodzaju ludzkiego.
Kobiety pracować też powinny, bo bez ich pracy, jak bez ich zdrowej i silnej myśli, rozwój społeczny zostanie krzywym i wiecznie niedostatecznym. Brak pracy i słabość myśli kobiecej osłabia myśl i w znacznej części ubezowocnia pracę mężczyzn.
W naszej społeczności jaką jest praca kobiet, a jaką być powinna? Oto są pytania, nad którymi zastanowić się wypada.
Aby na nie odpowiedzieć, należy tak jak w kwestii wychowania podzielić kobiety na bogate i niebogate.
Pominąwszy rzadkie wyjątki śmiało i stanowczo wyrzec można: kobiety bogate u nas nie pracują.
Czy nie pracują one dlatego, że nie potrzebują pracować, to jest, że praca byłaby nieużyteczną i im, i ogółowi?
Twierdzić tak byłoby utrzymywać, że nie potrzebują one moralnego zadowolenia i pełni wewnętrznej, będących wynikiem pracy; że mężowie ich nie potrzebują zacnych żon, dzieci cnotliwych matek, społeczność oświeconych i umiejętnie rozporządzających środkami materialnymi obywatelek.
Twierdzić tak znaczyłoby utrzymywać, że bogactwa swego nikt stracić nie może tak, aby potrzebował zapracować sobie na kawałek chleba: że raz posiadany cielec złoty nie może się stopić w ogniu prywatnych lub publicznych nieszczęść i niknąc ukazać za sobą ciemne widmo nędzy, które odżegnać można tylko — pracą.
A jednak zwierciadło i salon, oto zastępcy pracy w życiu kobiet bogatych.
Same przez się sąż to rzeczy zgubne?
Bynajmniej, dalekim jest od nas śmieszny purytanizm miotający klątwy na wszelką wesołość, na wszelkie radosne objawy życia.
Nie jesteśmy kwakierkami, możemy więc przed zwierciadłem przypiąć kwiat do włosów lub koronkę do sukni; jesteśmy kobietami ucywilizowanymi, salon więc jest nam koniecznością, jako środek, do którego zbiegają się objawy towarzyskiego życia.
Ale zwierciadło może być narzędziem pomocniczym, do podniesienia dobrze zrozumianej piękności kobiecej, a salon miejscem, w którym łączą się serca i potęgują umysły tylko obok pracy — tylko po pracy.
Bez pracy zwierciadło jest narzędziem moralnego zepsucia i świadectwem moralnej nicości, salon pozłacaną klatką, w której papugi o malowanych piórach niezgrabnie naśladują mowę i obyczaje ludzkie.
Kobieta bogata nie pracuje, bo pracować nie może i nie chce; cóż robi, gdy zrządzeniem losu zubożeje? Śmiało powiedzieć można, iż nie ma nieszczęśliwszego na świecie położenia jak kobiety bogatej, a nieumiejącej pracować, gdy los w ubóstwo ją wtrąci. Bogactwo nie zawsze wprawdzie wiedzie szczęście za sobą, niemniej jednak jest źródłem powabnych uśmiechów życia, z którymi rozstać się niełatwo. Kobieta bogata niegdyś, a popadła w ubóstwo ma wciąż przed oczami obrazy minionego blasku i dostatku, uderzające ją przykrą sprzecznością z obecną jej biedą.
Śród wilgoci jesiennej, w ostry chłód zimowy z ciężkością i niewprawnie postępuje ona po śliskim lub błotnistym chodniku miasta i patrząc na bogate powozy mijające ją świetnym szumem, w szybkim biegu orzucające ją błotem lub śniegiem, mimo woli myśli, że i ona kiedyś w miękkiej karecie rączymi zaprzężonej końmi przebywała miasto, nie czując jak dziś przenikającego chłodu lub wilgoci, nie będąc jak dziś potrącaną przez przechodniów, na których patrząc wtedy, kto wie? pychą może zgrzeszyła.
A gdy w ubogim mieszkaniu swoim, znajdzie się samotna, opuszczona, przenosi się myślą w przeszłość jaśniejszą, śród której otoczona licznym kołem znajomych, przyjaciół, wielbicieli może, snuła na kozetce salonu błyszczącą nitkę dowcipnej rozmowy.
Wówczas ludzie skupiali się koło niej, ubiegali się o każde słowo jej i spojrzenie, osypywali ją przysług mnóstwem: dziś wkoło niej pustka i cisza, bo ze zmianą położenia zmieniło się wszystko, pękła mydlana bańka jej towarzyskiej wielkości, wielbiciele złotego cielca poszli szukać bożka swego gdzie indziej, a ona pozostała z próżnią w sercu, z rozczarowaniem w myśli. A tu nędza zbliża się krokami olbrzyma i z przerażeniem widzi nieszczęśliwa, że wkrótce wszelkich środków do zaspokojenia pierwszych potrzeb życia zabraknie.
Niech co chcą mówią moraliści, patetycznie miotający słowa wzgardy na mamonę tego świata, znajomość serc ludzkich zawsze ukazywać będzie, że rozstanie się z dostatkiem do blasku posuniętym trudnym być musi, mianowicie dla kobiet o wypieszczonych wśród bogactwa członkach, osłabłym w miękkości sercu, o przywyknieniach sztucznych wprawdzie, ale które mocą nałogu stały się niemal naturą.
A cóż dopiero gdy zubożała kobieta ma dzieci? Cóż dopiero dziać się musi w jej sercu, gdy widzi istoty, dla dobrobytu których sama by chętnie nędzę cierpiała, wystawione na wszystkie cierpienia z niedostatku płynące, a zagrożone sroższą jeszcze nędzą w przyszłości?
Do widoku tego niech się przyłączy obawa o możność wychowania tych dzieci, tak aby później same sobie zdołały na byt zarobić, a w sercu kobiety cierpienia egoistyczne połączą się z najszlachetniejszym cierpieniem za innych, zgwałcone instynkty i nałogi odezwą się wraz ze zranioną i zatrwożoną macierzyńską miłością i kobieta niedawno świetna i wesoła płochym może i bezmyślnym weselem, stanie się w całym ogromnym znaczeniu tego wyrazu — nieszczęśliwą.
Wszakże nieszczęście to odwrotną stronę mieć może i w zamian bogactwa i użycia, dać jej może wielką wartość moralną, owe męczeńskie, ale wielkie szczęście wewnętrzne, wytworzone z łez, męstwa i ogniowych prób cierpienia.
Lecz ażeby kobieta podobnie doświadczona losem mogła dźwignąć się z niedoli i będąc pozbawioną piedestału bogactwa stanąć na nierównie podnioślejszej wysokości męstwa i spokoju, trzeba, aby posiadała umiejętność i energię do pracy, aby chciała i umiała pracować, i pracą stłumić żale, i odegnać ubóstwo.
Tymczasem dla kobiety zubożałej a nieumiejącej pracować dostaje się zwykle w udziale gorzki chleb jałmużny. U bogatych krewnych albo uczciwszych od innych przyjaciół dawnych znajduje przytułek chłodny, bo u serc cudzych, i miejsce przy stole, które zdaje się wołać do niej: tyś tu obca!
I wtedy najczęściej dramat jej wewnętrzny objawia się na zewnątrz w formie komicznej; dwie ostateczności się schodzą, z tragedii bierze początek rozśmieszająca publiczność komedia.
Podupadła wielkość staje przed ludźmi w postaci ofiary losu, która o minionej wielkości swej zapomnieć nie może, owija się płaszczem załzawionej melancholii i podniosłej dumy, która ostro odbija od upokarzającej pozycji, w jakiej przez brak własnej pracy stanęła.
Ze skargą na ustach, z roszczeniami przekraczającymi granice słuszności, każdy zwrócony do siebie wyraz waży na szalach rozdrażnionej miłości własnej, szukając w nim obrazy lub obelgi, śledzi otaczające fizjonomie, dopatrując szyderstwa lub lekceważenia tam nawet, gdzie go wcale nie było.
Zdaje się jej, jakoby każdy, kto widział dawniejszą jej świetność, dziś jej upadkowi urąga, w szczerym współczuciu nawet gotowa ubliżającą dopatrzeć litość i sprawdza się na niej słowo psalmisty: „Chleb mój jadłem gorzki jako popiół i łzami oblewałem łoże moje!”. A obojętnych, ze strony patrzących na nią, to nieustanne demonstrowanie boleści i upokorzonej, rozdrażnionej miłości własnej nudzi z początku, śmieszy na koniec; życzliwi nawet odwracają się, wyruszając ramionami i uchodzą, aby skryć uśmiech; nieszczęście gubi poważną szatę swoją, najsurowsza rzecz na ziemi: cierpienie występuje na pole komizmu w śmiesznych łachmankach arlekina. A jeżeli owa podupadła i próżnująca wielkość ma męża, który jako tako ciężką pracą zdobywać będzie dla niej kawałek chleba i dach własny, biada mu, albowiem jak Jeremiasz nad zburzeniem Jerozolimy, żona jego płakać nie przestanie nad zburzoną wielkością swoją!
Ktokolwiek zna ludzką naturę, dziwić się nie będzie tym upadkom, śmiesznościom i upokorzeniom kobiet, które tracąc bogactwo, tracą wszystko, co im życie miłym na ziemi czyniło. Nie one winne są temu, że z istot ludzkich przemieniają się w owe nakręcone tabakierki, grające wciąż na jedną płaczliwą, jękliwą nutę, w bezużyteczne chwasty, znikczemnione i pełzające dusze.
Są to nieszczęśliwe ofiary zwyczaju, który dla kobiet bogatych pracę za bezużyteczną uważa. Nieumiejętne i niezaprawione do pracy, w ubóstwie nie posiadają jedynego oręża, który by mógł ich obronić od mąk i śmieszności.
Niepodobna straszniej wydziedziczyć człowieka, jak niedaniem mu na drogę życia zdolności i miłości do pracy: niepodobna bardziej go skrzywdzić jak ścieśnieniem przed nim pola pracy i do niej sposobów.
Skrzywdzonymi pod tym względem są kobiety wszystkie, wydziedziczonymi całkiem kobiety bogate.
Nad tym przedmiotem warto długo się zastanowić, bo nieopisana suma dobrego, którą by świat mógł wynieść z serc i umysłów kobiet, gdyby one inny przejęły kierunek, dziś przepada marnie, bo tam, gdzie przewroty społeczne i zmiany ekonomicznego porządku kraju częstsze są niż gdzie indziej — bogactwo na słabszych też niż gdzie indziej wsparte jest podstawach i w miarę tego ci, co je posiadają, bardziej przygotowani
Uwagi (0)