Ojciec Goriot - Honoré de Balzac (wirtualna biblioteka txt) 📖
Paryż, rok 1819. Eugeniusz de Rastignac, Vautrin i Jan Joachim Goriot to mieszkańcy paryskiego pensjonatu znajdującego się przy ulicy Neuve-Sainte-Geneviève i główni bohaterowie tej powieści.
Rastignac jest studentem prawa, który aspiruje do wejścia do klasy wyższej w czym pomaga mu kuzynka, wicehrabina Madame de Beauséant. Vautrin to tajemniczy propagandzista, a Goriot jest emerytowanym producentem makaronu, który bezgranicznie kocha swoje dwie córki i wspiera je całym swym majątkiem.
Ojciec Goriot to powieść Honoriusza Balzaca z 1835 roku, wchodząca w skład Scen z życia prywatnego cyklu powieści Komedia ludzka. Autor zastosował w powieści technikę powtarzających się postaci — jedną z charakterystycznych cech swojej twórczości. Ojciec Goriot jest uznawany za jedno z najważniejszych dzieł francuskiego pisarza.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ojciec Goriot - Honoré de Balzac (wirtualna biblioteka txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Tylko wówczas dobrze nam było — rzekła Delfina. — Gdzież są te czasy, kiedyśmy to zeskakiwały z worków w wielkim spichlerzu?
— Ojcze, to jeszcze nie wszystko — szepnęła Anastazja, pochylając się ku Goriotowi, który aż się cofnął. — Sprzedaż brylantów nie przyniosła mi stu tysięcy franków. Maksyma wciąż ścigają. Pozostaje zapłacić tylko dwanaście tysięcy, a on przyrzekł, że się ustatkuje, że już nadal grać nie będzie. Ja mam tylko tę miłość jego na świecie, a zapłaciłam za nią tak drogo, że umrę, jeżeli utracić ją będę musiała. Poświęciłam jej mienie, sławę, spokój i dzieci. O, niechże przynajmniej Maksym będzie swobodny, szanowany, niech pozostanie w świecie, gdzie sobie stanowisko wyrobić potrafi. Teraz on winien mi nie samo szczęście: mamy dzieci, które zostałyby bez majątku. Wszystko przepadnie, jeżeli go osadzą w Sainte-Pélagie.
— Ja nie mam pieniędzy, Naściu. Nie mam już nic, nic! To skończenie świata. O, świat się zawali, to pewne. Idźcie stąd, uciekajcie prędzej! Ach! Mam jeszcze sprzączki srebrne i sześć nakryć, najpierwszych jakie posiadłem w swym życiu. Wreszcie, pozostało mi już tylko dwanaście tysięcy franków rocznego dochodu.
— A cóżeś zrobił, ojcze, z swoim dożywotnim dochodem?
— Sprzedałem go i zabezpieczyłem sobie tylko szczupłą pensyjkę na własne potrzeby. Potrzebowałem dwunastu tysięcy franków, żeby urządzić Fifince apartament.
— W twoim domu, Delfino? — zapytała pani de Restaud.
— A! To wszystko jedno! — zawołał ojciec Goriot. — Dość, że już nie ma dwunastu tysięcy franków.
— Domyślam się — rzekła hrabina. — To dla pana de Rastignac. Ach, zatrzymaj się, biedna Delfino! Spójrz, dokąd to mnie zaprowadziło.
— Moja droga, pan de Rastignac jest młodym człowiekiem, który z pewnością nie zuboży swej kochanki.
— Dziękuję, Delfino. Spodziewałam się coś lepszego usłyszeć od ciebie w krytycznym moim położeniu; ale tyś mnie nigdy nie kochała.
— Przeciwnie, ona cię kochała, Naściu — zawołał ojciec Goriot — właśnie przed chwilą mi to mówiła. Rozmawialiśmy o tobie i Delfina utrzymywała, że ty jesteś piękna, a ona tylko ładną nazwać się może.
— Ona! — powtórzyła hrabina — ona posiada chłodną piękność.
— Niech i tak będzie — rzekła Delfina — lecz powiedz, jakżeś ty ze mną postępowała? Tyś się mnie zaparła, tyś zamknęła przede mną drzwi wszystkich domów, w których bywać pragnęłam, jednym słowem, korzystałaś z każdej sposobności, żeby mi przykrość wyrządzić. A ja, czyż przychodziłam za twoim przykładem wydzierać ojcu tysiąc po tysiącu, wyzuwać go z mienia i doprowadzać do stanu, w jakim obecnie się znajduje? Patrz, siostro, to twoje dzieło. Ja widywałam ojca, póki tylko mogłam, jam go za drzwi nie wypchnęła i nie przychodziłam lizać mu rąk, gdy mi był potrzebny. Nie wiedziałam nawet, że wydał dla mnie te dwanaście tysięcy franków. Zresztą, tatko dawał mi podarunki, gdy chciał — jam ich nigdy nie żebrała.
— Bo tobie szczęście sprzyjało. Pan de Marsay był bogaty, zdaje się, że wiesz o tym dobrze. Ale ty byłaś zawsze zimna jak złoto. Żegnam was, nie mam ani siostry, ani...
— Milcz, Naściu! — krzyknął ojciec Goriot.
— Tylko taka siostra jak ty może powtarzać rzeczy, w które już nikt nie wierzy. Tyś istny potwór — mówiła Delfina.
— Dzieci, dzieci, przestańcie, bo się w waszych oczach zabiję.
— Słuchaj, Naściu, przebaczam ci, boś ty nieszczęśliwa — mówiła baronowa dalej. — Ale jam lepsza od ciebie. Jak mogłaś powiedzieć mi coś podobnego i to w takiej chwili, kiedy ja zdolna byłam wszystko dla ciebie uczynić, nawet wejść do pokoju mego męża, czego nie zrobiłabym ani dla siebie, ani dla... To godne wszystkich złych postępków, jakich dopuściłaś się względem mnie od lat dziewięciu.
— Dzieci, dzieci, uściśnijcie się! — mówił ojciec. — Wyście obie dobre jak anioły.
— Nie, proszę mi dać pokój — zawołała hrabina, odpychając ojca, który ją wziął za ramię. — Nawet mąż mój miałby dla mnie więcej litości, niż ona. Można by pomyśleć, że ona jest wzorem cnoty!
— Wolę zawsze, żeby mówiono, żem winna pieniądze panu de Marsay, niż żebym sama miała wyznać, że pan de Trailles kosztuje mnie przeszło dwieście tysięcy franków — odparła pani de Nucingen.
— Delfino! — krzyknęła hrabina i postąpiła ku niej krok jeden.
— Ja mówię prawdę, a ty mnie czernisz — powiedziała chłodno baronowa.
— Delfino! Ty jesteś...
Ojciec Goriot rzucił się ku hrabinie, powstrzymał ją i zakrył jej ręką usta, nie dając reszty domówić.
— Mój Boże! Do czego ty się dotykałeś, ojcze? — zawołała Anastazja.
— Ach, prawda! Moja wina — rzekł biedny ojciec, wycierając ręce o spodnie. — Nie wiedziałem, że przyjdziecie, przygotowywałem się do przenosin.
Szczęśliwy był, że zasłużył na wymówkę, która ściągnęła na niego gniew córki.
— Ach! — począł, rzucając się na krzesło — wyście mi serce rozdarły. Przyszła już moja ostatnia godzina! W głowie mi się coś gotuje, jak gdyby ogień był pod czaszką. Bądźcie już grzeczne, kochajcie jedna drugą! Chyba śmierci mojej chcecie. Delfino, Naściu, wy miałyście słuszność, nie — wy obie nie miałyście słuszności. Słuchaj, Dedelko — mówił dalej, podnosząc na baronową oczy pełne łez — ona potrzebuje dwunastu tysięcy franków, postarajmy się o nie. Nie patrzcie na siebie takim wzrokiem.
Stary ukląkł przed Delfiną.
— Przeproś ją, jeżeli chcesz mi zrobić przyjemność — szepnął z cicha. — Ona jest bardziej nieszczęśliwa.
— Biedna moja Naściu — rzekła Delfina przerażona dzikim i obłąkanym wyrazem, jaki twarz ojca przybrała pod wpływem boleści — jam zawiniła, uściśnij mię...
— Ach! Przykładacie mi balsam do serca — zawołał ojciec Goriot. — Ale skąd tu wziąć dwanaście tysięcy franków? A gdybym ja ofiarował się na zakładnika...
— A, nie, nie, ojcze! — zawołały obie córki, zbliżając się do niego.
— Bóg ciebie za tę myśl wynagrodzi, bo naszego życia na to za mało! Nieprawdaż, Naściu? — mówiła Delfina.
— A zresztą, ojcze, byłoby to kroplą w morzu — zauważyła hrabina.
— Czyż i za cenę krwi nic zrobić nie można? — zawołał starzec z rozpaczą. — Poświęcę się dla tego, kto ciebie, Naściu, wybawi; gdy każe, człowieka dla niego zabiję. Zrobię jak Vautrin, pójdę na galery! Ja...
Zatrzymał się, jak gdyby grom w niego uderzył.
— Nic już nie mam! — zawołał, rwąc sobie włosy. — Gdybym wiedział, gdzie ukraść można; ale i kradzież trudno popełnić. Zresztą, chcąc bank rozbić, potrzeba niemało ludzi i czasu. Cóż, trzeba umierać, nic już innego zrobić nie mogę. Tak jest, na nic się już nie przydam, nie jestem już ojcem, nie! Ona mnie prosi, ona, potrzebuje, a ja, nędzny, nic już nie mam. A! Stary niegodziwcze, zachciało ci się dochodu dożywotniego, a zapomniałeś, że masz córki! Chyba już ich nie kochasz? Zdychaj, zdychaj, psie jakiś! Tak, jam gorszy od psa, żaden pies nie postąpiłby w ten sposób! Och, moja głowa! coś mi ją rozsadza!
— Ależ, ojcze, bądź rozsądny — wołały obie kobiety, zatrzymując Goriota, który uderzał głową o ścianę.
Stary zanosił się od płaczu. Eugeniusz, przerażony tym, co słyszał, pochwycił rewers podpisany dla Vautrina na znacznie większą sumę; poprawił cyfrę i zrobił na imię Goriota rewers regularny na dwanaście tysięcy franków.
— Oto są pieniądze — powiedział, wchodząc do pokoju Goriota i podając papier hrabinie. — Spałem w swoim mieszkaniu, ale obudziła mnie głośna rozmowa i dowiedziałem się, com winien panu Goriotowi. Oto jest mój rewers, możecie go państwo sprzedać, a ja zapłacę go jak najsumienniej.
Hrabina stała jak martwa, trzymając papier w ręku.
— Delfino! — zawołała blada i drżąca z gniewu, wściekłości i szału — przebaczyłam ci wszystko, Bóg mi świadkiem, a tyś tak postąpiła! Jak to! Ten pan był za ścianą, tyś o tym wiedziała i zemściłaś się nikczemnie, pozwalając, bym wydała przed nim swoje tajemnice, życie swoje i swoich dzieci, swój wstyd, swoją sławę! Słuchaj, nie dbam teraz o ciebie, nienawidzę cię, będę ci szkodziła jak tylko potrafię, będę...
W gardle jej zaschło i gniew przeciął jej słowa.
— Ależ to syn mój, to dziecko nasze, to brat twój, twój zbawca — wołał ojciec Goriot.— Uściskaj go, Naściu! Patrz, ja go uściskam — dodał, chwytając Eugeniusza w ramiona z szalonym jakimś zapałem. — O, dziecię moje! Ja będę tobie więcej niż ojcem, będę ci całą rodziną. Chciałbym być Bogiem, żeby ci świat rzucić pod nogi. Ale pocałujże go, Naściu! To nie człowiek, to anioł, prawdziwy anioł.
— Daj jej pokój, ojcze, ona szalona w tej chwili.
— Szalona! Szalona! A ty, jaka jesteś? — zapytała pani de Restaud.
— Dzieci moje, ja umrę, jeżeli tak mówić będziecie — zawołał starzec, padając na łóżko, jak gdyby postrzałem śmiertelnym ugodzony. — One mnie zabijają! — powiedział.
Hrabina spojrzała na Eugeniusza, który stał niemy, ogłuszony gwałtownością tej sceny.
— Panie — wyrzekła, zapytując go ruchem, głosem i spojrzeniem, gdy tymczasem Delfina rozpinała pośpiesznie kamizelkę ojca.
— Pani, zapłacę i będę milczał — odparł, nie czekając zapytania.
— Zabiłaś ojca, Naściu! — rzekła Delfina, pokazując siostrze starca zemdlonego.
Hrabina uciekła z pokoju.
— Przebaczam jej — rzekł stary, otwierając oczy. — Położenie jej jest tak okropne, że obłąkało by nawet lepszą głowę. Pocieszaj ją, Delfino, bądź dla niej łagodna; przyrzecz to biednemu twemu ojcu, który prosi cię o to w ostatniej godzinie — mówił, ściskając rękę Delfiny.
— Ale co ci jest, ojcze? — pytała baronowa przerażona.
— Nic, nic, to przejdzie — odparł ojciec. — Coś mi ściska czoło, to pewnie migrena. Biedna Naścia, co za przyszłość!
Hrabina wróciła w tej chwili do pokoju i rzuciła się do kolan ojca.
— Przebaczenia! — zawołała.
— Przestań, Naściu, bo to mi jeszcze większy ból sprawia — rzekł ojciec Goriot.
— Panie — rzekła hrabina, podnosząc na Rastignaca oczy zalane łzami — boleść uczyniła mnie niesprawiedliwą. Będziesz mi pan bratem? — dodała, wyciągając do niego rękę.
— Naściu — zawołała Delfina, przyciskając siostrę do piersi — zapomnijmy o wszystkim, droga moja Naściu!
— O nie! — odparła tamta. — Ja będę pamiętała.
— Anioły moje — zawołał ojciec Goriot — zdejmujecie zasłonę, która mi spadła na oczy, wasz głos mnie ożywia. Uściskajcie się jeszcze. No cóż, Naściu? Czy cię ten weksel poratuje?
— Mam nadzieję. Ale, tatku, czy ty go nie podpiszesz?
— Patrzcie, tożem dopiero głupi, żem o tym zapomniał! To dlatego, że mi się źle zrobiło, daruj mi, Naściu. Przyślij mnie zawiadomić, żeś się już swojej troski pozbyła. Albo ja sam przyjdę. Ale nie, nie pójdę: nie mogę już widzieć się z twoim mężem, bo zabiłbym go na miejscu. Ale nie bój się, przyjdę, gdy będzie mowa o sprzedaży twych majątków. Śpiesz, moje dziecko, i postaraj się, żeby się Maksym ustatkował.
Eugeniusz stał zdumiony.
— Biedna Naścia była zawsze taka gwałtowna — rzekła pani de Nucingen — ale serce ma najlepsze.
— Ona powróciła po to tylko,
Uwagi (0)