Darmowe ebooki » Powieść » Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖

Czytasz książkę online - «Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Roman Jaworski



1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 ... 56
Idź do strony:
się wywodził.

— Rozumiem odpowiedź, że przez określenie nie chciałabyś spłoszyć uczuciowych sensów, czy też je pozbawić miłosnych treści.

— Havemeyer nudzi. O nic mi nie chodzi. Pospałabym chętnie.

— Czułem twoją miłość upalną, przewrotną. Dowiedz się, istotko zbałamucona i zakłamana, że ani chwilkę omdlały nie byłem, ani też pijany, że wobec wybryków twoich i dąsów użyłem podstępu i że oczyma zupełnie trzeźwymi obserwowałem lubieżne twoje praktyki ze mną.

— Nic nie pamiętam, panu się śniło.

— Nie burcz ponuro, pleców nie pokazuj i nie zaprzeczaj. Pragnę być Orgazem...

— W niczym nie przeszkadzam. Ględzenia mam dosyć.

— A ja przekomarzań dalszych nie zniosę. Proszę, odpowiadaj: miałaś przyjemność?

— Kiedy, jaką, po co?

— Tylko nie udawaj! Przyjemność czy miałaś dzisiaj w nocy ze mną?

— Spałam beznamiętnie, likierem byłam całkiem odurzona.

— Ale przed spaniem?

— Piliśmy zawzięcie.

— Czy mam ci pokazać twych zębów ślady na moich lędźwiach?

— Trud byłby zbyteczny, gdyż ukąszenia są dziełem moskitów.

Krawatu nie wiąże, ogarnia go wściekłość.

— A o zasadzkach na życie moje ukartowanych przez Yetmeyera również nic nie wiesz?

Ona oczy mruży, wysunęła głowę, zacięła usta, aż porwie się wreszcie i syknie zawzięta:

— Proszę nie wrzeszczeć, bo ściągnie pan ludzi. Nigdy nikomu nie dałam się dręczyć. Od tego jestem, aby sama sobie zadawać męki!

— Powiesz natychmiast, czy przygotowują w Weselu Orgaza dla mnie śmierć podstępną? — ryczy Havemeyer zzieleniały, drżący.

— O niczym nic nie wiem. Nic mnie nie obchodzi. Skąd przypuszczenie? Pan mi obojętny, więc nie badałam...

W skoku nieprzytomnym na łożu uklęknął i z pełnym rozmachem policzek wymierzył. Jak slepoń624 łapczywy i napastliwy bzyknęło klaśnięcie. On głowę pochylił i rozpacz wstydliwą swego porywu na łonie jej skrywa. A baletnica oszołomiona, z pręgą różową na liczku lewym, wyprostowana, jak w trumnie leży. Powieki spuściła, została uśpiona. Woskowy profil klasyczną dumę mrozi i ścina, bo w nic już nie wierzy. A-to-tso? — szepcze, A-to-tso! — wzywa.

Omar całą scenę przez wydrążenie w fotelu zoczył625. Już się przekonał, że dawny pan jego to pospolity, nowoczesny brutal. — Można kobietę sprać rózgą, szpicrutą, porwać za włosy, ugodzić sztyletem, ale niewieściego oblicza mężczyzna prawdziwy nie dotknie inaczej, jak ustami tylko. Ten kolekcjoner, to bydlę prawdziwe, do demokratycznej postępowości i do współczesnych myślowych światów przystosowany pierwszy kandydat na krzesło w senacie, pomiędzy braćmi flaszkomyjami626, kalikantami627, gazeciarzami i podobnymi uludowionymi dygnitarzami, co atmosferę całej Europy pospolitości wypocinami już zagiździli628, a uczciwością przezwawszy podłotę, honornej hołocie poprzypinali ordery na zady. Wart jest Europy ten Amerykanin. Spotka go jeszcze z mej strony oplwanie demonstracyjne i coram publico629, bo na nic innego świntuch nie zasłużył. Obecnie jednak zapobiec muszę powrotnej fali tych gwałtowności i nie pozwolę na dalsze znęcanie się nad Ewarystą!

Książę pocwałował pod drzwi balkonu i tam pazurkami zupełnie nieznośnie i niedwuznacznie czemcha630 o podłogę. Odgłos harmideru po całym piętrze skrada się i wdziera. W ten sposób chmyzek631 mocno zadzierżysty usunąć się stara Havemeyera i przerwać raz wreszcie seans erotyczny.

— Omar! Gałganie, uwziąłeś się chyba, by za wszelką cenę mnie skompromitować! — strofuje gniewny pogromca niewiasty.

— Już ja ci odpowiem w chwili odpowiedniej. Proszę mnie wypuścić. W zadusznej alkowie porannej pogody nie warto marnować. Kawaler szlachetny z wysokiego rodu o takiej porze wyjeżdża konno, w sportach się trenuje, pada w pojedynku albo zabija, albo też w końcu powraca dopiero z myśliwskiego klubu, od bakarata632 czy znanej tinglówki. O świcie języka na łamigłówki dialektyczne nikt nie poniewiera, ani pijackie wszczyna porachunki. Witają jutrzenkę burdami w szynkowni czy też w zamtuzach633 wyłącznie żołdacy zawsze niewybredni, urzędnicza sfora, sfora powtarzam, a nie żadna sfera, po każdym pierwszym każdego miesiąca lub też im podobne drobnego mieszczaństwa paskudne podpory. Filarom społecznym takie rynsztokowe ekstrawagancje są niemal niezbędne, gdyż z nich one czerpią swe zbawcze pomysły do odnawiania wszechmoralności. Szkoda mi czasów, kiedy to nachalny civis634 i wyborca, dostawszy po mordzie, od razu wyznawał, że próżnię ma w głowie, że cały aparat do wyczuwania setnych subtelności nie funkcjonuje i że morałami nie wolno jarmarczyć635. O współczesności nie mogę myśleć. Placek makowy był niedopieczony i bardzo zaszkodził mym kiszkom nerwowym. Proszę mnie wypuścić! Zaczerpnę nieco świeżego powietrza, popatrzę na ludzi, tych nowych, tych przyszłych i na ich głowy wyrzygam się chętnie.

— Przestań już bzduczeć636, przekorny zrzędo! Znarowiony jesteś, a złego brzucha dostałeś637 w dodatku, co, jak wiadomo, w jednym okamgnieniu każdy światopogląd, najcenniejszy nawet, obala i zmienia. Wyjdziemy razem.

— O to tylko chodzi, ty prekursorze wyfraczonych zbirów!

Ewarysta leży wciąż nieruchoma i w próżnię wziera, gdzie się poniewiera ostatnia chimera638. Liczko nieco puchnie i bruśnieć639 zaczyna. Natomiast w głowie robi się jej bystrzej.

Orgaz, we fraku na ramię rzuconym, byczy się640 wytwornie, sztywny ukłon składa.

— Kiedy będzie wolno odwiedzić ciebie, moja ukochana?

— Kiedy pan zechce...

Wysuwa się nędznie, jak gad z oczerecia641. Nieznośnego smerdę z sobą wyprowadza i nie zauważa dwóch tylko, ogromnych łez poweselnych, które łysnęły światełkiem zbójeckim pod powiekami spoliczkowanej. Donna Ewarysta w sobie nadsłuchuje. Jest powołanie kobiecej dumy i sołtysowa rozbrzmiewa fartaszka642 na pomstę okrutną za zmarnowanie umiłowania, za zmizerowanie rozkoszy cudackiej, za przegadanie tajności całej i za łotrowskie sponiewieranie. Gdyby Dawidek pacambuł643 już nawet nie zechciał, Orgaz chowierał644 teraz musi zginąć. Camera obscura i Podrygałow i ślubny kobierzec... wszystkiego użyje, wszystkim się posłuży... Taniec trzech uśmiechów wypadnie wspaniale! Udźwignie ciężar doskwiernej645mądrości, którą nabyła dzisiejszej nocy i z tym ołowiem na duszy, na sercu, pohasa sobie bez zaprzestania, aż do ołtarza, do ublubieńca, do samego zdechu646...

Havemeyer kota wypuszcza na schody. Omar się odwraca, pyszczek otwiera, dławi się i charcze.

— Połknąłem tyle po tobie niesmaku, mój miliarderze, że na wymioty ciągle mi się zbiera. Najbardziej niestrawne są dla mnie okazy dorobkiewiczów, tych legendarnych eksuliczników, skromnych pastuszków, gazet sprzedawaczy, sprytnych kuchcików czy pomywaczy uchodźczych okrętów. Gdy dzięki zdolnościom, raczej machinacjom, dochrapią się wreszcie w bankach depozytów, lub gdy liberię wdzieją państwową, nad każdym życia bujniejszym objawem, nad uskrzydloną jakąkolwiek myślą bez względnie się pastwią. Kochania nie znają, ani też radości. Zszargać, doskulić647, zatruć i wyszydzić, to libertynów tych opryskliwych najwznioślejsza pasja. Miłować? — pytają — dlaczego i po co? Co mamy z tego? Oni chcą mieć rację na posterunkach, gdzie straż pełnić może wyłącznie fantazja. Myśli celowość niby to hodują, a przecież wiadomo jest wszystkim od dawna, że pomysł pudłuje, gdy nie wyniańczy go wyobraźnia, która wzorowo pieluszki przewija i nikłe niemowlę ścisłego myślenia poprawnie odkarmia. Praktyczna barbaria! Chełpi się zazwyczaj, że racjonalizm współczesny funduje. Bezczelna hałastra do cieniów Voltaire’a648 śmiało się przypina! A wszystko dokoła więdnie, dogorywa, bo oni panują, rządzą i dyktują. Ja, książę Omar, ryzykant i bankrut, typ wraży i smutny, nieobowiązująco, tylko wskutek mdłości i męczącej czkawki, chory na puchlinę abderyckich649 wstrętów, z tęsknotą wspominam bezprzyczynową, irracjonalną, kosmiczną miłość, od której wszelkie tworzywo pochodzi, tę atmosferę, bez której myśl zdycha, ten płomień, te wody podniecające siebie nawzajem, aby życie było.

Karierowicze Wschodu i Zachodu, na myśli ugorach zdrętwiałe badyle, piskuny wylęgłe w uczuć kołbaniach650 — łączcie się ze sobą w zjednoczone stany skrzeczącej miernoty! Wy wszystkie białe, czerwone, zielone, międzypaństwowe sojusze tępoty, ty narodowej plotki poczwaro, mafio sprzysiężona do spędzania płodów, gmerków651 trybunale do prześladowania myśli ukochanej Teraźniejszości! Tobie wszechmocna, twemu pojednaniu wielkich hołodrami652 po lewej stronie i po stronie prawej na pożegnanie, z nudów i bez żartów wzgardę wypowiadam, a przez delegata czczości wypranej z wszelkiego kochania, przez Havemeyera, waszego fifaka653 — szanownym panom wszystkim do pospołu policzek wymierzam!

Fuknął opryskliwie, pazurami wyciął Havemeyera w prawy policzek, wywrócił koziołka, po czym już dostojnie, rzygając po schodach, zeszedł do ogrodu.

— Fiksum-dyrdum cierpi654 — rzekł kolekcjoner, krew ocierając jedwabnym fularem.

Cześć myśli szarej, zmechanizowanej!

Pchnął okna na oścież, w fotel się wywalił swego gabinetu. Duwa655 ciemnosiwy, długoletni pieszczoch, najniezawodniejszy z listonoszów wszelkich, do pokoju wpada, ochrypły, zdyszany i zapocony. Na biurku siada. Szyfrową depeszę przywozi na szyi. Odczytywanie jest długotrwałe. Jakoś się klei.

„Wyspa Wight. Postój pierwszy. Po północy druga. Kalaputryna656. Papież coś zmiarkował. Noc była łagodna. Nieustannie gęgał657. Chciał rewidować moje kuferki. W jednym kardynał. Nie pozwoliłem. Towarzyszów zmotał i rewolwerami wszyscy mnie zmusili do lądowania. Do sanatorium, gdzie leczą choroby krtani, uszu, nosa, z aparatem wpadłem. Ogólne kichanie i przerażenie. Pożądany popłoch. Wówczas zaufania kwestię postawiłem. A-to-tso przeklinał, więc w twarz go wyciąłem. Osłupiał. Zdurnieli. Szybko rewolwery odebrałem wszystkie. Dobrowolnie potem kardynalne pudło lekko uchyliłem. Gdy majtki kobiece na wierzchu ujrzeli, od śmiechu ryczeli. Wytłumaczyłem, że Eskimoskę, wielką elegantkę, mam za kochankę. Papież przepraszał i błogosławił, ale obstaję, by był pojedynek kiedyś w wolnej chwili, gdy będzie na rękę takie załatwienie z A-to-tso rachunków. Draniaszki ufają mi już bezwzględnie i uważają, żem przedni kieptarz658. Nie przeczuwają, co wkrótce ich czeka. Po przepłukaniu ust, gardziołek, nosów, ale w restauracji, gdzie zapłaciłem rewolwerami skonfiskowanymi, i po nadaniu niniejszej depeszy, wsiadamy, jedziemy. Jesteśmy weseli. Niezbyt dokładnie szyfry pamiętam, więc myłki możliwe. Sahibie! — konstrukcja! Do stopek się ścielę. Sadhus Onczidaradhe”.

Zapalił cygaro, odrzucił kołnierzyk i zdjął lakierki. W pantoflach duma.

— Dlaczego z reguły niemal tak się dzieje, że człowiek pokroju mnie podobnego w kałalbałyk włazi659? Stanowczo za mało dotąd uwagi poświęcałem sobie. Kto właściwie jestem? Nie mogę uwierzyć, aby tak było, jak gromił książę, czyli bym koniecznie miał występować jako ten typowy i godny delegat najmiłościwiej nam dziś panującej na obu półkulach wszechprzeciętności. Omar mnie obraził. Wcale nie uznaję tyranii szalbierzy, udzielających sankcji moralnej nonsensów żołnierzom. Powodu tylko odnaleźć nie mogę, po co i dlaczego unosić się gniewem? Nic mnie nie wiąże z czasem teraźniejszym ani też z przeszłym. Przyszłość mnie zajmuje, a takie spojrzenie do wniosku zmusza, że właśnie jesteśmy w przededniu połogu cywilizacji zupełnie nowej. Wypadek jest ciężki i świat jest chory na zakażenie myślenia mikrobów. Silną gorączkę, ubezwładniającą, obecnie przechodzi. Czy kto mych bliźnich współczesnych ocali, w to szczerze wątpię. Na zanudzenie siebie i drugich wraz z potomkami są wszyscy współcześni z góry skazani. W myśl założenia tego prostego, koniec ich przyspieszam przez zakupienie i urządzenie Wyspy Zapomnienia. Że mało mówię i że nic nie piszę, z tej tylko przyczyny skromniutkiej wynika, iż nie mam do kogo, bo nikt nic nie słyszy. Dziś nic nie wolno, wszystko jest dla ludu „pracującego”, dla inwalidów rozbohaterzonych i dla tych skarbów, które państwo trwoni z wielkim namaszczeniem. Chcąc zrobić cokolwiek, nie można pytać, gdyż zaraz zabronią. Jeśli coś się stało, zawdzięcza istnienie wyłącznie zrządzeniu, że dawno było niedozwolone albo zostało wnet zakazane tuż po narodzeniu. Przygotowując podkop zasadniczy pod mumię kultury dawno pogrzebanej, z zamiarem zbrodniczym nie bardzo się kryję, gdyż ogrom kontroli demokratycznej jest zapatrzony od świtu do nocy w bezbrzeżne ziewanie współobywateli, którzy upadają wprost pod ciężarem gąb rozdziawionych nad własną pustką. Nikt paradoksów dziś żadnych nie mówi, ani też pisze. Paradoksy żyją, najlepsze ze wszystkich, jakie kiedy były. W dzisiejszych stosunków układzie zagmatwanym przyjąłem dewizę: drudzy są od tego, by głupstwa gadali, ile tylko mogą, ja zaś żyję po to, abym mądrze milczał, przemądrze milczał i nigdy nikogo ani nic nie słuchał.

Widzę mnóstwo rzeczy, wszystko niemal słyszę. Nic mnie nie porywa ani nie rozczula. Siła namiętności czy mnie opuściła, czy nie nawiedziła. Nerwowy nie jestem. Spokojnie przyjmuję i w tempie roztropnym oddam, co należy. Fachowej roboty nigdy nie ceniłem. Urządzenie świata, takie niewygodne, uczy dość wymownie, że specjaliści mają dar niezwykły do wyjawiania niedoskonałości szczególnych pomysłów i że nad przepaścią nie do przebycia wnuki wynalazcy całymi latami dumają z rozpaczą o ograniczeniu ludzkiego umysłu. Pracę natomiast, tę opiewaną i zachwalaną, o tyle uznaję, o ile można brać ją na pół serio, jako ochronę przeciw ludożerstwu oraz jako środek — dotąd niezawodny — choć nader powolny, na wytępienie zbyt rozmnożonego rodzaju ludzkiego. Nie zarobiłem dotychczas jeszcze grosza choć jednego. I wszystko jedno, czy wydam tyle, co teraz zużywam, czy sto razy więcej. Mniej mieć nie mogę, a tylko więcej. Demokratyczna w tym tajemnica, jak mnożyć miliardy, byle spoczęły w papierach, w gotówce, i byle właściciel nie uległ chętce nabycia wśród swoich nieruchomości nieco rozległych.

Dziwić się nie lubię nikomu, niczemu, bo to liryczne wprowadza nastroje, których nie wyczuwam. I to mnie różni od Yetmeyera niemal zasadniczo. Zresztą we wszystkim zgodzić się z nim mogę, choć słówkiem nie pisnę. Walki nie znoszę, bo przegrać łatwo, co upokarza. Przy przeciwnościach trwam w pewnym uporze czysto sportowym i tylko tak długo, jak długo wnioskuję roztropnie, na chłodno, że kalkulacja czy przechytrzenie niebezpieczeństwo rozgrywki umorzy. Z tym przekonaniem wciągnąć się dałem w tutejszą kabałę z Weselem Orgaza. Wiem, że mi coś grozi, lecz manewruję, by ostatecznie nie popsuć zabawy

1 ... 26 27 28 29 30 31 32 33 34 ... 56
Idź do strony:

Darmowe książki «Wesele hrabiego Orgaza - Roman Jaworski (dostęp do książek online txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz