Darmowe ebooki » Powieść » Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Denis Diderot



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 37
Idź do strony:
ani dobrego. Pił, ściskał mnie, płakał z czułości; piłem, ściskałem, płakałem i ja również. W całym ubiegłym życiu miał tylko jeden postępek, który sobie wyrzucał; ale ten wyrzut poniesie z sobą aż do grobu...

— Kawalerze, wyspowiadaj się przyjacielowi; to ci ulży. No i cóż! o co chodzi? pewnie jakaś błahostka, którą przeceniasz w zbytniej drażliwości?

— Nie, nie — wykrzyknął kawaler, kryjąc głowę w rękach i zasłaniając twarz ze wstydu — to zbrodnia, zbrodnia nie do przebaczenia. Czy uwierzyłbyś? Mnie, kawalerowi de Saint-Ouin, zdarzyło się raz w życiu oszukać, oszukać, tak, oszukać przyjaciela.

— I jakżeż się to stało?

— Niestety! bywaliśmy obaj w jednym domu, jak ty i ja. Była tam młoda panna, jak panna Agata; on był w niej zakochany, ja posiadałem jej miłość; on rujnował się dla niej, ja cieszyłem się jej faworem. Nigdy nie miałem odwagi uczynić mu tego wyznania; ale jeżeli się kiedy spotkamy, powiem wszystko. Noszę ten straszliwy sekret na dnie serca, przygniata mnie: to ciężar, z którego trzeba mi się koniecznie uwolnić.

— Kawalerze, dobrze uczynisz.

— Radzisz mi to?

— Z pewnością.

— A jak myślisz, iż mój przyjaciel przyjmie tę rzecz?

— Jeśli jest twoim przyjacielem, jeśli jest sprawiedliwym, znajdzie we własnym sercu twoje uniewinnienie; uczuje się wzruszony twą szczerością i skruchą; zarzuci ci ramiona na szyję; uczyni to, co ja uczyniłbym na jego miejscu.

— Tak myślisz?

— Myślę.

— I w ten sposób ty byś postąpił?

— Nie wątpię o tym...

Naraz kawaler zrywa się, zbliża się ku mnie z łzami w oczach, z otwartymi ramionami i powiada: „Przyjacielu, uściskaj mnie”.

— Jak to! — rzekłem — kawalerze, to ty? to ja? to ta szelma Agata?

— Tak, przyjacielu; zwracam ci teraz jeszcze słowo, wolno ci postąpić ze mną, jak ci się spodoba. Jeżeli mniemasz, jak ja sam, iż zniewaga jest nie do darowania, nie daruj; wstań, opuść mnie, nie patrz odtąd na mnie inaczej jak ze wzgardą i wydaj na pastwę hańby i boleści. Ach, przyjacielu, gdybyś znał władzę, jaką ta mała zbrodniarka ma nad moim sercem! Urodziłem się uczciwym; osądź, ile musiałem cierpieć w niegodnej roli, do której dałem się poniżyć. Ileż razy odwracałem oczy od kochanki, aby je zwrócić ku tobie, jęcząc nad zdradą jej i własną! To niesłychane, że ty się nigdy nie spostrzegłeś...

Słałem nieruchomo jak zaklęty w skałę; zaledwie słyszałem, co do mnie mówił. Wykrzyknąłem: „Ha! niegodna! och! kawalerze! ty, ty, mój przyjaciel!”.

— Tak, byłem nim i jestem jeszcze, skoro aby cię wydobyć z więzów tej istoty, naruszam tajemnicę, która bardziej należy do niej niż do mnie. Ale do prawdziwej rozpaczy doprowadza mnie to, iż ty nie uzyskałeś od niej nic, co by mogło okupić wszystkie ofiary... (Tutaj Kubuś zaczyna się śmiać i pogwizdywać.)

Ależ to Prawda w winie80 Collego... Czytelniku, sam nie wiesz, co pleciesz; silisz się okazać spryt, a zdradzasz jeno swoje osielstwo. Jest to tak odległe od prawdy w winie, iż, zgoła przeciwnie, jest to fałsz w winie. Powiedziałem ci grubiaństwo, bardzo mi przykro; przepraszam.

PAN: Stopniowo gniew mój opadł. Uściskałem kawalera; usiadł z powrotem na krześle, z łokciami opartymi na stole, z pięściami przy oczach; nie śmiał na mnie spojrzeć.

KUBUŚ: Taki był zmartwiony! a pan pewno pocieszałeś go jeszcze?... (I Kubuś zaczyna znowu pogwizdywać z uciechy.)

PAN: Najlepszym rozwiązaniem kwestii zdawało mi się obrócić całą sprawę w żart. Za każdym moim konceptem kawaler zawstydzony powiadał: „Nie ma takiego człowieka jak ty; jesteś jedyny na świecie; warteś sto razy więcej ode mnie. Wątpię, abym ja się zdobył na tę wspaniałomyślność lub siłę, aby przebaczyć podobną zniewagę, a ty z niej żartujesz; to jest wprost bez przykładu. Mój przyjacielu, czym ja zdołam kiedy okupić... Ach, nie, nie, takie rzeczy są nie do okupienia. Nigdy, nigdy nie zapomnę ani mojej zbrodni, ani twojej pobłażliwości; te dwie rysy głęboko są wyżłobione tu, w sercu. Będę sobie przypominał dzień dzisiejszy, aby nienawidzić siebie, ciebie zaś podziwiać, zdwoić moje przywiązanie”...

— Ech, kawalerze, dajmy już temu pokój, przeceniasz o wiele i swój, i mój postępek. Pijmy twoje zdrowie. No, kawalerze, moje zatem, skoro nie chcesz twego... Powoli, kawaler odzyskał odwagę. Opowiedział mi wszystkie szczegóły zdrady, obrzucając sam siebie najbardziej surowymi przydomkami; strzępy leciały z córki, matki, ojca, ciotek, całej rodziny, którą przedstawił jako zbieraninę kanalii niegodnych mnie, ale zupełnie godnych jego; to jego własne słowa.

KUBUŚ: Oto dlaczego radzę kobietom, aby nigdy nie dopuszczały do poufałości ludzi, którzy się upijają. Równie pogardzam pańskim kawalerem za niedyskrecję w miłości, co za przewrotność w przyjaźni. Cóż u diaska! toć potrzebował tylko... być uczciwym człowiekiem i pomówić z panem wprzód... Ale ot, panie, ja trwam przy swoim, że to obwieś, skończony obwieś. Nie wiem, jak się to skończy; lękam się, że on pana jeszcze grubo oszuka, otwierając panu oczy. Wyrwij mnie pan, wyrwij sam siebie co rychlej z tej jaskini i z towarzystwa tego człowieka...

(Tutaj Kubuś przechylił bukłaczek, zapominając, iż nie ma w nim ani ziółek, ani wina. Pan zaczął się śmiać. Kubuś zakaszlał się i kaszlał jednym ciągiem przez dobre pół kwadransa. Pan wydobył zegarek i tabakierkę i ciągnął dalej historię, którą przerwę, jeśli nie macie nic przeciw temu; chociażby dlatego, aby doprowadzić do wściekłości Kubusia, udowadniając, iż wbrew jego mniemaniu nie było napisane w górze, że on jedynie będzie narażony ciągle na przerywania, pan jego zaś nigdy81.)

PAN do kawalera: Po wszystkim co mi powiadasz o tej szajce, mam nadzieję, że już ich nie ujrzysz na oczy.

— Ja, ich!!... Ale do istnej wściekłości doprowadza mnie myśl, iż miałbym tak odejść nie zemściwszy się. Więc ma być wolno zdradzić, wystrychnąć na dudka, ośmieszyć, obłupić uczciwego człowieka; wolno nadużyć namiętności i słabości drugiego uczciwego człowieka (śmiem jeszcze bowiem uważać się za takiego), aby go wplątać w całe pasmo bezeceństwa; wolno narazić dwóch przyjaciół na to, aby się znienawidzili i być może pozabijali, bo ostatecznie, mój drogi, przyznaj, gdybyś był odkrył moje niegodne sztuczki, wszak jesteś dzielny i być może byłbyś wpadł w taką wściekłość...

— Nie, nie, nie byłoby doszło aż do tego. I dla czego? dla kogo? dla winy, co do której nikt nie może ręczyć, czyby sam jej nie popełnił w danym razie? Czyż to moja żona? A gdyby nawet nią była? Czy moja córka? Nie, po prostu szelma; i ty myślisz, że dla takiej szelmy... Ech, przyjacielu, dajmy temu pokój i pijmy. Agata jest młoda, żywa, biała, pulchna, toczona; ciałko musi mieć jak z marmuru, nieprawdaż? skórkę najgładszą w świecie? Uścisk jej musi być rozkosznym, wyobrażam sobie, że czułeś się dość szczęśliwym w jej ramionach, aby nie myśleć wówczas o obowiązkach przyjaźni.

— To pewna, że gdyby wdzięki danej osoby i rozkosz, jaką daje, mogły złagodzić winę, nikt pod słońcem nie byłby mniej występny ode mnie.

— Ha, ha, kawalerze, cofnijmy się nieco wstecz; odwołuję przebaczenie i chcę położyć pewien warunek, pod którym godzę się zapomnieć zdrady.

— Mów, przyjacielu, rozkazuj; czy trzeba rzucić się oknem, powiesić się, utopić, wbić sobie nóż w serce?...

Tu kawaler chwyta nóż leżący na stole, rozpina kołnierz, rozrywa koszulę i z błędnym wzrokiem przykłada ostrze prawą ręką do dołka nad lewym obojczykiem, zdając się czekać tylko mego rozkazu, aby się sprzątnąć ze świata modą starożytnych.

— Nie o to chodzi, kawalerze, zostawże ten nożyk.

— Nie; zasłużyłem na to: daj tylko znak.

— Zostawże ten nóż poszczerbiony, powiadam, nie stawiam tak wysokiej ceny rozgrzeszenia... — Wszelako ostrze noża ciągle spoczywa na dołku nad lewym obojczykiem; chwytam, wydzieram nóż, rzucam daleko od siebie, następnie, zbliżając butelkę do szklanki kawalera i lejąc do pełna, mówię — Najpierw pijmy; następnie dowiesz się, jakim straszliwym warunkiem okładam twoją ekspiację. Mów tedy: Agata jest bardzo rozkoszna, bardzo smakowita?

— Ach, przyjacielu, czemuż nie możesz tego wiedzieć tak jak ja!

— Czekaj; niech nam tu podadzą butelkę szampańskiego, a potem opowiesz mi historię jednej z waszych nocy miłosnych. Tak, zdrajco uroczy, rozgrzeszenie mieści się na końcu tej historii. No, zaczynaj; nie słyszysz?

— Słyszę.

— Wyrok wydaje ci się zbyt srogim?

— Nie.

— O cóż cię prosiłem?

— Abym opowiedział jedną z naszych nocy...

— Otóż to.

Tymczasem kawaler mierzył mnie wzrokiem od stóp do głowy i mówił sam do sobie: „Ten sam wzrost, ten sam mniej więcej wiek, a gdyby nawet była jaka różnica, po ciemku przekonana, że to ja, nie będzie podejrzewać niczego...”.

— Ależ, kawalerze, nad czym ty dumasz? ani pijesz, ani odpowiadasz...

— Myślę, przyjacielu, i wymyśliłem: oto wielkie słowo. Uściskaj mnie, będziemy, tak, będziemy pomszczeni. To łajdactwo z mej strony; ale jeśli niegodne mnie, godne z pewnością tej hultajki. Pytasz o historię jednej z naszych nocy?

— Tak; czy wymagam za wiele?

— Nie; ale gdybym zamiast historii dostarczył ci samejże nocy?

— To by było nieco lepsze. (Kubuś zaczyna pogwizdywać.)

Kawaler dobywa z kieszeni dwa klucze, jeden duży, drugi mały. „Ten mały — powiada — jest od drzwiczek z ulicy, duży od przedpokoju Agaty; weź, oba są na twoje usługi. Oto moja droga co dzień od sześciu miesięcy; musisz się jej ściśle trzymać. Jej okna wychodzą, jak ci wiadomo, na ulicę. Przechadzam się pod nimi, póki widzę światło. Doniczka z kwiatami wystawiona na zewnątrz stanowi umówiony sygnał; wówczas zbliżam się do drzwi, otwieram, jestem w środku, zamykam, przekradam się po schodach najciszej, jak mogę, skręcam w pierwszy korytarz na prawo: pierwsze drzwi w korytarzu prowadzą do niej, jak ci wiadomo. Otwieram znowu, wchodzę do alkierzyka na prawo, tam znajduję nocną latarkę, przy blasku której rozbieram się swobodnie. Agata zostawia drzwi od sypialni uchylone; wchodzę i wślizguję się prosto do łóżka. Rozumiesz wszystko?

— Wybornie!

— Ponieważ o ścianę mieszkają rodzice, nie odzywamy się ani słowa.

— Sądzę zresztą, że macie coś lepszego do roboty niż paplać.

— W razie jakiego wypadku mogę wyskoczyć z łóżka i zamknąć się w alkierzyku: to wszelako nigdy się nie zdarzyło. Zwyczajnie rozstajemy się około czwartej rano. Jeśli godzina rozkoszy lub wypoczynku przeciągnie się poza tę porę, wstajemy razem; ona schodzi, ja zostaję w alkierzu, ubieram się, czytam, odpoczywam, czekam, aż nadejdzie pora, w której można się pokazać. Schodzę, witam się, ściskam ze wszystkimi, jak gdybym w tej chwili przybył.

— A tej nocy, czy cię oczekuje?

— Jak co dzień.

— I ustąpiłbyś mi miejsca?

— Z całego serca. Że będziesz wolał noc od opowiadania, o tym nie wątpię; ale czego bym pragnął, to...

— Mów; wszystko gotów jestem uczynić dla ciebie.

— Abyś został w jej ramionach aż do białego dnia; nadszedłbym i zaskoczyłbym was.

— Och! nie, kawalerze, to byłoby zbyt okrutne.

— Zbyt okrutne? Nie tak znów bardzo, jak sobie wyobrażasz. Przedtem zrzuciłbym z siebie ubranie w alkierzyku.

— Ej, kawalerze, doprawdy ty masz diabła w sobie. Ależ to niemożliwe: skoro mnie oddasz klucze, jakże dostaniesz się do środka?

— Och! przyjacielu, jakiś ty głupi!

— Nie tak znów bardzo, zdaje mi się.

— A dlaczegóż nie mielibyśmy wejść obaj razem? Ty pospieszyłbyś w objęcia Agaty, ja zostałbym w alkierzu, póki byś nie dał umówionego znaku.

— Daję słowo, pomysł jest tak zabawny, tak wariacki, że mało brakuje, abym się zgodził na wszystko. Ale kawalerze, mówiąc szczerze, wolałbym raczej odłożyć tego psikusa na którą z następnych nocy.

— Ach! rozumiem, zamiarem twoim jest pomścić nas więcej niż raz jeden.

— Jeśli pozwolisz...?

— Najzupełniej.

KUBUŚ: Ten kawaler obala wszystkie moje domysły. Wyobrażałem sobie...

PAN: Wyobrażałeś sobie?

KUBUŚ: Nie, nie, panie; słucham, co dalej.

PAN: Piliśmy, gadaliśmy tysiąc szaleństw na temat nocy, która się zbliżała, oraz następnych, tej zwłaszcza, kiedy Agata miała się znaleźć między kawalerem a mną. Kawaler odzyskał swą przemiłą wesołość, a treść rozmowy też nie była smutna. Dawał mi, co do sposobu zachowania, różne przepisy, nie wszystkie łatwe do wprowadzenia w czyn; ale mimo cudownych wprost przymiotów kawalera, po długim szeregu nocy dobrze przezeń wypełnionych, miałem nadzieję godnie podtrzymać jego honor w ciągu tej mojej pierwszej. Zaczęły się szczegóły bez końca o talentach, doskonałościach i uczynności Agaty. Kawaler z niepojętą sztuką podsycał pijaństwo wina pijaństwem namiętności. Dłużyła się chwila dzieląca nas od godziny igraszki czy pomsty. Wstaliśmy od stołu, kawaler zapłacił rachunek; zdarzyło mu się to raz pierwszy. Wsiedliśmy do pojazdu; mieliśmy dobrze w czubie; woźnica i służba jeszcze lepiej.

 

Czytelniku, kto by mi zabronił wpędzić tu woźnicę, konie, powóz, panów i służących w jakie trzęsawisko? A jeśli to was przeraża, kto by mi zabronił przywieźć ich zdrowych i całych do miasta, gdzie bym zahaczył ich powóz o inny powóz mieszczący również młodych ludzi i również pijanych? Przyszłoby do wymiany słów, sprzeczki, błyskania szpadą, burdy w całym tego słowa znaczeniu. Kto by mi zabronił (jeśli nie lubicie burd) wprowadzić w miejsce młodych ludzi pannę Agatę wraz z jedną z ciotek? Ale nie zaszło nic podobnego. Kawaler i pan Kubusia przybyli do Paryża. Ten ostatni wziął suknie kawalera. Jest północ, krążą pod oknami Agaty, światło gaśnie, doniczka zjawia się na swoim miejscu. Jeszcze raz przechodzą ulicę tam i z powrotem, kawaler daje ostatnie wskazówki. Zbliżają się do drzwi, kawaler otwiera, wpuszcza przyjaciela, zatrzymuje klucz od bramy, daje

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 37
Idź do strony:

Darmowe książki «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz