Darmowe ebooki » Powieść » Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Zygmunt Kaczkowski



1 ... 45 46 47 48 49 50 51 52 53 ... 67
Idź do strony:
tego a tego, zacnych a wiarygodnych mieszczan tutejszych, uczynione w numerze tym a tym, pod datą tą a tą, świadczą dowodnie, że waćpan miał parę kulami nabitych pistoletów ze sobą, z których z jednym wybiegłeś ze swojej kwatery i wystrzeliłeś pomiędzy bijących się między sobą tych a tych, wskutek którego to strzału człowiek ten a ten raniony został w pierś i z tej rany tam odniesionej umarł w szpitalu, dnia tego a tego. — Ja też na to, powstawszy z stołka:

— Mości panowie! — rzekę — macie przed sobą człowieka, który nieświadom ani waszego języka, ani praw, ani zwyczajów. Widzę, że mnie obwiniacie o występek, na który u was pewno, jeśli nie główna, to inna jakaś ciężka naznaczona jest kara. Żem w tej sprawie nic a nic nie jest winien, przyszłość pewno pokaże; ale gdybym był nawet co winien, godziż to się sądzić mnie podług praw cudzych, których ja nie znam, a więc do których i postępowania mojego stosować nie mogłem? Godziż to się, kiedy już być inaczej nie może, sądząc mnie podług praw mnie nieznanych, nie dodać mi nawet obrońcy żadnego, który by za mnie odpowiadał i jako przynależy, mnie bronił? Ja apeluję do sumienia waszmościów; samiż osądźcie, czyli to, czego żądam, nie jest słuszne i sprawiedliwe?

— Mości panie! — odpowiedział z nich jeden. — Próżno waszmość zamiast odpowiadać na nasze pytania, nam zadajesz pytania; próżno apelujesz do naszego sumienia; my bowiem, jako nie sądzimy nic wedle naszego sumienia, tylko wedle kodeksów i do nich poczynionych a przez jejmość cesarzową-królową aprobowanych komentarzów, tak i od waćpana żadnych przeciwko nam ani prawom naszym obiekcyj, tylko odpowiedzi oczekujemy i żądamy.

— Kiedy tak, to słuchajcie i piszcie. Przyjechałem do onej gospody wieczorem, położyłem się spać w osobnej izbie na drugiej stronie, w nocy zostałem obudzony przez hałas wszczęty w izbie szynkowej; nieubrany i z gołymi rękami wybiegłem do sieni, a widząc, że mój Węgrzynek wali krzesłem z góry w kupę bijących i tarzających się po ziemi całkiem mi nieznanych subiektów, pragnąc także miłego pokoju na noc, przyszedłem jemu w pomoc i powyrzucałem tych ludzi za okno. Więcej nic nie wiem i nic nie powiem; teraz mnie sądźcie z praw czy z komentarzów, to mi jest jedno, ale krzywda albo krew moja na czyją głowę upadnie, temu, zaprawdę powiadam wam, srodze ciężko będzie ją nosić!

Myślałem, że te słowa moje zrobią pewien efekt na tych ludziach, ale gdzież tam! Żeby też się który ruszył albo co odpowiedział! Zażyli sobie tabaczki, poszwargotali to, owo, zapisali moją odpowiedź rzetelnie i znowu rzekł z nich jeden:

— Teraz, nim przystąpimy do roztrząśnienia szczegółów i skonfrontowania zeznań świadków, musimy panu jeszcze powiedzieć ryczałtowo, iż wedle praw naszych, które od dnia tego i tego, roku tego i tego, bez żadnych wymówek i wyjątków są w tym kraju obowiązujące, waćpan jesteś obwiniony primo o vim publicam, boś napadł na ludzi wprawdzie pomiędzy sobą się sprzeczających, ale ciebie nienapastujących; secundo o zabicie człowieka, boś ranę zadał kulą z pistoletu, wskutek której śmierć nastąpiła; a tertio o perduellionem, boś w tym człowieku zabił wiernego sługę cesarzowej-królowej, której ludzi, jako jej wierny i zaprzysięgły poddany, winieneś nie zabijać, ale i owszem, wspierać i wspomagać we wszystkim i na każdym miejscu. — Ja też na to:

