Darmowe ebooki » Powieść » Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Denis Diderot



1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 37
Idź do strony:
A wreszcie jeśli to, co powiadam, nie zadowala was, otwórzcie przedmowę Jana Baptysty Rousseau59, a znajdziecie tam moją obronę. Kto z was ośmieliłby się potępić Woltera, iż napisał swoją Prawiczkę60. Nikt. Macie zatem dwie miary dla sądzenia uczynków człowieka? Ale, powiadacie, Prawiczka Woltera jest arcydziełem! — Tym gorzej, tym więcej czytać ją będą. — A twój Kubuś jest jeno niedołężnym nizaniem zdarzeń, to prawdziwych, to wymyślonych, spisanych bez wdzięku i sklejonych bez ładu. — Tym lepiej, mniej tedy będą czytać mego Kubusia. W którąkolwiek stronę się obrócisz, nigdzie nie masz słuszności. Jeżeli mój utwór jest dobry, sprawi ci przyjemność; jeśli zły, nie wyrządzi szkody. Nie masz niewinniejszej książki niż książka licha. Ot, spisuję sobie dla rozrywki, pod przybranymi imionami, własne wasze błazeństwa; wasze głupstwa mnie śmieszą, was zaś moja książka złości. Czytelniku, jeśli mam rzec szczerze, uważam, że w tym wypadku nie ja z nas obu odgrywam brzydszą rolę. Jakżeż byłbym szczęśliwy, gdyby mnie równie łatwo było ubezpieczyć się od twego łajdactwa, jak tobie od nudy i niebezpieczeństwa mej książki! Obłudniki przebrzydłe, odczepcie się ode mnie! Ob...iajcie61 sobie jak dzikie osły; ale pozwólcie, bym nazwał rzecz: ob...iać; ja wam odpuszczam uczynki, wy odpuście słowo. Wymawiacie śmiało: zabijać, kraść, zdradzać, a tego nie śmiecie inaczej jak tylko półgębkiem! Zali, im mniej wydzielacie onych rzekomych nieczystości w słowach, tym więcej zostaje wam w myśli? I cóż wam zrobiła czynność rozrodcza, tak naturalna, potrzebna i sprawiedliwa, aby wykluczyć jej miano z waszych rozmów i wyobrażać sobie, iż pokalałaby wasze usta, oczy i uszy? Doskonałe! Wyrażenia najmniej używane, najrzadziej pisane, najściślej przemilczanej to te właśnie, które najlepiej są wiadome i najpowszechniej znane; toteż wyraz obł... nie mniej jest wam poufały jak słowo chleb; żaden wiek nie jest go nieświadom, żadne narzecze nie jest go pozbawione: ma tysiąc synonimów w każdym języku, wciska się w każdy bez słów, bez głosu, bez znaku; ta zaś płeć, która praktykuje go najwięcej, najtroskliwiej zwykła go przemilczać. Słyszę znowu, jak wykrzykujecie: „Pfe, cynik! pfe, bezwstydnik! pfe, sofista!...” Śmiało, lżyjcie do syta czcigodnego autora, którego macie bez ustanku w rękach i którego jestem tu jeno tłumaczem. Swoboda stylu jest mi niemal zakładem czystości jego obyczajów; to Montaigne. Lasciva est nobis pagina, vita proba62.

 

Kubuś i jego pan spędzili resztę dnia nie otwierając ust. Kubuś kaszlał, pan mówił: „Cóż za uparty kaszel!”, zaglądał na zegarek, nie myśląc o godzinie, otwierał tabakierkę, nie wiedząc o tym, i siąkał niuch tabaki, nie czując go nawet; czego dowodem, iż powtarzał te czynności po trzy i cztery razy z rzędu w tym samym porządku. Za chwilę Kubuś zaczynał kaszlać znowu, pan zaś powiadał: „Cóż za diabelski kaszel! Ale też lałeś w siebie to wińsko aż po samą grdykę! Wczoraj wieczór z tym sekretarzem także sobie nie żałowałeś; kiedyś przyszedł na górę, chwiałeś się na nogach, nie wiedziałeś, co gadasz; dzisiaj też zrobiłeś z dziesięć postojów i ręczę, że nie zostało ani kropli wina w bukłaczku?”... Następnie mruczał przez zęby, spoglądał na zegarek i napychał dziurki od nosa.

Zapomniałem ci powiedzieć, czytelniku, że Kubuś nie puszczał się nigdy w drogę bez bukłaczka napełnionego co najprzedniejszym; był stale zawieszony u łęku przy siodle. Za każdym razem, kiedy pan przerywał jego opowiadania jakimś nieco przydługim pytaniem, Kubuś odczepiał bukłaczek, pociągał stateczny łyk i przywracał go na zwykłe miejsce dopiero wówczas, kiedy pan przestał mówić. Zapomniałem również powiedzieć, iż w wypadkach, które wymagały namysłu, pierwszym jego ruchem było zasięgać rady bukłaczka. Czy trzeba było rozstrzygnąć jakąś kwestię natury moralnej, przedyskutować fakt, wybrać spomiędzy dwóch dróg jedną, zacząć, poprowadzić albo też porzucić jakąś sprawę, zważyć pożytki lub szkody akcji politycznej, spekulacji handlowej lub finansowej, słuszność lub niedorzeczność jakiegoś prawa, losy wojny, wybór gospody, w gospodzie izby, w izbie łóżka, pierwszym jego słowem było: „Poradźmy się bukłaczka”. Ostatnim zaś: „Takie jest zdanie bukłaczka i moje”. Skoro los wzbraniał się wyraźnie doń przemówić, tłumaczył go sobie bukłaczkiem; był to rodzaj Pytii przenośnej, milknącej natychmiast, skoro była próżna. W Delfach Pytia siedząca z podniesionymi kieckami, gołym zadkiem na trójnogu, czerpała natchnienie z dołu do góry; Kubuś na koniu, z głową zwróconą ku niebu, z odkorkowanym bukłaczkiem i szyjką zwróconą do ust, czerpał natchnienie z góry ku dołowi. Kiedy Pytia i Kubuś głosili swe wyrocznie, oboje byli pijani. Twierdził, iż Duch Święty zstąpił na apostołów w formie flaszy: nazywał Zielone Świątki Świętem Flaszy. Zostawił mały traktacik o wszelakim rodzaju wróżb, traktat głęboko pomyślany, w którym nad inne przekłada przepowiednie wróżki Bakbuk63, czyli wróżby za pomocą flaszy. Mimo całej czci, jaką dlań żywi, zakłada sprzeciw proboszczowi z Meudon64, iż zapytywał boskiej Bakbuk za pomocą wstrząśnienia jej krągłego żywota. „Kocham Rabelais’go — powiadał — ale bardziej niż Rabelais’go kocham prawdę”. Nazywa heretykami Engastrimythów65; i dowodzi za pomocą stu nieodpartych racji, że prawdziwe wróżby Bakbuk, czyli Bukłaka lub Flaszy, dają się słyszeć jeno przez szyjkę. Do rzędu znamienitych wyznawców boskiej Bakbuk liczy wszystkich prawdziwych natchnionych proroków Flaszy w ostatnich wiekach, jak Rabelais, La Fare66, Chapelle67, Chaulieu68, La Fontaine69, Molière, Panard70, Gallet71, Vadé72. Platon i Jan Jakub Rousseau, którzy zachwalają dobre wino, sami go nie zażywając, są jego zdaniem fałszywymi braćmi zakonu Bukłaka. Bukłak miał niegdyś swoje słynne świątynie, jak Pomme de Pin73, Temple i Guinguette, świątynie, o których historia pisze oddzielnie. Dalej kreśli najwspanialszy obraz zapału, ciepła, ognia, w jakie Bakbukczycy czyli Perigordczycy popadali jeszcze za naszych czasów, kiedy pod koniec biesiady, gdy całe bractwo siedziało przy stole z opartymi łokciami, boska Bakbuk, czyli święty gąsior, objawiał się w pośrodku nich, syczał, odrzucał z dala od siebie czepeczek i okrywał wyznawców wróżebną pianą. Rękopis ozdobiony jest dwoma wizerunkami, pod którymi można wyczytać: Anakreon i Rabelais, jeden wśród starożytnych, drugi wśród współczesnych, najwyżsi arcykapłani gąsiora.

Zatem Kubuś posługiwał się terminem engastrimythów?... Dlaczego nie, czytelniku? Kapitan Kubusia był Bakbukczykiem; mógł znać to wyrażenie, a Kubuś, który zachował w pamięci wszystkie słowa kapitana, mógł je zapamiętać; ale po prawdzie słowo engastrymytha jest moje, w tekście zaś oryginalnym czyta się: brzuchomówca.

Wszystko to bardzo ładnie, powiadacie, ale cóż amory Kubusia? — Amory Kubusia wiadome są jeno samemu Kubusiowi; na razie trapi go ból gardła, skazujący Kubusiowego pana na uciechy zegarka i tabakierki; który to brak równie jest przykry dla niego jak dla was. — Cóż tedy z nami będzie? — Daję słowo, sam nie wiem. Oto byłaby dobra chwila, aby zapytać boskiej Bakbuk albo świętego Gąsiora; ale kult jego upada, świątynie stoją opuszczone. Tak jak z urodzeniem boskiego naszego Zbawiciela umilkły wyrocznie pogańskie, tak samo ze śmiercią Galleta wyrocznie Bakbuk oniemiały; jakoż, nie ma już wielkich poetów, nie ma już rapsodów natchnionej elokwencji; nie masz owych utworów naznaczonych piętnem pijaństwa i geniuszu; wszystko jest wyrozumowane, odmierzone, akademickie i płaskie. O boska Bakbuk! o święty Gąsiorze! o bóstwo Kubusiowe! Powróć między nas!... Bierze mnie ochota, czytelniku, rozpowiadać ci o urodzeniu boskiej Bakbuk, cudach jakie objawiły się podczas niego i po nim, błogości jej panowania i klęskach abdykacji; i jeśli ból gardła naszego przyjaciela Kubusia będzie trwał dłużej, jeśli pan jego zatnie się w upartym milczeniu, trzeba ci będzie zadowolić się tym epizodem, który będę się starał przewlekać tak długo, aż Kubuś nie wyzdrowieje i nie podejmie historii swoich amorów...

 

Tutaj zachodzi przerwa, w istocie godna pożałowania, w rozmowie Kubusia i jego pana. Pewnego dnia jakiś potomek Nodota74, prezydenta de Brosses75, Freinshemiusa76 albo też ojca Brottier77 wypełni ją może, potomkowie zaś Kubusia lub jego pana, zarazem właściciele rękopisu, uśmieją się z tego serdecznie.

Zdaje się, że Kubuś, skazany na milczenie wskutek bólu gardła, zawiesił historię swych amorów; natomiast pan rozpoczął historię swoich. Jest to proste przypuszczenie i podaję je tylko w tym charakterze. Po kilku wierszach wykropkowanych, zwiastujących jakiś ubytek, czytamy: „Nie masz nic smutniejszego na świecie, jak być głupcem”... Czy to Kubuś wygłasza ten apoftegmat? Czy może jego pan? Byłby to przedmiot do długiej i najeżonej trudnościami dysertacji. O ile Kubuś był na tyle zuchwały, aby skierować te słowa do pana, ten znów był dość szczerym, aby skierować je do samego siebie. Jak bądź się rzeczy mają, zupełnie jasnym jest, iż to pan prowadzi rzecz dalej.

PAN: Było to w wilię jej imienin; znalazłem się bez grosza. Kawaler de Saint-Ouin, mój serdeczny przyjaciel, nie kłopotał się nigdy niczem. „Nie masz pieniędzy?”, rzekł.

— Nie.

— Ano, to trzeba się postarać.

— Ba, a czy wiesz także jak?

— Oczywiście. — Ubiera się, wychodzimy. Prowadzi mnie przez szereg krętych uliczek do ustronnego domku, gdzie brudnymi schodami drapiemy się na trzecie piętro. Znajduję się w dość obszernym i dziwacznie umeblowanym pomieszkaniu. Były tam między innymi trzy wielkie komody, każda odmiennego kształtu; nad środkową wielkie lustro z kapitelem, za wysokie w stosunku do powały, tak iż dobre pół stopy lustra schowane było za komodą; na komodach towary wszelakiego rodzaju; dwa przybory do tryktraka; dokoła izby krzesła dość ładne, ale każde odmiennego kroju; u stóp łóżka odartego z firanek wspaniały szezlong; na jednym z okien klatka na ptaki, próżna, ale zupełnie nowa; pod drugim świecznik zawieszony na szczotce do zamiatania, szczotka zaś wsparta dwoma końcami na poręczach lichych wyplatanych krzesełek; po całym wreszcie pokoju obrazy, jedne zawieszone na ścianie, drugie złożone w kupę.

KUBUŚ: Pachnie mi to aferzystą i lichwiarzem na milę wokoło.

PAN: Zgadłeś. Otóż kawaler i pan Le Brun (było to imię naszego antykwarza i faktora) rzucają się sobie w ramiona.

— To pan, panie kawalerze?

— A tak, ja, drogi Le Brun.

— Cóż się z panem dzieje? Wieki go nie widziałem. Smutne czasy, nieprawdaż?

— Bardzo smutne, drogi Le Brun. Ale nie o to chodzi; posłuchaj: mam ci słóweczko do powiedzenia...

Siadam. Kawaler i Le Brun usuwają się w kąt i rozmawiają po cichu. Z rozmowy ich mogę powtórzyć jeno kilka słów pochwyconych w locie...

— Pewny?

— Najpewniejszy.

— Pełnoletni?

— Bardzo.

— To syn...?

— Syn.

— Czy wiesz pan, że nasze dwie ostatnie sprawy...

— Mów ciszej.

— Ojciec?

— Bogaty.

— Stary?

— I schorowany.

Le Brun głośno: „Powiem panu, panie kawalerze, że nie mam ochoty wdawać się w żadne interesa. Z tego zawsze są tylko przykrości. Ten pan jest pańskim przyjacielem, to bardzo pięknie. Wygląda na godnego człowieka; ale, mimo wszystko”...

— Drogi Le Brun!

— Nie mam pieniędzy.

— Ale masz znajomych.

— To wszystko łajdaki, opryszki spod ciemnej gwiazdy. Panie kawalerze, czy panu nie zbrzydło paskudzić się z takimi ludźmi?

— Konieczność jest najwyższym prawem.

— Konieczność, która pana przyciska, to konieczność bardzo wesoła; buteleczka, partyjka, dziewczyna...

— Drogi przyjacielu!...

— Zawsze zostanę taki sam, słaby jestem jak dziecko; przy tym ten kawaler nie wiem kogo by nie przywiódł do złamania przysięgi. No dobrze, zadzwoń pan, zobaczę czy Fourgeot jest w domu... Ale nie, nie dzwoń, Fourgeot zaprowadziłby was do Mervala.

— Czemu nie pan sam?

— Ja! poprzysiągłem, że nigdy ani ja, ani nikt z moich przyjaciół nie będzie miał do czynienia z tym ohydnym Mervalem. Kawaler będziesz musiał zaręczyć za tego pana, który być może... to jest bez wątpienia jest godnym człowiekiem; ja będę musiał zaręczyć za pana Fourgeotowi, a Fourgeot za mnie Mervalowi...

W tej chwili weszła służąca, mówiąc: „To do pana Fourgeot?”.

Le Brun do służącej: „Nie, do nikogo... Panie kawalerze, nie mogę, stanowczo nie mogę”.

Kawaler ściska go, obsypuje pieszczotami: „Złoty Le Brun! drogi przyjacielu!...” Zbliżam się, dołączam moje prośby do próśb kawalera: „Panie Le Brun! drogi panie!...”

Le Brun daje się nakłonić.

Służąca, która z uśmieszkiem przyglądała się tej komedii, wychodzi i w mgnieniu oka zjawia się z powrotem z małym człowieczkiem, kulawym, ubranym czarno, z laską w ręce, jąkałą, o twarzy suchej i pomarszczonej, oku żywym. Kawaler obraca się ku niemu i powiada: „Dalej, mości Mateuszu de Fourgeot, nie mamy chwili do stracenia, prowadź nas prędko...”.

Fourgeot, nie okazując niczym, iż słyszy, rozwiązywał małą skórzaną sakiewkę.

Kawaler do Fourgeota: „Żartuje pan chyba, to nasza sprawa...” Zbliżam się, dobywam talara, wsuwam kawalerowi, który daje służącej, głaszcząc ją równocześnie pod brodę. Tymczasem Le Brun powiada do Fourgeota: „Zabraniam ci; nie prowadź tam tych panów”.

FOURGEOT: Ależ, panie Le Brun, dlaczego?

LE BRUN: To łajdak, obwieś spod ciemnej gwiazdy.

FOURGEOT: Wiem dobrze, że pan de Merval... ale każda wina może być odkupiona; a wreszcie, prócz niego nie znam nikogo, kto by był w tej chwili przy pieniądzach.

LB BRUN: Panie Fourgeot, rób, jak ci się podoba; panowie, umywam ręce.

FOURGEOT: Panie Le Brun, pan nie idzie z nami?

LE BRUN: Ja! niech mnie pan Bóg broni! W życiu nie chcę widzieć tego infamisa.

FOURGEOT: Ale bez pańskiej pomocy nigdy nie dobijemy sprawy.

KAWALER: To prawda. No, mój drogi Le Brun, chodzi o to, aby mnie dopomóc; aby zobowiązać zacnego człowieka w chwilowym

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 37
Idź do strony:

Darmowe książki «Kubuś Fatalista i jego pan - Denis Diderot (jak czytac ksiazki za darmo w internecie .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz