Darmowe ebooki » Powieść » Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Denis Diderot



1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37
Idź do strony:
Myślą o sobie; wszystko w naturze myśli o sobie i tylko o sobie. Że coś wyrządza szkodę drugim, któż by się o to pytał, byleby się samemu ciągnęło korzyści?...

Tu Kubuś strzepnął w powietrzu obiema rękami, wołając: „Niech wszyscy diabli porwą skrzydlatych chirurgów!”.

PAN: Kubusiu, znasz ty bajkę o Garonie83?

KUBUŚ: Znam.

PAN: Jak ci się wydaje?

KUBUŚ: Głupia.

PAN: To łatwo powiedzieć.

KUBUŚ: I łatwo dowieść. Gdyby zamiast żołędzi na dębie rosły dynie, czy ten ciemięga Garon byłby się położył spać pod dębem? A gdyby się nie położył spać pod dębem, cóż by znaczyło dla całości jego nosa, czy by z dębu spadały dynie czy żołędzie? Zostaw to pan dzieciom.

PAN: Filozof noszący twoje imię84 nie jest tego zdania.

KUBUŚ: Każdy ma swoje własne, a Jan Jakub nie to, co Jakub85.

PAN: Tym gorzej dla Jakuba.

KUBUŚ: Któż to wie, zanim się nie dojdzie do ostatniego słowa ostatniego wiersza stronicy wypełnionej w wielkim zwoju?

PAN: O czym myślisz?

KUBUŚ: Myślę, że gdy pan mówił, a ja odpowiadałem, pan mówił do mnie bez udziału swej woli i ja odpowiadałem tak samo.

PAN: Cóż dalej?

KUBUŚ: Cóż dalej? Że byliśmy dwoma istnymi automatami, żyjącymi i myślącymi.

PAN: Ale teraz wiesz, co chcesz?

KUBUŚ: Daję słowo, ten sam diabeł. Jedynie w dwu automatach porusza się jedna sprężynka więcej.

PAN: A ta sprężynka...?

KUBUŚ: Niechże mnie licho porwie, jeśli zrozumiem, iżby mogła się poruszać bez przyczyny. Mój kapitan powiadał: „Stwórz przyczynę, nastąpi skutek; ze słabej przyczyny słaby skutek; z chwilowej przyczyny skutek trwający chwilę; z przerywanej przyczyny skutek przerywany; z przyczyny hamowanej skutek zwolniony; z przyczyny, która ustała, skutek żaden”.

PAN: Ależ zdaje mi się, że ja czuję w moim wnętrzu, że jestem wolny, tak samo jak czuję, że myślę.

KUBUŚ: Kapitan powiadał: „Tak, teraz, kiedy nic nie chcesz; ale zechciej na przykład spaść z konia?”.

PAN: No i cóż? to spadnę.

KUBUŚ: Ochoczo, bez przykrości, bez wysiłku, tak jak kiedy panu przyjdzie ochota zsiąść z niego u wrót oberży?

PAN: Nie całkiem; ale cóż to znaczy, bylebym spadł i dowiódł, że jestem wolny?

KUBUŚ: Kapitan powiadał: „Jak to! nie widzisz, że bez mego zaprzeczenia nigdy by ci nie przyszło na myśl kark sobie kręcić? Więc to ja chwytam cię za nogę i wyrzucam z siodła. Jeśli tedy upadek twój dowodzi czego, to nie tego, że jesteś wolny, ale że jesteś dureń”. Kapitan powiadał jeszcze, że posiadanie wolności, która by mogła objawiać się bez przyczyny, stanowiłoby prawdziwą cechę szaleńca.

PAN: To za górne dla mnie; i na przekór kapitanowi i tobie będę wierzył, że chcę, kiedy chcę.

KUBUŚ: Ale jeżeli pan jesteś i zawsze byłeś panem swego chcenia, czemu nie chcesz pan teraz kochać jakiej gorylicy; czemu nie przestałeś kochać Agaty, ilekroć tego pragnąłeś? Mój dobry panie, trzy czwarte życia trawi się na chceniu bez czynienia.

PAN: To prawda.

KUBUŚ: I na czynieniu bez chcenia.

PAN: Dowiedziesz mi tego?

KUBUŚ: Jeżeli pan pozwoli.

PAN: Pozwalam.

KUBUŚ: Stanie się niebawem; mówmy teraz o czym innym...

Po tych banialuczkach i dalszych jeszcze gawędach tej samej doniosłości zamilkli; Kubuś podnosząc swój ogromny kapelusz, deszczochron w czasie niepogody, słońcochron w czasie skwaru, nakrycie głowy o każdej porze, cieniste sanktuarium, pod którym jedna z najtęższych mózgownic, jakie istniały, zasięgała rady losu w ważnych potrzebach...86 Skoro się podniosło skrzydła tego kapelusza, głowa Kubusia znajdowała się mniej więcej w połowie całej postaci; gdy się je opuściło, widział zaledwie na dziesięć kroków przed sobą: stąd nabrał przyzwyczajenia zadzierania głowy do góry; wtedy to można było powiedzieć o jego kapeluszu:

Os illi sublime dedit coelumque tueri lussit, et erectos ad sidera tollere vultus. 
 

Ovid. Metam. lib I, v. 85.

 

Kubuś tedy, podnosząc ogromny kapelusz i wodząc spojrzeniem w oddali, spostrzegł na horyzoncie rolnika, który bezskutecznie okładał biczem konia, jednego z pary szkapiąt zaprzężonych do pługa. Ten koń, młody i silny, położył się w bruździe: kmiotek daremnie szarpał go za cugle, prosił, pieścił, groził, klął, walił, zwierzę zostawało niewzruszone i uparcie wzdragało się powstać.

Kubuś, napatrzywszy się jakiś czas w zamyśleniu tej scenie, rzekł do pana, którego również ściągnęła ona uwagę: „Czy pan wie, co się tam dzieje?”.

PAN: Cóż ma się dziać innego poza tym, co widzę?

KUBUŚ: Nic pan nie odgaduje?

PAN: Nie. A ty, cóż odgadujesz?

KUBUŚ: Odgaduję, że to głupie, próżne i próżniacze zwierzę jest mieszkańcem miasta, który dumny ze swej przeszłości wierzchowego konia pogardza pługiem: krótko mówiąc, to pański koń, symbol tu oto obecnego Kubusia i tylu innych podobnych jemu nikczemnych hultajów, którzy porzucili rodzinną wioskę, aby przywdziać liberię stolicy, i woleliby raczej żebrać o kawałek chleba na bruku albo też umrzeć z głodu, niż wrócić do pługa, najużyteczniejszego i najczcigodniejszego z narzędzi.

Pan zaczął się śmiać; Kubuś zaś zwracając się do wieśniaka, który go nie mógł słyszeć, mówił: „Wal, nieboraku, wal, ile zapragniesz; już nasiąkł swoim narowem: zużyjesz niejeden rzemień w biczysku, zanim wszczepisz temu hultajowi nieco prawdziwej godności i zamiłowania do pracy...”. Pan ciągle się śmiał. Kubuś trochę z niecierpliwości, trochę ze współczucia wstaje i zbliża się do rolnika; ale nie uczynił jeszcze dwustu kroków, kiedy, odwracając się do pana, zaczyna krzyczeć: „Panie, chodź pan, chodź prędko; to pański koń, to pański koń”.

Było to w istocie prawdą. Zaledwie koń poznał Kubusia i jego pana, zerwał się, wstrząsnął grzywą, zarżał, wyprężył się i zbliżył czule pysk do pyska towarzysza. Tymczasem Kubuś, oburzony, mruczał między zębami: „Łajdaku, nicponiu, leniwcze, nie wiem co mnie wstrzymuje, abym ci nie wlepił ze dwadzieścia batogów?”... Pan, przeciwnie, całował go, gładził po bokach, klepał przyjaźnie po zadzie i prawie że płacząc z radości, wołał: „Kosiu, mój biedny Kosiu, odnajduję cię wreszcie!”.

Rolnik nic się tym nie wzruszył. „Widzę, panowie — rzekł — że ten koń należał niegdyś do was; niemniej przeto ja jestem jego prawym właścicielem; nabyłem go na ostatnim jarmarku. Gdybyście chcieli wziąć go z powrotem za dwie trzecie tego, co mnie kosztował, oddalibyście mi wielką usługę, na nic mi się bowiem nie zda. Kiedy go przyjdzie wyprowadzać ze stajni to istny diabeł; kiedy trzeba zaprząc, jeszcze gorzej; skoro zaś jest już w polu, kładzie się i raczej dałby się zatłuc, niżby miał pociągnąć trochę lub ścierpieć jaki worek na plecach. Moi panowie, czy bylibyście tak litościwi uwolnić mnie od tego przeklętego zwierza? Ładny jest, ale zgoła do niczego, chyba harcować pod jakim kawalerem, a to znów nie moja sprawa”... Ofiarowano mu wymianę na jednego z dwu innych koni do wyboru; zgodził się i nasi podróżni powrócili z wolna w miejsce, gdzie zażywali spoczynku. Niebawem ujrzeli z zadowoleniem, iż koń, którego ustąpili wieśniakowi, ima się bez odrazy nowego rzemiosła.

KUBUŚ: I cóż, panie?

PAN: Ha, nic pewniejszego nad to, że jesteś jasnowidzący; chodzi tylko, czy z łaski Boga czy diabła. Nie umiem tego rozstrzygnąć. Kubusiu, drogi przyjacielu, lękam się, że ty masz diabła w sobie.

KUBUŚ: Czemu diabła?

PAN: Dlatego, że robisz cuda i że twoje zasady są wielce podejrzane.

KUBUŚ: A cóż za wspólność między zasadami, jakie się wyznaje, a cudami, jakie się działa?

PAN: Widzę, że nie czytałeś Dom la Tasta87.

KUBUŚ: I cóż powiada ów Dom la Taste, którego nie czytałem?

PAN: Powiada, że Bóg i diabeł zarówno czynią cuda.

KUBUŚ: A po czymż odróżnia się cuda Boga od cudów diabła?

PAN: Po zasadach wiary. Jeśli zasady są dobre, cuda są z Boga, jeśli złe, z diabła.

KUBUŚ (Tutaj Kubuś zaczął pogwizdywać, po czym dodał): A któż pouczy mnie, nieświadomego biedaka, czy zasady wiary czyniącego cuda są dobre czy złe? Dalej, panie, siadajmy na nasze kobyły. Co panu zależy na tym, czy pański koń odnalazł się przez Boga czy przez Belzebuba? Czy nie jednako dobrze będzie chodził?

PAN: Nie. Otóż, Kubusiu, jeśli ty jesteś opętany...

KUBUŚ: Jakież byłoby lekarstwo?

PAN: Lekarstwo! Lekarstwo byłoby, w oczekiwaniu egzorcyzmu... wciąż cię na święconą wodę za cały napój.

KUBUŚ: Ja, panie, na wodzie! Kubuś na wodzie święconej! Wolałbym raczej, aby tysiąc legionów diabłów przewalało mi się po ciele, niżbym miał skosztować jedną kroplę święconej czy nieświęconej. Czy pan jeszcze nie zauważył, że ja podlegam hydrofobii?...

Ej! Hydrofobia? Kubuś powiedział hydrofobia?... Nie, czytelniku, nie; wyznaję, że wyrażenie nie pochodzi od niego. Ale jeśli zaczniemy stosować tak surową metodę krytyczną, wyzywam cię, abyś przeczytał jedną scenę komedii albo tragedii, jeden jedyny dialog, choćby najlepiej napisany, nie natknąwszy się na wyrażenia autora w ustach jego figur. Kubuś powiedział: „Panie, czy pan nie zauważył, że ja na widok wody dostaję napadu wścieklizny?...”. No, i cóż? wyrażając się odmiennie niż on, byłem mniej prawdziwy, ale krótszy.

Wsiedli na konie; zaczem Kubuś rzekł: „Doszedł pan w historii swoich amorów do momentu, gdy stawszy się raz albo dwa razy wniebowziętym, gotujesz się może do trzeciego.

PAN: Kiedy nagle drzwi od korytarza otwierają się. W jednej chwili pokój napełnia się tłumem ludzi cisnących się w nieładzie; widzę światła, słyszę pomieszane głosy męskie i kobiece. Ktoś ściąga gwałtownie firanki; widzę ojca, matkę, ciotki, kuzynów, kuzynki i komisarza, który powiada uroczyście; „Panie, panowie, bez hałasu; stwierdziliśmy in flagranti; ten pan jest godnym człowiekiem; wie, że jeden jest tylko sposób naprawienia złego i będzie się wolał poddać dobrowolnie, niż dać się niewolić przymusem prawa”...

Ojciec i matka wpadali ustawicznie w słowo, obsypując mnie wyrzutami; ciotki i kuzynki toż samo nie szczędziły najbardziej jaskrawych przydomków Agacie, która głowę utopiła w kołdrach. Zdumiony, ogłupiały nie wiedziałem, co mówić. Komisarz zwracając się do mnie, rzekł ironicznie: „Panie, bardzo panu do twarzy w tym stroju; trzeba wszelako, abyś był łaskaw wstać i ubrać się...”. Tak też uczyniłem: ubrałem się, ale już w moje suknie, które podłożono w miejsce sukien kawalera. Przysunięto stół i komisarz rozpoczął spisywać protokół. Wśród tego matkę trzeba było przytrzymywać siłą, aby nie zamordowała córki, ojciec zaś powtarzał: „Powoli, żono, powoli, choćbyś ją i zamordowała, już się nie odstanie. Wszystko ułoży się jak najlepiej...”. Inne osoby zajęły miejsce dokoła, w rozmaitych postawach boleści, oburzenia i gniewu. Ojciec łajał w przerwach żonę, mówiąc: „Oto, co znaczy nie czuwać nad prowadzeniem córki...”. Matka na to: „Któż by przypuszczał, że pan z tą zacną i uczciwą twarzą...?”. Reszta zachowywała milczenie. Dano mi do odczytania protokół; ponieważ zawierał jeno samą prawdę, podpisałem i zeszedłem na dół z komisarzem, który prosił bardzo uprzejmie, abym zechciał wsiąść do powozu czekającego u drzwi, skąd mnie zawieziono w dość licznym orszaku do For-l’Evêque.

KUBUŚ: Do For-l’Evêque! Do więzienia!

PAN: Do więzienia; po czym nastąpił obrzydliwy proces. Chodziło ni mniej ni więcej o zaślubienie panny Agaty; rodzice nie chcieli słyszeć o żadnych układach. Od samego rana kawaler zjawił się w moim schronieniu. Wiedział wszystko. Agata była w rozpaczy; rodzice wściekli; musiał znieść najokrutniejsze wymówki za to, iż wprowadził do domu takiego człowieka; on to był pierwszą przyczyną nieszczęścia i hańby ich córki; litość wprost brała patrzeć na tych biednych ludzi! Żądał rozmowy z Agatą sam na sam; niełatwo przyszło to uzyskać. Agata chciała mu wydrapać oczy: obrzucała go najhaniebniejszymi przezwiskami. Spodziewał się tego; pozwolił się jej wyszaleć, po czym starał się przywieść do jakiegoś rozsądnego postanowienia, ale dziewczyna powtarzała ciągle swoje i wyznam, dodał kawaler, nie wiedziałem co odpowiedzieć: „Ojciec i matka (mówiła) przychwycili mnie z twoim przyjacielem; mamż wyznać, że będąc w jego objęciach, mniemałam, iż jestem z tobą?...”. Odpowiadał: „Ale doprawdy czy myślisz, że on może cię zaślubić?...”. „Nie — wołała — to ty, niegodny, ty, bezecny, powinieneś ponieść tę karę”.

— Ależ — rzekłem do kawalera — od ciebie jedynie zależałoby wydobyć mnie z matni.

— W jaki sposób?

— W jaki? Zeznając, jak się rzeczy miały.

— Groziłem tym Agacie; ale nie myślę czynić czegoś podobnego. Nie jest pewne, czy ten sposób zdałby się na co; natomiast zupełnie pewne jest, iż przedstawiłby nas obu w najhaniebniejszym świetle. Bo też to twoja wina.

— Moja wina?

— Tak, twoja. Gdybyś się był zgodził na psotę, jaką ci poddawałem, zdybano by Agatę między nami dwoma i wszystko zakończyłoby się nader wesoło. Ale trudno, stało się; trzeba myśleć, jak się wydobyć z kłopotu.

— Ale, kawalerze, czy mógłbyś mi wytłumaczyć pewien drobny szczegół? W jaki sposób moje ubranie znalazło się w alkierzu, a twoje znikło; na honor, daremnie łamię sobie głowę, nie mogę uporać się z tą zagadką. To mi nasuwa niejakie podejrzenia co do Agaty; przyszło mi na myśl, iż może zwąchała pismo nosem i że istniało między nią a rodzicami jakieś porozumienie.

— Być może widziano cię, jak wchodziłeś; to pewna, iż zaledwie zdążyłeś się rozebrać, odesłano mi ubranie i zażądano twego.

— To się wyjaśni z czasem...

Podczas gdyśmy obaj z kawalerem kolejno trapili się, pocieszali, oskarżali, lżyli i przepraszali, wszedł komisarz; kawaler zbladł i spiesznie się pożegnał. Ów komisarz był to zacny człowiek, jak się trafia niekiedy; owóż odczytując protokół, przypomniał sobie, iż niegdyś uczęszczał do szkół z młodym człowiekiem mego nazwiska; przyszło mu na myśl, iż mógłbym być łatwo krewnym lub nawet synem dawnego szkolnego kolegi; jakoż w istocie tak było. Natychmiast spytał mnie, kto jest ów człowiek, który tak szybko wymknął się na jego widok.

— Nie wymknął się —

1 ... 28 29 30 31 32 33 34 35 36 37
Idź do strony:

Darmowe książki «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz