Darmowe ebooki » Powieść » Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra



1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 125
Idź do strony:
class="note">

Opisuje, co zaszło w zajeździe.

Po skończonym posiłku jedni dosiedli wierzchowców, inni poszli piechotą i nazajutrz rano przybyli do oberży, której Sancho zapomnieć nie mógł.

Gospodarz, gospodyni, córka i Maritornes, z daleka już poznawszy Don Kichota i giermka jego, z oznakami radości wyszli na ich spotkanie. Nasz bohater przyjął ich ze zwykłą powagą i rozkazał sobie przygotować wygodniejsze niż poprzednio łóżko. Odpowiedzieli, że jeśli tylko dobrze zapłaci, dadzą mu książęcą pościel. Don Kichot obiecał i posłano mu w tym samym miejscu, gdzie spał już dawniej, lecz dzielny rycerz, utrudzony niezmiernie podróżą odprawianą w górach, usnął natychmiast.

Gospodyni, poznawszy cyrulika, skoczyła mu do twarzy, chcąc odebrać brodę. Cyrulik chciał gwałtem zatrzymać ogon, aż proboszcz wytłumaczył, że nie ma potrzeby dłużej przebierać się i że jeśliby przypadkiem Don Kichot spytał księżniczkę o giermka, odpowiedzieć może, iż wysłała go naprzód, aby uwiadomił poddanych, że przybywa wkrótce ze swoim wybawcą. Cyrulik oddał gospodyni ogon i wszystko, co od niej pożyczył.

Przygotowano obiad i całe towarzystwo zasiadło do stołu, prócz Don Kichota, któremu snu krzepiącego przerywać nie chciano.

Podczas obiadu zajmowano się szczególnym obłąkaniem biednego Don Kichota; gospodyni opowiadała przeszłe jego wypadki, a proboszcz utrzymywał, że czytanie romansów rycerskich było powodem jego nieszczęścia. Gospodarz stanął w obronie romansów, dowodząc, że w jesieni, w święto zwłaszcza, można ich słuchać lub czytać z wielką przyjemnością.

— Ja sam — dodał w końcu — czytając opis straszliwych czynów błędnych rycerzy, umieram nieraz palony żądzą szukania przygód i nie znudziłbym się, czytając je dniem i nocą.

— Co do mnie zgodziłabym się chętnie na to — rzecze gospodyni — bo jak się zaczytasz, to zapomnisz przynajmniej na chwilę gderać po swojemu.

— Prawda, że te powieści są bardzo zabawne — rzecze Maritorna — że najbardziej mi się podobał opis pięknej damy, siedzącej z rycerzem pod pomarańczowym drzewem, kiedy ich pilnuje stara guwernantka.

— A twoje jakie zdanie, piękna panienko? — rzecze proboszcz, zwróciwszy mowę do córki gospodyni.

— Ja się na tym nie znam — odpowiedziała — słucham jak drudzy; niekiedy zdaje mi się, że się bawię, ale te wielkie czyny, o których wspomina mój ojciec, nie zajmują mnie wcale, a żale i skargi biednych rycerzy, oddalonych od kochanek, ściskają mi serce, że aż płaczę czasem.

— Pewna jestem — rzecze Dorota — że miałabyś więcej jeszcze litości, gdyby ci rycerze dla ciebie cierpieli, i nie pozwoliłabyś im pewnie długo płakać.

— Prawdziwie nie wiem, co bym zrobiła — odpowie młoda dziewczyna — lecz to pewna, że są panny tak okrutne, iż biedni rycerze nazywać je aż muszą lwicami i jeszcze gorzej jakoś; nie pojmuję doprawdy, skąd się te panny biorą, co nie mając honoru i sumienia, pozwalają umierać lub szaleć swoim kochankom; bo i na cóż te ceremonie? jeżeli je robią przez skromność, to lepiej niech idą zaraz za mąż za rycerzy, którzy tylko tego pragną.

— Milcz, mała — rzecze matka — za mądra jesteś; dziewczyna w twoim wieku nie powinna mieć takiego rozumu i paplać tak wiele.

— Ależ moja matko — odpowie dziewczynka — skoro ten pan pyta mnie, muszę mu przecie odpowiedzieć.

Proboszcz, dowiedziawszy się od gospodarza, że posiada rycerskie romanse zachowane w skrzyni, chciał je zobaczyć, do czego uprzejmy gospodarz chętnie się przychylił i wkrótce powrócił, niosąc stary tłumok, z którego wyciągnął trzy wielkie księgi i kilka manuskryptów. Proboszcz wziął książki; pierwsza z nich miała tytuł: Don Cirongillo z Tracji, druga Don Feliks-Mars z Hirkanii, a ostatnia historia wielkiego i sławnego wodza Gonzalva Hernandeza z Kordoby, razem z życiorysem Diega Garcii de Paredes.

Jak tylko proboszcz zobaczył dwie pierwsze, rzecze, spoglądając na cyrulika:

— Bracie, brakuje nam tylko ochmistrzyni i siostrzenicy Don Kichota.

— Obejdzie się bez nich — odpowie cyrulik — obejdzie, sam je wyrzucę przez okno, a właśnie i dobry ogień pali się na kominku.

— Jak to? panowie — krzyknął gospodarz — chcecie mi spalić te książki?

— Tylko dwie — odpowie proboszcz — tylko Don Cirongilla i Feliksa Marsa.

— Alboż są etyczne, że je na ogień skazujecie?...

— Chcesz powiedzieć heretyczne — rzekł, uśmiechając się, proboszcz.

— Jak tam chcecie — odpowiedział gospodarz — lecz jeśli już koniecznie żądacie coś spalić, oddaję wam z całego serca wielkiego wodza i Diega Garcię, ale pierwej pozwolę sobie spalić żonę i dzieci, niż te dwie piękne księgi.

— Ale, kochanku — rzecze proboszcz — te dwie książki są zbiorem kłamstw i głupstw do niczego niezdatnych, a ta znów jest prawdziwą historią czynów Gonzalva Hernandeza z Kordoby, istotnie wielkiego wodza i cudownej siły Diega Garcii de Paredes, który był znakomitym rycerzem z Estramadury, w mieście Truxillo urodzonym. Powiadają o nim, że raz, stojąc na brzegu mostu i oburącz mieczem siekąc, wstrzymał pochód całej armii. Wykonał jeszcze mnóstwo innych czynów wielkich, szkoda tylko, że je sam opisując, zbyteczną powodował się skromnością.

— Co to wszystko znaczy — przerwie karczmarz — w porównaniu z Feliksem Mars z Hirkanii, ten, panie dobrodzieju, jednym zamachem rozpłatał na połowę pięciu olbrzymów, jakby pięć szparagów, a napadłszy sam jeden na wielką armię, wyciął w pień szesnaście tysięcy od stóp do głów uzbrojonych żołnierzy. A cóż dopiero powiecie o Don Cirongillu z Tracji, który miał tyle odwagi, że raz nad brzegiem rzeki, zobaczywszy wychodzącego z niej ognistego smoka, skoczył doń i tak silnie ścisnął go rękoma za gardło, że smok, nie mogąc oddychać, zanurzył się na dno, a rycerz ani popuścił swej zdobyczy i poszedł z nim na dno. Tam znalazł się w wielkim pałacu, otoczonym pięknymi ogrodami. W tym pałacu pan smok zmienił się w szanownego starca, który mu opowiadał tak cudowne historie, o jakich nigdy nie słyszano. Tak! tak! księże proboszczu, jestem pewien, że oszalałbyś z radości, czytając tę historię.

Dorota, zwracając się do Kardenia, rzecze z cicha:

— Co myślisz o tym? jak pan sądzisz, czy wiele potrzeba naszemu gospodarzowi, żeby został drugim Don Kichotem?

— Znajduję go bardzo do tego usposobionym — odpowie Kardenio — ręczę, że wierzy w każde słowo romansu, jak w artykuł wiary, i założyłbym się nawet z bosymi karmelitami, że go nie wywiodą z błędu.

— Ależ, mój bracie — mówił dalej proboszcz do gospodarza — czy sądzisz, że był kiedy na świecie jaki Cirongillo z Tracji, Feliks Mars z Hirkanii i wielu im podobnych; dowiedz się, że to są bajki, wymyślone przez ludzi nie mających nic lepszego do roboty. Raz się przekonaj i naucz, że ani słowa prawdy nie ma w tym wszystkim, co piszą o błędnym rycerstwie.

— Mów to pan komu innemu, nie mnie — na to mu gospodarz — nie złapiesz mnie na te gadaniny; nie jestem ja tak bardzo przemądrzały, ale przecież znajdzie się jeszcze niejeden głupszy ode mnie. Oho! mój dobrodzieju, raniej by wam wstać trzeba, aby mnie przekonać, że w drukowanych książkach, czarno na białym, mogą stać kłamstwa albo wymysły jakie. Ba, gadałbyś mu, albo by to rada królewska ścierpiała takie szalbierstwo, żeby miano drukować w mądrych książkach kłamstwa jakie lub bajdy, zdolne tylko głowę zawracać czytelnikom. Jutro, ale nie dziś. Mam ja przecież swój rozum.

-– Mówiłem ci, mój przyjacielu — rzecze proboszcz — że takie książki służą do zabawy ludziom nieużytecznym i próżniakom, i tak jest w replice dobrze urządzonej, patrzą przez szpary105 na pewne gry, które są rozrywką dla ludzi, co pracować nie chcą lub nie muszą, tak samo pozwalają drukować podobne książki, bo nikomu nie przyjdzie do głowy, że znajdą się tacy głupcy, co uwierzą w prawdziwość tych historii. Gdybym miał czas po temu, a towarzystwo chciało posłuchać, powiedziałbym kilka słów w przedmiocie romansów, a mianowicie: jak pisać się powinny, żeby wartość miały; być może, że byłoby to i użyteczne, i przyjemne, lecz przyjdzie czas na to. W każdym razie, mój zacny gospodarzu, wierzaj temu, co mówiłem, i obróć to na swoją korzyść; niech cię Bóg zachowa od tego, ażebyś miał naśladować Don Kichota.

— O! to znów próżna obawa — odpowie gospodarz — nie przyjdzie do tego, ażebym się miał rycerzem błędnym ogłaszać.

Sancho, który słuchał ostatniej części rozmowy, zdziwił się niezmiernie, dowiedziawszy się, że błędne rycerstwo jest tylko urojeniem, a wszystkie romanse są zbiorem próżnych wymysłów i kłamstw; stanął pełen smutku i niepewności i postanowił sobie oczekiwać, jak się wyprawa jego pana powiedzie, a jeżeli nie będzie tak szczęśliwa, jak sobie zamierzał, porzucić wszystko i wrócić do żony i dzieci.

Gospodarz chciał zabrać tłumok z książkami, lecz proboszcz zatrzymał go, mówiąc, że chce przejrzeć rękopisy, które pięknym charakterem napisane były, i wziąwszy je do rąk, znalazł dziesięć arkuszy zapisanych z takim tytułem: Powieść o natrętnym ciekawcu, przeczytał po cichu kilka wierszy i zamiast oddać rękopis, rzekł:

— Wyznaję, że tytuł mnie zachęca i mam ochotę przeczytać resztę.

— O! zabawisz się pan pewnie — rzecze gospodarz; — już mnie proszono bardzo o ten rękopis, lecz nie chciałem pożyczać nikomu, gdyż właściciel tego tłumoka może powrócić lada dzień tędy, a ja muszę mu oddać wszystko, jak zostawił; nie bez żalu pozbawię się tych książek, lecz cóż robić, nie należą do mnie, trzeba strzec swego sumienia.

— Słusznie mówisz — rzecze proboszcz — lecz jeżeli historia będzie zabawna, pozwolisz mi ją przepisać.

— Z całego serca — odpowie gospodarz. Kardenio, usłyszawszy, o co rzecz idzie i przeczytawszy początek, rzecze:

— Księże proboszczu, to zdaje mi się wcale niezłe, jeżeli raczysz czytać głośno, sądzę, że wszyscy posłuchają radzi.

— Uczyniłbym to chętnie — rzecze proboszcz — ale to już dobrze późno.

— Co do mnie, z przyjemnością bym posłuchała, czuję nawet potrzebę rozerwać czym umysł — wtrąciła mniemana księżniczka.

— Skoro taka wola pani — odpowie proboszcz — przeczytam, znajdzie się może coś godnego ciekawości.

Cyrulik i Sancho dołączyli swoje prośby, wszyscy zasiedli, a proboszcz zaczął czytać to, co w przyszłym rozdziale nastąpi.

Rozdział VI

Powieść o natrętnym ciekawcu.

W bogatym i rozkosznym mieście Florencji, w państwie Toskańskim, żyło dwóch znakomitych kawalerów, Anzelm i Lotariusz, tak ścisłym węzłem przyjaźni połączonych, że ich dwoma przyjaciółmi pospolicie nazywano, w kwiecie młodości, byli równi prawie wiekiem i skłonnościami. Anzelm był więcej zalotny, Lotariusz lubił bardziej polowanie, kochając się jednak nade wszystko, byli w stanie zrobić sobie wzajem ofiarę ze swoich namiętności. Anzelm zakochał się szalenie w młodej, niezmiernie pięknej osobie, mieszkającej w tymże mieście. Była to osoba tak znakomita rodem i dostatkami, że Anzelm postanowił zawrzeć z nią związek małżeński, z przyzwoleniem swego przyjaciela, bez którego porady nic stanowczego nigdy nie przedsiębrał. Sam Lotariusz zażądał ręki Kamilli dla swego przyjaciela i usunąwszy w krótkim czasie trudności, oddał mu ten skarb, odbierając od obu małżonków tkliwe zapewnienia dozgonnej dla siebie wdzięczności. Dopóki trwały gody weselne, Lotariusz codziennie uczęszczał do Anzelma, był mu pomocą w przyjmowaniu gości i niecił wesołość na familijnych festynach. Gdy te się skończyły, gdy młoda para odebrała odwiedziny wszystkich znajomych i przyjaciół, sądził, że powinien zaprzestać ciągłego u nich przebywania w chwili, kiedy zażyłość i przyjaźń traci w części swoje prawa. Mimo całej miłości Anzelma dla swojej towarzyszki życia, spostrzegł on, że dawny przyjaciel nieco go zaniedbał; zarzucił go wymówkami z tego powodu i oświadczył, że nie ożeniłby się nigdy, gdyby był przewidział tę jego odmianę, że żona, którą pojął, wchodząc jako trzecia do dawnego związku, nie powinna osłabiać jego trwałości, że przezorność niestosowna nie powinna ich pozbawiać zarobionego i miłego im przydomku dwóch nierozłącznych przyjaciół, że Kamilla także jest zmartwiona jego oziębłością i zawsze z największym uradowaniem ogląda tego, co związek ich skojarzył. Na koniec Anzelm nie zaniedbał wszelkimi środkami naglić Lotariusza do odwiedzania go równie często, jak poprzednio, bez czego, jak utrzymywał, nie mógł być szczęśliwy.

Lotariusz odpowiedział z całą skromnością i rozsądkiem, które przekonały Anzelma o jego wysokiej delikatności i godząc przyjaźń z przyzwoitością, postanowili, że Lotariusz trzy lub cztery razy na tydzień będzie siadał do stołu Anzelma; Lotariusz przyrzekł dla zadowolenia swego przyjaciela i spełnił przyrzeczenie z całą oszczędnością jego dobrej sławy, która mu była równie droga, jak własna. Mawiał mu często, że najpewniejszym będąc cnoty swej małżonki, nie może zanadto nad nią czuwać, bo świat skłonny jest najprostszy i najniewinniejszy postępek każdej młodej i pięknej kobiety podać w podejrzenie, dla zabawienia się kosztem cudzej sławy. Podobnymi radami i zdaniami przekonał Anzelma o potrzebie nie tak ścisłej, jak poprzednio, zażyłości i rzeczywiście widywali się bardzo rzadko.

Mało zapewne znajdzie się przykładów podobnej przyjaźni i nie wiem, czy ktokolwiek czuwałby z większym staraniem nad honorem swego przyjaciela i umyślnie rzadziej go widywał z obawy, aby jego odwiedziny na złe nie tłumaczono i to w wieku młodym, kiedy nie zwykło się robić uwag, kiedy pomija się wszystkie względy dla rozkoszy i zabawy. Mimo to, przy żadnym widzeniu się dwóch przyjaciół nie obeszło się bez wymówek, z których Lotariusz, trafnie się tłumacząc, umiał zawsze usprawiedliwić swoje odosobnienie i ułagodzić Anzelma.

Gdy pewnego dnia przechadzali się razem za miastem, Anzelm, biorąc za rękę przyjaciela, rzekł do niego:

— Czy wierzysz, Lotariuszu, że przy obfitych darach nieba, znakomitości rodu, dostatkach, a nade wszystko miłości Kamilli i twojej przyjaźni, nie jestem szczęśliwy. Jestem pod wpływem dziwnego i niewytłumaczonego uczucia i niespokojności bez żadnego powodu, której pozbyć się nie umiem. Wyznaję ze wstydem, że to jest jakieś przywidzenie szalone; w każdej chwili je sobie wyrzucam, ale ono opanowało cały mój umysł i całą duszę. Nie mogąc mu stawić oporu, szukać

1 ... 38 39 40 41 42 43 44 45 46 ... 125
Idź do strony:

Darmowe książki «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz