Porwany za młodu - Robert Louis Stevenson (zdalna biblioteka .TXT) 📖
David Balfour, przedwcześnie osierocony przez oboje rodziców, udaje się, zgodnie z ostatnią wolą ojca, do dworu w Shaws, gdzie spodziewa się znaleźć krewnych, a zarazem protektorów na dalszej drodze życia.
Dwór jednakże okazuje się ponurą ruiną, a jego jedyny mieszkaniec wita sierotę niezbyt przyjaźnie. Wkrótce też pozbywa się Dawida: chłopak zostaje uprowadzony przez kapitana statku Zgoda.
Daje to początek wielu niedolom, ale też przygodom. Dawid zyskuje przyjaciela, a także poznaje od podszewki sytuację kraju rozdartego wewnętrznymi konfliktami politycznymi.
- Autor: Robert Louis Stevenson
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Porwany za młodu - Robert Louis Stevenson (zdalna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Robert Louis Stevenson
tłum. Józef Birkenmajer
Ta lektura, podobnie jak tysiące innych, jest dostępna on-line na stronie wolnelektury.pl.
Utwór opracowany został w ramach projektu Wolne Lektury przez fundację Nowoczesna Polska.
ISBN 978-83-288-5718-6
Porwany za młodu Strona tytułowa Spis treści Początek utworu Rozdział I. Wyruszam w podróż do dworu w Shaws Rozdział II. Przybywam do kresu podróży Rozdział III. Zawieram znajomość ze stryjem Rozdział IV. W dworze Shaws grozi mi wielkie niebezpieczeństwo Rozdział V. Udaję się do „Przewozu królowej” Rozdział IV. Co mi się przydarzyło u „Przewozu Królowej” Rozdział VII. Odbywam podróż morską na brygu Zgoda z Dysart Rozdział VIII. W czatowni Rozdział IX. Człowiek z trzosem złota Rozdział X. Oblężenie czatowni Rozdział XI. Kapitan daje za wygraną Rozdział XII. Dowiaduję się o „Rudym Lisie” Rozdział XIII. Rozbicie brygu Rozdział XIV. Wyspa Rozdział XV. Chłopak ze srebrnym guzikiem. Droga przez wyspę Mull Rozdział XVI. Chłopak ze srebrnym guzikiem. Droga przez Morven Rozdział XVII. Śmierć Rudego Lisa Rozdział XVIII. Gawęda z Alanem w lesie lettermorskim Rozdział XIX. Dom pełen trwogi Rozdział XX. Ucieczka przez wrzosiste rozłogi. Skały Rozdział XXI. Ucieczka przez wrzosiste rozłogi. Wyłom Corrynakeigh Rozdział XXII. Ucieczka przez wrzosiste rozłogi. Ugorzyska Rozdział XXIII. Klatka Cluny’ego Rozdział XXIV. Ucieczka przez wrzosiste rozłogi. Zwada Rozdział XXV. W Balquhidder Rozdział XXVI. Koniec ucieczki. Przeprawa przez Forth Rozdział XXVII. Moje przybycie do pana Rankeillora Rozdział XXVIII. Idę upomnieć się o swe dziedzictwo Rozdział XXIX. Wkraczam do mego królestwa Rozdział XXX. Do widzenia! Przypisy Wesprzyj Wolne Lektury Strona redakcyjnaKochany Karolu Baxter!
Jeżeli przeczytasz kiedy tę powieść, pewno zadasz sobie tyle pytań, iż ja sam nie zdołałbym na nie odpowiedzieć: np. jakim sposobem morderstwo w Appinie mogło przypaść na rok 1751, jakim sposobem skały Torrańskie podpełzły tak blisko ku wysepce Earraid albo też czemu drukowany tekst oskarżenia ani słowem nie wspomina o Dawidzie Balfourze? Są to wszystko orzechy, których zgryźć nie potrafię. Ale jeżeli będziesz zadawał mi trudność co do tego, czy Alan był winien lub niewinien, zdaje mi się, że będę mógł obronić brzmienie tekstu. Po dziś dzień znajdziesz w Appinie tradycję wyraźnie świadczącą na jego korzyść; co więcej, gdybyś zasięgał języka, przekonałbyś się, że potomkowie owego „innego człowieka”, który był oddał strzał, żyją jeszcze po dziś dzień w tej krainie. Ale chociażbyś nie wiem jak się dopytywał, nigdy nie dowiesz się nazwiska tego „innego człowieka”, albowiem górale szanują tajemnicę samą dla siebie oraz dla niezwykłej wprost sprawności w jej dotrzymywaniu. Mógłbym tak długo się pieniaczyć, celem uzasadnienia jednego punktu, a obalenia drugiego; jednakże uczciwiej będzie wyznać od razu, że bynajmniej nie chodzi mi o ścisłość szczegółów. To, com napisał, nie jest sprzętem przeznaczonym do księgozbioru szkolnego żaka, ale książką mającą służyć wieczorom zimowym, gdy końca dobiegną zadania szkolne i zbliża się godzina nocnego wypoczynku. Czy Alan, który swojego czasu był zawziętym paliwodą, w tym nowym wcieleniu nie ma bardziej rozpaczliwego celu, jak oderwać uwagę jakiegoś młokosa od lektury Owidiusza, przenieść go na czas jakiś na Pogórze i w wiek osiemnasty, a wreszcie zapędzić go do łóżka i przystroić jego sny kilkoma zajmującymi zjawami?
Co się zaś ciebie tyczy, mój drogi Karolu, nawet nie wymagam, by ci się ta powieść podobała. Może się jednak spodoba twojemu synowi, gdy będzie starszy; niechże mu wtedy miło będzie znaleźć nazwisko swego ojca na pierwszej stronicy książki; na razie mnie jest miło wypisać je tutaj na pamiątkę wielu dni, z których niektóre były szczęśliwe, a niektóre (co dziś może miło wspomnieć) smutne. Jeżeli mnie wydawać się może rzeczą dziwną, iż patrzę z odległości czasu i miejsca na te minione przygody naszej młodości, dziwniejsze to musi być dla ciebie, który stąpasz po tych samych ulicach — który możesz jutro otwierać drzwi starej uczelni, gdzieśmy zaczynali współzawodniczyć ze Scottem, Robertem Emmetem tudzież ukochanym a skromnym Macbeanem — albo omijać ów zakątek, gdzie owo dostojne grono, L.J.R., odbywało zebrania i popijało piwo, siedząc w krzesłach Burusa i jego towarzyszy. Zdaje mi się, iż cię widzę, chodzącego tam po świetle słonecznym i przyglądającego się spokojnymi oczyma tym miejscom, które teraz dla twego towarzysza stały się tłem sennych marzeń. Jakże w chwilach wolnych od obecnego zajęcia przeszłość musi rozdzwaniać się echem w twej pamięci! Niechajże nie rozdzwania często bez życzliwej myśli o twym przyjacielu.
R. L. S.
Skerryvore, Bournemouth
Opowiadanie o mych przygodach rozpocznę od pewnego poranku na samym początku czerwca R.P.1 1751, kiedy to po raz ostatni wyjąłem klucz z drzwi domu mego ojca i ruszyłem w drogę. W miarę jak posuwałem się gościńcem, słońce zaczynało oświecać wierzchołki górskie; kiedym dochodził do plebanii, kosy już pogwizdywały w bzach ogrodu, a mgła, co w chwili brzasku rozwieszała się dokoła doliny, zaczynała właśnie podnosić się i znikać.
Imć2 Campbell dobrodziej, pleban essendeański, czekał na mnie przy furtce ogrodowej — poczciwina! Zagadnął mnie, zalim jadł3 już śniadanie; usłyszawszy zaś, że mi niczego nie potrzeba, ujął oburącz rękę moją i łaskawie włożył ją sobie pod pachę.
— Dobrze, Dawidku, mój drogi chłopcze — odezwał się — odprowadzę cię aż do brodu, by cię przysposobić do tej drogi.
I zaczęliśmy iść dalej w milczeniu.
Uwagi (0)