Miasta umarłe - Jerzy Żuławski (gdzie czytać książki txt) 📖
Zbiór krótkich tekstów młodopolskiego pisarza, poety i dramaturga, zebranych po jego przedwczesnej śmierci w roku 1915.
Wyróżniają się refleksje nad przeszłością i przemijaniem podczas podróży autora po Prowansji i pobytu w Rzymie, doskonała recenzja i zarazem analiza tragedii Oscara Wilde'a Salome oraz wnikliwe uwagi na temat sztuki.
- Autor: Jerzy Żuławski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Miasta umarłe - Jerzy Żuławski (gdzie czytać książki txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski
Ibsen ma to do siebie, że wkładając w każdy z swoich dramatów jakąś ideę, nie stawia tezy ani nie pragnie jej dowodzić, co się już stało istną plagą pewnego rodzaju dramatów ostatniej doby, zwłaszcza francuskich. Niektórzy panowie piszący dla sceny zapominają o tym, że dramat zasadniczo w ogóle niczego dowieść nie może, gdyż zawsze jest tylko pewnym szczególnym przypadkiem. Może natomiast wiele rzeczy pokazać. A więc pewien charakter, pewną sytuację życiową, konflikt lub zdarzenie, może przykładem zilustrować jakąś myśl albo utrwalić niejako pewną formę uczucia, może też wreszcie wydobyć, wyłuskać z życia ideę i stawić ją w ciało i krew ubraną przed oczyma widza. Co ponad to, nie jest dramatem, chociażby miało formę dramatyczną. Ibsen zawsze wciela w dramacie swe idee, ale wciela je w istoty żywe: nie opowiada o nich, lecz żyć im każe. Gdyby chciał opowiadać, roztrząsać albo dowodzić, nie pisałby dramatów. Wcielenie idei w formę dramatyczną z góry dowodzi, że autor, poruszony nią nie tylko intelektualnie, ale i uczuciowo, chciał, aby oddziałała na ludzi bezpośrednio, tym, co dramat właśnie daje, a przynajmniej dać powinien, to jest przez wzruszenie. To zrobić ma scena, a więc aktor. I tu podwójne zadanie aktora: zrozumieć, czego autor chciał, i znaleźć środki na wywołanie tego wzruszenia właśnie, które było celem dramatu. Wszelkie inne wzruszenie, wynikające z świadomej samowoli artystycznej aktora, czy też z niezrozumienia lub indolencji, jest zawsze zdradą wobec autora i jego dramatu. Nie twierdzę zresztą, aby autorów nie można było zdradzać. Owszem, są tacy, którzy na to serdecznie zasługują, a nawet czasem ich dzieła bardzo dobrze na tym wychodzą.
Idea Widm Ibsena streszcza się w losie młodego Oswalda Alwinga, malarza, który pełen wielkiej, twórczej „radości życia”, przyjeżdża po długiej nieobecności do domu po to tylko, aby paść pod żyjącym w jego krwi widmem występków swego zmarłego ojca.
Tę rolę naturalnie grał Zacconi i stworzył przedziwny, genialny w swoim rodzaju typ.
W tym miejscu następuję w rękopisie przerwa. W połowie karty 8. śp. Żuławski własnoręcznie napisał: „Brak około dwóch kart rękopisu, które autor dołączy później”. Ale uczynić tego już nie zdołał. Wysłane do niego w lipcu 1914 roku korekty ark. 7–15 wraz z rękopisem uwięzły w Zakopanym i nie powróciły na czas do drukarni. Wybuch wojny uniemożliwił wkrótce potem wszelkie porozumienie się z autorem. Wobec tego rozpoczęty druk dzieła należało przerwać, odkładając doprowadzenie go do końca w warunkach bardziej sprzyjających. Warunki te jednak nie nastąpiły. Wojna zaciągnęła się, a w jej toku, w sierpniu 1915 roku, Żuławski umarł na tyfus w szpitalu wojskowym w Dębicy.
Po jego zgonie, w przypuszczeniu, że wspomniane korekty wraz z częścią rękopisu znajdują się w pozostałych po zmarłym poecie papierach, wydawcy zwrócili się do p. Kazimiery Żuławskiej z prośbą o możliwie rychłe odszukanie i przysłanie do Warszawy materiałów, bez których dokończenie druku było niemożliwe. I tu jednak na skomunikowanie się długo wypadło czekać. Naprzód nieobecność p. Żuławskiej w Zakopanem, potem trudności związane z przesłaniem do Warszawy pocztą większej paczki sprawiły, że dopiero w maju rb. drukarnia znalazła się w posiadaniu zwróconych sobie korekt i rękopisów. Niestety, okazało się, że autor, oderwany od zajęć literackich nastrojami chwili, a później uczestnictwem swoim w legionach galicyjskich, korekty przeprowadzić nie zdążył ani brakujących dwóch kart rękopisu nie uzupełnił.
Wobec tego wydawcy stanęli w obliczu konieczności wydania dzieła z luką w tekście, która pozostaje tu jak rana zadana książce przez wojnę.
Dla czytelnika nie jest ta luka dotkliwa, z łatwością bowiem może on ustalić, że autorowi chodziło tu o dalszą charakterystykę gry Zacconiego. Prawdopodobnie przeto, jako wytrawny znawca teatru, posiadał w tej mierze jakieś źródła lub notaty, których, pisząc, nie miał pod ręką, a w których zamierzał sięgnąć, aby to, co w tak świetny sposób już przedstawił, jeszcze dopełnić i zaokrąglić. Stało się, niestety, wbrew jego zamierzeniu. Przyjąć to dzisiaj trzeba jako zrządzenie losu, który w ogóle nie obszedł się łaskawie z niniejszą książką, w chwili bowiem oddawania ostatnich jej arkuszy pod prasę rozpoczęło się bezrobocie drukarskie, maszyny stanęły i wykończenie dzieła nowej uległo zwłoce. Nie bez zadowolenia stwierdzić jednak mogą wydawcy, że przezwyciężywszy wszystkie przeszkody, dopięli swojego celu, spełniając całkowicie zaciągnięte wobec zmarłego autora zobowiązanie.
Nie przeczuwając w pierwszym okresie swojej pracy, że książka ta będzie ostatnią pamiątką po zgasłym przedwcześnie poecie, oddając dzisiaj tę puściznę po nim do rąk czytelników w przeświadczeniu, że literatura polska zyskuje w tych drobnych szkicach, wrażeniach i zarysach cenny materiał do ogólnej charakterystyki twórczości śp. Jerzego Żuławskiego. Szeroka skala jego zainteresowań umysłowych i duchowych znajduje tu bowiem swój pełny wyraz.
Przyp. Wydawców.
Z czysto scenicznego, aktorskiego stanowiska nie tylko nie można Zacconiemu w roli Oswalda Alwinga nic zarzucić, lecz owszem przyznać mu trzeba, że stworzył postać nadzwyczajną, jednolitą, do ostatnich, najdrobniejszych szczegółów wypracowaną. Podziw się czuje, patrząc na niego: rzeczywiście w życiu taki Oswald Alwing nie mógłby po prostu inaczej wyglądać, inaczej chodzić, mówić, poruszać się... Czy jednak ta postać, w interpretacji Zacconiego tak wiernie z życia zaobserwowana, jest właśnie tym, co chciał mieć Ibsen w swoim dramacie?
Wspomniałem już, że dramat, choćby był ucieleśnieniem jakiejś idei, działać pragnie bezpośrednio na uczucie, za pomocą wzruszenia, jakie wywołuje. Kto chce działać na intelekt drogą refleksji i logicznych rozumowań, nie pisze dramatu, ale rozprawę lub coś podobnego. — Ibsen w Widmach wywołuje w nas owo dramatyczne wzruszenie, pokazując nam człowieka młodego, pełnego „radości życia”, o czystej duszy i prostym sercu, rwącego się do czynu, który złamać się musi pod najohydniejszym brzemieniem winy ojca. Próżne są wszystkie wysiłki matki, próżna jego rozpaczliwa obrona: widmo powraca... W tym właśnie jest tragedia i to winno wywołać w nas wzruszenie, uczucie czegoś potwornego, krzywdy jakiejś nieopisanej. Wzruszenie to będzie w nas tym silniejsze i tym bardziej określone, to jest właśnie do tego się odnoszące, o co poecie chodziło, im silniejszy będzie dla nas kontrast między tym, czym Oswald mógł być, a czym przez odziedziczoną winę ojca staje się w końcu. Rozstrzygająca tu jest dla nas po prostu wielkość straty. Gdyby Oswald przyszedł był na świat jako niedołężne, z góry widocznie na duchową zagładę skazane dziecko, współczucie nasze z nim byłoby daleko mniejsze, a w każdym razie zupełnie innego rodzaju. Ale Oswald rwał się do życia, malował, działał tam, w Paryżu, imię jego poczynało już jasnym dźwiękiem sławy brzmieć po świecie... Słyszymy o tym na scenie, ale na scenie nie wierzy się niczemu, o czym się słyszy tylko, choćby już tylko dlatego, że nie ma czasu w to uwierzyć. A zwłaszcza już tutaj uwierzyć się temu nie chce, gdy Zacconi wprowadza nam na scenę Oswalda od razu jako człowieka zdegenerowanego i obciążonego dziedzicznie do tego stopnia, że od pierwszej chwili widzimy nieuniknioną katastrofę, która jest już tylko rzeczą czasu.
I dziw nas zbiera jedynie, że ten człowiek mógł coś kiedykolwiek tworzyć, nie wierzymy w jego „radość życiową”, dziwimy się matce, która może się łudzić co do jego stanu i mówić do pastora, wskazując na syna: „Oto jeden z tych, którzy powracają nienaruszeni na ciele i duchu...”. Niezrozumiały jest dla nas nagły przestrach jej, gdy dowiaduje się o grożącym synowi nieuchronnie niebezpieczeństwie, które — przy tym postawieniu postaci — poznać by już była winna od pierwszego rzutu oka na powracającego. Ale zresztą matki umieją jeszcze zawsze się łudzić, gorzej jest z Reginą, która kokietuje tego na śmierć duchową skazanego matołka, a najgorzej z nami, którzy przy najlepszej woli ani na chwilę łudzić się nie możemy co do losu Oswalda i tracimy przez to całą grozę tragedii: nie odczuwamy tego wzruszenia, jakie było właśnie zamiarem poety. Aktor zatryumfował, ale zniszczył dramat przez to. Nie pomogą już najgłębsze tony obłędnego strachu i bezsilna, rozpaczliwa, dziecięca niemal skarga wobec matki, nie pomoże genialnie wprost odtworzona scena końcowa: nie żałujemy dostatecznie Oswalda, bo nie umiemy dostatecznie ocenić, co stracił, a wiemy z góry, na co jest skazany. Prosić by się prawie chciało Zacconiego, aby był inny, mniej genialny w wiernym odtwarzaniu życia; aby jego Oswald nie zdradzał się od pierwszego kroku, od pierwszego słowa, jakie wymawia, aby chociaż na chwilę, poprzez strach i zmorę ciążącą nad nim, w pierwszej scenie z pastorem, w drobnej scence pierwszego aktu z Reginą i przy końcu „szampańskiej” sceny aktu drugiego — pokazał się nam takim, jakim był zapewne w Paryżu, jakim mógłby być i nadal, gdyby nie owo przekleństwo za ojcowskie