Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖
Znany powszechnie z nieposzlakowanej uczciwości adwokat, Gabriel Utterson, poważnie martwi się o swego wieloletniego przyjaciela, wybitnego uczonego, doktora Henry'ego Jekylla. Zmiany w zachowaniu doktora, a także… w zapisach testamentowych zdają się wskazywać na to, że wpadł on w złe towarzystwo i jest szantażowany przez nieprzyjemnego typka nazwiskiem Edward Hyde. Związki między Jekyllem a Hyde'em okażą się bliższe i bardziej tajemnicze, niż mogło się początkowo wydawać.
Doktor Jekyll i pan Hyde (w oryginale Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde) to klasyczna nowela szkockiego autora Roberta Stevensona, po raz pierwszy opublikowana w 1886 roku. Bazuje ona na romantycznym fantazmacie sobowtóra, stanowiącym wariant opowieści o rozdwojeniu osobowości i stanowi jedno z najbardziej znanych opracowań tematu. W kulturach anglojęzycznych fraza „Jekyll i Hyde” potocznie oznacza kogoś o dwulicowej osobowości.
- Autor: Robert Louis Stevenson
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Robert Louis Stevenson
Wieczorem po pogrzebie zamknął się Utterson w swym gabinecie. Siedział przy biurku przy mętnym świetle świecy i miał przed sobą kopertę własnoręcznie zaadresowaną i zapieczętowaną przez zmarłego przyjaciela.
Na kopercie widniał napis:
„Do rąk własnych I. G. Uttersona. Gdyby zmarł przedwcześnie, zniszczyć i nie otwierać!”
Utterson trzymał kopertę w ręce i bał się ją otworzyć. „Pochowałem dziś — pomyślał — jednego przyjaciela, może po otworzeniu tej koperty stracę drugiego...”.
Przemógł się wreszcie i rozpieczętował kopertę.
Wewnątrz znajdowała się druga koperta, również zapieczętowana i zaopatrzona w słowa:
„Otworzyć dopiero po śmierci lub zniknięciu dr. Henryka Jekylla”.
Utterson nie wierzył swym oczom. Tak, wyraźnie było napisane: „po zniknięciu”, tak samo jak w testamencie... Ale w testamencie słowa te powstały pod nieszczęsnym wpływem owego Hyde’a, tam miały one jasny i straszny cel... Ale cóż to oznacza, że Lanyon tak pisze? Utterson uczuwał nieposkromioną ochotę nieliczenia się z zakazem, otwarcia natychmiast koperty i ujawnienia od razu wszystkich tajemnic; lecz uczciwość zawodowa przemogła, wierność wobec zmarłego przyjaciela stanowiła wiążące zobowiązanie; toteż Utterson schował kopertę w głębi swej kasy.
Od tego dnia Utterson nie tęsknił więcej ze zbytnią namiętnością za towarzystwem żyjącego jeszcze przyjaciela. Był dlań nadal przyjaźnie usposobiony, ale myślał o nim z lękiem i niepokojem. Oczywiście odwiedzał go, ale z pewną ulgą przyjmował, gdy go Paweł odprawiał z niczym, gdy go nie wpuszczano do pokoju dobrowolnego i niewytłumaczalnego samotnika. Zresztą Paweł nie miał do zakomunikowania żadnych radosnych i przyjemnych wiadomości. Doktor Jekyll zamykał się teraz przeważnie w gabinecie nad laboratorium, gdzie nawet często sypiał. Był przygnębiony, cichy; nie czytał niczego. Widocznie serce jego gniotła ciężka jakaś troska.
Utterson przyzwyczaił się zresztą do tych relacji Pawła i coraz rzadziej przychodził.
Pewnej niedzieli, gdy Utterson był na zwykłej przechadzce z Enfieldem, zdarzyło się, że droga ich znowu prowadziła przez ową boczną uliczkę, przy której znajdował się dom bez okien, który swego czasu obudził takie ich zainteresowanie. Gdy obaj znaleźli się tuż obok tego domu, przystanęli i poczęli się przypatrywać jedynym drzwiom wiodącym do wnętrza.
— Historia ta skończyła się — rzekł Enfield. — Nie zobaczymy więcej tego Hyde’a...
— Przypuszczam to także — odparł Utterson. — Czy opowiadałem już panu, że go raz widziałem i że wywarł również i na mnie fatalne wrażenie?
— To zupełnie zrozumiałe. Widok tego człowieka budził obrzydzenie. Mimochodem muszę panu powiedzieć: pan mnie zapewne uważał za głupca, sądząc, że nie wiem, iż ten dom to tylne wejście do domu doktora Jekylla...
— Tak? Wie pan o tym? — rzekł Utterson. — A więc moglibyśmy teraz wejść na podwórze i przypatrzyć się temu osobliwemu domowi. Bo prawdę mówiąc, jestem nieco zatroskany o stan biednego Jekylla. Zdaje mi się, że może uradowałyby go odwiedziny przyjaciela, choćby nawet nie wszedł do mieszkania, a z podwórza z nim zamienił kilka słów.
Podwórze było zimne i wilgotne. Mroki wieczorne zasnuwały już światło, choć słońce jeszcze nie zaszło i na ulicach było jeszcze jasno. Środkowe okno — a było ich od strony podwórza tylko trzy — stało otworem. Siedział przy nim doktor Jekyll. Twarz miał smutną, ponurą; wyglądał jak więzień chwytający nieco świeżego powietrza.
— Hola, Jekyll! — zawołał Utterson. — Spodziewam się, że masz się już lepiej.
— Bardzo mi źle, Uttersonie — odparł doktor smutnie. — Bardzo źle. To już niedługo potrwa, Bogu dzięki.
— Zbyt wiele przesiadujesz w pokoju — rzekł Utterson. — Powinieneś wyjść na powietrze i pobudzić krążenie krwi, jak pan Enfield i ja. Czy wolno mi przedstawić: mój kuzyn, pan Enfield — pan doktor Jekyll. A więc: zejdź, weź kapelusz, przejdziemy się.
— To bardzo pięknie z twej strony — westchnął Jekyll — chętnie poszedłbym, ale nie, nie, nie, to niemożliwe, nie wolno mi. Ale doprawdy, Uttersonie, cieszę się, że cię widzę. Wierz mi, cieszę się z całego serca. Zaprosiłbym ciebie i Enfielda do siebie, ale tu u mnie właśnie wielki nieład...
— Dobrze więc — rzekł adwokat dobrodusznie — zostaniemy tu na podwórzu i porozmawiamy.
— Właśnie to chciałem ci zaproponować — rzekł Jekyll, uśmiechając się.
Ale zaledwie te słowa powiedział, gdy uśmiech na jego twarzy zamarł, a przejawił się tak otchłanny lęk i tak głęboka rozpacz, że obu panom, stojącym na podwórzu, krew w żyłach zastygła. Widzieli tę rozpacz i ten lęk tylko przez sekundę, gdyż natychmiast okno się zamknęło; ale ta sekunda wystarczyła. Opuścili podwórze w milczeniu. Również nie mówiąc ani słowa, przeszli małą uliczkę, dopiero gdy znaleźli się na głównej ulicy, na której mimo niedzieli panował dość ożywiony ruch, spojrzał Utterson w twarz swego towarzysza. Była, blada i przerażona.
— Niech nas Pan Bóg ma w swej opiece... — szepnął Utterson.
Enfield skinął głową poważnie i począł w milczeniu iść naprzód.
Utterson siedział pewnego wieczora po kolacji przy kominku, gdy ku wielkiemu jego zdziwieniu zjawił się Paweł.
— Cóż pana tu sprowadza? — zawołał Utterson. — Co się stało? Czy pan doktor chory?
— Panie Utterson — rzekł Paweł — tam coś nie jest w porządku.
— Tak? Siadaj pan. Oto szklanka wina, wypij pan i opowiedz szczerze, z czym przyszedłeś.
— Wie pan przecież — rzekł Paweł — jaki jest mój pan, i wie pan, że się ostatnio stale odosabnia. Teraz znowu zamyka się w swej pracowni. Panie Utterson, lękam się...
— Mój drogi — rzekł adwokat — proszę mówić szczerze i wyraźnie: czego się pan lęka?
— Już od tygodnia obawiam się — odparł Paweł — a teraz nie mogę już więcej się opanować...
Zewnętrzny wygląd Pawła jak najdobitniej potwierdzał te słowa. Postawa jego, zwykle poprawna, wiele pozostawiała teraz do życzenia. Siedział na fotelu, trzymał szklankę wina na kolanie, nie wypił ani kropli, oczy miał utkwione w dywan.
— Nie mogę się więcej opanować... — powtórzył.
— Pawle! — rzekł Utterson. — Widzę, że zaszło coś poważnego. Niech pan spróbuje mi powiedzieć, o co idzie12.
— Sądzę, że zaszło coś okropnego — rzekł Paweł ochrypłym głosem.
— Coś okropnego? — zawołał adwokat, przerażony i zmieszany. — Co to ma znaczyć?
— Nie mam odwagi powiedzieć, ale czy nie chciałby pan pójść ze mną i osobiście się przekonać?
Utterson powstał i wziął płaszcz i kapelusz. Zauważył, że na twarzy służącego odmalowała się wielka ulga.
Była to burzliwa noc zimowa. Wiatr uniemożliwiał rozmowę. Ulice były zupełnie puste. Utterson chętnie byłby w tej chwili widział dokoła siebie ludzi; samotność i pustka na ulicach wywoływała w nim nieprzyjemne uczucie.
Gdy przybyli na plac przed domem, Paweł się zatrzymał i mimo silnego mrozu zdjął czapkę i otarł czerwoną chusteczką czoło. Lecz mimo szybkiego marszu nie był to pot wywołany zmęczeniem; czoło jego było wilgotne ze strachu; twarz miał bladą, a kiedy mówił, głos jego był chropawy:
— Oto jesteśmy — rzekł — oby Bóg dał, by nic nie zaszło.
Po tych słowach Paweł ostrożnie zapukał. Drzwi uchyliły się nieco, a głos jakiś wewnątrz zapytał:
— Czy to ty, Pawle?
— Tak, to ja, otwórz.
Przedsionek, do którego weszli, był jasno oświetlony, wielki ogień płonął na kominku, a dokoła niego była zgromadzona cała służba. Na widok Uttersona pokojówka wydała histeryczny okrzyk, a kucharka zawołała:
— Bogu dzięki, pan Utterson! — i pobiegła do niego, jakby go chciała uścisnąć.
— Co wy tu wszyscy robicie? — rzekł adwokat ostrym tonem. — To zupełnie niewłaściwe postępowanie.
— Oni wszyscy się boją — rzekł Paweł.
Pokojówka załkała głośno.
— Stul gębę! — zawołał Paweł z wielką gwałtownością, dowodzącą, jak bardzo jest podniecony.
Gdy dziewczyna poczęła jęczeć, wszyscy obecni skierowali oczy w stronę drzwi prowadzących do wnętrza domu; na twarzach ich malował się przestrach i oczekiwanie.
— A teraz — zawołał Paweł do sprzątacza — podaj mi świecę, nareszcie dotrzemy do prawdy!
Poprosił Uttersona, by poszedł za nim, i zaprowadził go na podwórze.
— Teraz, panie Utterson — rzekł — proszę pójść za mną możliwie najciszej. Chciałbym, by pan słyszał, ale by pana nie słyszano. Uważaj pan: gdyby mu wpadło na myśl pana wezwać, niech pan nie wchodzi!
Te niespodziewane słowa omal nie wytrąciły Uttersona z równowagi duchowej, lecz opanował się i szedł za Pawłem przez laboratorium i salę chirurgiczną aż do schodków wiodących do gabinetu. Tu dał mu Paweł znak, by się nieco usunął na bok. Paweł postawił świecę na podłodze i sam zdecydowanym krokiem wszedł na schodki i zapukał do drzwi otoczonych czerwonym fryzem.
— Jaśnie panie, pan Utterson chciałby z panem się rozmówić — rzekł i raz jeszcze uczynił ruch w stronę Uttersona, polecający baczną uwagę.
Jakiś głos odezwał się z wewnątrz:
— Niech mu pan powie, że nikogo nie przyjmuję!
— Dobrze, jaśnie panie — rzekł Paweł, wziął świecę i zaprowadził Uttersona przez podwórze do wielkiej kuchni, w której wygasł ogień i karaluchy biegały po podłodze.
— Panie Utterson — rzekł Paweł — czy to był głos mego pana?
— Wydał mi się bardzo zmieniony — odparł adwokat.
— Zmieniony? Hm, jestem od dwudziestu lat w tym domu i nie miałbym poznać jego głosu? Nie, panie Utterson, mojego pana zamordowali, sprzątnęli przed ośmiu dniami, kiedyśmy słyszeli, że głośno wzywa pomocy boskiej, a co tam jest zamiast niego i dlaczego tam pozostaje, to Bóg raczy wiedzieć, panie Utterson!
— To bardzo dziwna historia, Pawle. Przypuśćmy, że pańskie przypuszczenie jest prawdziwe, przypuśćmy, że doktor Jekyll został zamordowany, to po cóż morderca pozostaje na miejscu czynu? Nie, nie mogę uznać za słuszne pańskiego przypuszczenia.
— Dobrze, panie Utterson, trudno pana zadowolić, ale zdaje mi się, że uda mi się to wreszcie — rzekł Paweł. — Przez cały ubiegły tydzień on albo ono (mam na myśli to stworzenie, które bawi w tamtym gabinecie) wołało o jakieś lekarstwo, którego ani rusz dostać nie można. Już przedtem miał mój pan niekiedy zwyczaj pisania swych zleceń na kartce papieru i zostawiania ich na schodkach. Przez cały ubiegły tydzień stale zastawaliśmy takie kartki na schodach; drzwi były zamknięte wciąż; jedzenie zostawialiśmy również pod drzwiami; zabierał je, gdy nikogo nie było. Pomyśl pan sobie, codziennie, co powiadam, dwa lub trzy razy dziennie zastawałem na schodach karteczki, które mnie wysyłały do wszystkich większych składów aptecznych i sklepów z chemikaliami. Ilekroć przynosiłem flaszeczkę z zamówioną miksturą, zastawałem niebawem nową karteczkę z wiadomością, bym zwrócił lekarstwo, gdyż nie jest czyste, i zamówił nowe w innej firmie...
— Czy ma pan przy sobie jedną z tych kartek? — zapytał Utterson.
Paweł począł grzebać w kieszeni i dobył zmiętą karteczkę, którą adwokat, pochyliwszy się nad świecą, począł skrupulatnie badać. Treść była następująca:
„Dr Jekyll przesyła panu Maw pozdrowienia i zapewnia, że ostatnia przesyłka jest niezbyt czysta, zatem niezdatna. W roku 18... pobrałem większą ilość tego lekarstwa. Proszę zatem zbadać w składzie, czy nie ma jeszcze pewnej ilości tego samego gatunku i o ile by się znalazło, przesłać natychmiast. Cena nie odgrywa żadnej roli. Zależy mi na tym bardzo”.
— To bardzo dziwna kartka — rzekł Utterson, a potem ostro zapytał. — A jak to się stało, Pawle, że to pismo ma pan przy sobie i to odpieczętowane?
— Sprzedawca w firmie Maw rozgniewał się i cisnął mi kartką w twarz — wyjaśnił Paweł.
— To jest bezsprzecznie pismo doktora Jekylla — rzekł adwokat. — Co pan sądzi?
— Tak i mnie się zdawało — odparł służący i dodał zmienionym głosem: — Widziałem go!
— Widział go pan? — powtórzył Utterson — i...
— Tak — rzekł Paweł — było to tak: wszedłem nagle z podwórza do sali wykładowej. Widocznie on właśnie wtedy wyszedł, by wziąć lekarstwo, gdyż drzwi do jego gabinetu były otwarte... Stał w sali wykładowej i szukał czegoś między słojami umieszczonymi na jednym ze stołów. Gdy mnie zobaczył, krzyknął i pędem pobiegł po schodkach do swej pracowni. Widziałem go tylko przez chwilkę; włosy zjeżyły mi się na głowie... Jeśli to był mój pan, to dlaczegóż miał maskę na twarzy? Jeśli to był mój pan, to dlaczego pisnął jak szczur i uciekł przede mną? Przecież służę u niego od przeszło dwudziestu lat...
Przerwał i potarł sobie ręką czoło.
— To wszystko są bardzo osobliwe okoliczności — rzekł Utterson — ale zdaje mi się, że zaczynam sobie zdawać z wszystkiego sprawę. Pańskiego pana, Pawle, nawiedziła jedna z tych chorób, które dręczą chorego, a zarazem zniekształcają go. Stąd to zapewne pochodzi ta zmiana głosu, stąd ta maska i ukrywanie się przed przyjaciółmi, stąd to pożądanie, by dostać jakie lekarstwo wypróbowane, po którym biedak spodziewa się uleczenia. Dałby Bóg, by to nie było złudą! Oto moje wytłumaczenie; jest ono smutne, Pawle, ale jeżeli się głębiej zastanowimy, jedynie naturalne, logiczne i konsekwentne.
— Panie Utterson — rzekł służący, na którego bladej twarzy wykwitło kilka czerwonych plam — ta osoba — to nie był mój pan. Mój pan — Paweł rozejrzał się i począł mówić szeptem — mój pan ma wielką, piękną postawę, a ta osoba to skarlałe jakieś indywiduum...
A gdy Utterson chciał zaprzeczyć, Paweł zawołał:
— Nie, nie, nie, czy sądzi pan, że po dwudziestu latach nie poznałbym swego pana? Czy sądzi pan, że nie wiem, jak wysoko we drzwiach sięga głowa mego
Uwagi (0)