— Miałem wprawdzie już nic nie odpowiadać, ale na takie dictum triplex416 powiem jeszcze słów kilka na moją obronę. Więc quodad primum417, zaraz się panowie mylicie, mówiąc, żem popełnił vim publicam: ażaż bowiem może być kiedykolwiek gwałt jaki spełniony przez dwóch na kilkunastu? I czy można sumiennie to nazwać gwałtem, kiedy kto pijanych hałaburdników z lekka bierze na ręce i na dwór transportuje? O zabiciu człowieka ani mowy tu być nie; może, bom całkiem i zupełnie nie strzelał; a kiedy o zabiciu mowy być nie może, perduellio samo przez się upada.

Dopieroż kiedy to głos zabierze on perukarz mniejszy, a kiedy zacznie mądrze a uczenie wywodzić, co jest vis publica, co zabójstwo, a co zdrada główna, i jak zacznie się powoływać to na paragrafy tej albo owej księgi, to kodeksów, to statutów całkowitych i dodatkowych, to ustaw różnych, przepisów i komentarzów, tak nie wyszła i jedna godzina, jak dowiódł jak na dłoni: żem i gwałt popełnił publiczny, i zabił, i zdradę główną uczynił przeciwko państwu i cesarzowej-królowej.

I nie było co robić. Jam nie był legistą418, ba! nawet nigdy w mym życiu żadnych nie praktykowałem procesów, a jeżeli się znało cokolwiek praw i konstytucyj, to tylko polskich; o niemieckich ani ze słyszenia nic nie wiedziałem — więc o odpowiadaniu na taką orację ani pomyśleć nie mogłem. Zmęczony tedy już kilkogodzinną tą inkwizycją, ledwie się jeszcze zdobyłem na marnych słów kilka, mówiąc:

— Bardzo to gładko i uczenie waszmość panowie wywodzicie winę i karygodność moją; pewną nawet, jako widzę, jest rzeczą, że z taką głową i wymową pierwszemu lepszemu na ulicy pojmanemu człowiekowi można by dowieść winę wszystkich zbrodni, jakie tylko się praktykują na świecie. I będzie to pewno rzecz mądra i misterna, i zrozumiała dla wszystkich, ale nie dla nas. Dlatego też jeszcze raz to waszmość panom powtarzam, iż com miał do powiedzenia, tom powiedział, i dalej już ani bronić się, ani też argumentami szermować się z waszmościami nie będę. Wyście w prawach ćwiczeni, ja nie; wyście mądrzy, ja głupi, i na tym polu rejteruję przed wami i marną moją językową broń składam; ale protestuję się jeszcze raz jawnie i statecznie, jakom ani śmierci tego człowieka ani gwałtu publicznego, ani żadnej zdrady nie winien. Wy mnie sądzicie i kiedy tak rozumiecie, to zmażcie się krwią moją, ale pomnijcie na to, że po tym sądzie nastąpi jeszcze kiedyś sąd inny, na którym i ja stanę i pewno mi argumentów nie braknie!

Oni słuchali tego, com mówił, ale śród tego czasu już książki swoje składali i z miejsc powstawali; rzekł tedy on starszy do mnie:

— Waćpanu także, jak uważam, na argumentach nie braknie, szkoda tylko, że sensu nie mają i nie należą do rzeczy. Jednakże przyjdzie czas, w którym i waćpan, lubo, jak mówisz, prawa nie umiesz, przecie będziesz podług praw odpowiadał; teraz zaś wrócisz do twojego więzienia, a kiedy cię zawołają, przyjdziesz znów do komisji.

— Jak to? — rzekłem. — Długoż to się będą wlokły te śledztwa?

Oni patrzyli po sobie niby z zadziwieniem, młodszy zaś odpowiedział:

— Kochany panie, to jest dopiero początek; my pana badamy tylko dlatego, ażeby się przekonać, czyli jest rzeczywiście i pewne podejrzenie i do jakich sądów mamy pana odesłać. Ale zresztą to samo z siebie wynika, że sprawa ta będzie traktowana kryminalnie, a nim przez wszystkie instancje przejdzie, zapewne z rok się przewlecze.

— Upadam do nóg waszmościów! — odpowiedziałem głośno i wyszedłem, ale idąc przez kurytarz, powiedziałem sobie w duchu: — Kto mnie za rok tutaj obaczy, temu nie konia z rzędem, ale dam całe stado moje.

Powróciwszy do mojego więzienia, dokąd mnie dwóch żołnierzy piechoty z bagnetami odprowadziło, zaraz mnie opadli koledzy, pytając: „A co tam? A jak tam? O co pytano? Co powiadano? itd. Ale gdzie mnie się tam chciało co gadać? We mnie by się i krwi był wtedy nie dorznął, tak mnie się ciężko zrobiło na sercu; gdzież mi tam do rozmowy? Jeszcze z kim, z tałałajstwem. Ale Węgrzynka ciekawość przecie musiałem zaspokoić. Znowuż on tedy kratę przerzynać i uciekać koniecznie. Ale ja zawsze jeszcze nie.

— Poczekaj — mówiłem — na co ten pośpiech? Wszakże nam cały rok obiecują siedzenia; będzie jeszcze dość czasu i do namyślenia się, i do wymyślenia dobrego planu, i do wykonania go. Zresztą, może też Bóg da, że się co zmieni? Wiesz, co pisał Konopka; rezurekcja nie tak daleko, nie masz ani trzech niedziel do niej. Obaczymy.

Ale u mego Węgrzynka krew to nie woda, ba, i umysł nielodowaty, więc nie dosyć, że Mighaza mojej perswazji nie akceptował, ale jeszcze się zżymać począł, ba, fukać na mnie. Inną razą wiem, co bym mu był odpowiedział na takie zachowanie się przeciw panu, ale w więzieniu diable człowiek maleje; toteż i jam tak zmalał, że zamiast dać w kark zuchwalcowi, jeszczem się przed nim składał i tłumaczył, jak żak przed dyrektorem. On też, widząc, że ja mięknę i pokornieję przed nim, dalejże na mnie! Ba! Ale bo i ja nie z kamienia, więc na niego — dosyć że zaczęła pomiędzy nami powstawać sprzeczka, która kto wie na czym by się była skończyła, gdyby nie to, że nagle pośród ciszy więziennej, przerywanej tylko naszymi półgębkiem wprawdzie, ale zawsze porywczo wymawianymi słowami, dał się słyszeć jakiś ruch w kurytarzu.

W naszej kaźni było ciemno choć oko wykol, bo więźniom światła nie dają; więc naprzód ujrzeliśmy tylko dwa jasne pasy światła, przebijające się przez górną i dolną szparę pomiędzy drzwiami i odrzwiami, i kręcenie kluczów w kłódkach dało się słyszeć, ale niebawem wszedł klucznik nasz z latarką w ręku i przystąpiwszy do mnie, zdziwionego tym jego o niezwyczajnej porze zjawieniem się, powiedział, iż pewien pan chce się widzieć ze mną i pyta, ażali wejść może.

— Któż to jest ten pan? — zapytałem klucznika.

— Zaraz go pan obaczysz — odpowiedział tenże, a w tejże chwili wpadł z niezwykłą swoim ziomkom szybkością znajomy mi ze Źwiernika baron von Holmfels.

Wpadłszy tak, jednym pędem prawie przyskoczył do mnie, wołając z francuska:

— Ach! Panie Nieczuja! Panie Nieczuja! Co się to dzieje z waszmością?

— Ot! Widzisz pan, co się dzieje! — odpowiedziałem z rozczuleniem i chciałem dalej rozwodzić moje jeremiady, ale on mnie wziął pod ramię i zaprowadziwszy się ze mną w kąt, jął najpierw wypytywać, co to i jak to, zaręczając mi z góry, iż przyjaźń, której on doświadczył ode mnie w Źwierniku, a która świeżo tkwi w jego pamięci, przywiodła go do mnie; jakoż i ta przyjaźń wkłada na niego obowiązek wywdzięczenia mi się teraz tym wszystkim, co tylko w jego będzie mocy; powiadał dalej, że nic jeszcze o mojej sprawie nie wie i nic wiedzieć nie może, bo dopiero co zlazł z wozu, powróciwszy z swojej górskiej podróży; dlatego zaklinał mnie na wszystko najświętsze, abym mu nagą prawdę objawił we wszystkim i objaśnił go o każdym najdrobniejszym szczególe, bo tylko w takim razie może mi, jeżeli nie pomóc stanowczo, to przynajmniej objaśnić mnie o wszystkich możliwych mojej sprawie obrotach, co na wszelki wypadek tylko korzyść przynieść mi może.

Przyznam się, iż lubo baron po kilka razy dawał mi święte słowo kawalerskie, iż co bądź usłyszy ode mnie, w tajemnicy dochowa na wieki, i pomimo tego uczucia, które koniecznie kazało dawać wiarę słowom żołnierza i kawalera, jakaś nieufność, jakieś podejrzenie po kilka razy odzywało się we mnie. Nuż wyspowiada mnie i poleci z językiem do sądu, nuż zdradzi?... Dopiero by człowiek przepadł bez ratunku. Ale tak ginąć czy owak, wszystko to jedno; niechże choć nieufnością nie grzeszę! I zasiadłszy z nim na tapczanie, opowiedziałem mu wszystko.

— Hm!... — rzekł on, wysłuchawszy mnie pięknie i cierpliwie. — Już to niedobrze wróży dla waszmości, że ta sprawa sama z siebie zanadto jest jasną.

— Jak to jasną? — spytałem.

— Jasną, bo to, że waszmość, a nie kto inny, strzelałeś do żołnierza, prawie samo z siebie wychodzi i pewno to nie uszło baczności inkwizytorów; a wiesz, że we wszystkich sądach to jest najgorsza dla obwinionego, jeżeli sędzia z samego opowiedzenia faktu już poweźmie wewnętrzne przekonanie o winie; zaraz to inaczej w takim razie idzie mu inkwizycja i rzadko kiedy w takiej sprawie braknie mu prawnych dowodów. Ale nie tędy droga ratowania waszmości. Powtarzam, że nic nie wiem jeszcze o tej sprawie z tamtej strony, ale już naprzód tak mi się zdaje, że kiedy nieszczęście tak chciało, żeś się dostał w ręce urzędu, to, jeżeli z politycznych powodów nie wypłynie jaki dla ciebie ratunek, w prawie zawsze tylko zgubę dla siebie znaleźć możesz. Źle jest, panie Nieczujo! — dodał pan Holmfels z westchnieniem. — Ale nie trzeba się jeszcze frasować.

— Ba! — rzekłem. — Nie frasować się! Toż to gardło nie bagatela.

— Eh! — odpowiedział baron. — O gardle tu nie ma mowy. Cesarzowa-królowa dekretu śmierci za taką rzecz nie podpisze; mnie się zdaje nawet, że po przeprowadzonym procesie, jakakolwiek kara dla ciebie wypadnie, każdą daruje. Nie jest bowiem intencją tej pani w nowym kraju rozpoczynać rządy od surowości i to jest, co ci niezawodnie ratunek przyniesie. Zresztą, obaczymy jeszcze za dni kilka, niech no jeszcze się z tamtymi panami obaczę i pogadam.

— Proszęż pana — rzekłem na to — a czy nie mógłbym się tą drogą ratować, żeby zapłacić familię zmarłego kaprala i żeby ona odstąpiła od oskarżenia?

— Według naszych praw to nie można i na nic by się nie zdało.

— Więc gdzież ratunek? Bo ja, przyznam się panu, że jeżeli mi przyjdzie rok posiedzieć w kałauzie, to moja głowa już niewiele znaczyć będzie, i cale dbać o nią nie będę.

— Cierpliwości tylko, cierpliwości! — rzekł na to Holmfels. — Ja tu znowu będę u pana za dni kilka i dam wiadomość o wszystkim, a wtedy, mając pewne data419 o tym, co jest, będziemy mogli się naradzić nad tym, co począć na przyszłość.

— Panie drogi — rzekłem ja znowu jemu — kiedyż już tak grzeczny jesteś, że się moją sprawą interesujesz, to ci i to powiem, że ja przecież, Panu Bogu niech będzie chwała za to, nie jestem już tak całkiem zdesperowany, boć na

1 ... 45 46 47 48 49 50 51 52 53 ... 67
Idź do strony:

Darmowe książki «Murdelio - Zygmunt Kaczkowski (czy można czytać książki w internecie za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz