Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖
Znany powszechnie z nieposzlakowanej uczciwości adwokat, Gabriel Utterson, poważnie martwi się o swego wieloletniego przyjaciela, wybitnego uczonego, doktora Henry'ego Jekylla. Zmiany w zachowaniu doktora, a także… w zapisach testamentowych zdają się wskazywać na to, że wpadł on w złe towarzystwo i jest szantażowany przez nieprzyjemnego typka nazwiskiem Edward Hyde. Związki między Jekyllem a Hyde'em okażą się bliższe i bardziej tajemnicze, niż mogło się początkowo wydawać.
Doktor Jekyll i pan Hyde (w oryginale Strange Case of Dr Jekyll and Mr Hyde) to klasyczna nowela szkockiego autora Roberta Stevensona, po raz pierwszy opublikowana w 1886 roku. Bazuje ona na romantycznym fantazmacie sobowtóra, stanowiącym wariant opowieści o rozdwojeniu osobowości i stanowi jedno z najbardziej znanych opracowań tematu. W kulturach anglojęzycznych fraza „Jekyll i Hyde” potocznie oznacza kogoś o dwulicowej osobowości.
- Autor: Robert Louis Stevenson
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Doktor Jekyll i pan Hyde - Robert Louis Stevenson (polska biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Robert Louis Stevenson
Było to pod wieczór, gdy Utterson przybył do mieszkania doktora Jekylla. Paweł od razu go wprowadził. Szedł z nim przez podwórze, które niegdyś było ogrodem, do budynku nazwanego „laboratorium”. Doktor Jekyll kupił go od spadkobierców pewnego słynnego chirurga, a ponieważ uważał się raczej za chemika niż za anatoma, dał budynkowi w głębi podwórza nowe przeznaczenie.
Po raz pierwszy adwokat udawał się w tę część mieszkania swego przyjaciela; z wielkim zaciekawieniem oglądał stary budynek i z nieprzyjemnym uczuciem rozglądał się po sali wykładowej, ongi10 przepełnionej rozgwarem pilnych studentów, a teraz opustoszałej i bezludnej: na stołach znajdowały się aparaty do studiów chemicznych, retorty, flaszki i flaszeczki; na podłodze było kilka skrzyń i koszyków napełnionych wiórami; przez zakurzoną kopułę padało na salę wykładową skąpe, sine światło. Na końcu sali wykładowej prowadziły schodki do drzwi okolonych czerwonym fryzem; przez te drzwi dostał się wreszcie Utterson do gabinetu doktora.
Był to przestronny pokój z oszklonymi szafami przy wszystkich ścianach; trzy zakratowane okna wychodziły na podwórze. Na kominku płonął ogień, na gzymsie kominka paliła się lampa, a tuż obok siedział doktor Jekyll; miał wygląd ciężko chorego człowieka. Nie wstał celem powitania gościa, podał mu tylko rękę i powitał go matowym głosem:
— Czy znasz ostatnią nowinę? — zapytał Utterson, gdy Paweł opuścił gabinet.
Doktor Jekyll zatrząsł się, jakby go mróz obleciał.
— Słyszałem sprzedawców gazet wykrzykujących na ulicach; krzyki dotarły do mojej jadalni.
— Jeszcze jedno słowo — rzekł adwokat. — Carew był moim klientem, ty nim jesteś także, chciałbym wiedzieć, co mam czynić. Chyba nie popełniłeś tej nieostrożności, by tego mordercę ukrywać...
— Uttersonie, przysięgam — zawołał doktor — przysięgam na Boga, że nie chcę go więcej widzieć na oczy. Daję ci słowo honoru, że zerwałem z nim raz na zawsze. To się już skończyło. On nie potrzebuje więcej mojej pomocy. Nie znasz go tak jak ja... On jest teraz zupełnie zabezpieczony... Słuchaj, co ci powiadam: nigdy nikt o nim więcej nie usłyszy...
Adwokat przysłuchiwał się tym słowom z nietajonym gniewem; wzburzenie przyjaciela nie podobało mu się.
— Czy jesteś tego absolutnie pewien, że on się więcej nigdy nie pojawi? — zapytał wreszcie. — W twym własnym interesie chciałbym, byś miał pod tym względem rację. Gdyby doszło bowiem do rozprawy sądowej, mogłoby i twoje nazwisko być wciągnięte.
— Jestem o niego zupełnie spokojny — odparł Jekyll. — Mam powód tak sądzić; nie mogę jednak tego powodu wymienić... Ale przecież w pewnej sprawie potrzebuję twojej porady. Otrzymałem list i nie wiem, czy mam go przedłożyć policji. Chciałbym list ten tobie oddać, będziesz już sam wiedział, jaki zeń zrobić użytek. Mam do ciebie tyle zaufania...
— Czy obawiasz się, że list ten mógłby doprowadzić do odnalezienia mordercy? — zapytał adwokat.
— Nie — rzekł Jekyll. — Mówiłem ci już, że jest mi zupełnie obojętne, co się z Hyde’em stanie. Ten człowiek dla mnie więcej nie istnieje. Myślałem tylko o własnej osobie, która przez tę wstrętną aferę mogłaby być skompromitowana.
Utterson popadł w zamyślenie. Egoizm przyjaciela wywołał w nim zdziwienie zmieszane z pewną ulgą.
— Hm — rzekł wreszcie — pokaż mi ten list.
List był napisany dziwnym jakimś pismem; widocznie piszący chciał zamaskować swe własne pismo. Podpis brzmiał: „Edward Hyde”. Treść była bardzo krótka; donosił swemu dobroczyńcy, doktorowi Jekyllowi, którego szlachetności tak szpetnie nadużył, by nie przejmował się całą sprawą; Hyde ma wszystkie możliwości ucieczki i wykluczone jest, by go przychwycono...
— A czy masz kopertę? — zapytał Utterson.
— Spaliłem ją — odparł Jekyll — zanim jeszcze wiedziałem, o co w tym liście chodzi i od kogo pochodzi. Ale pamiętam, że na kopercie nie było marki11. List został mi wręczony.
— Czy mam ten list zachować przy sobie? Zastanowiłbym się przez noc, co z nim począć...
— Chciałbym, byś ty za mnie zadecydował. Straciłem do siebie zaufanie.
— Dobrze — odparł adwokat. — A teraz jeszcze jedno: czy Hyde podyktował ci w testamencie owo postanowienie tyczące się wypadku, gdybyś ty „znikł”?
Doktor Jekyll zbladł nagle. Zacisnął wargi i uczynił przytakujący ruch głową.
— Wiedziałem o tym — rzekł Utterson. — Miał on zamiar zamordować cię. Jeszcze stosunkowo dobrze wyszedłeś z tej afery.
— O wiele lepiej, niż ci się wydaje — odparł doktor poważnie. — Miałem nauczkę... O Boże, jaką nauczkę!
Zakrył twarz rękoma i nie rzekł więcej ani słowa.
Wychodząc z domu zatrzymał się adwokat i zamienił z Pawłem kilka słów.
— Właśnie przyszło mi na myśl — rzekł — że dziś doręczono panu doktorowi list; jak wyglądał oddawca?
Paweł był zdumiony tym pytaniem; zapewnił, że dziś żaden posłaniec nie oddał żadnego listu.
Słowa te wzbudziły w Uttersonie wielki przestrach. Widocznie list został doręczony przez drzwi wiodące do laboratorium; a może też został napisany w gabinecie... W tym wypadku należało nań patrzeć innymi oczyma i stosować wszelkie środki ostrożności.
Gdy Utterson szedł ulicami, wykrzykiwali chłopcy, sprzedający pisma: „Nadzwyczajny dodatek! Straszne morderstwo posła!”
Niebawem siedział Utterson przy kominku w swym mieszkaniu, a naprzeciw niego — jego pierwszy sekretarz Guest. W pośrodku między nimi na stoliku stała flaszka wina, które przez wiele lat z dala od światła słonecznego spoczywało w piwnicy domu.
Mgły gęsto kładły się nad miastem, w którym lampy uliczne błyszczały jak karbunkuły. Życie toczyło się na wielkich ulicach miasta, ludzie spieszyli do domów, teatrów, restauracji.
Ale w pokoju, w którym siedział Utterson ze swym sekretarzem, panowała cisza, spokój; płomień kominka wesoło oświecał pokój. Flaszka wina stwarzała przyjemny nastrój; w starym winie znikła już cierpkość; miało ono smak łagodny, miękki.
Z wolna Uttersonem owładnął nastrój spokoju i dobroci. Przed Guestem nie miał żadnych tajemnic; pierwszy sekretarz jego kancelarii adwokackiej bywał często u doktora Jekylla, znał Pawła, słyszał też zapewne o pozycji, którą zajmował Hyde w stosunku do doktora; czy nie należałoby mu pokazać listu? Guest jest przecież doskonałym znawcą rękopisów i w ogóle doświadczonym człowiekiem; zapewne po przeczytaniu tak osobliwego dokumentu poczyni kilka uwag, które przydadzą się Uttersonowi i dadzą mu ewentualne wskazówki, jak ma postąpić.
— To bardzo smutna historia, to zamordowanie sir Danversa... — rozpoczął rozmowę Utterson.
— Tak jest, bardzo smutna, wywołała też powszechne wzburzenie. Powiadają, że zamordował go obłąkaniec...
— Chętnie wysłuchałbym pańskiej opinii. Mam tu list pisany ręką mordercy. Chciałbym, aby to zostało między nami... nie wiem, doprawdy, co począć... Patrz pan, oto ten list...
Guest z wielkim zadowoleniem począł studiować dokument.
— Nie, panie doktorze — rzekł wreszcie — ten, kto ten list pisał, nie jest wariatem, ale bądź co bądź ma pismo bardzo osobliwe...
W tej chwili wszedł Paweł i przyniósł list.
— Czy to od doktora Jekylla? — zapytał sekretarz. — Pismo wydaje mi się znajome. Coś prywatnego, panie Utterson?
— Tylko zaproszenie na obiad. Czy chciałby pan zobaczyć również to pismo?
— Bardzo proszę — rzekł sekretarz i z wielką gorliwością począł studiować oba listy. — Dziękuję pięknie — rzekł wreszcie — to są bardzo interesujące autografy.
Nastąpiła dłuższa pauza. Wreszcie, po dłuższej walce ze sobą, postawił Utterson pytanie:
— Dlaczego pan porównywał oba te listy?
— Wykazują one bardzo dziwne podobieństwo... Pismo w nich obu jest właściwie identyczne; różny jest tylko kierunek stawiania liter...
— To bardzo dziwne... — rzekł Utterson.
— Bardzo dziwne... — powtórzył Guest.
— Prosiłbym pana, abyś istnienie tego listu zachował w tajemnicy.
— Dobrze, panie doktorze — rzekł sekretarz — pojmuję...
Gdy Utterson był sam, otworzył kasę i włożył do niej list.
„Jak to? — pomyślał — Henryk Jekyll fałszuje w interesie mordercy?”
Czas upływał. Kilka tysięcy funtów wyznaczono na wykrycie mordercy; odczuwano bowiem śmierć Danversa jako niebezpieczeństwo grożące porządkowi publicznemu i czyniono wielkie wysiłki, by ująć niecnego sprawcę. Atoli Hyde znikł tak, jakby nigdy nie istniał. Z przeszłości jego ujawniono jednak wiele szczegółów — i to stawiających go w okropnym świetle; wywiedziano się o jego bezlitosnym okrucieństwie, o jego złajdaczonym sposobie życia, o zadawaniu się z najbardziej pogardy godnymi żywiołami. Ale nie było ani śladu wskazującego, gdzie się obecnie znajduje. Od chwili gdy tuż po dokonaniu mordu, o świcie, opuścił dom w Soho — jakby znikł z powierzchni ziemi...
Czas upływał, a Utterson uspokajał się z wolna i podejrzenia jego w stosunku do Henryka Jekylla rozwiewały się. Odkąd bowiem ustał fatalny wpływ, który widocznie Hyde wywierał na doktora Jekylla, rozpoczął tenże jakby nowe życie. Ustało odosobnienie, w którym dotychczas pozostawał, nawiązał z powrotem stosunki ze swymi przyjaciółmi, stał się znowu towarzyszem ich wzajemnych przyjęć biesiadnych. Pracował wiele, bywał często na świeżym powietrzu i czuł się bardzo dobrze. Twarz jego stała się pogodniejsza, jaśniało z niej przeświadczenie, że jest znowu pożytecznym członkiem społeczeństwa. Przeżył tak spokojnie przeszło dwa miesiące.
Dnia 8 stycznia był u niego Utterson na kolacji. Zebrało się niewielkie grono przyjaciół. Między nimi był również i doktor Lanyon.
Gdy Utterson 12 i 14 stycznia chciał odwiedzić Jekylla, zastał drzwi zamknięte. Paweł oświadczył mu, że pan doktor nikogo nie przyjmuje. 15 stycznia znowu został odprawiony z niczym. W ostatnich dwóch miesiącach niemal codziennie widywał się ze swym przyjacielem, więc odczuwał ten nawrót do samotności, zasklepienie się Jekylla w czterech ścianach mieszkania jako recydywę melancholii. Następnego dnia udał się w odwiedziny do doktora Lanyona.
Przeraził się widocznymi zmianami, które zaszły w wyglądzie lekarza. W twarzy jego ostro rysowały się znaki zbliżającej się śmierci. Kwitnąca do niedawna twarz była wybladła i wychudła; lekarz w ciągu tygodnia postarzał się o kilkanaście lat. Ale nie tylko te znamiona fizycznego marazmu zaniepokoiły adwokata; jeszcze bardziej w oczy rzucała się zmiana duchowego ustroju lekarza, przygnębienie, ba, nawet przerażenie. Nie można było przyjąć, by lekarz uczuwał lęk przed śmiercią, a jednak Utterson temu uczuciu przypisywał wszystko. Myślał sobie: jako lekarz zna Lanyon swój stan, wie, że dni jego są policzone, a ta świadomość jest ponad jego siły. Gdy Utterson począł mówić o kiepskim wyglądzie swego przyjaciela, Lanyon oświadczył mu z całą stanowczością i z głębokim przekonaniem, że uważa swój stan za beznadziejny.
— Miałem atak, po którym już więcej nie wydobrzeję. Chodzi jeszcze tylko o tygodnie. Tak, tak, życie było piękne i dobre. Żyłem chętnie, możesz mi wierzyć, żyłem chętnie, bez wszelkiego mędrkowania.
— Jekyll jest także chory — zauważył Utterson. — Czy widziałeś go?
Twarz Lanyona skrzywił grymas. Drżącą ręką zrobił ruch zaprzeczenia.
— Nie chcę doktora Jekylla więcej widzieć ani o nim słyszeć — rzekł głośno. — Zerwałem z tym człowiekiem; proszę cię, zaoszczędź mi wszelkiego przypominania osoby, która dla mnie już nie istnieje.
— Sst, sst... — szepnął Utterson i po dłuższej pauzie zapytał. — Czy nie mógłbym czego tu zrobić? Jesteśmy trzej starzy przyjaciele... W tym życiu nie pozyskamy nowych...
— To niemożliwe — odpowiedział Lanyon — zapytaj go sam...
— Ale nie przyjmuje mnie, gdy chcę go odwiedzić — rzekł adwokat.
— To mnie nie dziwi. Mój Uttersonie, kiedy ja umrę, dowiesz się może o wszystkim i będziesz mógł ocenić słuszność i niesłuszność naszego postępowania. Teraz nic więcej powiedzieć ci nie mogę. A jeśli możesz teraz pogawędzić ze mną o innych rzeczach, proszę, zostań. Jeżeli natomiast nie chcesz ominąć tego przeklętego tematu, wówczas idź sobie, proszę, nie mogę bowiem znieść o tym rozmowy...
Gdy Utterson wrócił do domu, usiadł i napisał do Jekylla. Żalił się na niedopuszczenie go do domu Jekylla i dowiadywał się o przyczyny pożałowania godnego zerwania z Lanyonem.
Następnego dnia otrzymał Utterson w odpowiedzi obszerny list, napisany przeważnie patetycznym stylem; miejscami sens wywodów Jekylla był zupełnie ciemny.
„Spór z Lanyonem — pisał Jekyll — nie da się załagodzić. Nie czynię naszemu staremu przyjacielowi żadnych wyrzutów, ale podzielam jego zdanie, że nie możemy się więcej zejść. Zamierzam odtąd pędzić życie w zupełnym odosobnieniu. Nie dziw się i nie wątp o mojej przyjaźni, choćby mój dom często przed tobą był zamknięty; muszę sam pójść drogą cierpienia i pokuty. Sam na siebie karę nałożyłem. Nie mogę ci wszystkiego opisać. Jestem największym grzesznikiem między żyjącymi, największa czeka mnie pokuta. Nie byłbym uwierzył, że na ziemi może istnieć tak wielkie cierpienie i tak wielki lęk. Jedno tylko możesz uczynić, Uttersonie, by ulżyć mojemu losowi: uszanować moje milczenie”.
Utterson osłupiał. Niesamowity wpływ Hyde’a ustał po zniknięciu mordercy. Doktor Jekyll wrócił do swych prac i przyjaciół; jeszcze przed tygodniem wszystko wskazywało, że uspokoił się znacznie i rozpoczyna normalny żywot — i oto teraz, nagle, wniwecz się obraca cała treść jego życia, zatraca się doszczętnie spokój jego duchowy, zrywają się wszelkie węzły łączące go z przyjaciółmi. Taka wielka i niespodziewana zmiana jest chyba przejawem obłąkania... A jednak gdy Utterson zastanawiał się nad zachowaniem i słowami Lanyona, dochodził do przeświadczenia, że istnieje ponadto jakaś niedopowiedziana, głębsza przyczyna, jakaś tajemnica, której Utterson nie zdołał odkryć...
W tydzień potem doktor Lanyon położył się do łóżka,
Uwagi (0)