Darmowe ebooki » Powieść » Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Gabriela Zapolska



1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:
z gniewu.

— Takie coś, z Bristolu — nie jest dla mnie kobietą! — krzyknęła po dawnemu.

Lecz Kaswin upierał się przy swojem.

— Jest kobietą — i to jaką!...

Aż mu się oczy zaświeciły na wspomnienie tej „jakości”.

— Tylko takie kobiety umieją kochać.

— Winszuję. Miłość za pieniądze.

— Ona mnie kochała.

— Za ile?

— Dla mnie samego.

— Ślicznie! A więc amant de coeur — szanse z Bristolu!

Kaswin się naszczurzył.

— No... zawsze wydałem podczas pięciu tygodni — czterysta koron.

Rena aż się tarzała ze śmiechu po szezlągu.

— Bój się Boga! Co za suma!

Zmieszał się.

— No... dla mnie bardzo dużo... Papa mój daje mi bardzo mało, a pensja w namiestnictwie, cóż to znaczy? Zresztą, ona tych pieniędzy nie brała dla siebie.

— O! Dla... Alfonsa.

— Wcale nie. Dla ślepej matki. Matka jej mieszka w Samarkandzie.

Nagle Rena śmiać się przestała.

— Jakiś ty głupi! — wyrzekła z pewnem uwielbieniem. — Byle dziewka...

— O! Ona była wdowa i baronowa. Nazywała się na afiszu Smirnoff, a właściwie Van Depp. Mąż jej strzelił sobie w łeb na trzeci dzień po ślubie. Miała przy sobie rewolwer, którym się zastrzelił.

— Ależ to był arsenał wędrujący ta dama!

— Darowała mi ten rewolwer — zawsze go mam przy sobie...

Wyjął z kieszeni mały, brzydki rewolwerek.

Rena rzuciła się nerwowo.

— Schowaj to szkaradztwo!

— Ależ... nie bój się, Renusiu!

Zadziwił się. Była nagle blada. Dyszała ciężko.

— Czego się boisz? Ja umiem z bronią się obchodzić.

— Nie ciebie się boję...

— ?...

— Siebie!

Upadła na sofę i leżała nieruchomo, patrząc w sufit martwemi oczyma.

Schował rewolwer do kieszeni.

— Ona do tinglu z rozpaczy za mężem wstąpiła... — zaczął znowu.

Lecz przerwała mu gniewnie:

— Cicho!

Po chwilowem milczeniu padł jej głos, ale jakby innej, drugiej, nieznanej kobiety.

— Ty — powiedz! Ile ja jestem na pieniądze warta?

— ?...

— No tak! Gdybym chciała sobą frymarczyć, jak taka Van Depp — ile mogłabym żądać za jedną noc?

Aż osunął się na klęczki przed nią.

— Renusiu — co ty!...

— Odpowiadaj! Otaksuj!

Podniosła się na szezlągu, podała naprzód piersi, wyprężyła ciało. Była gibka, smukła, ciekawa. Głowa jej, anielsko piękna, wabiła wyrazem cichej, skrytej rozpusty. Przez firankę rzęs błyszczały dawne blaski oczu.

Złożył ręce jak do modlitwy.

— Renusiu! Ty jesteś bez ceny!...

— Tak! To wiadomo! Ale... przecież oceń! Po swojemu, po męsku...

— Ja nie wiem... ja...

Skrzywiła usta.

— Tak! Prawda! Kochasz się we mnie, więc jesteś zaślepiony! Ale ktoś inny, obcy... naprzykład taki... ot... Halski...

Śmiała się boleśnie, nerwowo.

Kaswin szarpnął się.

— Taki Halski jest zgniły na punkcie kobiet. Onby cię nawet nie potrafił ocenić, Renusiu... On potrzebuje innego rodzaju kobiety.

Opadła znów na poduszki.

— Tak? — wyrzekła przeciągle. — Tak? Więc — gdyby Halski mnie nie chciał, to jedynie dlatego, że nie jestem jego typem?

— Jedynie!

Zaiskrzyła się nagłym gniewem.

— Osioł jesteś! — krzyknęła z pasją. — Jeżeli Halski nie stara się wszelkiemi siłami mnie pozyskać, to jedynie dlatego, że chce mnie mieć na ołtarzu...

— Na czem?

— Na ołtarzu, jako kobietę niedościgłą, a więc doskonałą, inną, niż wszystkie.

Lecz Kaswin uparcie potrząsał głową.

— On miesiąc temu twierdził, że kobiety cnotliwsze są najczęściej źle zbudowane.

— Teraz tego nie mówi.

— Owszem. Wczoraj widziałem go z Weychertową w cukierni. Mówił, że takie kobiety są po prostu kaleki.

— Kobiety cnotliwe?

— Tak!

— Wczoraj to mówił?

— Wczoraj.

Wyprostowała się jak struna na miękkiem podłożu sofy. Zarzuciła ręce na tył głowy. Nagle pociemniała jej cera, usta zacisnęły się, nozdrza zamknęły.

Leżała tak długą chwilę. Wreszcie odetchnęła ciężko, jakby wychodząc ze snu przykrego. Półgłosem wyrzekła:

— Mówmy o czem innem!

XIX

Po odejściu Kaswina pozostała nieruchoma i wśród zmroku. Ubiegłą godzinę spędzili sztucznie nastrojeni, starając się interesować objawami życia pozaerotycznego. Lecz działo się to trudno. Nietylko dlatego, że oboje byli przedrażnieni i jakby napojeni żądzą, lecz dlatego, że i te objawy życia ogólnego splatały się, potrącały, powstawały, konały, rozwijały, marły w sferze, z której potęgi rozrodczej wytrącić nie było sposobu.

Co chwila — miłość pełna, doskonała, z całą pięknością płomiennej żądzy, dysząca namiętnością — zjawiała się — pomimo, iż sprzysięgła się na nią cała potęga tych, którzy, mieniąc się obrońcami duszy ludzkiej, sprowadzili ją właśnie tą obroną swoją do rozmiarów motoru, poruszającego jedynie zwierzę stadne, trwożliwe i senne, bijące się w piersi przed kodeksem i dogmatem, broniące pazurami swych interesów — pod podłemi pozorami bronienia interesów ogółu.

Wykreśliwszy poza nawias życie płciowe — zwłaszcza dla kobiety, utrudniwszy jej z całą głupotą i ciemnotą spełnienie najgłówniejszej i najważniejszej funkcji życiowej, wparłszy w nią abstynencję cielesną pod grozą klątwy i tragicznego wyrzucenia za nawias społeczny — tem samem stworzono z niej istotę kaleką moralnie i fizycznie — nauczono kłamstwa, obłudy, szarpania się w siatce, zaciskającej ją płomieniem przesądów, wytworzonych z powietrza i żrącej jej ciało szaty Dejaniry.

Najczystsza jest najgorszą rozpustnicą w pożądaniach swych tajnych i dławionych — i właśnie, im czystsza ciałem, tem brudniejsza myślą.

Noc parna, duszna, noc srebrna pełni księżyca, noc długa zimowych tęsknic, noc jesienna, pełna szmeru spadających liści, każe ofierze czystości kąsać własne ramiona w bezużytecznych spazmach, rozrzucanych na wicher obłędnych uniesień. I nigdy kobieta nie może być i nie będzie sobą i szczerością samą, bo od gruntu, od podstaw zadano jej błotny fałsz kaleki, mogącej wydzierać tylko skrycie sobie zadowolenia i zaspakajania.

Pomyślcie — czy może być mowa o prostolinijności takich kobiet, gdy od młodości najczulszej postawiono ją w szeregu tych z kłami idących w szale pragnienia, pełzających podstępnie, aby choć pozór, cień rozkoszy wykroić sobie — zamiast słusznie należnego im zaspokojenia.

Pomyślcie — co pragnąć wam wolno od tych, które pędem wiosennym czarująco rozwijają się, wołając wielkim głosem: „Otóż my pełne, dojrzałe, doskonałe, drży w nas wszystko od oczekiwania — dajcie nam żyć”...

W łeb, w piersi, w łono wali taran świata, wytworzonego przez bandę zaskrońców — świata, mieniącego się być prawdą, a będącego błotną, kloaczną esencją kłamliwości. Za ciało chwyta, za cud płciowej tajemnicy i piętnuje swą oślizgłą dłonią spuchłego egoisty jako hańbę, z którą kryć się trzeba. Wszystko ginie, przeinacza się. Złuda tworzy podstawę, na której ma wyróść i rozwinąć się przeczysty kwiat cnoty. Czystą „schludność” kobiety pierwotnej zakaża zaraza fałszu. Rozpoczyna się walka, rzucanie kamieni, tarzanie przeklętych głów po skalistych wydmach potępienia. Natura walczy z całą siłą o swe prawa, nie chcąc zadowolić się wartościami doskonałości, które są w istocie rzeczy kłamstwem zgniłem tylko. Walczenie o zachowanie siebie idzie tu o lepsze z całą masą uprzęży, obwieszającej istotę kobiety, pod pozorem nadania jej szlachetnych kierunków...

W łańcuchach poznanie najważniejszego instynktu nastąpiło — i wiosnę — wreszcie całą życiową gamę kazano spędzać na samem przezwyciężaniu się. W imię czego? — Jako ideał podano poniżenie w składaniu ciągłych ofiar nieznanemu Bogu. Wytrzebiono gaje wielkich namiętności i założono munsztuki w rasowe szczęki. Sprzeniewierzanie się swoim własnym instynktom ugloryfikowano i ustawiono na ołtarzach. Zgroza, strach, dreszcz śmiertelny całunem okrywa duszę na myśl rachunku, jaki czynić muszą ze sobą kobiety w chwili zgonu.

Dwie alternatywy.

Albo — życie czyste — w walce, w skąsaniu własnego ciała i nieużyta siła, domagająca się zadowolenia, a ciągle dławiona dziką, szaloną potęgą obłudnych ascez.

Albo — dezorganizujące, upadlające broczenia w kłamstwie, w gnijącem, tajnem, wychwytywanem po kątach zmysłowem ukojeniu. Po co tu całe budzenie wytwornych ideałów, tworzenie jakiejś doskonałej etycznej atmosfery dookoła takiej kalekiej istoty?

Należy się weżreć w jej tajnię, obalić nagle na wezgłowie i kazać tak wyszeptać spowiedź lub milczeniem jeszcze tragiczniejszą wyznać prawdę. Wtedy dopiero postrzępią się psychologiczne kłamliwości i okaże się rzeczywista wartość anielskich nocy bezsennych i stylowych kobiet, które przeszły „bez skazy”. Skazitelność ich pragnień rozlałaby się płonącą lawą z huczącego krateru ich warg pokąsanych i serc przegniłych, pierwej, nim zdołają zabić prawdziwem, pełnem tętnem.

I oto — nieprzeparta już tragedja, niewidoczne zapadnięcie się królestwa obłudy i fałszywego ideału moralnego — zanadto bowiem dobrze podparte są ściany tej świątyni, a podparte przez gady łaskocące i najniższe i rzeczywiście grube popędy ludzkości — wytworzone dopiero przez ludzi, a więc mające w sobie egoizm eunuchów i skopców! Z ustami, pełnemi obleśnych uśmieszków i Boga — bluźnią najstraszniej, negując owej Sile twórczej doskonałość logiczności w tworzeniu i poprawiają swą brudną głupotą doskonałość samą. Wyciem, buntem, protestem, jadem kłamstwa, fałszu, znikczemnienia odpowiada wijąca się w męczarniach kohorta kobiet — i powoli z buntu przechodzi w gnuśność, obłędną podległość, lizanie rąk, które wyryły żrącą solą ich łez przykazanie, strącające w przepaść cudowny kwiat płciowego misterjum — jako rzecz karygodną, posępną, niechlujną — lub co gorsza, przyczepiając doń etykietę z dewocją spełnianego obowiązku.

*

W pustej przestrzeni, po której tylko wyją wichry (chóry potępionych) i samotne wierzby łamią swe ramiona obłędnym, bezcelowym gestem — wsłuchiwać się należy, odgraniczając się od przeżytych i ułożonych już w sobie warstwami drobnostek.

Trzeba zacząć „od początku”. Zarzucić czarny całun nieprzenikniony i pozostać tak, jak mówią, „od początku”. A rozełka się w nas i zawyje tak straszny ból, tak trwożny krzyk, że wyciągną się nasze pięści rozpacznie, a zdejmie nas obłędna trwoga nad tem, w czem żyć musimy. Raz jeszcze powtarzam, olśni nas prawda — że nie żądać od tej, którą od pierwszej chwili okaleczono i zażądano, by nietylko przyjęła swe kalectwo, lecz padła przed niem w ekstazie — nie żądać od niej ukochania Prawdy i zrozumienia jej. Oplwany jest ten sztandar codziennem jej kłamstwem, targany powoli na strzępy i rozrzucany na nicość. Zeszyto na nim dwa słowa:

Erotyzm i Etyka...

I oto, sięgając i wydzierając ku sobie jedno, kobieta szarpie i niweczy drugie. Bo te dwie potęgi mają dość sił żywotnych, aby istnieć same i wykarmić ludzką egzystencję. Połączone razem, zagryzą się i będą mimo wszystko zagarniały pod swe szpony daną indywidualność. I tak wlec się będzie ciągła, wieczysta tragedja — bez wyjścia, bez ratunku, dopóki nie runie przekleństwo fałszu i jego bezecne, bezczelne Królestwo!

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
XX

Któregoś ranka zjawił się w mieszkaniu Reny adwokacina.

— Pan powie? — zapytała, nie patrząc nawet na niego.

— Chciałem donieść pani pierwszy o ważnej nowinie...

— Cóż się stało?

— Mąż pani zachorował w handelku śniadankowym. Przywieziono go do Sanatorjum.

— A!...

— Wobec tego może wstrzymać dalsze popieranie rozwodu?

Rena miała ochotę, a przynajmniej czuła, że należy zapytać, czy rzeczywiście tak źle z Bohuszem — lecz zasunęła się w jakąś pogardliwą obojętność.

— Niech pan robi, jak zechce! — odparła znudzonym tonem.

Zaczął jej opowiadać, jak pan Bohusz w ostatnich czasach zapijał się elegancko — jak codziennie szampany, koniaki i inne trucizny gładko przesuwały się do jego organizmu — jako on sam widział pana Bohusza w handelku dobrze podciętego i produkującego się przed bandą roztańczonych przed bufetem gości — sztuką zapalania papierosów w kieszeniach marynarki — jako dawno lekarze przepowiadali...

Monotonnym głosem obwieszczał wszystko, a Rena, zaszyta w fotel, myślała — jak wstrętnym kochankiem byłby ten mały, czupurny człowieczek, tak metodyczny i ścisły we wszelkich objawach swoich. — I nagle porwała się ku wyjściu. Nie mogła po prostu znieść tej myśli w jego obecności.

— Pani jest zajęta? — zapytał.

— Tak... bardzo.

Pożegnał ją i wyszedł zderutowany, ciągle mając w mózgu wspomnienie pamiętnej sceny w jego gabinecie.

— Silna jest! — myślał. — Ukryła znów wszystko w sobie. Nawet przedemną się nie zdradzi... bajeczna!...

Gdy Rena została sama, próbowała wzbudzić w sobie jakieś wrażenie posłyszaną wieścią. Lecz było to napróżno. Halski znów przysłonił wszystko. Przechodząc mimo lustra, dojrzała swą twarz i nagle, jakby kto otwarł przed nią księgę.

Nie miała innego na nią słowa, jak „spalona”. — Zatarły się w niej rysy i gdyby ktoś chciał wyrzeźbić teraz jej profil, doznałby próżnej męki. Było w niej oczekiwanie, nic więcej, tylko oczekiwanie i bolesność jakaś, a poza tem jeszcze pierwiastek wielkiej czystości, który przez chmury ohydnych naleciałości z całą potęgą wrodzonych, nieskażonych namiętności wybijał się na pierwsze miejsce.

— Fedrą jestem! — myślała — Fedrą, przez furje żartą!...

Innego porównania nie miała. Biedna! Mało dostojna, spaczona w tym samosądzie, pohańbiona przez fałsz, będący jej dominantą.

— Fedrą jestem...

Dnia tego była na wskroś przepalona, z oczyma prawie błędnemi.

Noc bezsenna ją zżarła i zakreśliła dokoła oczu niewidzialną prawie, ale istniejącą siateczkę. Dłonie miała suche i załaskotane, rozpaczliwe i niepewne. Nie przewidywała zakończenia dnia. Wyszła na balkon i nagle zdawało się jej, iż zdaleka dostrzega Halskiego. Jak szalona cofnęła się. Ból fizyczny targnął nią całą.

Nie miała — ciałem sił.

Nad wieczorem zaczął padać deszcz gorący, wstrętny. Zdawało się, iż niesie jakieś przekleństwo. W oddali przeciągnął grzmot. Rena chodziła wzdłuż pokoju i całą burzę, która gdzieś bardzo daleko szalała, odczuwała w sobie. Z całą szczerością w tej chwili przyznała się, iż kocha Halskiego bez pamięci.

— Nawet... gdyby chciał...

Zatrzymała się przed szezlągiem, na którym pamiętnej nocy tarzali się oboje w niepotrzebnej namiętności. Falą gorącą biło to wspomnienie na nią.

— Gdyby chciał...

1 ... 27 28 29 30 31 32 33 34 35 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz