Darmowe ebooki » Powieść » Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Gabriela Zapolska



1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 36
Idź do strony:
która zdawała się wypływać fluidem żądzy z końców palców. Usunęła się znów na szezląg. Zmrok ogarniał sprzęty. Padła w tył. Te wyciągnięte ręce dosięgły ją i posunęły się ku jej piersiom. Wypełzło ku niej z furją wspomnienie dotknięć Halskiego. Zapragnęła odczuć raz jeszcze tę dziwną półrozkosz. Nie usunęła się niedyskretnym rękom, lecz wyszeptała:

— Niech pan mówi cicho, bez żadnych intonacyj: Reno, cudna jesteś od stóp twych drobnych...

Powtórzył:

— Reno! Cudna jesteś od stóp twych drobnych...

Nie uczuła nic — zapragnęła dołączyć do słów wrażenie dotyku.

— Weź mnie pan wpół! — wyrzekła — przyciśnij i mów: „aż do wyniosłej twej głowy i kaskady twych płomiennych, rozsypanych włosów”...

Objął ją niezręcznie, drżąco... pospolicie.

— I kaskady twych płomiennych, rozsypanych włosów...

Śmiał się wstrętnie, pewien już zwycięstwa.

Lecz szarpnęła mu się nagle — wściekła, pełna niesmaku.

— To nie to samo! — Nie to samo! — krzyknęła, odtrącając go od siebie.

Z oczyma, już bielmem zasnutemi, niepewny, głupi, wybełkotał:

— Co nie to samo?

Jakby do siebie, z rozpaczą, wyszeptała:

— Głucho! Głucho!...

Obraził się.

— Pani robiła jakieś porównania?

— Może!

— I... wypadło na moją niekorzyść?

— Najzupełniej!

Byli teraz naprzeciw siebie, z całą wrogością, na jaką zdobyć się mogą kobieta i mężczyzna, którzy, stanąwszy na progu zmysłowej chuci, uczuli nagle, iż nie tylko sobie nie odpowiadają — ale nawet „skóra ich” działa na siebie odtrącająco.

Spojrzał przelotnie w lustro i znalazł się — pięknym.

— Może to nie moja wina... może to w pani głucho.

Pełna jeszcze żądzy, wzbudzonej przez wspomnienie, zawołała z uniesieniem:

— O nie!... Ja wiem, że nie!...

Patrzył na nią z ironją.

— Więc są tacy szczęśliwi, którzy potrafią wzbudzić w pani odpowiedni oddźwięk?

— Są! — krzyknęła z pasją.

— Kto? Może... pan Halski?...

Padło to nazwisko znowu, jak uderzenie bicza. — Chwila była jakiejś grozy, jakiegoś milczenia. Coś się ważyło w powietrzu. W niej burzą zawrzała chęć rzucenia mu w twarz, iż kochanka jego właśnie oddaje się temu... Halskiemu, którego samo nazwisko wzbudza w nim taką pogardę. I nie wiedziała, dlaczego to musi uczynić. Czy żeby zemścić się na tamtych dwojgu z poza żółtej zasłony — czy żeby dać zatriumfować Halskiemu i pomścić jego poniewierkę erotyczną i lekceważenie, którego się redaktor dopuszczał.

W skłębieniu tych powodów nie rozróżniała nic, tylko parła ją chęć wyrzucenia ze siebie jednego nazwiska...

I uczyniła to.

— Dlaczego Halski? — krzyknęła gwałtownie. — Cóż to? Czy ja jestem taka Weychertowa?...

Trochę zmienił się na twarzy — jakby pobladł, lecz z całą złośliwością odparł:

— Niestety! Nie jest pani do niej podobna...

— I dumna jestem z tego.

— Raczej pani powinna żałować. Pani Weychertowa jest doskonałym typem kobiety pełnej — nie okaleczałej.

— ?...

— Tak... tak... Żyje pełnią życia i pozwala żyć dookoła siebie. A życie jest dane na to, aby go używać, a nie kaleczyć.

Wziął kapelusz i zimno i obojętnie skłoniwszy się, kierował się ku drzwiom. Uczuła, iż przegrywa stawkę, że i tu traci grunt pod nogami.

Jak wąż, zwinęła się nagle i posunęła ku niemu, prawie unurzana w ciemności.

— O tak! — wyrzekła, dysząc ciężko — tak, Weychertowa używa życia pełną piersią — dopomaga jej w tem właśnie Halski... Zapytaj się pan jej, gdzie była wczoraj wieczorem?

Wybuch śmiechu był tu odpowiedzią.

— Zazdrość jest szpetną rzeczą i wyszła z mody... — odpowiedział. — Pani Weychertowa jest panią swych czynów i jedynie mąż jej miałby prawo śledzić jej postępki.

Wyszedł — zamykając cicho drzwi za sobą.

Renę porwała szalona pasja. Uczuła, że spełniła rzecz nizką i nędzną i w dodatku nie osiągnęła celu. Widoczne było, iż redaktor należał do rzędu mężczyzn, którym bynajmniej pomoc innych mężczyzn w erotycznych aferach nie przeszkadza. Zapewne miało to źródło w tem, iż Weychertowa była mężatką, a kochanek mężatki musi pobłażliwie zapatrywać się na konieczność zmysłowego podziału. Czy jeden mąż, czy jeszcze ktoś oprócz męża, to już obojętne...

W lot pojęła to Rena, lecz już za późno. Całą swą furję zwróciła teraz ku sobie samej.

Zanurzyła paznogcie w swe ramiona, biodra, uda, raniąc się boleśnie. Krew ciepła zabarwiła jej palce. Ten ból sprawił jej szaloną radość. Zdawało się jej, że to obcą, drugą, nienawistną, podłą istotę rani i rozdziera na strzępy. Istotę, która ją trywialnym, brudnym gestem ściągnęła z tronu i cisnęła w jakąś kałużę, nagą i obdartą z ostatniej osłony.

— Ty podła!... Ty wstrętna!... — syczała na siebie w ciemności.

XVI

Jak zwierzę w kryjówce, tak czekała Rena, zwinięta w kłębek — na list, jaki pchnęła od rana do Halskiego. W słowach prawie nakazujących żądała od niego widzenia się. Usprawiedliwiała się przed sobą z tego kroku, w którym zaczynała ginąć sromotnie jej ambicja — chęcią wytworzenia pomiędzy nimi obojgiem jakiegoś modus vivendi — skoro mieli żyć obecnie w jednym świecie, a zupełnie dla siebie obcy.

— „Chcę dojść do jakiegoś porozumienia” — pisała w swoim liście.

Teraz czekała na odpowiedź, zgorączkowana, rozczochrana, z oczyma wlepionemi we drzwi, któremi spodziewała się wejścia pokojowej.

Wreszcie odpowiedź nadeszła:

— „Dałem słowo, iż u Pani nie będę — muszę tego słowa dotrzymać”.

Pochłonęła tę odmowę i bez namysłu wyskoczyła z łóżka i gorączkowo odziewać się zaczęła.

Doszła do tego punktu namiętności, bezwiednej i nieprzyznanej, w którym przed sobą samą kobieta nie szuka usprawiedliwień. Porównanie dreszczów, doznanych w objęciach Halskiego z zetknięciem się bliższem z objęciami redaktora było dla niej rozświetleniem sytuacji.

Halski nie istniał dla niej jako jeden z mężczyzn i jako taki nie był potrzebą, koniecznością, lecz istniał jako on sam, jedyny, wyjątkowy, dający senzacje wstrząsające, niezastąpione i przez to obdarzony wyjątkowym przywilejem uspokojenia. Wzburzona i zmieszana tem odkryciem, zaczynała tracić już zupełnie panowanie nad sobą i zdolność rozróżniania faktów.

Wskutek braku zupełnego orjentowania się w prostocie akcji erotycznej — nie trenowana przedwstępnym okresem „wzruszeń intellektualnych”, które ze względu na jej wrażliwość powinny trwać dłużej, niż u innych kobiet — traciła w składzie uczuć, z których tworzyła się jej miłość — cechę łagodności powolnej, a przeto bardziej pewnej i zdecydowanej.

Mimo wszystko, mocą suggestji, pragnie jeszcze od czasu do czasu wysunąć na front swe serce i kazać mu wziąć czynną rolę w dramacie, który ją osacza, lecz oto już blado i niewyraźnie zaznacza się tu czynnik sentymentu. Natomiast zaczynają występować z rozmaitych zakątków nieznane strony jej natury, zdolnej nawet do podłoty i zbrodni. Cały świat pogrąża się w nicość, a wyobraźnia, wzmożona do roli dominującej, każe ciągle i bezustannie przeżywać możliwe uniesienia nerwowe — najniebezpieczniejsze, gdy zostały tylko w dziedzinie abstrakcji.

Stają się bowiem tem, co pospolicie w sferze miłosnej zowie się żądzą, a co jest rozpaczliwą, nieubłaganą zaciętością i przekleństwem kobiety. Przedewszystkiem żądza niweczy to, co stanowi podstawę istnienia pewnej wzniosłości i piękna czynów kobiecych — to jest dumę. Zeżre ją, zje — nie pozostawi nawet cienia. Im bardziej dumną i wyniosłą była dusza kobiety, tem srodzej unurza się w zupełnem spodleniu i znicestwieniu wszelkiej ambicji — gdy żądza obejmie ją w swe posiadanie. Rzecby można, iż nawet wtedy następuje dziwny objaw chęci sponiewierania siebie, jakby mszcząc się na tej dumie, która była katem jej wolnej egzystencji.

Rozpaczliwe tortury jałowych nocy — przebudzeń się smutnych, chłodnych, w których wielkoduszność nie była w stanie zastąpić nie wyczutych, a drżących pod spragnioną pocałunków skórą, rozkoszy — wszystkie te ascezy, potworne i bezużyteczne, bijące w pustkę, zostawały pomszczone przez furję żądzy, której nic zwalczyć nie zdołało. Tem jeszcze większa była zawziętość i siła takiej tłumionej i niewyznawalnej żądzy w Renie, która chciała z dumy zrobić jedyną namiętność swego życia.

Nawałnica, z jaką zwalała się na nią żądza cielesna, czyniła wrażenie jakiejś nadprzyrodzonej, żywiołowej mocy. Nie była to ciekawa nowość, którą kobiety przyjmują z dreszczykiem zadowolenia, lecz było to tajemnicze, potężne odczucie, groźne i szarpiące przepowiednią upadlających faktów. I sama pewność, że stać się to musi, sprowadza prawie obłąkany nastrój i nawodzi jakby mgłę nieświadomości, w której poruszają się czyny, gesta, dążenia danej kobiety.

Pierwszym czynem takim Reny było właśnie to wysłanie listu do Halskiego i sposób, w jaki przyjęła jego odpowiedź. Jedno tylko wirowało w jej umyśle:

Mus zobaczenia go.

Odziała się w swoją białą sukienkę płócienną i nałożyła na głowę panamę.

Zaniechała zwykłych kokieteryj — włosy upięła nizko i gładko. Zaledwie podfryzowała je żelazkiem. — Bez śniadania wyszła na puste jeszcze ulice.

Chłód ten i pustka oprzytomniły ją. Stanęła pod jedną z kamienic i tępo wpatrzyła się przed siebie. Usiłowała nadać jakąś dyrektywę swym krokom. Przypomniała sobie, iż Halski pracował czasem rano w bibliotece publicznej.

Przypuszczała, iż jest tam już, a jeśli go niema, może nadejdzie. Bokiem chodnika, pod kamienicami iść zaczęła, jakby skradając się na czyn jakiś karygodny i zbrodniczy.

Oślepiający blask upalnego ranka rzucał jej skrzące płaty prosto w źrenice. Nie wzięła parasolki w zmieszaniu, z jakiem dom opuściła. Przechodnie ją potrącali, ona szła, zwalniając kroku w miarę zbliżania się do biblioteki.

I nagle stanęła.

Rozpoznała nagle szare cielsko bibliotecznego gmachu i las prętów żelaznego otoczenia. Ponad nią zwieszały się jasne, młode, wesołe, olbrzymie bukiety płaczących akacyj.

Trochę cienia i chłodu orzeźwiły ją. Wiatr poruszał delikatnie cienkiemi gałązkami, niosąc ze sobą jakieś subtelniejsze, miłe wrażenie.

Rena usiadła na murku, z którego wystrzelał las owych prętów, zakończonych złoconemi ostrzami dzid. Ręce jej opadły wzdłuż ciała. Zamknęła oczy. Chwilę była zupełnie zmożona i podatna do wszelkiej ofiarności...

Zdaleka zaturkotały koła dorożki i znów ucichły; potem rozległy się kroki mężczyzny i te zbudziły Renę, przypominając jej brutalnie rzeczywistość. Podniosła się ciężko i zajrzała przez ogrodzenie. U wejścia o monumentalnych, ciężkich kształtach, dostrzegła nieruchomą postać portjera. Podeszła ku niemu, zmuszając się do tego czynu, biorąc się niejako za kark.

— I to zrobisz... i to!...

Zapytała głosem drżącym:

— Pan profesor Halski?

Brzydki — trywialny mężczyzna odparł ze słodyczą:

— Właśnie wszedł przed chwilą do gmachu!

Zdziwiła się, że go nie ujrzała.

— Tak?...

Drżącemi rękami wydobyła trochę pieniędzy.

— Proszę... proszę go tu poprosić, powiedzieć, że ktoś, jakaś pani...

Wziął pieniądze i szybko znikł w długiej gardzieli ciemnawej sieni.

Za parę chwil, bijąc butami o kamienną posadzkę, powrócił.

— Pan profesor zaraz przyjdzie.

Rena odwróciła się i podeszła trochę ku krzewom, które zarastały dziko dziedziniec. Instynktownie ukryła się za jednym z nich.

Zdawało się jej, że jest kilkunastoletnią dziewczynką, która popełnić ma jakiś karygodny występek. W tej chwili z gmachu wyszedł Halski i stanął na środku alei, rozglądając się dokoła. Zdziwiła się, iż wydał się jej tak w oddaleniu mały, drobny, szczupły — nie imponujący. Zdawało się jej, że odzyskała odwagę, że mieć będzie sił dosyć do zmagania się z nim.

Z pewną efronterją wysunęła się z poza krzaków.

— To ja! — wyrzekła, wyciągając rękę.

On cofnął się i przypatrywał się jej chwilę z pod zmrużonych powiek.

— To... pani? — zapytał.

— Czy spodziewał się pan kogo innego? — rzuciła mu jakby wyzywająco.

Na twarzy jego zarysowało się prawie uradowanie — coś, z czem witamy jakieś miłe, radosne zjawisko.

— Może... w każdym razie na panią nie czekałem!

Zbliżył się — i w miarę tego zbliżenia twarz jego stygła, przybierała wyraz obojętny, a Rena zaczynała czuć, iż pewność ją opuszcza, natomiast furja jakaś, połączenie nienawiści z chorobliwą tkliwością nerwową, występuje i zatapia ją w odmęcie swoim.

Całe snopy fluidu biły w nią taranem. Potarła ręką twarz, zacięła usta.

Stała nieruchoma i czekała.

— Czem mogę pani służyć? — zabrzmiało z ust jego obojętnie.

Zdobyła się na całą moc woli. Dobyła ją z głębin duszy. Cofnęła się trochę, bo żar jakiś owiewać ją począł.

— Chcę z panem chwilę porozmawiać.

— Służę pani!

Stanął przy jej boku, jakby gotując się do wspólnej przechadzki po ścieżkach ogrodu. Ruchy miał niedbałe i zauważyła mimowoli, iż przypominał jej jednego z aktorów, który grywał często role salonowe. Ta poboczna myśl nie ochłodziła jej. Przeciwnie, raczej podnieciła, gdyż podniecający jest urok komedjantów wraz z całym ich aparatem na wrażliwość kobiecą.

— Nie tu! — wyrzekła — nie tu...

Zastanowił się chwileczkę, wreszcie zdecydował:

— Chodźmy do gmachu!

Skierował ją swym chodem we wnętrze ciemnej sieni. Wionęła w nią bielą swej skromnej sukienki i welonem, zwisającym aż do bioder. Usunął się i szedł cokolwiek za nią, patrząc, jak lekko i zręcznie posuwała się pod ciemnemi arkadami sklepień. Jakby wyraz lubości, z którą patrzą wyżyci mężczyźni na grację dziewczęcą — okolił mu usta. Zapomniał sam o niemiłem kołysaniu biodrami, które przybierał, chcąc zaznaczyć swą obojętną elegancję. Smukła prostota jej ciała pochłaniała go. Mimowoli pod cienką i wiotką osłoną płótna odgadywał jej nagość i wczuwał się w nią. Widział, że była bez gorsetu i tą wykwintną estetyką podbijała go.

Sień urywała się i przechodziła w dość szeroki korytarz, oświetlony w interwallach wysokiemi, gotyckiemi oknami, pociętemi na drobne szybki. Przez okna te lały się ukośno ogromne płaty słońca. Rena szła tak, ginąc co chwila w chłodnym cieniu, to wydobywając się odważnie na jasność zupełną. Biała jej sukienka muskała delikatnie brzegiem swym złotą taflę słoneczną.

Kroków jej słychać nawet nie było. I powoli Halski zapragnął, aby ten czysty kształt kobiecy szedł przed nim tak ciągle, wiodąc go wśród jakiegoś labiryntu, jakby mauzoleów życiowych.

Uczucie rozkoszy wzrokowej mieszać się zaczęło z przepojeniem jakiegoś spokoju, jakiejś pewności, której doznają mężczyźni w pobliżu chroniącej się przed bezcelową zmysłowością kobiety. Było mu to nieznane, a przecież było widocznie w podstawach jego istoty niezwalczone i nie wydarte — tylko na razie przytłumione nawałem błota, dozwolonego i suggestyjnie

1 ... 24 25 26 27 28 29 30 31 32 ... 36
Idź do strony:

Darmowe książki «Kobieta bez skazy - Gabriela Zapolska (gdzie mozna czytac ksiazki online .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz