Darmowe ebooki » Powieść » Profesor Butrym - Jerzy Żuławski (czytanie książek TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Profesor Butrym - Jerzy Żuławski (czytanie książek TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski



1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32
Idź do strony:
go naprzód i w dół, rwą się jakieś niewidzialne nici, do pleców jego, do rąk, do głowy, do nóg przywiązane. Wyciągają się, prężą i pękają. Nie mogą go wstrzymać. Idzie naprzód. Odchodzi od niej. Ciężko mu iść. To takie bolesne. To już nie nici, ale nerwy jego własne, żyły, krwią czerwoną tętniące, sieć cała żywa, którą musi przerwać i iść, iść...

— Stało się — rzekł na ulicy i odetchnął głęboko.

Epilog

Z czołem przyciśniętym do szyby wagonu patrzył Butrym w noc i pustkę. Deszcz zimny, jesienny ściekał po zamglonym szkle, poza którym błysnęło tylko czasem światło przed domkiem dróżnika lub zapłonęły lampy małej stacyjki, szybko w pędzie mijanej. Nieustanny zadyszany, twardy łoskot kół, czasami gwizd przeciągły, w ciężkim powietrzu bez echa się gubiący i znów szelest łaskotliwy i zaciekły kropel deszczowych w szybę siekących.

W przedziale światła były przyćmione, rolety od strony korytarza zasunięte szczelnie.

Coś się poruszyło w cieniu na poduszkach siedzenia. Profesor zwrócił głowę i począł nasłuchiwać czujnie. Uniósł się wreszcie ostrożnie i spojrzał. W słabym obrzasku, przez zieloną na lampie osłonę bijącym, widniała jasna główka dziecięca. Chłopiec oczy miał zamknięte, ale poruszał wargami, jakby rozmawiał z jakimś widzeniem co go snać we śnie naszło.

Ojciec z zapartym oddechem nasłuchiwał przez chwilę, aż wreszcie widząc, że chłopak śpi znów spokojnie, wrócił na dawne miejsce przy oknie.

— Cóż robić, cóż robić — szeptał do siebie — nie było innej rady!

Siedział znów i dumał.

Przesuwały mu się w pamięci dzień po dniu te miesiące, które upłynęły od owego pamiętnego dnia przedwiosennego. Miesiące męki, szarpania się i coraz głębszego rozdziału. Miesiące, które mu twarz pokryły zmarszczkami i przybieliły siwizną włosy na skroniach.

— Powinienem był już wówczas wiedzieć, że tak się stanie — myślał.

Tak, powinien był wiedzieć, a jednak...

Jednak walczył jeszcze z jakąś rozpaczliwą, nieokreśloną nadzieją, że da się naprawić, to co zepsute już było niepowrotnie, że znajdzie się siła, mogąca zasklepić tę rysę z każdym dniem głębszą i szerszą, i bardziej otwartą. Walczył z własnym żalem, z pamięcią swoją, walczył ze wstrętem, który go od niej odpychał i znów z miłością swoją, co go do nóg jej ciągnęła, pragnąc pokonać jedno z dwojga, które się słabszym okaże. Ale oba uczucia były jednakowo silne — i miłość, i wstręt, więc męczył się w potworny sposób i ją zamęczał przy sobie.

I znowu szukał w jej duszy odruchów, które by mu pozwoliły rozpocząć życie z nią po prostu od nowa. Jak szpieg czatował na jedną myśl jej: aby kiedykolwiek w słowach, w oczach, w zadumaniu bodaj wyczytać, że tego, co się stało, chociażby przez moment jeden żałuje. A kiedy moment taki sam ze siebie nie przychodził, usiłował go wywołać za wszelką cenę w sposób zarówno nierozumny i naiwny, jak okrutny. Bywało, że w rozmowach długich, nasyconych jakąś chorobliwą elektrycznością nerwów, przypominał jej całe przejście, rozgrzebywał każdą okoliczność, każdą bliznę rozdzierał i z niewypowiedzianą męką dla samego siebie znęcał się nad nią w słowach bezlitośnie, wciąż w głupiej i śmiesznej nadziei, że tą pośrednią drogą wywoła w niej żal, którego czekał jak odkupienia.

A w niej wzbierał istotnie żal, coraz większy i głębszy, ale tylko przeciw niemu.

— Nie umiesz być dobrym! Nie umiesz zapomnieć! — krzyknęła raz.

Rozłożył ręce ruchem bezradnym:

— Nie umiem.

Wreszcie współżycie ich, od dawna już niedobre, stało się teraz jakąś piekielną parodią małżeństwa. Nie było już między nimi rozmowy, która by na obopólnych wyrzutach nie utknęła, nie było postępku, którego by drugie nie brało za cios przeciw sobie wymierzony, wyrazu, za którym nie podejrzewaliby wzajem ukrytego zamiaru obrazy lub dokuczania.

Dla niej stał się mąż czymś najzupełniej obojętnym, co tylko wisiało nad nią, jak zmora życie jej zatruwająca, nie mogła i nie chciała zrozumieć walki, która się w jego duszy, bądź co bądź do obłędu ją kochającej, odbywała.

Rzekł raz do niej, w wybuchu szczerości, gdy się na postępowanie jego uskarżała:

— Kocham cię i właśnie dlatego cię męczę!

— Więc raczej nie kochaj, a pozostaw mnie w spokoju! — odparła.

A on myślał ciągle, że właściwie tak łatwo mogłaby ona wszystko zmazać i naprawić!... Jedna, jedna chwila i tylko te słowa z głębi duszy wypowiedziane: „Żałuję tego, co się stało”. Łudził się, że to by wystarczyło.

Ale ona nie umiała kłamać, a żalu nie odczuwała żadnego.

Gdy wreszcie spostrzegł bezcelowość i fałszywość swojej drogi, było już za późno. Byli w dwóch odrębnych światach myśli i uczuć, porozumienie stało się rzeczą wręcz niemożliwą.

Więc oto odjeżdża z synem w świat.

Aby nie wrócić.

Pożegnała go obojętnie, prawie wesoło raczej, jakby zadowolona, że się pozbywa nareszcie gniotącego ją ciężaru. Nie robiła mu żadnych wyrzutów ani wymówek, owszem zapewniła go na rozstaniu, że dobrze mu życzy. Spokojnie roztrząsała z nim materialną stronę nowego układu ich życia.

Widział, że jest już dla niej niczym, tak dalece niczym, że nawet... dobrze mu życzy, byle tylko przy niej się nie znajdował.

A on, stanowczy na pozór, chłodny i spokojny, drżał cały na zewnątrz. Było już wszystko gotowe, a on odwlekał jeszcze chwilę wyjścia z domu, jakby się jeszcze czego spodziewał, jakby się w ogóle mógł jeszcze spodziewać czego. Wbrew wszelkiej logice i wszelkiemu prawdopodobieństwu zdawało mu się, że stanie się jeszcze coś niespodziewanego, że ona powie jakieś słowo, jakiś gest uczyni, po którym po dawnemu, po dawnemu w ramiona ją ogarnie i okrywać będzie pocałunkami, witając cud nowego świtu, nowego życia wspólnego po tej straszliwej męce ostatnich lat i miesięcy.

Nic z tego.

Podała mu rękę z lekkim, przelotnym uściskiem.

— Bądź zdrów.

— Bądź zdrowa...

— Przycisnął usta do jej dłoni...

Czuje jeszcze w tej chwili: palą go wargi stęsknione.

Jedzie w świat, aby nie wrócić.

I wiezie miłość swoją ze sobą. Swoje życie zepsute i swój sponiewierany los.

A ona tam została — spokojna, zrównoważona, nic sobie niewyrzucająca, rada, że wolna jest nareszcie...

„Miłość wszystko przebacza” Kto to powiedział? Święty Paweł? Och, nie! Po stokroć nie! Miłość wiele wymaga, przebacza tylko... obojętność.

Ukrył twarz w dłoniach.

— Tatusiu — zakwilił rozespany głosik.

Powstał i nachylił się nad posłaniem.

— Śpij, malutki, śpij...

— Kiedy mama tu była...

— Mamy nie ma, synku. To ci się śniło tylko.

— Ale mamusia przyjedzie za nami?

— Tak, tak. Przyjedzie. Może przyjedzie.

Chłopiec usiadł i przecierał oczy piąstkami.

— Czy to jeszcze daleko?

— Oj, daleko! Śpij spokojnie.

— A jak daleko?

— Rano będziemy w dużym mieście. Tam wysiądziemy z pociągu i pójdziemy do takiego dużego hotelu i będziemy chodzić po prześlicznych błyszczących ulicach, a potem prześpimy się w łóżku...

— A potem?

— Potem pojedziemy znów dalej, jeszcze jeden dzień i noc jedną... Malec położył znów głowę na poduszce.

— Aha, i tam mamusia do nas przyjedzie — mruczał, zasypiając — przyjedzie mamusia i przywiezie mi drewnianego konia, którego zapomniałem zabrać z domu. Ten koń ma wyrwany ogon, ale to nic, bo on i tak biega...

Zaległa znów cisza, mącona jedynie łoskotem kół i ciągłym, nielitościwym siekaniem deszczu o szybę.

Butrym wrócił do pierwotnej pozycji. Wsparł znowu czoło na oknie i patrzył w mroczną, zimną pustkę, z której — zda się — na próżno usiłował uciec pociąg, całą siłą pary pędzący. Pustka i noc szły za nim, ogarniały go, chłonęły. Rozpaczliwy, do zachrypłego jęku podobny gwizd wyrywał się z zadyszanych stalowych płuc maszyny i gasł w ciężkim od deszczu i mgły powietrzu.

Zdało się Butrymowi, że patrzy we własną przyszłość swoją.

I naraz zatrząsł się wszystkimi mięśniami.

Niespodziewanie, bez żadnego widocznego powodu, stanęły mu w pamięci — jasno i wyraźnie — zagubione słowa Firdussiego. Jak gdyby kto biczem nielitościwie ciął go przez twarz, przez serce. Zwinął się w nagłym bólu, jak robak kolcem przebity. Och, zapomnieć je, zapomnieć na powrót... Kiedy ich już we właściwej chwili nie pamiętał!

Złożone pięście117 przycisnął do ust, czoło wgniótł silniej w zimną szybę, jakby chciał zdusić myśli pod czaszką wirujące.

A jednak Firdussi miał słuszność... To także straszne, a przecież proste i jasne, i powinien był o tym i bez słów dziwnego Persa wiedzieć.

„Własne niedołęstwo człowieka, który zeszedł dla kobiety z prawowitej drogi ku gwiazdom, wywołuje grzech dookoła i on w nim ginie. Zgwałcony los się mści — i on poniesie karę — bez oczyszczenia...”

Huczały mu teraz donośnie te słowa w uszach jak łoskot miedziany i złowrogi.

„... i on poniesie karę bez oczyszczenia!”

On sam...

Spojrzał na syna śpiącego cicho z rozchylonymi usty i zwiniętymi w piąstki drobnymi dłoniami.

A to dziecko? Czy i ono ponosić ma karę?

„Do siódmego pokolenia ścigać was będę...”

Szarpnął się w sobie i oburzył.

Nie poddawać się! Nie poddawać! Proroctwom wszystkim i wszystkim tajemnym mądrościom na przekór tak nie będzie! Poza tą czarną nocą jest świt! Poza tym duszącym, śmiertelnym przygnębieniem życie musi być!

Jeśli nie dla niego, to dla tego dziecka musi być życie. Wychowa je w wielkości duszy, nauczy gardzić ponętną a trupią słodyczą, którą poi kobieta!

Aby syn był lepszy od ojca.

Najwyższe, święte przykazanie życia!

Naraz odczuł raczej niż spostrzegł, że mrok się przerzedza. Gdzieś daleko spoza wypłakanych, ciężkich chmur jesiennych wstawał świt przedporanny. A w słabym, szarym obrazku budził się dokoła pędzącego pociągu krajobraz obcy: szeroki, płaski, chłodny.

Butrym patrzył długo na coraz wyraźniejsze zarysy rzadkich drzew, na rozsiane przy drogach domy murowane, na długie, dobrze uprawne zagony ziemi czarnej i tłustej, w rozpaczliwie jednostajną pokrajanej szachownicę.

Wreszcie gwizd przeciągły, triumfalny rozdarł powietrze, pociąg dojeżdżał do stacji wielkiego miasta. Butrym drgnął z lekka i wzniósł dłoń, jakby żegnając czy błogosławiąc mrok, który uciekał... Wargi poruszyły mu się mimowolnym, na poły gorzkim, bolesnym na poły szeptem:

— Laus tibi, femina...118

Przypisy:

1. Gdyby przynajmniej przy rycerskiej śpiewce... — fragment wiersza Juliusza Słowackiego pt. Pogrzeb kapitana Meyznera. [przypis edytorski]

2. panteizm — pogląd filozoficzny, według którego bóg i wszechświat stanowią jedność bytową. [przypis edytorski]

3. Dyktator, Wianek mirtowy, Iola, Eros i Psyche, Gra, Donna Aluica (La Bestia), Za cenę łez, Koniec Mesjasza, Gród Słońca — dramaty autorstwa Jerzego Żuławskiego. [przypis edytorski]

4. Dębicki, Zdzisław (1871–1931) — krytyk literacki, pamiętnikarz, felietonista i poeta okresu Młodej Polski. [przypis edytorski]

5. biódr — dziś poprawnie: „bioder”. [przypis edytorski]

6. cofając się z lekka wstecz — konstrukcja ta dziś uznana by była za błędną (pleonazm); poprawnie: cofając się z lekka ramionami. [przypis edytorski]

7. pojrzała — dziś raczej: rozejrzała się. [przypis edytorski]

8. extra dry — w odniesieniu do wina musującego: z nutą słodyczy. [przypis edytorski]

9. limoniada — lemoniada. [przypis edytorski]

10. per fas et nefas (łac.) — prawem i bezprawiem, wszystkimi środkami niezależnie od ich uczciwości. [przypis edytorski]

11. jeno — tylko. [przypis edytorski]

12. próżne — tu: puste. [przypis edytorski]

13. wynaleźć — tu: znaleźć. [przypis edytorski]

14. engagement (fr.) — umowa z artystą: aktorem lub śpiewakiem. [przypis edytorski]

15. Malczewski, Jacek (1854–1929) — malarz, najważniejszy przedstawiciel symbolizmu w Polsce. [przypis edytorski]

16. Wyczółkowski, Leon (1852–1936) — malarz, grafik, rysownik, jeden z najważniejszych przedstawicieli realizmu w Polsce. [przypis edytorski]

17. Stanisławski, Jan (1860–1907) — malarz, pejzażysta epoki modernizmu. [przypis edytorski]

18. Ruszczyc, Ferdynand (1870–1936) — jeden z przedstawicieli symbolizmu w Polsce. [przypis edytorski]

19. Sichulski, Kazimierz (1879–1942) — malarz młodopolski. [przypis edytorski]

20. welin — pergamin bardzo wysokiej jakości. [przypis edytorski]

21. gawot — forma muzyczna oparta na starofrancuskim tańcu ludowym. [przypis edytorski]

22. Bach, Jan Sebastian (1685–1750) — niemiecki kompozytor i organista barokowy. [przypis edytorski]

23. Beethoven, Ludwig van (1770–1827) — pianista i kompozytor niemiecki, jeden z klasyków wiedeńskich, prekursor romantyzmu w muzyce. [przypis edytorski]

24. towiańczyk — wyznawca towianizmu, ruchu religijnego o charakterze mistycznym, stworzonego przez Andrzeja Towiańskiego w połowie XIX wieku. Jednym z najważniejszych przekonań towiańczyków była mesjańska rola Polski. [przypis edytorski]

25. i nogim jego martwe całował — i nogi jego martwe całowałem. [przypis edytorski]

26. zrównanie — daw. równanie. [przypis edytorski]

27. Arrhenius, Svante (1859–1927) — chemik i fizyk szwedzki. [przypis edytorski]

28. Voila. Ici (fr.) — Proszę. Tutaj. [przypis edytorski]

29. Comment? Je ne comprends pas polonais (fr.) — Słucham? Nie rozumiem polskiego. [przypis edytorski]

30. Firdussi — nawiązanie do perskiego poety, Ferdousiego (940–1020 lub 1025), jego nazwisko tłumaczy się jako „Człowiek z raju”. [przypis edytorski]

31. Łabędź — charakterystyczny, jasny gwiazdozbiór na północnym niebie. [przypis edytorski]

32. Jestem człowiekiem z gwiazd — Dylogia Laus feminae była zaplanowana jako trylogia. Trzecia część miała nosić tytuł Człowiek z gwiazd. Niestety

1 ... 23 24 25 26 27 28 29 30 31 32
Idź do strony:

Darmowe książki «Profesor Butrym - Jerzy Żuławski (czytanie książek TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz