Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖
- Autor: Louis Gallet
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Louis Gallet
— Bez wątpienia.
— Doskonale. Takim sposobem musisz też sobie wyobrażać, że komin z ogniem obraca się dokoła pieczeni, aby ją upiec.
I zadowolony z żartu szlachcic wykręcił się na pięcie, nie kłopocząc się już ani trochę o swego przeciwnika.
— Usuwam się od dysputy z panem — rzekł gniewny starosta, którego dowodzenia nie odznaczały się lekkością — ale wiedz, że twoja pomysłowość i twój dowcip doprowadzą cię niezawodnie do tego, iż będziesz spalony na stosie.
— Jeśli to bywa zawsze ich następstwem, to ty, mości starosto, możesz być pewny, że umrzesz spokojnie w swym łóżku.
Ten żart zamknął usta mędrcowi. A kiedy zbierał myśli, aby odciąć się równą złośliwością, już Cyrano znajdował się w przeciwnym końcu salonu, gdzie zasiadł obok Rolanda i Gilberty.
Hrabia de Lembrat nie wspomniał jeszcze w obecności narzeczonej ani słówkiem o wczorajszym zajściu w ogrodzie. Lecz gdy Cyrano wmieszał się do rozmowy, Roland ośmielił się dotknąć tego drażliwego przedmiotu.
Zachowanie się poety podczas owej sceny nie uszło jego uwagi, widział też doskonale, jak Sulpicjusz Castillan udał się śladem trójki cygańskiej.
— Widziałeś się ze swym młodym sekretarzem? — zapytał Cyrana.
— Skąd to pytanie?
— Mistrz Sulpicjusz wydawał się zachwycony pięknymi oczyma Sybilli, od której usłyszeliśmy wczoraj tyle zajmujących rzeczy, i pogonił za nią z zapałem, który daleko zaprowadzić go może.
— To dowodzi tylko, że ten dzielny Castillan ma dobry smak. Piękna Cyganka warta grzechu. Uspokój się jednak; sekretarz mój już powrócił.
Hrabia, z gorączkową niecierpliwością szukający rozwiązania dręczącej go zagadki, chciał już wystąpić z nowym zapytaniem, gdy uprzedził go Sawiniusz.
— Gdym dowiedział się wczoraj o twym bliskim małżeństwie — wyrzekł z powagą — i gdym myślał, jak będziesz niezadługo szczęśliwy, uczułem nagle bolesne ściśnienie na myśl...
— Na jaką myśl?
— Na myśl, co się dzieje w tej chwili z twym biednym bratem?
Hrabia zadrżał. Na twarzy Gilberty odmalowała się ciekawość.
— Z bratem? — powtórzyła. — Pan hrabia nigdy nam o bracie swym nie wspominał!
— Bo nie chciał zapewne — zauważył z lekką ironią Cyrano — zasmucać pani bolesnym wyznaniem...
— I w samej rzeczy — wyjąkał Roland — po co budzić przykre wspomnienia, po co wywoływać z przeszłości smutną, zapomnianą historię, której rozwiązanie nigdy już nie nastąpi?
Zagadkowy uśmiech przemknął po ustach Cyrana.
— Kto wie! — szepnął.
Twarz hrabiego de Lembrat zdradziła wewnętrzny niepokój.
— Opowiedz tę historię, panie Cyrano; bardzo pana proszę — odezwała się ze wzruszeniem Gilberta.
— Historia ta jest bardzo prosta. Ludwik, brat Rolanda, liczył pięć lat wówczas, gdy ja kończyłem trzynaście i gdy stary hrabia de Lembrat, w którego domu wychowywałem się, polecił mi oswajać to dziecko z zabawami rycerskimi, będącymi moją ulubioną rozrywką. Uczyłem więc małego Ludwika dosiadać konia, fechtować się itp. Jednego dnia, gdym był nieobecny w Fougerolles, chłopczyk odszedł dość daleko od zamku w towarzystwie równego sobie wiekiem synka ogrodnika, nazwiskiem Szymon Vidal. Za nadejściem wieczora spostrzeżono nieobecność dzieci; nadaremnie ich wszakże po całej okolicy szukano. Czy wpadli do rzeki, szukając gniazd po nadbrzeżnych wierzbach, czy uprowadzeni zostali przez bandę Cyganów — nikt o tym się nie mógł dowiedzieć. Hrabia de Lembrat umarł, polecając mi przed śmiercią Rolanda i przypominając Ludwika, którego poprzysiągłem odnaleźć, jeżeli znajduje się jeszcze przy życiu.
— Upłynęło już lat piętnaście od zniknięcia Ludwika — wtrącił hrabia. — Umarł z pewnością.
— Brat twój doszedł teraz dopiero do wieku, w którym człowiek zastanawia się nad sobą i swym losem. Któż wie, czy nie potrafi on odszukać cię kiedykolwiek, skoro ty o szukaniu go myśleć już nie chcesz?
— Obyż tak się stało! Pragnę tego z całego serca! — zawołała Gilberta.
Łatwo zgadnąć, do czego dążył Cyrano. Przed wyjawieniem Rolandowi prawdy chciał zbadać najpierw jego serce; przed poddaniem próbie jego braterskiej przyjaźni chciał zbadać grunt, na którym miała być stoczona walka uczucia z samolubstwem.
Zdawało się, że Rolanda opuszcza zwykła mu pewność siebie. Możliwość powrotu brata zbudziła w nim głuchą obawę; czuł instynktownie, że mu coś zagraża.
— Spełnienie tego pragnienia — podjął Cyrano w odpowiedzi na wybuch Gilberty — opłaciłby Roland połową swego majątku. Sądzę jednak, że nie żałowałby tego.
Hrabia w tejże chwili cios odparował.
— Brat mój — wyrzekł zimno — może powracać. Przyjęty zostanie z otwartymi rękami. W każdym jednak razie nie zapomnę, że jestem pierworodnym synem swego ojca!
„Zgadłem — pomyślał Cyrano — nie obędzie się bez walki”.
Potem rzekł ostrożnie:
— Pierworodztwo to rzecz niemała, jednakże...
— Jednak co?
— Jednakże nie uwolni cię ono od złożenia bratu rachunków.
— Zarząd majątku do mnie należy, jak sądzę.
Charakter Rolanda zaczynał się okazywać w świetle właściwym.
— Prawo przyznające ci ten przywilej jest godne poszanowania, jednak w pewnych okolicznościach może ono utracić moc swoją.
— W jakich?
— Na przykład, gdyby to było wolą ojca rodziny.
— Zapewne, ale do tego potrzebne jest niezbędnie...
— Cóż takiego?
— Istnienie testamentu.
— Najniezawodniej26. O tym właśnie, mój drogi, chciałem mówić. Ten testament...
— Cóż ten testament?
— Istnieje!
— Testament mego ojca?
— Testament twego ojca.
— Jesteś w błędzie, mój Cyrano.
— Bynajmniej. Nie wspominałem ci dotąd o tym, bo było to rzeczą zbyteczną, dopóki żadnych zobowiązań majątkowych nie zaciągnąłeś. Dziś żenisz się, jest więc rzeczą godziwą, aby twoja nowa rodzina dowiedziała się o twych długach przeszłości i o zobowiązaniach na przyszłość.
— Mój ojciec dbały był jak nikt na świecie o blask swego nazwiska; musiałby zapomnieć o zasadach całego życia, aby zrobić to, o czym mówisz.
— Kochał on obu synów jednakowo, pragnął zatem, aby na każdego przypadł równy dział majątku i zaszczytów.
— Rozprawiasz o tym z taką pewnością... Można by sądzić, że znasz ów testament.
— Znam go.
Roland przygryzł usta.
— Gdzież mój ojciec złożył go? — spytał głosem drżącym.
— W moje ręce!
Hrabia lekko krzyknął.
— Panie hrabio — odezwała się Gilberta, rozdrażniona zachowaniem się narzeczonego — miałżebyś27 co przeciw wyborowi, który uczynił twój ojciec?
— Boże zachowaj! Ojciec kochał Sawiniusza; wiedział, że to chłopiec pod każdym względem dzielny i na którym można polegać. Co do mnie, jedno tylko mam teraz życzenie, aby mój brat powrócił. Nawet przepoławiając dla niego majątek, będę jeszcze dość bogaty, aby zapewnić pani szczęście, którego masz prawo oczekiwać.
— Pięknieś powiedział, Rolandzie — rzekł Cyrano, podnosząc się do odejścia.
Hrabia zatrzymał przyjaciela i biorąc go na stronę szepnął:
— Jedno słowo, mój drogi...
— Słucham.
— Gdzie jest testament?
— Dlaczego?
— Pytam przez prostą ciekawość. A przy tym: czy nie można by teraz dopełnić otwarcia tego dokumentu?
— Strzeż się, Rolandzie. Podajesz w wątpliwość moją przysięgę.
— Nie myślę o tym bynajmniej.
— W testamencie prócz spraw pieniężnych znajduje się jeszcze co innego.
— Cóż się znajduje?
— Jedno straszne wyznanie!
— Straszne? Dla kogo straszne?
— Dla ciebie.
— Dla mnie?
— Tak. Nie pytaj więcej i dbając o własną spokojność28, pozostaw w spokoju testament.
— Ależ nareszcie — napierał hrabia, silnie podrażniony, a zarazem i zatrwożony wyznaniami, poza którymi domyślał się pogróżki — gdybyś... gdybyś żyć przestał, co by się stało z testamentem?
— Nie kłopocz się o to. Wypadek ten przewidziałem.
Roland przypatrywał mu się w milczeniu, wzrokiem niepewnym.
— Kochany hrabio — zakończył Cyrano, wyciągając doń rękę — wszystko, coś usłyszał ode mnie, nie bez celu było powiedziane. W życiu twym spełnić ma się wkrótce akt ważny, uroczysty; zawczasu zatem, jeszcze przed zaznajomieniem cię z odnośnymi faktami, chciałem wiedzieć: czego mogę się spodziewać, a czego obawiać się po twym sercu? Ciekawość moja już zaspokojona.
— Co masz mi jeszcze do powiedzenia?
— Dowiesz się o tym jutro.
— Jutro?
— W moim mieszkaniu. Czy mogę liczyć na twoje odwiedziny?
— Najzupełniej. O dziesiątej zapukam do twoich drzwi.
W pokoju Cyrana, przy otwartym oknie, którym wpływało świeże tchnienie poranku razem z jasnym, miłym światłem, siedział przy stole Sulpicjusz Castillan i pisał.
Siląc się na najpiękniejszą kaligrafię, kopiował scenę z Agrypiny, która sprowadziła tyle gromów na głowę autora.
Jespan Castillan nie był w humorze, gdyż śpiewał. Taka już była natura tego dzielnego chłopca. Gdy radość napełniała mu serce, nasycał się nią w spokoju, gdy przeciwnie, dolegało mu coś — z ust jego nie schodziły piosenki i żarciki.
Czy chciał w ten sposób ogłuszać się, czy też był to rodzaj okazywanego losowi lekceważenia — wątpliwość dotąd nierozwiązana! Cokolwiek bądź, nie wydawał się on nigdy tak smutnym, jak wówczas, gdy był szczęśliwy, i tak wesołym, jak wówczas, gdy mocno go coś trapiło.
Owego ranka czy to, że pióro jego źle pisało, czy też, że sen przykry dręczył go w nocy, Castillan miał minę wielce uradowaną i po raz dziesiąty powtarzał jeden z trioletów, które spłodził mózg mistrza:
Skończywszy tę strofę, zabierał się do powtórzenia jej po raz jedenasty, gdy do pokoju weszła gospodyni — osoba starsza, okrągła, świeża, z ruchami najzupełniej męskimi. Na imię jej było Zuzanna, pochodziła zaś z prowincji Perigord i dobiegała czterdziestki. Cyrano, obfitując kiedyś w mamonę, pozwolił sobie na ten największy ze zbytków kawalerskiego życia i przyjął ją za gospodynię. Przywiązała się ona do swego pana i chociaż poeta zaraz w drugim miesiącu zapomniał wypłacić jej zasług, nie myślała o porzuceniu go.
Zuzanna była poniekąd panią w domu Cyrana, gdzie swobodne i rezolutne jej zachowanie się nie dziwiło nikogo.
Stanęła przed Castillanem i ująwszy się pod boki, uczęstowała go z miejsca takim komplementem:
— Patrzcie no na tego ladaco: nic nie robi, tylko śpiewa. Powiedz mi, kochanku, czy to za śpiewanie pan mój ci płaci?
— Śpiewam, moja Zuzanno, bo mi nudno.
— Delikacik! Nudno mu! A czemuż to nudno?
— Dzień tak piękny, chciałbym wyjść, a tymczasem pan de Bergerac nie przybywa, aby mnie zwolnić od roboty.
— A prawda; gdzież to się nasz pan podziewa?
— Już od dwóch dni nie pojedynkował się z nikim, więc pan de Nagis przybył dziś przed świtem prosić go na sekundanta.
— Otóż to! I znów wróci do domu z twarzą plajzerowaną! Nieszczęście z tym człowiekiem i tyle!
— Cóż chcesz, Zuzanno, to jego życie! Jeżeli przynajmniej trzy lub cztery razy w tygodniu nie uczęstuje kogoś pchnięciem szpady, dostaje melancholii i mówi, że się coś w świecie popsuło.
Wbrew przewidywaniom Zuzanny Cyrano wrócił zdrów i cały. Była dziewiąta; Roland de Lembrat lada chwila miał nadejść.
Na widok wchodzącego pana Zuzanna wymknęła się z pokoju. Cyrano usiadł obok Sulpicjusza.
— Skończyłeś? — zapytał pisarza, który na myśl, że za chwilę będzie wolny i pójdzie używać pięknego dnia, od razu sposępniał.
— Skończyłem.
— To dobrze. Możesz sobie teraz iść na przechadzkę i nie wracać aż do wieczora. Nie będziesz mi potrzebny. Ale prawda! Zaczekaj no jeszcze trochę; muszę ci podyktować list.
— Do kogo?
— Do tego zdechlaka Montfleury’ego.
— Aktora z Pałacu Burgundzkiego?
— Tak jest.
— Cóż on nowego zbroił?
— Siadło mu coś na nos i uparł się grać w moich sztukach. Co więcej, namawia kolegów swych, aby czynili toż samo.
Sulpicjusz zaczął pogwizdywać wesoło. Powracał mu zły humor.
Uspokoił się po chwili i zabrał się do pisania.
— Jestem gotów — rzekł.
Cyrano jął przebiegać wielkimi krokami pokój i nie przystając ani na chwilę, podyktował list następujący, który jest ciekawym przyczynkiem do jego charakterystyki, a zarazem próbką jego stylu.
„Zapewniam cię, obrzydły grubasie, że gdyby można było przesyłać w liście kije, odczytałbyś to moje pisanie — plecami.
Czy sądzisz jednak, że ponieważ niepodobna grzmocić cię przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, zamyślam powierzyć kłopot załatwienia się z tobą oprawcy? Bynajmniej!
Dowiedz się, klocu, że zabraniam ci pokazywać się przez miesiąc na scenie i że jeżeli ośmielisz się, wbrew memu zakazowi, wstąpić na deski teatralne, wykreślę cię raz na zawsze z listy istot żywych i spłaszczę cię tak rzetelnie, że nawet pchła liżąca ziemię nie potrafi odnaleźć śladu twego na kamieniach ulicznych”.
Gdy ta jędrna epistoła została ukończona, poeta, którego nazywano Kapitanem Czartem, nabazgrał pod nią prawdziwie czartowskiego kulasa, potem odetchnął głęboko, jak człowiek, który zrzucił brzemię z pleców lub z duszy.
Dzień dobrze się zapowiadał. Cyrano był zadowolony z siebie.
— Idź, synku — rozkazał Castillanowi — doręcz mu to pismo osobiście, a gdyby nie był z niego bardzo ucieszony, powiedz, że wieczorem przyjdę poszukać jego uszów. No, w drogę!
Sulpicjusz pośpieszył spełnić rozkaz. Na schodach rozminął się z Rolandem de Lembrat, który przybywał, spełniając wczorajsze przyrzeczenie.
Sawiniusz zawczasu obliczył wszystko i przygotował; znał on też zbyt dobrze hrabiego, aby potrzebował bawić się z nim jeszcze w dyplomatyczne koziołki i z dala zmierzać do celu.
Postanowiwszy za jednym zamachem przeciąć węzeł tej splątanej sprawy, dał Rolandowi zaledwie czas do rozgoszczenia się.
— Czy wiesz, dlaczego głównie prosiłem cię o przybycie? — zapytał wesoło.
— Byłbym ci niezmiernie wdzięczny, gdybyś był łaskaw wyjawić mi to nareszcie. W twoich wczorajszych półsłówkach ukrywała się tajemnica, która musi być, za jaką bądź cenę, wyjaśniona.
— Doskonale! Nie mam bynajmniej zamiaru wystawiać cierpliwości twej na długą próbę. Jesteś mężczyzną, spodziewam się zatem, że największa nawet radość o śmierć cię nie przyprawi.
Powiedziane to było
Uwagi (0)