Darmowe ebooki » Powieść » Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Louis Gallet



1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 46
Idź do strony:
drzwi, posunął krzesło pod okno, to jest jak najdalej od wejścia i zwracając się do Manuela, rzekł:

— Siadaj!

Młodzieniec usiadł. Powaga malująca się w twarzy gościa nakazywała mu szacunek i posłuszeństwo.

Szlachcic zajął miejsce naprzeciw niego.

— Przybyłem tu w sprawie, która ciebie osobiście dotyczy — zaczął. — To przede wszystkim zaznaczyć trzeba. A teraz: czy zechcesz odpowiadać jak najszczerzej na moje pytania?

— To zależy od pytań.

— Trzeba odpowiedzieć stanowczo: tak lub nie — podjął z pewną niecierpliwością Cyrano.

Manuel wpatrywał się przez długą chwilę spod oka.

— A więc: tak!

— To dobrze. Teraz idźmy porządkiem. Czy kochasz pannę Gilbertę de Faventines?

— Panie! — wyjąkał Manuel i zrobił ruch, jakby chciał wstać i uciec.

— Kochasz ją — rzekł Cyrano, zatrzymując go na miejscu pełnym siły spojrzeniem. — Wczorajsza improwizacja nie była dziełem czystej fantazji. Twój wzrok, twoja postawa, całe zachowanie się twoje, mówiły o tym wyraźniej jeszcze od wierszy. Hrabia Roland miał słuszność, będąc zazdrosnym.

Manuel podniósł czoło ruchem wyniosłym.

— A gdyby tak było? — zapytał z miną człowieka zdziwionego, że ktoś śmie zapuszczać wzrok w najtajniejszy zakątek jego serca.

— Zgoda, wystarcza mi to — podjął spokojnie Cyrano. — Ale podejrzewam, że ośmielając się podnieść oczy aż tak wysoko, musiałeś mieć w tym jakieś jeszcze wyrachowanie.

— Bynajmniej... Kochałem, wyznałem swą miłość i dość na tym. To był najwyższy i jedyny cel mojej ambicji.

— W takim razie, mój drogi, jesteś szaleńcem!

— Dlaczego? Składam hołd kobiecie, której wdzięk i piękność oczarowały mnie. To moja osobista sprawa. Co jej do tego, skoro mnie nie kocha?

— Przypuszczałem co innego.

— Co mianowicie?

— Przypuszczałem, że nie mogąc liczyć na to, aby panna Gilberta zniżyła się do ciebie, postarałeś się o środki wzniesienia się aż do niej.

— Nie chcę nikogo w błąd wprowadzać. Tak nie było i tak nie jest.

— Naprawdę?

— Upewniam pana. Więcej nawet: przysięgam panu.

— Tak więc — rzekł Cyrano głosem zdradzającym pewnego rodzaju zawód i jakby rozczarowanie — nie jesteś niczym więcej, tylko Cyganem, żebrakiem, może tylko cokolwiek odważniejszym od innych?

— Niczym więcej — poświadczył skromnie Manuel.

— I nie masz żadnej co do tego wątpliwości?

— To jest... zdaje mi się... — jąkał młodzieniec, dziwnie wzruszony i zmieszany tonem, jakim to pytanie było zadane.

Cyrano przysunął się doń z krzesłem.

— Opowiedz mi swoją przeszłość — rzekł głosem budzącym zaufanie. — Mówiłem ci już, jak się zdaje, że masz do czynienia z przyjacielem.

Manuel uśmiechnął się.

— Ach, Boże! — zaczął w sposób prawie żartobliwy — cóż może być ciekawego w moim życiu? Podobne ono do życia każdego z braci moich! Nieustanne włóczenie się z miejsca na miejsce; na przemian: nędza i dostatek; noclegi pod gołym niebem; dnie pochmurne, dnie słoneczne; suchy chleb przez cały miesiąc, obfite uczty przez tydzień, a na uwieńczenie wszystkiego: zupełna obojętność na los, która podwaja wartość szczęścia i pozwala przyjmować wesoło niedolę.

— To są ogólniki. Idźmy dalej.

— Cóż może być dalej!

— O przeszłości swej nicże nie wiesz22?

— Prawie nic.

— To „prawie nic” może mieć swe znaczenie. Wyjaśnij mi je.

— Prawdę rzekłszy, nie sądzę, abym należał do rodu Ben Joela.

Z piersi Cyrana wybiegło westchnienie ulgi.

— Na czym opierasz swą wątpliwość?

— Na wspomnieniach.

— Widzisz zatem, że coś pamiętasz z przeszłości.

— Cóż z tego! Jeżeli wypadkiem jestem podrzutkiem, któż mi zwróci moją rodzinę?

— Pewni ludzie — zauważył ze szczególnym naciskiem Cyrano — potrafią odnaleźć igłę w stogu siana. Pochlebiam sobie, że do tych ludzi należę.

Manuel zerwał się gwałtownie ze stołka. Oczy jego błyszczały, w piersiach szybko się podnoszących głośno kołatało serce.

— Panie, pan wiesz coś o tym?! — zawołał w uniesieniu. — Zaklinam cię: wyjaw mi to!

— Ciągnij dalej swe opowiadanie! — rozkazał zimno Sawiniusz.

— Cóż pan chce jeszcze usłyszeć?

— Wspomnienia twoje, najmniej znaczące dla ciebie, mogą mieć dla mnie wartość nieocenioną: decydującą.

Improwizator milczał przez chwilę, zbierając myśli. Potem rzekł:

— Rzeczą, która najtrwalej zapisała się w mojej pamięci, jest mieszkanie ojca Ben Joela. Przebywałem tam z jego synem, dzisiejszym towarzyszem włóczęgi, z jego siostrą Zillą, wówczas jeszcze maleńką, i z jednym jeszcze dziecięciem, które umarło w kilka lat później.

— Otóż to! A jak było na imię temu dziecięciu?

— Ben Joel wołał na nie: Samy; ja zaś, nie wiem dlaczego, nazywałem je Szymonkiem.

Cyrano „Nieustraszony”, który nie doświadczyłby wzruszenia przed ostrzami dwudziestu szpad, na dźwięk tego imienia pobladł i zadrżał. Zauważył to młodzieniec i zatopił w nim wzrok pełen ciekawości i niepokoju. Szlachcic nierad był temu, odzyskując więc natychmiast zimną krew, zapytał głosem zupełnie już spokojnym:

— Szymonkiem, mówisz? A czy przed tym dziecięciem i tymi Cyganami nie znałeś innych jeszcze osób?

— Gdy wytężam pamięć, majaczą mi się jeszcze przed oczami postacie jakichś starców i kobiet... dalej inne dzieci, starsze ode mnie... jedno zwłaszcza... szczupłe... z miną zawadiacką... z głosem pewnym siebie...

— Cóż to za dziecko?

— Niech pan zaczeka... — i Manuel jął pocierać czoło, zagłębiając się myślą w dalszych wspomnieniach. — To dziecko znajdowało się prawie nieustannie przy mnie i często... często biło mnie.

— Nie zapomina się nigdy tych, co nas bili — zauważył nawiasem Cyrano. — Kij jest niezrównanym środkiem na wzmacnianie pamięci.

— To dziecko biło mnie, a jednak bardzo je kochałem — ciągnął Manuel. — Jego imię?... Zdaje się, że przypomnę sobie to imię...

— Na Boga, wymień je! — zawołał Cyrano, zrywając się ze stołka.

Gdyby Manuel zwrócił był w tej chwili wzrok na poetę, dostrzegłby, że silnie dysząca pierś podnosi jedwab jego kaftana i że duże krople potu perlą się na jego czole.

Ale uwaga młodzieńca zajęta była czym innym.

Manuel zapomniał na chwilę o człowieku, którego miał przed sobą; myślał o sobie samym, o tym, czym był, o tym, czym mógłby być, i przeróżne fantastyczne obrazy snuły mu się przed pełnymi niepokoju, prawie obłąkanymi oczyma.

— Mówże! Czemu nie mówisz? — krzyczał Cyrano, ściskając z całej mocy jego rękę i potrząsając nią silnie, aby wyrwać młodzieńca z zamyślenia.

— Szukam w pamięci tego imienia — szeptał Cygan na pół nieprzytomnie. — Zdaje mi się chwilami, że już je mam na ustach, ale gdy chcę je wymówić, ulatuje i znika!

— Wytęż pamięć jak najmocniej!

— Mam je! — wykrzyknął wreszcie Manuel tryumfująco.

— Na koniec!

— To dziecię, które tak bardzo kochałem... ten towarzysz najwcześniejszych lat moich... nazywał się... tak, nie mylę się tym razem...

— Nazywał się?

— Sawiniusz!

Wykrzyknął to imię z pośpiechem, jakby obawiał się, żeby mu znów nie uleciało, a po chwili powtórzył je raz jeszcze powoli, sylaba po sylabie, chcąc upewnić się, że to te same dźwięki, które go kiedyś w dzieciństwie radowały.

Cyrano wyprostował się, już nie poważny i surowy, lecz promieniejący radością, zwycięski. Przyjazny uśmiech zjawił się na jego ustach; głos zadźwięczał wesoło i czule.