winy... Ale Zacconi wzruszyłby na to ramionami i odpowiedział z wyniosłą pobłażliwością: „Mój panie, to byłaby postać nieprawdziwa, tak nie może być w życiu! Obserwowałem pilnie dostatecznie wielką liczbę ludzi zagrożonych postępowym paraliżem mózgu i wiem, że jeżeli znają swój los, ani na chwilę zapomnieć o nim nie mogą, wiem, że bezpośrednio przed grożącym atakiem chód mają zawsze chwiejny, że drżą im nieporadnie ręce i język się plącze, słowem, że tak wyglądają i tacy są, jak mój Oswald” — Bez wątpienia, tak jest. Ale czegóż to dowodzi? Mnie się zdaje, że tego jedynie, iż inna jest prawda w życiu, a inna w dramacie, który nie jest życiem, ale skondensowaniem życia, przedstawieniem go w pewnej skróconej i wzmocnionej formie... Zacconi wstrząsnął nas do głębi ohydą klinicznego okazu, ale o tym zbyt myśląc, zagubił dramat i nie dał nam odczuć całej jego przepastnej grozy.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Wszyscy artyści skarżą się często, mniejsza oto na razie, czy słusznie lub niesłusznie, na „niewdzięczny los”. Stanowczo jednak najniewdzięczniejszy jest los aktora. Wkłada on w sztukę swoją tyle samo pracy, życia i talentu, co każdy inny artysta, poeta lub malarz, a nie dość, że znajduje się w warunkach cięższych niż oni, gdy zechce rozwinąć całkowicie swą twórczą indywidualność, ale nadto nie ma tego zadowolenia, aby mógł pozostawić po sobie trwałe dzieła.
Bardzo często zdarza się spotykać ze zdaniem, że sztuka aktorska jest odtwórcza w przeciwieństwie do sztuk innych, twórczych. A to jest nieprawda. Pojęcie „sztuka odtwórcza” jest sprzeczne samo w sobie, sztuką bowiem we właściwym słowa znaczeniu nazywamy właśnie pewien rodzaj tworzenia. Trzeba się zatem albo zgodzić na to, że aktorstwo sztuką w ogóle nie jest, lecz tylko pewną rzemieślniczą zręcznością, wirtuozostwem, albo też umieć się w nim dopatrzyć momentów twórczych.
Bez wątpienia wielu jest pomiędzy aktorami zręcznych rzemieślników, tak samo zresztą, jak między poetami lub malarzami; krzywdę by jednak wyrządził sztuce aktorskiej ten, kto by ją chciał tylko za rzemiosło uważać.
Każda sztuka posiada właściwy sobie materiał, z którego tworzy. Dla poety materiałem są słowa, dla malarzy linie i barwy, kształt dla rzeźbiarza i dla muzyka dźwięk. Aktor posługuje się ruchem, w najobszerniejszym tego słowa znaczeniu. Za pomocą ruchu tworzy on życie, według pewnej dyrektywy, jaką stanowi dla niego dzieło scenicznego pisarza. Jego rola jest tutaj zupełnie analogiczna do roli malarza, który przenosi jakiś widok na płótno. Malarz musi się trzymać tego, co widzi, a przecież mimo to nie jest odtwarzającym tylko rzemieślnikiem, gdyż po swojemu widzi i po swojemu przedstawia to, co widział. Tutaj właśnie na tym indywidualnym pojmowaniu i wyrażeniu twórczość się zasadza.
To samo jest z aktorem. Trzyma on się tekstu roli, którą ma odegrać, ale o ile jest prawdziwym artystą, indywidualnie ją pojmuje i przedstawia. Prawda, że jest on tu więcej związany indywidualnością pisarza niż malarz naturą, która się bez protestu pozwala zdradzać, niemniej przeto ma dość jeszcze szerokie pole, na którym może rozwinąć swą indywidualność twórczą.
Dzieło pisarza nie jest życiem, lecz zawsze tylko symbolem życia, który trzeba dopiero uzmysłowić. Symbol wszelki daje się wielorako wykładać i uzmysłowiać; wszak wiemy wszyscy, że nie pacząc myśli pisarza, jedną i tę samą rolę można wielorako pojąć i oddać. Tutaj jest zatem
Uwagi (0)