Darmowe ebooki » Powieść » Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup (książki online biblioteka txt) 📖

Czytasz książkę online - «Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup (książki online biblioteka txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Karl Gjellerup



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 51
Idź do strony:
jest po prostu niemożliwe ponieważ... hm... młyn przyzwyczaił się już do ciebie i młynarz także... Sądzę zatem, że gdybyśmy się pobrali, wszystkie trudności zostałyby dzięki temu usunięte.

Oto padły nareszcie te słowa, których nadzieją karmiła się tak długo i których długo wyczekiwała, znosząc śmiertelne męki ciągłego zawodu! Kiedy je teraz rzeczywiście usłyszała i kiedy ujrzała nagle, że stoi u celu, ogarnęło ją wzruszenie, mające pozór błogiego zadowolenia i miłosnej pokory. Ręce jej drżały, zapomniała zakryć czystą chusteczką oczy, w których błysnęły perły łez.

— Tak, nie widzę lepszego wyjścia — mówił dalej młynarz, przechylając się ku niej poprzez stół — a jakie jest twoje mniemanie, Lizo?

Liza — powstawszy z miejsca i kierując się ku drzwiom — oświadczyła, że nie jest to ładnie tak szydzić z biednej dziewczyny, albowiem to, o czym pan majster mówi, jest przecież niemożliwe...

Tyle tylko zdołała wypowiedzieć, zanim głos uwiązł jej w krtani. A ponieważ chusteczka rozmiarami swymi nie odpowiadała sytuacji, zakryła rozpaloną twarz swoim zgrabnym fartuszkiem i podeszła ku drzwiom.

Ta pokora wzruszyła głęboko młynarza. Chciał podejść ku Lizie, aby uspokoić ją i przekonać czułymi słowy i pieszczotą — istotnie, wypowiedział może swój zamiar nazbyt figlarnym, niebudzącym wiary tonem. Wtem uwagę jego zwrócił turkot kół, wobec tego odmienił postanowienie.

— Ach, że też właśnie w tej chwili ktoś przyjeżdża i przeszkadza nam — mruknął zgryźliwie, ale jednocześnie zaśmiał się półgębkiem.

Liza, stojąca bliżej i mogąca dzięki temu szybciej dojrzeć nadjeżdżający wóz, pochyliła się ku oknu.

— To jednokonny wózek pańskiego szwagra — rzekła z uczuciem niemiłego zdziwienia. — Sören powozi, ale nie przywiózł nikogo — dodała uspokojona. Obawiała się bowiem, że to nadjeżdża teściowa jej zalotnika, a już chyba nic gorszego nie mogłoby się wydarzyć w tej rozstrzygającej chwili. Nie oczekiwała niczego dobrego ze Smoczego Dworu, toteż nienawistny jej był w tej chwili nawet widok tego nieco tępego i zresztą Bogu ducha winnego parobka i znajomego jej szweda. Po co tu przybyli? Czy chcieli może zawieźć gdzieś jej kochanego młynarza, właśnie teraz, gdy już prawie zapadła, a w każdym razie powinna by zapaść decyzja?

— Ach tak! Omal nie zapomniałem — odezwał się młynarz, podszedł do okna, otworzył je i zawołał: — Wyprzęgnij konia, Sörenie, i zaczekaj, pojadę dopiero później!

Potem zamknął okno i odwrócił się do Lizy, która doznawała uczucia, że uniknęła wielkiego, grożącego jej niebezpieczeństwa.

— Zapomniałem ci powiedzieć, że zaraz po obiedzie pojadę i wrócę dopiero jutro w południe. Muszę załatwić w mieście interesy z handlarzem zboża, a oprócz tego chcę pójść do sędziego okręgowego, aby się wystarać o „list królewski25”.

Jadąc do miasta, rozmówię się z proboszczem nie tylko w sprawie dziesięciny, której nie uiściłem jeszcze, ale także poproszę go, by przygotował ładną ślubną mowę. Poczciwy pastor Schmidt będzie się, oczywiście, zżymał, będzie dowodził, że postępuję niewłaściwie, wchodząc za wcześnie w powtórne związki małżeńskie, ale to wszystko mu nie pomoże. Nie myślę czekać aż do czasu, kiedy jemu to będzie dogadzało. A więc, Lizo — zakończył, podchodząc ku niej — czy ciągle jeszcze mniemasz, że to tylko kiepski żart? Bo oczywiście, gdyby ci to nie przypadło do gustu, to Sören może zaprząc i pojechać z powrotem. Do handlarza zbożem wcale się nie spieszę.

Zabrzmiał głośny, szczery, serdeczny okrzyk i w tej chwili Liza leżała już na piersi wybranego małżonka.

III

Młynarz stał w swojej sypialni i wyjmował z małego sekretarzyka pieniądze potrzebne na drogę. Wdział już płaszcz, kapelusz, a wielkie skórzane rękawice leżały obok na krześle. Z podwórza rozlegało się nawoływanie Lizy, niebawem zaturkotały koła. Sören, parobek ze Smoczego Dworu, podjeżdżał powoli ze stajni przed drzwi.

Potrzebne pieniądze były w portfelu. Młynarz schował je, zapiął surdut i wyciągnął rękę po kapelusz i rękawiczki. Ale gdzie się podział wełniany szalik? Należało owinąć szyję. Gdzież on się podział? Nie znalazł go na wieszadle w sieni... Ach prawda! W niedzielę wieczorem dał go przecież poczciwej Lizie. Szalik leży jeszcze zapewne w jej pokoju.

Otworzył drzwi i spojrzał do wnętrza. Ani śladu. Bądź co bądź nie poniewierał się. Liza nazbyt dbała o porządek!

Tuż obok, po lewej stronie stała szafa. Jakub nazbyt szanował prawo własności swojej czeladzi, zasadniczo nie odważyłby się otworzyć szafy w jej pokoju. Ale wobec tego, co zaszło między nim i Lizą, nie namyślał się wcale.

Istotnie, wisiał tam długi, szary, wełniany szal. Młynarz pociągnął go. Równocześnie jednak zachrobotał jakiś ciężki przedmiot i wypadł z hałasem na podłogę.

Strzelba — myśliwska strzelba o dwóch lufach...

Strzelba w szafie Lizy?! Krew nabiegła Jakubowi do głowy. Wszystkie dawne wątpliwości o uczciwości Lizy obudziły się znowu na widok tego wymownego świadectwa obecności mężczyzny w jej sypialni.

W tej samej chwili weszła do jego sypialni Liza, która szukała młynarza, aby mu donieść, że wózek już czeka. Poprzez otwarte drzwi ujrzała w swoim pokoju narzeczonego, trzymającego w jednej ręce wełniany szal, w drugiej zaś strzelbę.

Widok ten poraził ją jak piorun.

Teraz, kiedy już wszystko ułożyło się pomyślnie, teraz właśnie musiało się to wydarzyć!

I właśnie w tym dniu, a nie kiedy indziej, Peer powierzył jej swą strzelbę do przechowania! I właśnie w tym dniu, a nie kiedy indziej, młynarz otworzył jej szafę! Jedno i drugie było jej własnym dziełem! Naganiała Peera do czynu, który tak długo zatrzymał go w lesie; pojechała do leśniczówki, gdzie młynarz owinął jej szyję wełnianym szalem. Czy losy sprzysięgły się przeciwko niej?

Nie umiała przewidzieć następstw tego odkrycia. Bo można było przebaczyć służącej z młyna — chociaż było i to bądź co bądź godne nagany — że utrzymuje bliskie stosunki z osławionym kłusownikiem. Ale gdy ten sam zarzut obciążał narzeczoną młynarza Jakuba Clausena, serdecznego przyjaciela leśniczego, to równało się to niemal naruszeniu wiary...

Dostrzegła szybko niebezpieczeństwo — w niedokładnych, groźnie niezdecydowanych zarysach, tak jak widzi się podczas nocy nieznaną okolicę w świetle błyskawicy.

Nagle wydała cichy okrzyk.

Jakub obejrzał się i spojrzał na nią dziwnie zionącymi pustką oczyma.

— Dzięki Bogu, nie była nabita! — wołała Liza, opanowując się. — Peer przyrzekł mi, że jej nie nabije.

— Peer? Twój brat?

— Tak jest. Któż by inny?

— No, tak... oczywiście... twój brat.

Że też nie wpadłem na tę myśl! Jej brat, kłusownik — to było całkiem niewinne rozwiązanie strasznego problemu. Nie ulegało wątpliwości, że było prawdziwe. Obracając bezmyślnie strzelbę w ręku, wyczytał napis marki fabrycznej „Green — London” i przypomniał sobie zasłyszaną niegdyś pogłoskę, że Peer Vibe posiada świetną broń angielskiej fabrykacji.

Liza z łatwością odczytywała jego myśli. Ku radosnemu zdumieniu zrozumiała, że i z tego niesłusznego podejrzenia może wyciągnąć korzyść.

Zakryła twarz rękami.

— Och, Jakubie! Ty przypuszczałeś...

— Nie przypuszczałem nic — mruknął młynarz, nie podnosząc oczu — nie pojmowałem tylko, jak strzelba dostała się do twojej szafy.

— Tak, tak... przypuszczałeś, że bywa tu u mnie jakiś mężczyzna.

Osunęła się na krzesło niby zdruzgotana.

— Zapomniałem całkiem o twoim bracie.

Słowa te brzmiały usprawiedliwiającym się tonem — to było przyznanie się do winy.

— Och, jak mogłeś...?! Jak mogłeś tak źle o mnie myśleć?!

— Nie myślałem wcale tak źle — protestował jej narzeczony. — Nie wiedziałem tylko, co o tym sądzić. Skądże bierze się tutaj strzelba twojego brata? Czy już dawno tu leży?

— Od paru dni.

Skłamała bez namysłu, pod wpływem samozachowawczego instynktu, aby przynajmniej od siebie, a w miarę możności także od brata oddalić podejrzenia, jakie niewątpliwie wzbudzi zniknięcie Jenny.

— Było to przedwczoraj. Zapukał wcześnie rano do mojego okna i prosił, abym przechowała u siebie strzelbę, ponieważ już był jasny dzień. Peer nie jest właścicielem dóbr i nie może spacerować w dzień ze strzelbą bez obawy, by go nie zapytano o pozwolenie na broń. Tak, nie może, chociaż bardziej niż ktokolwiek inny zasługuje na prawo używania broni.

Liza mówiła bez ogródek i otwarcie. Wszak wszystko — pomijając drobne przesunięcie daty — było szczerą prawdą. A w głosie i w słowach jej brzmiała dumna pogarda dla tych małostkowych, społecznych prawideł, które pozostają w sprzeczności z rzetelną dzielnością. Niechby tak panowie właściciele dóbr spróbowali kiedyś strzelać o zakład i zmierzyć się z jej bratem, wówczas okazałoby się dowodnie, kto jest najbardziej godny nosić strzelbę na ramieniu! Ale ponieważ prawo to przysługuje ludziom nie dzięki zasłudze, lecz dzięki odziedziczonym majątkom, więc oczywiście, Peer Vibe musi ukrywać swoją strzelbę u siostry. Tak jest! Nie zapiera się wcale, że jest jego siostrą! Czyż z tego powodu zasługuje na karę?

Twarz młynarza rozjaśniła się wprawdzie, ale bynajmniej nie była jeszcze zupełnie pogodna.

Aczkolwiek wiarygodne wyjaśnienie Lizy zepchnęło olbrzymi ciężar udręczenia z serca zakochanego, to jednak równocześnie położyło się nowym, wielkim ciężarem na poczuciu godności przyszłego małżonka. Kłusownicza strzelba w szafie uprzytomniła mu doraźnie nowe związki pokrewieństwa; poza tym szwagrem, który — z całym szacunkiem dla jego „dzielności” — był bądź co bądź niezbyt godną osobą, czaiło się jeszcze całe gniazdo w bagnach Virket, o którym młynarz miał niezbyt dokładne wyobrażenie, ale właśnie tym bardziej budzące lęk.

Zamruczał więc nie nazbyt przyjacielskim tonem gorące życzenie, aby jej brat, skoro nie może paradować ze strzelbą na ramieniu, poszukał sobie innego miejsca do przechowywania broni.

Ze łzami w oczach zapewniła Liza, że to się już nigdy nie powtórzy. Zresztą może już w niezbyt odległej przyszłości będzie Peer spokojnie i jawnie chodził ze strzelbą, ponieważ szambelan chce mu dać stanowisko gajowego w lesie na Sundzie, uznając, że jest on najlepszym strzelcem w całej bliższej i dalszej okolicy.

Kiedy zaś młynarz — wyrażając uznanie, że Peer zamierza wreszcie zająć uczciwe stanowisko — podkreślił żal, że dotąd jeszcze nie uczynił tego, Liza przyznała szczerze, że to, co zrobiła, byłoby niestosowne dla niej jako dla młynarki. Więc niech się nie obawia, by się to powtórzyło. I mówiąc o tym, zapomniała poniekąd o swej dawniejszej uporczywej pogardzie dla społecznej klasyfikacji. Co więcej, dodała, że nawet jako służąca w jego domu nie powinna była tego uczynić. Ale to tak ciężko okazywać twarde serce swojej własnej krwi. No, trudno, raczej postąpi tak — chociaż będzie ją to kosztowało dużo wysiłku — byleby nie narzucać mu swej rodziny, bardzo biednej i nędznej. Prosi tylko, by pozwolił jej odwiedzić kiedy niekiedy biedną, chorą matkę i zawieźć jej trochę drobiazgów...

Sytuacja stała się nader wzruszająca, nikt nie poczytałby Lizie za złe, że słowa coraz częściej więzły jej w gardle i że wreszcie wybuchnęła płaczem. Wszak zawsze skłaniała się ku litowaniu się nad sobą samą, a w ciągu ostatnich dni przeżywała szczególniejsze wzruszenia. A ponieważ, jak wiadomo, młynarz Clausen nie miał w piersiach kamiennego serca, trudno byłoby się dziwić temu, że wziął w ramiona płaczącą narzeczoną, pocieszał ją, pieścił i wycałowując jej mokre policzki, zapewniał, że bynajmniej nie chce jej przeszkadzać pójść za głosem serca córki. Dobra córka bywa dobrą żoną, nie należy więc wyrzekać się rodzinnego domu, chociaż jest nędzny i biedny. Młynarz doznawał wstydu, że przejrzała jego myśli, gdy zapewniała, że nie chce mu narzucać swej rodziny. Dlatego też zaręczał, że jej chorej matce nie zabraknie niczego. Posunął się wreszcie aż do oświadczenia — przy czym miał wrażenie zdrady popełnionej względem swych przyjaciół z leśniczówki — że nie poczytuje znów za tak wielki występek kłusowniczych zamiłowań jej brata. Skoro biedaczysko, mający żyłkę myśliwską we krwi, nie rozporządzał własnymi terenami do polowania, musiał posługiwać się cudzymi. Nie wypadało tylko, aby tutaj, w młynie na wzgórzu, szukał w ten czy ów sposób kryjówki podczas swych nocnych wypraw. Ale ponieważ i sama Liza to uznaje, więc nie warto więcej o tym mówić!

Istotnie, nie było już czasu na rozmowy. Stary zegar, spóźniający się z zasady więcej lub mniej, wydzwonił dwunastą godzinę. Spóźniona pora nawoływała do jazdy i do czynu, skoro młynarz zamierzał załatwić jeszcze dzisiaj ważne interesy.

Odłożyli więc nieszczęsną strzelbę, a zajęli się wełnianym szalem, który Liza z czułością własnoręcznie zawiązała narzeczonemu na szyi, odpłacając mu jego serdeczną usługę w leśniczówce. A kiedy Jakub siadł już w wózku, jakże gorliwie obetkała mu pledem kolana, by nie przenikał go ten ohydny wicher; z jakąż miłosną troskliwością upychała starą, wełnianą derkę, by przypadkiem nie zaziębił się, mając zimne nogi! I jakże serdecznie poklepała wreszcie szweda na pożegnanie, napominając go, by się sprawował dzielnie i dobrze w drodze, by się nie spłoszył jak ongiś w proboszczowskim lesie i by możliwie jak najszybciej przywiózł z powrotem jej młynarza w dobrym zdrowiu!

Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
IV

Zegar stojący na komodzie pod szklanym kloszem wybił godzinę trzecią. Niemal trzy godziny minęły, odkąd młynarz odjechał, a Liza przepędziła ten czas bardzo mile, obejmując niejako cały dom w posiadanie. Odwiedzała kolejno każdą izbę w swojej nowej roli gospodyni domu. Niejedno postanowiła przemienić. Rozstała się ze swoim małym pokoikiem — tam zamieszka teraz nowa służąca. Jeszcze tego samego wieczora każe Jörgenowi przenieść swe łóżko do niewielkiego narożnego pokoju po prawej stronie — gdzie umarła młynarka — i tam rozgości się aż do dnia wesela. Ten pokój był większy i znacznie ładniejszy — przede wszystkim zaś był porządnie wytapetowany, a nie bielony; prócz tego wisiało tam lustro. Zresztą było nawet przystojniej tam zamieszkać, ponieważ dzięki temu świetlica całą swoją uroczystą

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 ... 51
Idź do strony:

Darmowe książki «Młyn na wzgórzu - Karl Gjellerup (książki online biblioteka txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz