Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖
Znany powszechnie z nieposzlakowanej uczciwości adwokat, Gabriel Utterson, poważnie martwi się o swego wieloletniego przyjaciela, wybitnego uczonego, doktora Henry'ego Jekylla. Zmiany w zachowaniu doktora, a także… w zapisach testamentowych zdają się wskazywać na to, że wpadł on w złe towarzystwo i jest szantażowany przez nieprzyjemnego typka nazwiskiem Edward Hyde. Związki między Jekyllem a Hyde'em okażą się bliższe i bardziej tajemnicze, niż mogło się początkowo wydawać.
Doktor Jekyll i pan Hyde (w oryginale Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde) to klasyczna nowela szkockiego autora Roberta Stevensona, po raz pierwszy opublikowana w 1886 roku. Bazuje ona na romantycznym fantazmacie sobowtóra, stanowiącym wariant opowieści o rozdwojeniu osobowości i stanowi jedno z najbardziej znanych opracowań tematu. W kulturach anglojęzycznych fraza „Jekyll i Hyde” potocznie oznacza kogoś o dwulicowej osobowości.
- Autor: Robert Louis Stevenson
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Robert Louis Stevenson
— Widziałem pana Hyde wchodzącego do budynku, w którym ongiś była trupiarnia — rzekł Utterson — czy to tak ma być, jeśli doktora Jekylla nie ma?
— Zapewne, panie Utterson — odparł służący. — Pan Hyde ma klucz.
— Pański pryncypał8 ma widocznie wiele zaufania do tego człowieka...
— Tak jest, to prawda, mój pan ufa mu zupełnie. My wszyscy mamy rozkaz być mu posłuszni.
— Nigdy tu nie zastałem tego pana Hyde...
— To zrozumiałe, on się tu nie stołuje — odparł Paweł. — A zresztą widzimy go bardzo rzadko z tej strony domu, on przychodzi i wychodzi przeważnie przez laboratorium.
— Pięknie. Dobranoc, Pawle.
— Dobranoc, panie Utterson.
Adwokat wracał do domu z ciężkim sercem. „Biedny Henryk Jekyll — myślał — przeczucie mówi mi, że zaplątał się w jakąś fatalną awanturę! Ma on za sobą burzliwą młodość, ale to tak dawno, a u Pana Boga nie ma przedawnienia... Tak, to zapewne następstwa starego grzechu, trucizna ukrywanej hańby — a teraz przychodzi kara, po wielu, wielu latach, kiedy zagasło już w pamięci wspomnienie błędu...”.
Tymi myślami przerażony, zagłębił się adwokat we wspomnieniach własnej przeszłości, wnikał we wszystkie zakamarki swych przeżyć i badał skrupulatnie, czy tam nie ma jakiegoś ciemnego punktu... Lecz przeszłość jego była nienaganna; niewielu ludzi mogłoby z takim spokojem odczytać rejestr swego życia, co on... Z tym większym niepokojem myślał o swoim przyjacielu, doktorze Jekyllu. „Ten Hyde — snuł wątek myśli — jest bardzo podejrzanym indywiduum, osobnikiem o tajemniczych jakichś planach... Tak dłużej być nie może... Strach pomyśleć, że takie stworzenie zakraść się może do łoża Henryka. Co za niebezpieczeństwo! Jeśli ten Hyde wie o istnieniu testamentu, mógłby nabrać ochoty, by jak najprędzej zostać spadkobiercą. Muszę stanowczo temu przeciwdziałać, muszę coś zasadniczego zrobić! O ile tylko Jekyll zechce...”.
I poczciwy adwokat Utterson ujrzał przed oczyma dziwne klauzule testamentu.
W czternaście dni potem zaprosił doktor Jekyll swoich znajomych na jedno z owych przemiłych przyjęć, które zwykł był od czasu do czasu urządzać. Zaproszonych było sześciu starych znajomych; były to poważne i wpływowe osobistości, które umiały należycie ocenić kielich dobrego wina.
Utterson zdołał tak pokierować, że pozostał w mieszkaniu przyjaciela, gdy inni już pożegnali się. Nie było w tym nic osobliwego, zdarzało się to często i nie tylko w domu Jekylla. Poważnego adwokata chętnie zatrzymywano, gdy weselsi i rozmowniejsi goście opuścili już progi; po jakiejś biesiadzie chętnie siedzi się jeszcze przez czas jakiś i uspokaja umysł wymownym milczeniem po wesołej pijatyce.
Siedzieli więc obaj przyjaciele przy kominku i poznać było można, że doktor Jekyll, rosły, przystojny, pięćdziesięcioletni mężczyzna, którego rysy twarzy wyrażały wiele rozumu i serca — szczerze i głęboko jest przywiązany do swego przyjaciela Uttersona.
— Chciałem już dawno z tobą mówić, Henryku — rozpoczął Utterson. — Wiesz, w sprawie testamentu...
Uważny obserwator mógłby zauważyć, że temat ten był niemiły doktorowi Jekyllowi, który jednak na apostrofę swego przyjaciela zareagował w sposób żartobliwy.
— Biedny Uttersonie — rzekł — wiem, że masz kłopoty z takim klientem jak ja. Jeszcze więcej może kłopotał się mną ten mój były przyjaciel Lanyon, ten zatwardziały pedant, oburzający się na moje naukowe kacerstwa, jak je nazywał. O, wiem dobrze, że to zacny człowiek, nie patrz na mnie tak gniewliwym wzrokiem, bardzo to zacny człowiek, chętnie bym się z nim częściej widywał, ale mimo to uważam go za zatwardziałego pedanta, ograniczonego, zawziętego pedanta. Z żadnym człowiekiem nie przeżyłem takiego rozczarowania jak z Lanyonem...
— Wiesz przecież, że ja nigdy nie zgadzałem się... — przerwał Utterson, nie odpowiadając wcale na nowy temat poruszony przez przyjaciela.
— Z moim testamentem? Tak, wiem o tym — rzekł doktor nieco ostrzej — mówiłeś mi.
— Właśnie i dziś chcę ci to powiedzieć — mówił adwokat dalej. — Słyszałem coś niecoś o tym Hydzie...
Szeroka, piękna twarz doktora Jekylla zbladła, oczy jego zasnuła ciemna mgła.
— Nie chcę nic więcej o tym słyszeć — rzekł. — Nie będziemy mówić na ten temat.
— To, co dowiedziałem się, brzmi wprost fatalnie...
— Nie zmienia to postaci rzeczy. Nie pojmujesz wcale mojej sytuacji — odparł doktor — jestem w nieznośnym położeniu, Uttersonie; jest ono bardzo, bardzo dziwne... Jest to jedna z tych historii, które nie stają się lepsze przez mówienie...
— Henryku — rzekł Utterson — znasz mnie: możesz się przede mną zwierzyć. Zrzuć z serca szczerze cały ciężar, mam pewność, że mógłbym ci pomóc.
— Mój drogi Uttersonie, to bardzo pięknie z twej strony, wprost wzruszająco; brak mi słów, by ci podziękować. Mam pełne do ciebie zaufanie, wierzę ci bardziej niż komukolwiek innemu, ba, więcej niż sobie samemu. Ale doprawdy jest tu coś innego, niż przypuszczasz; nie ma w tym nic zdrożnego i abyś był zupełnie spokojny, mogę ci powiedzieć: każdej chwili mogę się pozbyć pana Hyde. Daję ci na to słowo. Dziękuję ci raz jeszcze za twe zainteresowanie, ale powiem ci, Uttersonie, dwa słowa, których nie bierz mi za złe: to jest moja sprawa prywatna; bądź łaskaw nie wtrącać się do niej...
Utterson spoglądał przez chwilę w zamyśleniu w ogień płonący na kominku.
— Bezsprzecznie... masz zupełną rację — rzekł wreszcie i wstał.
— Ponieważ jednak poruszyliśmy tę sprawę i to przypuszczalnie po raz ostatni — rzekł Jekyll — chciałbym ci dać jeszcze pewne wyjaśnienie. Interesuję się, rzeczywiście, bardzo owym biednym panem Hyde. Wiem, że go poznałeś, mówił mi o tym; lękam się, że był wcale nieuprzejmy. Ale zważ: ten młody człowiek budzi moje najgłębsze zainteresowanie, a gdyby mnie już nie było, obiecaj mi, proszę, Uttersonie, że okażesz się wobec niego cierpliwy i dopomożesz mu w sprawach spadkowych. Jestem przekonany, że zrobiłbyś to, gdybyś mógł wiedzieć wszystko... Sprawi mi to wielką ulgę, jeśli mi to obiecasz...
— Nie mogę obiecać, że zdołam go polubić — rzekł adwokat.
— Tego nie żądam wcale — zaprotestował Jekyll i położył rękę na jego ramieniu — proszę tylko o sprawiedliwe obchodzenie się z nim, proszę cię tylko, byś mu pomógł, gdy mnie już nie będzie...
Utterson nie mógł powstrzymać westchnienia.
— Dobrze — rzekł — obiecuję ci.
Niemal w rok potem, w październiku 18... Londyn został zaalarmowany zbrodnią wyróżniającą się niezwykłym okrucieństwem, zbrodnią popełnioną na osobistości o wysokim stanowisku społecznym. Szczegóły były wstrząsające.
Służąca, która znajdowała się sama w pewnym domu położonym niedaleko rzeki, udała się około jedenastej do swej izdebki, by się ułożyć do snu. Zwykle po północy mgły zasnuwają widok; tej nocy jednak panowała idealna pogoda i uliczka, którą widać było z izdebki owej służącej, była jasno oświetlona poświatą księżyca. Widocznie dziewczyna ta była usposobienia wysoce romantycznego, gdyż usiadła na kufrze stojącym obok okna i oddała się marzeniom.
— Nigdy jeszcze — mówiła potem ze łzami, opowiadając o zajściach owej nocy — nigdy jeszcze nie myślałam tak dobrze o ludziach i ludzkości, nigdy nie czułam się tak spokojna i tak pełna poczucia harmonii świata.
Gdy tak siedziała, ujrzała przystojnego, starszego mężczyznę o siwych włosach, idącego ulicą. Naprzeciw niego szedł inny, bardzo niski człowiek, na którego w pierwszej chwili mało zwracała uwagi. Gdy obaj zbliżyli się do siebie, a było to tuż pod oknami domu, w którym znajdowała się owa dziewczyna, starszy pan ukłonił się i przemówił do drugiego przechodnia z widoczną uprzejmością. Treść jego słów nie była snadź wielkiej wagi: sądząc z jego gestów, pytał o drogę; księżyc oświecał twarz jego i dziewczyna obserwowała ją z widoczną przyjemnością — twarz to bowiem była dobroduszna, a zarazem pełna powagi i wzbudzała szacunek. Gdy dziewczyna baczniej przypatrzyła się drugiej osobie, poznała w niej niejakiego pana Hyde, który kiedyś odwiedził państwo, u którego służyła, i od pierwszego wejrzenia był jej wielce niesympatyczny. Miał on w ręce ciężką laskę. Nie odpowiedział na pytanie starszego pana ani słowem, przysłuchiwał się tylko z nietajoną niecierpliwością. Niespodzianie popadł w nieposkromiony gniew, tupał nogą, wymachiwał laską i zachowywał się jakby niespełna rozumu. Starszy pan cofnął się o krok, zaskoczony tym zachowaniem. Wściekłość Hyde’a wzmagała się coraz bardziej. Obalił siwego pana na ziemię i począł z małpią szybkością kopać go nogami i uderzać laską tak, że niebawem na ziemi leżała pogruchotana, krwawa masa. Przerażona tym widokiem dziewczyna zemdlała.
Była druga w nocy, gdy wróciła jej przytomność; natychmiast uwiadomiła policję. Morderca oczywiście zniknął już dawno, lecz ofiara jego leżała na środku ulicy, pokrwawiona, zniekształcona. Laska, za pomocą której zbrodnia została dokonana, pękła na dwoje podczas okrutnego znęcania się nad leżącym; część jej znajdowała się tuż obok zmarłego, drugą jej połowę zabrał morderca. Przy zamordowanym znaleziono portfel i złoty zegarek, nie znaleziono natomiast biletów wizytowych i dokumentów prócz zapieczętowanego listu, zaadresowanego do pana Uttersona, który zapewne człowiek ten zamierzał nadać na poczcie, gdyż list był zaopatrzony w znaczek pocztowy.
List ten doręczono adwokatowi wczesnym rankiem, zanim jeszcze wstał; zobaczywszy kopertę i dowiedziawszy się o szczegółach, przybrał bardzo poważną minę.
— Nie powiem ani słowa, zanim nie zobaczę trupa — rzekł. — Sprawa jest bardzo poważna. Proszę poczekać, aż się ubiorę.
Szybko zjadł śniadanie i pojechał do urzędu policyjnego, gdzie tymczasem przywieziono zwłoki. Gdy je zobaczył, rzekł:
— Tak, poznaję, to straszne odkrycie... Są to zwłoki sir Danversa Carew.
— Mój Boże — zawołał urzędnik — czy to możliwe? Ta sprawa wywoła wielkie poruszenie. Czy może nam pan być pomocny w ujęciu złoczyńcy?
I urzędnik policyjny opowiedział szczegółowo, co służąca zeznała, i pokazał połamaną laskę.
Teraz Utterson nie miał żadnych więcej wątpliwości, że sprawcą jest Hyde. Dziwne było jednak, że laska, którą zamordował Danversa Carew, należała do — doktora Jekylla. Sam mu ją przed laty podarował...
— Czy ten Hyde jest niskiego wzrostu? — zapytał.
— Bardzo niski; ma nieprzyjemną, złą twarz, tak go przynajmniej opisuje dziewczyna — rzekł urzędnik policyjny.
Utterson zamyślił się, potem rzekł:
— Jeśli pan ze mną pojedzie, sądzę, że zdołam panu wskazać jego mieszkanie.
Działo się to około dziewiątej przed południem; był to mglisty dzień jesienny. Jak olbrzymia, czekoladowej barwy płachta, zwisał firmament nisko nad miastem; wiatr rozpędzał gęste kłęby mgły. Dorożka przejeżdżała przez ulicę miasta i zbliżała się do nędznego przedmieścia Soho, miejsca zamieszkania najuboższych, najnędzniejszych ludzi w okolicy.
Gdy dorożka stanęła przed wskazanym domem, mgły poranne nieco się już rozproszyły i widać było brudną uliczkę, szynk, sklepik i wiele obdartusów wylegujących się dokoła bram, i mnóstwo dzieci bawiących się na ulicy, i kobiety dążące do podejrzanych z wyglądu szynkowni, by już od wczesnego ranka zalewać się wódką.
W tym środowisku znajdowało się mieszkanie pana Hyde, protegowanego przez doktora Jekylla, po którym miał odziedziczyć ćwierć miliona szterlingów9...
Stara kobieta o bladej jak kość słoniowa twarzy i siwych włosach otworzyła drzwi. Wyraz twarzy miała złośliwy, maskowany jednak obłudą.
— Tak — rzekła — tu mieszka pan Hyde, nie ma go jednak teraz w domu; był późno w nocy, jednak po godzinie pobytu w mieszkaniu wyszedł. Nie ma w tym nic szczególniejszego. Prowadzi on sposób życia wielce nieregularny; bardzo często bawi czas dłuższy poza domem; wczoraj widziałam go po raz pierwszy od niemal dwóch miesięcy...
— Chcielibyśmy zobaczyć jego pokój — rzekł Utterson, a gdy starucha oświadczyła, że to niemożliwe, dodał: — Więc muszę pani oznajmić, kim jest mój towarzysz: inspektor Newcomen z urzędu policyjnego.
Promień radości pojawił się na twarzy staruchy.
— Ach — zawołała — więc tak się rzeczy mają! A co zbroił?
Utterson i inspektor porozumieli się spojrzeniem.
— Nie jest widocznie tu lubiany i popularny — rzekł Newcomen. — A teraz, moja pani, przeprowadzimy tutaj rewizję.
Hyde zajmował w tym domu kilka pokoi urządzonych wytwornie i z wielkim smakiem. Znajdowała się tu piękna oszklona szafa z srebrnymi przedmiotami zbytkownymi. Na ścianach wisiały piękne obrazy, drogocenne dywany pokrywały podłogi. Utterson przypuszczał, że są to podarunki Henryka Jekylla, który był znawcą sztuki.
Pokoje w chwili obecnej wyglądały tak, iż najwyraźniej niedawno zacierano w nich pośpiesznie niepożądane ślady. Szuflady stołów i biurek stały otworem, na kominku leżała kupka popiołu; widocznie spalono tam jakieś papiery. Z popiołu tego dobył inspektor Newcomen sztywną okładkę książeczki czekowej niestrawioną przez płomienie. Druga połowa połamanej laski stała za drzwiami.
Oczywiście podejrzenia inspektora na ten widok wzrosły niepomiernie. A gdy w banku stwierdzono, że na koncie mordercy wpisanych jest kilka tysięcy funtów — ustały wszelkie wątpliwości.
— Może pan na mnie polegać — rzekł Newcomen do Uttersona — że teraz go z pewnością zdołam ująć. Widocznie postradał zupełnie głowę; przecież nie byłby zostawił laski i nie spalił książeczki czekowej. Wszak nie obejdzie się bez gotówki. Wystarczy, byśmy oczekiwali pojawienia się jego w banku i wysłali za nim listy gończe.
Lecz to nie dało na razie rezultatu. Hyde miał bardzo niewielu znajomych; żadnych jego krewnych nie zdołano odnaleźć; nieliczni ludzie, którzy mogli go opisać, nie zgadzali się ze sobą, zeznania ich różniły się wielce. Tylko pod
Uwagi (0)