Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖
Dzięki Józefowi Ignacemu Kraszewskiemu przenosimy się do starożytnego Rzymu za panowania rzymskich cesarzy Tyberiusza, Kaliguli, Klaudiusza i Nerona, do okresu prześladowania pierwszych chrześcijan.
Powieść ukazała się w odcinkach w „Gazecie Warszawskiej” w 1859 roku, a rok później została wydana w wersji papierowej. Jest jedną z dwóch powieści tego autora, których akcja rozgrywa się w starożytnym Rzymie. Drugą z nich jest Rzym za Nerona.W 1881 roku została przetłumaczona na język niemiecki, a w 1902 na język francuski.
- Autor: Józef Ignacy Kraszewski
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Capreä i Roma - Józef Ignacy Kraszewski (jak za darmo czytać książki na internecie .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Józef Ignacy Kraszewski
Wydano wnet rozkazy, aby ratować nieszczęśliwych i zatrzymać ogień szerzący się, który już był pochłonął123 co Rzym miał najstarszych pamiątek, świątynie przez królów Rzymu poświęcone bóstwom opiekuńczym, wzniesione za wojen punickich i galijskich, Tuliuszową świątynię Luny, ołtarz Herkulesowy Evandra, Jupitera Statora Romulusowego, pałac Numy, świątynię Vesty, penatów Rzymu...
Były to nieodzyśkane straty...
Domostw ubogich i wspaniałych zgorzała liczba niezmierna, a w gruzach ich zakazano odgrzebywać i szukać pozostałych szczątków, bo Cezar sam wszystek ten łup miał zagarnąć124. Obiecywał za to odbudować zwaliska i wskrzesić wspanialszem co ognie strawiły. Ludowi tymczasem otworzono pole Marsowe, dając mu za schronienie pomnik Agryppy, ogrody Palatyńskie i sąsiednie wille Cezara. Z Ostii przywieziono potrzebniejsze sprzęty i spichrze otwarto dla głodnych.
Siódmego dnia Rzym przedstawiał widok spustoszenia przerażający, jakby po nieprzyjacielskiéj napaści, jak po rabunku okrutnym... U stóp Esquillinu czarne gruzy rozsypane i płomię dymiące jeszcze, świadczyło gdzie się wstrzymała pożoga...
Jeszcze raz potém ogień z mocą nową wzmógł się i rozdął wśród nocy od Tigellinusowych domostw, by znowu przerazić mieszkańców — pod pozorem gaszenia, resztę murów i ścian niezwalonych rozbijano taranami i na ziemię rzucano.
Z czternastu części ówczesnego Rzymu, ocalały cztéry tylko; trzech śladów prawie nie było, w siedmiu ledwie, gdzie sterczały resztkę murów i wypadkiem o swéj sile jeszcze wznoszące się kolumny ogorzałe, spękane, czarne.
Wśród jęków i narzekań ludu, który na Via Appia zbladły i wynędzniały chronił się w Columbaryach i otwartych grobowcach, w wyżłobionych pieczarach, z głębi których kamień na budowy brano, wśród rozsypki wielu nędzniejszych co poszli w góry i pustynie, ocalając resztkę żywota — jakby błyskawicą po Rzymie rozeszła się nagle wieść, że chrześcijanie byli pożaru przyczyną, że z nienawiści ku ludowi, podpalili gród i szerzyli tajemnie pożogę.
Boleść łacno temu dała wiarę. — Chrześcijaństwo krzewiło się między ubogiemi i niewolnikami, których się zawsze obawiano i podejrzewano — myśl ta, na rozdrażnienie rzucona, obudziła nienawiść i żądzę zemsty. Osobiści nieprzyjaciele nowéj wiary szerzyli ją gorliwie; przyczyniał się do tego i Symon Magus i dwór Cezara, który pana bronił...
Neron zuchwały zwykle, drżał teraz usiłując odwrócić od siebie podejrzenie, które łatwo poprzeć było można świadectwem ludzi użytych do rozniecenia pożogi.
Wśród téj klęski chrześcijanie cudem prawie najmniejszéj nie ponieśli szkody, lub wcale nie utyskiwali na nią, zgadzając się z wolą Opatrzności. Przywykli do ubóstwa, do znoszenia wszelkiéj nędzy, przygotowani do ofiar, szli cicho łamiąc się chlebem, wynosząc rannych z rumowisk, pocieszając płaczących i każąc do serc ściśnionych. Thermy i dom Pudensa, dwór Cellii, dwa główne schronienia i ołtarze ofiary, chociaż otoczone płomieniem i pozbawione ratunku, choć okopcone i w części poopalane, stały wszakże całe i dawały schronienie pobożnym rodzinom, które innego nie miały.
Pudens, sprzedawszy co miał kosztowniejszego, zboże sprowadził, i po całych dniach szaty, chleb i słowa pociechy między pogany i chrześcijan zarówno rozdzielał.
Piotr i uczniowie wszyscy wspomagali go w tém dziele świętém, które raz piérwszy na szerszą miarę okazało różnicę dwóch wiar, jak niebo do ziemi niepodobnych do siebie. Z jednéj strony poganie, wśród nieszczęścia zasklepieni w samolubstwie, walczyli o kawałek chleba na zwaliskach i gruzie — z drugiéj, garść chrześcijan dobijała się aby podzielić z biédnemi od ust odjętym pokarmem...
Słudzy Pudensa, dzieci, niewiasty pobożne, szli od rana na spalone i jęczącemi zasłane części miasta, niosąc żywność, owoce, wino w amforach, grosz jaki mieli; do wieczora dzieląc te dary między ubogich, i dziwując się, jak Bóg w ich dłoniach pobożnych rozmnażał cudownie lada okruszynę.
Ta dobroczynność wszakże nawet przez nieprzyjaciół chrześcijan na złe tłómaczoną być mogła; mówiono, nie pojmując jéj, że przelękli chcieli nią okupić zbrodnię swoją i utaić przed światem. Tak wszystko, cnota ich nawet, przeciwko nim się obracała.
W nieszczęściu szczególniéj człowiek jest łatwowiernym i zabobonnym; wierzy lada wieści, narzeka i szuka przyczyny złego we wszystkiém co się mu nastręczy. Rozpacz pogorzelców, zniszczenie, ubóstwo, głód, rozjątrzyły ich łatwo przeciwko chrześcijanom, którzy dotąd prześladowani nie byli.
Głuchy szmer groźby, jak huk zbliżającéj się fali, zwiastował niebezpieczeństwo; gromadka wszakże uczniów Chrystusa stała niewzruszona wśród przybliżającéj się nawałnicy.
A Symon Magus pracował z przyjacioły Neronowemi, przez piękną Helenę, aby codzień nienawiść powiększyć, coraz ohydniejszemi, niebezpieczniejszemi chrześcijan uczynić. Oczyma już i sercem nienawistném poszukiwano ich w tłumach. Nie mieli oni znaków zewnętrznych, któremiby się odznaczali, ale łacno wyróżnić ich było można, bo się nie ukrywali z nauką, która ich od całego odłączała świata. Nie znak krzyża, który na piersi kładli, ale uczynki ich wydawały przed pogany.
Wśród spalonego Rzymu, w domu Pudensa, którego wewnętrzne podwórce z otaczającemi je budowami ocalało, choć przyległe Thermy w gruzy upadły — wieczorem, w kilka dni po ogniu wielkim, chrześcijanie ściągnęli się obyczajem swym na modlitwę. Klęski dni ostatnich, groźba prześladowania, widok cierpienia ludzi jeszcze ją gorętszą czyniły.
Piotr podniósł ręce, błagając Syna Bożego za świat cały, a wszyscy płakać poczęli widząc łzy na oczach jego. Wtém zapukano do drzwi i Syryjska wyzwolenica wbiegła cała wylękła i blada z załamanemi rękami...
— Cezar — zawołała głosem przerywanym — rozesłał żołnierstwo po mieście; pretoryanie z liktorami plądrują wszędzie, szukając chrześcijan, biorą ich, ścigają, pędzą, więżą... i gnają ku ogrodom i pałacom Cezara... Uciekajmy! uciekajmy!
Na piérwszy odgłos lud się ścisnął w gromadę i parł, jakby chciał ku drzwiom uderzyć, blade twarze i wyciągnione ręce zwrócił ku Piotrowi, który nań patrzał poważny i niewzruszony.
— Stójcie bracia! — zawołał po chwili — bez woli Bożéj włos nie spadnie z głowy... Probuje nas Pan, chce ofiary i krwi... bez któréj świat nie może być zbawion, bo wszakże i on sam krew swą świętą za nas przelał?... Ale przetoż uciekać? Wspomnijcie na męczeństwo Stefana i Jakóba i wielu już braci naszéj! azali nie pragniecie cierpieć jak oni dla miłości Chrystusowéj? azali dla męki zaprzecie się Boga i uciekniecie dla żywota doczesnego? Kto nie mocen duchem, niech odchodzi w pokoju, ale synowie Boży silni będą i dostoją, a nie ulękną się...
Zdala za domem, na pustym placu słychać było śmiechy i naigrawania się tłuszczy i uganianie i krzyki nadchodzących siepaczów — Piotr począł się modlić i wszyscy padli na kolana... głuche milczenie zaległo atrium...
Hałas i wrzawa, które przed chwilą słyszeli, obeszły tylko domostwo, minęły drzwi i zdala niekiedy odzywając wybuchami przycichły, w dali zupełnie... wierni uczuli się ocalonemi...
Trwali tak jeszcze na cichéj rzewnéj modlitwie chwilę, aż Piotr powstał i dał im znak błogosławiąc, że rozejść się mogą.
Cicho rozbiegli się wszyscy, a Pudens wdziawszy togę, Candida z sobą namówił, by pójść w miasto, dowiedzieć co się stało... gdyż nie wierzyli słowom przestraszonéj niewiasty.
Wieczór powoli w noc się zamieniał; tłumy jakieś przez opalone i zawalone gruzem, złomami kolumn, stosami cegieł, uliczki ciągnęły ku Palatynowi; z rozmów ich łatwo miarkować było można, że się śpieszyły na jakieś niezwyczajne igrzysko.
Już zdala po sadach Cezara rozpalone widać było ognie, przy których lud od kilku dni koczował, a u wnijścia do bram zewsząd naciskający się gmin, rycerstwo, senatorowie z kolei wpuszczani wchodzili...
Z tłumów niekiedy, szczególniéj między niewolnikami, wyzwoleńcami i dwornią Cezara dawały się słyszeć okrzyki — że Neron sprawiedliwą na chrześcijan wymierzał karę.
Ogrody Palatyńskie dziwny przedstawiały obraz.
Stały wśród nich ocalone gmachy pałacu Cezarów, których część tylko od płomieni obronić mogli niewolnicy; ulice i przejścia między niemi tysiącami zgromadzony lud zalegał, opowiadając sobie, jak Cezar wyszukał wreszcie winowajców, których napróżno dotąd, ofiary czyniąc bogom podziemnym i księgi Sybillińskie wertując, szukano u ołtarzów milczących Junony na Capitolu.
Między rozkosznemi gajami laurów i cyprysów i strojnemi peristylami, które bluszcz i wino oplatały, pozapalane widać było stosy oświecające wielką przestrzeń, poprzerzynaną sadzawkami, strojną w bijące wodotryski i posągi...
Straże pretoryanów pilnowały kupami tu spędzonych chrześcijan, bladych, ale spokojnie na modlitwie oczekujących męczeństwa...
Kapłani pogańscy tymczasem błagalne przed ołtarzami bóstw składali ofiary, a lud niecierpliwy wrzeszczał o krzyże dla winowajców.
Wtém zgiełk ów i wrzawa uciszyły się — Cezara na rękach wyniesiono z pałaców jego; jechał na karkach Germanów pleczystych, w stroju woźnicy, w barwie zielonych, z wieńcem na skroni i biczem w ręku.
W Cyrku bowiem już nań wozy czekały. Tłum zobaczywszy pana zamilkł, a potém jednym głosem zemsty i gniewu począł wołać o śmierć chrześcijan.
— Tak! śmierć podpalaczom!... Niech giną od ognia, jak ogniem święty gród Romula zniszczyli! — zakrzyknął Cezar — niech ich rzucą na pastwę źwierza dzikiego... bo nie warci źwierząt drapieżnych.
Ludu mój rzymski, daję wam ich na zemstę słuszną, na przebłaganie gniewu obrażonych bogów...
Cezar rad był, że mógł trochę się z deklamacya popisać, ale kaszel wątły głos przytłumił, zwrócił bladą znów twarz do siepaczów, potém do gladyatorów i mirmillonów zgrai towarzyszących mu, i szepnął: — Do Cyrku?
W chwili jednéj oprawcy, czyhający tylko na skinienie, z rykiem dzikich źwierząt rzucili się na bezbronnych chrześcijan.
Była to piérwsza krew niewinnych przelana w Rzymie; piérwsze nasienie rzucone na tę ziemię płodną — ale z jak straszliwém okrucieństwem rozbestwione zgraje wpadły na ofiarę swoją, tego żaden język nie wypowie.
Dziejopis téj epoki (Tacyt), który chrześcijan miał za winnych i godnych kary, z powodu ich obrzędów, sam pisze, że sposób, w jaki się nad niemi pastwiono — szyderstwo, jakie mu towarzyszyło, wzbudzały litość w najtwardszych sercach.
Ogrody Cezara zmieniły się w plac wymyślnego męczeństwa i niesłychanych okrucieństw.
Szał tłuszczy krwi chciwéj dochodził do wściekłości, a spokój męczenników, znoszących go z majestatem stoickim, zwiększał jeszcze zapamiętałość jątrząc i drażniąc tych, którzy jęków i boleści pragnęli.
Ciała obnażone starców, niewiast, mężów i dzieci oblewano smołą i zażegano jak pochodnie, a przy blasku tych ogni puszczano psy na odzianych skórami dzikich źwierząt chrześcijan, którzy z rękami podniesionemi do góry, modlili się za swych oprawców. Indziéj zatapiano ich w naczynia płonące, w których wrzała smoła roztopiona; wieszano na drzewach, krzyżowano u słupów... a wśród téj krwawéj igraszki, nie słychać było tylko krzyki katów, bo lud Boży konał po cichu dla Chrystusa...
I w téj pierwszéj wielkiéj próbie nie było ktoby upadł i zaparł się prawdy... poganie zdumieni, znużeni, przelękli, stali w osłupieniu.
Zdala, wśród dworu Cezara stał Symon Magus, okiem chciwém szukając w tłumach Piotra... ale go tam nie było.
— Nie wszyscy tu są jeszcze — mówił do otaczających — daleko więcéj Rzym kryje ich w sobie i głównego sprawcy nie pochwyciliście jeszcze... ukrył się lub uszedł...
Walka nie skończona! odżyją z tych stosów... Patrzcie jako są silni... cóż im daje tę moc? czary ich? Azali może człowiek wycierpieć tyle i konać z takim spokojem, gdyby nie był wspomożon potęgą nam nieznaną?
Przelękły i blady, wymówił te słowa, które już były w myśli wszystkich, patrząc na dziécię piętnastoletnie, które z uśmiechem na ustach, z rozpuszczonym po piasku włosem, z rozdartą piersią, konało, jakby w niebiańskim zachwycie.
Tuż obok trup jego matki dogorywał u słupa nagięty jeszcze ku dziecięciu...
Gasły wreszcie te pochodnie żywe, które dzień otwartego boju pogaństwa z Chrystusem oświeciły, konali na krzyżach ostatni... wywlekano trupy hakami, i tłum milczący, nie napasłszy zemsty, przejęty i zdumiony, stał niepokojąc się łatwém zwycięztwem.
Z Cyrku w tryumfie niesiono Cezara, obwieszanego palmami i wieńcami.
Z ciekawością okrutną młody rozpustnik kazał się nieść między szczątki męczenników, na plac krwawych zapasów, dopytując ludu swojego czy rad był i czy się nasycił... ale twarze gminu posępne były i zamyślone... wszyscy czuli, że rozpoczęto bój z siłą nadziemską.
Cezar długo pił rozkosz tego widoku i zapach ciał zgorzałych nozdrzami chwytał rozdętemi, wpatrując się w poszarpane zwłoki, w niedopalone szczęty trupów.
— Zwyciężeni — rzekł wreszcie z uśmiechem...
— Nie jeszsze — odparł Symon Magus — nie Cezarze! to mało! Spytaj jak śmierć ponieśli.
Neron zdumiony obejrzał się na siepaczy.
— Jeszcze nigdy nie widziano takiéj śmierci — odezwał się któś z tłumu — w nich siła jakaś czarów nieznanych: nie było jęków, ani miotania się i rozpaczy, nie zdawali się cierpieć nawet... Marli i konali jak człek usypia po uczcie... nie jeden uśmiechem witał śmierć i rzucał się na nią radośnie — nikt jéj nie uląkł...
— Jakaż w nich siła? — zapytał Neron.
— Ten, który ją sprawia i wlewa w te tłumy, silen jest nad innych — odezwał się Symon — jego nie pochwycono...
A póki on wzięt nie będzie, chrześcijanie nie są zwyciężeni i być nie mogą... Ja ci go Cezarze wyszukam i przywiodę...
Ale słów jego nie słuchał już roztargniony pan, który znużony wyścigami, kazał się nieść do łaźni i znikł z ogrodów Palatynu, które powoli ciemność nocy okryła...
Wybuch ten straszliwy, który tysiące ludzi życie kosztował, nietylko nie powstrzymał szerzenia się wiary, ale urok jéj i siłę powiększył.
Na placu męczeństwa, w tłumach, mnóstwo ludu nawróconego zostało siłą, która nań od stosów spłynęła... uczuli kędy jest prawica Boża, co człeka nad ziemskie podnosi męczarnie; zmienił się tylko obyczaj i swoboda z jaką wprzódy wyznawcy żyli i obrzędy swe odprawiali; musiano z imieniem i wiarą ukrywać się, szukać schronienia i słabszych od nowego prześladowania zasłaniać.
Do koła przedmieść Rzymu, nad Via Appia, po ogrodach i willach otaczających Pomoerium, pełno było od najdawniejszych czasów wykutych w ziemi pieczar i ciemnych podziemiów, z których kamień i piasek brano do budowania gmachów. W te pieczary i jamy puste zrzucano czasem ciała zmarłych niewolników, którym pożałowano stosu... inne stały próżne...
Tu teraz, w głębiny opuszczone, wilgotne i niezdrowe, po wielkim pożarze Neronowym począł się lud chronić ubogi, wśród którego najwięcéj było chrześcijan; — tu, po wielkiém męczeństwie, gdy noc skryła przed oczyma siepaczów resztki krwiożerczéj biesiady, pilnujący w tłumach chrześcijanie, niepoznani — unieśli piérwsze
Uwagi (0)