Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖
Znany powszechnie z nieposzlakowanej uczciwości adwokat, Gabriel Utterson, poważnie martwi się o swego wieloletniego przyjaciela, wybitnego uczonego, doktora Henry'ego Jekylla. Zmiany w zachowaniu doktora, a także… w zapisach testamentowych zdają się wskazywać na to, że wpadł on w złe towarzystwo i jest szantażowany przez nieprzyjemnego typka nazwiskiem Edward Hyde. Związki między Jekyllem a Hyde'em okażą się bliższe i bardziej tajemnicze, niż mogło się początkowo wydawać.
Doktor Jekyll i pan Hyde (w oryginale Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde) to klasyczna nowela szkockiego autora Roberta Stevensona, po raz pierwszy opublikowana w 1886 roku. Bazuje ona na romantycznym fantazmacie sobowtóra, stanowiącym wariant opowieści o rozdwojeniu osobowości i stanowi jedno z najbardziej znanych opracowań tematu. W kulturach anglojęzycznych fraza „Jekyll i Hyde” potocznie oznacza kogoś o dwulicowej osobowości.
- Autor: Robert Louis Stevenson
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Robert Louis Stevenson
Zrozumiałe, że mój apetyt był niewielki. Ten niewytłumaczalny wypadek, obalający moje wszystkie dotychczasowe doświadczenia, był jakby owo mane-tekel22 na ścianie pałacu babilońskiego, okazujące mi moje fatalne przeznaczenie i smutny koniec. Poważniej niż dotychczas zastanowiłem się nad możliwościami i następstwami mego podwójnego życia. Ta część natury, którą zdołałem oblec w realne kształty, ostatnimi czasy zbytnio wysunęła się na pierwszy plan i wzmocniła się. Zwietrzyłem wielkie, grożące mi niebezpieczeństwo. Gdyby tak dalej pójść miało, mogłaby być na stałe zachwiana równowaga obu postaci, mógłbym stracić władzę nad dobrowolną metamorfozą, charakter Edwarda Hyde mógłby na stałe, nieodwołalnie, stać się moim charakterem. Mikstura nie zawsze powodowała te same następstwa. Raz, na samym początku mych eksperymentów, zawiodła zupełnie. Byłem też niekiedy zmuszony ilość chemikaliów podwajać, a raz nawet potroić. Te, co prawda, rzadko się zdarzające różnice w zastosowaniu chemikaliów i różnice w osiągniętych rezultatach były dotychczas jedynym cieniem zamącającym mój spokój. Teraz jednak, po tym ostatnim wypadku, uświadomiłem sobie, że dokonała się z wolna zasadnicza przemiana: o ile z początku istniała trudność pozbycia się cielesnej powłoki Jekylla, to obecnie jest właśnie przeciwnie. Wszystkie oznaki dowodziły, że powoli zatracałem związek ze swym pierwotnym, lepszym „ja” i że z wolna przyjąć muszę ciało sobowtóra, a tym samym owo gorsze „ja”.
Czułem, że mam teraz wybór między obiema postaciami. Obie moje natury miały wspólną pamięć, ale wszystkie inne cechy i właściwości miały zupełnie odrębne. Jekyll był bardziej złożoną naturą: brał on najgorliwszy udział w awanturach i przyjemnościach Hyde’a, czasem przeżywając z powodu niego chwile okropnego lęku, czasem z prawdziwą pasją interesując się jego wykroczeniami; natomiast Hyde zupełnie nie troszczył się o Jekylla; poczciwy doktor istniał dla niego tylko jako właściciel wygodnego schroniska, w którym mógł się ukryć przed prześladowaniami. Jekyll był pełen współczucia, jakby ojciec, Hyde okazywał zupełną obojętność.
O ile decydowałem się na Jekylla, musiałem ostatecznie zerwać z owymi zachciankami, którym długo się potajemnie oddawałem, a którym wreszcie zbrodniczo hołdowałem. O ile decydowałem się na Hyde’a, musiałem zerwać z tysiącznymi interesami i dążnościami, musiałem definitywnie narazić się na osamotnienie i pogardę. Jedna bardzo ważna okoliczność zaważyła poważnie na szali: Jekyll odczułby boleśnie stałe powstrzymywanie się od nałogu, natomiast nie doszłoby nawet do świadomości Hyde’a, jak wiele stracił. Rozważania te i wątpliwości, które miałem, były doprawdy tak stare jak ludzkość. Bo te same popędy i obawy dręczą każdego grzesznika, kiedy go nawiedza pokusa. Również i u mnie decyzja zapadła taka sama jak u większości ludzi: wybrałem lepszą część, ale nie miałem dość siły, by przy niej wytrwać.
Tak, dałem pierwszeństwo starszemu doktorowi, otoczonemu przyjaciółmi, zdążającemu do szlachetnych celów, rozstałem się ze swobodą, z rozkoszą, lubieżnością, której zaznawałem w masce Edwarda Hyde. Może wyboru tego dokonałem z podświadomą nieszczerością, gdyż zatrzymałem mieszkanie w Soho, nie zniszczyłem ubrania Hyde’a, które zawsze jeszcze leżało w moim gabinecie.
Jednak przez dwa miesiące pozostałem wierny memu postanowieniu; przez dwa miesiące wiodłem tak solidne życie, jak nigdy dotychczas, i rozkoszowałem się jako jedyną nagrodą zadowoleniem i spokojem sumienia. Ale wreszcie z biegiem czasu zatracało się we mnie wrażenie owego ostrzeżenia; spokój sumienia przestał dawać mi zadowolenie; począłem się nudzić, tęsknić za odmianą; Hyde we mnie domagał się ujawnienia, wolności, swobody. I wreszcie, w chwili słabości, przyrządziłem znowu miksturę i zażyłem ją.
Mój zły demon zbyt długo był uwięziony — teraz wydostawszy się na zewnątrz, zapragnął użycia. Już w chwili gdy piłem miksturę, uczułem nieposkromioną, dziką żądzę zła. Ona to zapewne wywołała w mej duszy owo gniewne zniecierpliwienie, gdy posłyszałem błagalne słowa mojej nieszczęśliwej ofiary. To jedno zapewnić mogę, że moralnie zdrowy człowiek nie mógłby był tej zbrodni popełnić z tak błahej przyczyny. Podczas tego mordu tyle miałem rozsądku i uświadomienia co dziecko, które niweczy swoją zabawkę.
Duch piekła szalał we mnie. Z lubieżną radością tłukłem w obezwładnione ciało mej ofiary, lubieżność moja wzmagała się z każdym zadawanym ciosem. Dopiero gdy mnie poczęło ogarniać zmęczenie, nagle, w chwili szaleńczego rozpasania instynktu zbrodniczego, niejako w kulminacyjnym momencie tego rozpasania — ogarnęło mnie przerażenie. Mgły sprzed mych oczu ustąpiły, pojąłem, że życie moje przepadło; uciekłem z miejsca mego zbrodniczego czynu; odczuwałem równocześnie rozkosz i strach, złe chuci moje były bowiem zaspokojone, a żądza życia wielce pobudzona.
Szybko skierowałem kroki w stronę mego mieszkania w Soho i zniszczyłem tam wszelkie papiery i dokumenty, które mogłyby dać świadectwo mej winie. Potem biegłem ulicami, wciąż jeszcze w jakimś upojeniu, rozdwojeniu wyobrażeń. Wielce ciążyła na mej duszy dopiero co popełniona zbrodnia morderstwa, a równocześnie obmyślałem z wielką lekkomyślnością nowe bezeceństwa, które bym mógł w przyszłości wykonać. A równocześnie z drżeniem myślałem o karze za popełnioną zbrodnię, nadsłuchiwałem, czy nie zbliżają się kroki mścicieli...
Hyde miał na ustach uśmiech, śpiewał frywolną piosenkę, gdy mieszał znowu miksturę, po chwili zaś, po zażyciu eliksiru, padł Henryk Jekyll na kolana, miał w oczach łzy skruchy i wyciągał ręce do Boga.
Samoułuda prysła doszczętnie; widziałem przed sobą całe swe życie, śledziłem je od dni mej młodości, kiedy to jeszcze szedłem, prowadzony za rękę przez matkę, rozpatrywałem tok mej kariery zawodowej — i wciąż myśl moja skierowywała się do okropnych wydarzeń tej nocy. Łzami, modłami chciałem wypłoszyć obrazy tego ohydnego czynu, stłumić szmery i szepty, krzyki i jęki mej ofiary — wciąż okropne widmo zbrodni i grzechu skądeś wypełzało i patrzyło na mnie swym ścinającym krew w żyłach wzrokiem.
A potem znikły wyrzuty sumienia i pojawiło się uczucie radości. Oto rozstrzygnęła się kwestia, jak mam żyć! Odtąd Hyde stał się niemożliwy; bez względu na to, czy chcę, czy też nie chcę — muszę żyć jako Henryk Jekyll, jestem związany z lepszą stroną mego „ja”.
O, z jaką rozkoszą myślałem o tym! Z jak radosną pokorą rozpoznawałem od nowa granice normalnego żywota, z jak szczerą rezygnacją zamknąłem drzwi, którymi w postaci Edwarda Hyde wykradałem się nocami!
Następnego dnia wyczytałem w gazetach, że morderstwo jest przedmiotem śledztwa, że wina Edwarda Hyde jest dowiedziona, że ofiarą jest bardzo poważana osobistość. Nie była to zatem tylko zbrodnia, lecz również i tragiczne błazeństwo.
Jekyll był teraz moją jedyną ochroną; wystarczyło, by Hyde na chwilę pojawił się, a wszyscy wokół schwytaliby go i oddali w ręce sprawiedliwości.
Postanowiłem zatem w przyszłości szeregiem dobrych uczynków odpokutować popełnione zbrodnie i mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że to moje postanowienie kilkakrotnie bardzo skutecznie wypełniłem.
Lecz jak klątwa tkwiła wciąż jeszcze we mnie dwoistość mej natury; w miarę upływu czasu rozluźniły się znowu węzły pętające pierwiastek zła w mej duszy; zbrodnicze instynkty znowu domagały się wyzwolin i ujawnienia. Ale na myśl mi nie przychodziło teraz, by przekształcić się w Edwarda Hyde; na samą myśl o tym ogarniał mnie szaleńczy strach. Nie, we własnej mej postaci nachodziła mnie znowu pokusa, by paktować ze swym sumieniem, i jako zwykły grzesznik uległem wreszcie znowu dawnym nałogom.
Wszystko ma swój koniec; wreszcie wyczerpać się musi woda nawet w najgłębszej studni. To ponowne poigranie z złymi mymi skłonnościami zniweczyło doszczętnie równowagę mej duszy. Znamienne jest, że nie doznawałem wtedy żadnego lęku; nawrót do dawnych nałogów wydał mi się rzeczą zupełnie oczywistą.
Był to piękny, jasny dzień styczniowy; śniegi topniały, niebo było bez chmur. Siedziałem na ławce w parku. Mój Boże, gdy tak zastanawiałem się głębiej nad sobą, byłem przecież taki sam jak moi bliźni, ba, jeśli porównam się z innymi ludźmi, to może lepszy; jestem człowiekiem czynu, silnej woli; a oni grzęzną w beznadziejnej bezwoli, obojętności... Ale w chwili gdy oddawałem się takim butnym i zarozumiałym myślom — uczułem straszne mdłości, niezwykłe osłabienie. Gdy poczułem się lepiej, zauważyłem zmianę w charakterze mych zapatrywań, pewne zobojętnienie wobec wszelkich niebezpieczeństw, wyzwolenie z okowów obowiązku. Spojrzałem na swą postać: ubranie zwisało z wychudłego ciała, ręka spoczywająca na kolanie była koścista i owłosiona. Byłem znów Edwardem Hyde...
Przed chwilą byłem powszechnie poważaną osobistością, człowiekiem zamożnym, lubianym, dobroczynnym — i oto jestem istotą bezdomną, ściganą, pogardzaną, oskarżoną o morderstwo, przeznaczoną na szubienicę...
Pod wpływem tej myśli nie straciłem jednak ani na chwilę pełni władz umysłowych. Niejednokrotnie już zauważyłem, że w mej drugiej postaci panuje jeszcze silniej mózg, że zmysły moje stają się bardziej elastyczne. Stało się więc, że w położeniu, w którym Henryk Jekyll byłby zapewne bezradny, Edward Hyde był panem sytuacji.
Mikstura moja znajdowała się w jednej z szuflad szafy w mym gabinecie. Ale jak się do niej dostać? Oto było zagadnienie chwili obecnej. Drzwi wiodące z pustego domu w bocznej uliczce do sali wykładowej i mego gabinetu poprzednio — jak już wspomniałem — zamknąłem i klucz zniszczyłem, rozbijając go na dwie części. Gdybym teraz popróbował dostać się do mego domu przez główne wejście, moja własna służba wydałaby mnie w ręce sprawiedliwości. Doszedłem więc do przekonania, że muszę użyć innego sposobu; pomyślałem o Lanyonie. Ale jak się do niego dostać? Gdybym nawet uniknął aresztowania na ulicy, to jak do niego dotrzeć? I w jaki sposób mógłbym w postaci obszarpańca, obskurnego Edwarda Hyde skłonić znanego i znakomitego lekarza, by włamał się do gabinetu swego kolegi — doktora Jekylla? Wtedy wpadło mi na myśl, że mogę przecież mimo wcielenia w swą drugą postać pisać dawnym swym pismem — pismem Jekylla. Skoro na ten pomysł wpadłem, uświadomiłem sobie już zupełnie dokładnie, co mam robić. Dorożką pojechałem do hotelu przy ulicy Portland; na mój widok ze wszech miar komiczny nie mógł się dorożkarz powstrzymać od śmiechu. Zgrzytnąłem zębami, wściekłość ogarnęła mnie, dziko nań spojrzałem; uśmiech zniknął z jego twarzy na jego szczęście, a raczej bardziej jeszcze na moje szczęście, gdyż następnej chwili byłbym się zapewne na niego rzucił.
Gdy wchodziłem do hotelu, miałem tak ponurą twarz, że służba hotelowa drżała na mój widok. W mej obecności nie odważyli się ci ludzie rzec ani słowa, zaprowadzili mnie do pokoju i przynieśli przybory do pisania, których natychmiast zażądałem.
Hyde w niebezpieczeństwie życia! Była to nowa dla mnie transformacja tej istoty. A była ona szatańsko chytra; wysiłkiem woli opanowała swą żądzę, swą namiętność — i napisała dwa listy: jeden do Lanyona, drugi do Pawła. By mieć pewność, że zostaną wysłane, polecił je Hyde nadać na poczcie za recepisem zwrotnym23.
Potem siedział przez cały dzień w pokoju hotelowym i gryzł paznokcie. Kazał sobie przynieść szereg potraw i stwierdził, że kelner usługuje mu z wielką odrazą. Potem, gdy noc zapadła, wyszedł, wziął dorożkę i kazał się wozić ulicami miasta.
Powiadam „on”, nie mogę bowiem mówić „ja”. Szatan ten nie miał w sobie bowiem nic więcej ludzkiego, był w nim tylko lęk i nienawiść. Ze strachu, by woźnica nie zaczerpnął z obwożenia tak niesamowitego pasażera jakichś podejrzeń, opuścił dorożkę i począł wałęsać się po ulicach w swym zwisającym z ciała ubraniu, zwracającym przecież swą dziwacznością powszechną uwagę. Szedł prędko, pędzony strachem, przekradał się przez odludne uliczki, liczył minuty dzielące go od północnej godziny. Jakaś kobieta zaczepiła go, chciała mu sprzedać pudełko zapałek. Uderzył ją w twarz i uciekł...
Gdy się wreszcie znalazłem w mieszkaniu Lanyona, przerażenie mego starego przyjaciela wywarło na mnie pewne wrażenie.
Zaszła we mnie teraz wielka zmiana. Nie dręczył mnie więcej strach przed stryczkiem, lecz przerażenie, że jestem znowu Edwardem Hyde’em.
Jak we śnie dotarłem do domu i położyłem się do łóżka. Po przejściach tego dnia byłem tak wyczerpany, że natychmiast zasnąłem: spałem długo i mocno; nawet trapiące sny nie zdołałyby zmącić tej gwałtownej potrzeby wypoczynku.
Następnego ranka obudziłem się pokrzepiony i odświeżony fizycznie. Wprawdzie ze zgrozą myślałem o bydlęciu, które we mnie tkwi — ale przynajmniej byłem w domu, we własnym mieszkaniu, mając pod ręką moje tynktury i sole. Dusza moja była przepojona radością, iż udało mi się wydostać z okropnej sytuacji dnia wczorajszego.
Spokojnie przechadzałem się po śniadaniu na podwórzu i rozkoszowałem się rześkim powietrzem poranka, gdy mnie ogarnęło znowu owo niesamowite wrażenie, zwiastujące moją transformację. Miałem tylko tyle czasu, by się schronić i ubezpieczyć w mym pokoju; owładnęły mną znowu namiętności Edwarda Hyde. Tym razem zażyć musiałem podwójnej dawki, by wrócić do pierwszego stanu; ach, w sześć godzin potem, gdy przygnębiony siedziałem przy kominku i wpatrywałem się w ogień, wróciły bóle transformacji i musiałem się znowu posłużyć miksturą.
Słowem, od tego dnia używać mogłem powłoki zewnętrznej Jekylla tylko przy największym wysiłku i tylko po bezpośrednim użyciu mego eliksiru. O każdej godzinie, dniem i nocą, ogarniał mnie ów niewytłumaczalny wstrząs, ostrzegający przed dokonującą się przemianą; przede wszystkim zaś, gdy choćby na chwilę w fotelu zasypiałem, budziłem się zawsze jako Hyde. Pod ciężarem tej klątwy, wiecznie nade mną wiszącej, a dalej wskutek bezsenności, na którą byłem obecnie skazany — stawałem się fizycznie i duchowo coraz słabszy, marniałem, trawiony gorączką, niepokojem, przerażeniem; władało mną tylko jedno uczucie: groza przed mym drugim „ja”. Ale gdy spałem lub gdy działanie eliksiru stawało się słabsze, wyłaniał się ze mnie świat najokropniejszych widzeń, majaków, zmor, dusza moja wrzała niczym nieuzasadnioną nienawiścią, ciało moje nie było dość silne, by w sobie mieścić te rozpętane energie życiowe. Siły Edwarda Hyde stopiły się w jedno ze słabowitością Henryka Jekylla. Wreszcie nienawiść,
Uwagi (0)