— Sawiniusz — rzekł, ściskając palce młodzieńca tak silnie, jakby je chciał skruszyć — ten urwis i ladaco, ten niedobry chłopiec, który bił trzepaczką małego ucznia, gdy mylił się w lekcjach szermierki, ten Sawiniusz wyrósł, postarzał się, ale przeszłości nie zapomniał.

— Znasz go pan?

— Czy go znam? Nazywa się Sawiniusz, ale nosi też nazwisko Cyrana de Bergerac. Ach, stary Lembrat zadrżeć musiał w swym grobie! Chodź, chłopcze, w moje objęcia! Niech cię uścisnę i ty uściśnij mnie także!

Cyrano otworzył ramiona.

— Pan jesteś... Sawiniusz! — wyjąkał Manuel drżącym ze wzruszenia głosem, płacąc szlachcicowi uściskiem za uścisk.

Potem nagle zapytał:

— Któż więc ja jestem?

— Nie jesteś już Manuelem, precz z tym przezwiskiem cygańskim! Nazywasz się Ludwik de Lembrat. Jesteś bratem hrabiego Rolanda.

Manuel przymknął oczy, jakby ogłuszony ciosem obucha. To, co usłyszał, wydawało mu się igraszką fatalności, okrutną ironią losu, która za chwilę pogrąży go na powrót w ciemną otchłań nędzy.

Z bolesnym namysłem zapytał:

— Nie zwodzisz mnie pan? Nie czynisz sobie igraszki z mojej łatwowierności?

— Najpierw — przerwał żywo Cyrano — daj mi dowód przyjaźni, mówiąc do mnie: ty, jak to dawniej bywało. Następnie dowiedz się, że ja nigdy nikogo nie zwodzę.

Wątpliwości Manuela rozwiały się.

— Ach, przybywa do mnie szczęście! — wyrwało mu się jakby nieumyślnie i jakby w odpowiedzi na tajemne pragnienie. — Lecz skąd panu przyszło do głowy...

— Jeszcze? — upomniał go Cyrano.

— Skąd przyszło ci do głowy — poprawił się, ściskając serdecznie rękę rycerskiego poety — szukać Ludwika de Lembrat pod łachmanami Manuela?

— W sposób bardzo prosty. Przyjrzałem się dokładnie twemu obliczu.

— Nie rozumiem.

— Zaraz zrozumiesz... Czy znasz to?

Sawiniusz wydostał z kieszeni ozdobne pudełeczko i obróciwszy do światła, otworzył.

W pudełeczku znajdował się portret młodzieńca w wytwornym stroju myśliwskim.

— To ja! — zawołał zdumiony Manuel.

— Nie, to twój ojciec w dwudziestym roku życia, w dzisiejszym wieku twoim. Zrozumiałeś zatem, dlaczegom cię poznał od pierwszego spojrzenia? Twoje oczy, twój uśmiech, chód, wszystko, aż do dźwięku twej mowy, wołało do mnie wielkim głosem: „Stary Lembrat odrodził się w swym synu”! Oto powód, dla którego kazałem śledzić cię i dla którego poddałem cię badaniu. Nawet przy największym zewnętrznym podobieństwie ostrożnym być trzeba. Przemówiłeś, wyspowiadałeś się, z ust twych wybiegło moje imię: teraz już wszelkie wątpliwości muszą ustąpić!

— Ach... Sawiniuszu — zawołał młodzieniec, dając ujście uczuciom przepełniającym mu serce — ileż ja ci zawdzięczam! Teraz już wolno mi kochać, nieprawdaż?

— Samolubie! — uśmiechnął się szlachcic — o tym potem. Rzecz teraz najpilniejsza — to zmusić Rolanda, aby uznał w tobie brata. Do tego nie wystarczy moje ani twoje świadectwo. Tu trzeba dowodów bardziej przekonywających.

— Dowodów? — powtórzył Manuel, uczuwając nagle w sercu zimno śmiertelne.

— Ależ tak, bezwarunkowo. Nie mogę przecież pójść do hrabiego i powiedzieć mu po prostu: „Oto pański brat”.

Gorzki uśmiech wykrzywił usta Cyrana. Znał on aż nazbyt dobrze Rolanda de Lembrat. Wiedział z góry, jakie uczucia zbudzi w nim to oświadczenie.

— Nie dałby mi wiary — ciągnął po chwili — gdybym to mu jedynie powiedział. Nieobecni zawsze sprawę przegrywają, zwłaszcza gdy są braćmi i gdy przybywają po piętnastu latach, zbrojni w niezaprzeczone prawa i upominają się o należne sobie miejsce. Nawet to prawo pisane, którym ludzie się rządzą, oświadczyłoby się przeciw nam, mimo wszystkiego, co mógłbym powiedzieć... mimo wszystkiego, co wiem — dokończył prawie szeptem.

— Jeśli chodzi o dowody — oświadczył nagle Manuel — będziemy je mieli.

— Skąd?

— Ojciec Ben Joela był głową licznego pokolenia, dziś już rozproszonego i, jako taki, utrzymywał księgę, w której zapisywano wszelkie ważniejsze wypadki, jakie w ciągu długich lat zaszły w jego rodzie.

— A zatem?

— W księdze tej znajdować się musi ślad przybycia mojego i Szymona do bandy Ben Joela.

— W jakim celu miano by utrwalać w ten sposób fakt będący wynikiem czynu kryminalnego?

— Nie wiem. Może po to, aby kiedyś, przez wydobycie go na jaw, zapewnić bandzie korzyść materialną; a może dlatego po prostu, aby zapobiec w przyszłości omyłce rodowej i nie brać synów obcego plemienia za czystą krew egipską.

— Ech, ludziom tym obce są podobne skrupuły genealogiczne!

— Jesteś w błędzie. Stary Joel znał najdokładniej historię każdej z rodzin swego pokolenia. Zapisywał jak najstaranniej wszystkie narodziny i małżeństwa i mógł był w potrzebie wyliczyć poczet przodków dłuższy od najdłuższego, jakim poszczycić się potrafi stara szlachta francuska.

— Pomińmy to. Tyś zresztą nie należał do pokolenia.

— Niejednokrotnie — ciągnął Manuel — gdyśmy włóczyli się po Francji, widywałem przyprowadzane do obozowiska dzieci, które skradziono lub też kupiono. Za każdym razem przybysza takiego okazywano Joelowi, który pytał go o imię, zapisywał do księgi i mówił:

— Należysz odtąd do naszych.

Nadawał mu następnie inne przez siebie wybrane imię, które zapisywał obok tamtego, i dziecię odchodziło, łącząc się z dziatwą cygańską, od której zresztą łatwo je było odróżnić. W ten sposób Szymon został Samym, a ja Manuelem. To, co widziałem, że czyniono z drugimi, uczyniono też bez wątpienia i ze mną.

— Prawdopodobnie. Gdzie jest ta księga?

— U Ben Joela.

— W takim razie o wszystkim łatwo się dowiemy.

Cyrano otworzył drzwi dość szybko, aby spostrzec Ben Joela, gwałtownie od nich odskakującego. Cygan podsłuchiwał — a jeśli nie mógł pochwycić całej rozmowy, to w każdym razie główna jej treść stała mu się wiadoma.

Szlachcic ujął go za ucho i rzekł groźnie:

— Podsłuchiwałeś, szpiegu?

— Jasny panie!

— Chodź tu!

Pociągnął go do pokoju Zilli.

— Odpowiadaj natychmiast: coś usłyszał?

— Nic, jasny panie, zapewniam.

— Kłamiesz. Wiedz zresztą, że w tej chwili jest dla mnie najzupełniej obojętne, czy ci wiadomo, o czym mówiliśmy. Nie potrzebuję czynić z tego tajemnicy przed tobą. Jeśli więc twe długie uszy dobrze ci tym razem usłużyły, wyznaj, a oszczędzisz mi niepotrzebnych wyjaśnień.

Ben Joel spokorniał.

— Wybacz, jasny panie — zamruczał niewyraźnie — nudziło mi się samemu w izbie i... prawie nieumyślnie...

— Podchwyciłeś, co do ciebie nie należało?

— Aby uprościć sprawę, jak jasny pan twierdzi, przyznaję, że tak było w samej rzeczy.

— Wiesz zatem o odmianie losu Manuela?

— I cieszę się z niej serdecznie. Zawsze to jest miło, jasny panie, być świadkiem szczęścia swych przyjaciół.

— Zwłaszcza gdy znajdują się oni naraz w możności świadczenia dobrodziejstw, nieprawda?

— Możesz być pewnym — wtrącił Manuel — że o tobie nie zapomnę. Przez lat piętnaście byłem twym gościem; ludzie, którzy byli sprawcami mego nieszczęścia, już nie żyją; wicehrabia Ludwik de Lembrat nie wyprze się tych, których nędzę podzielał Manuel.

— Przejdźmy

1 ... 3 4 5 6 7 8 9 10 11 ... 46
Idź do strony:

Darmowe książki «Kapitan Czart. Przygody Cyrana de Bergerac - Louis Gallet (czytaj książki za darmo txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz