Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖
Rafael de Valentin postanawia popełnić samobójstwo. Jego życie zupełnie się nie układa — stracił rodzinę, nie udało mu się zrobić kariery dramaturga ani filozofa, przeżywa nieszczęśliwe miłości, a na dodatek traci ostatnie pieniądze w kasynie.
Przypadek jednak sprawia, że Rafael trafia do sklepu z dziełami sztuki, a tam znajduje fragment jaszczuru (skóry przeznaczonej m.in. do wyrobu galanterii) z inskrypcją w sanskrycie. Zdaniem sklepikarza, kto posiada ten talizman, może spełniać swoje marzenia, za każdym razem jaszczur jednak będzie się kurczył, aż zniknie, a właściciel umrze. Po zakupie jaszczuru, Rafael spotyka przyjaciół i postanawia rozpocząć nowe życie.
Jaszczur należy do cyklu Komedii Ludzkiej autorstwa Honoriusza Balzaka. Na serię składa się ponad 130 utworów, połączonych przez wielu powtarzających się bohaterów. Autor ukazuje człowieka niemalże jako przedmiot swoich badań obserwowany w różnych środowiskach. Ważnymi tematami Komedii Ludzkiej są finanse, obyczaje oraz miłość.
- Autor: Honoré de Balzac
- Epoka: Romantyzm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Jaszczur - Honoré de Balzac (biblioteka publiczna online TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Honoré de Balzac
— Paulina!
— Pan Rafael!
Skamienieli oboje, spoglądali na siebie chwilę w milczeniu. Rafael ujrzał Paulinę w tualecie prostej i pełnej smaku. Przez gazę, która skromnie przysłaniała jej gors, wprawne oczy mogły spostrzec białość lilii i odgadnąć kształty, które obudziłyby podziw nawet w kobiecie. Zachowała przy tym dawną dziewiczą skromność, niebiańską prostotę, wdzięk. Rękawkom sukienki udzielało się drżenie, którym pulsowało jej ciało w rytm przyspieszonego bicia serca.
— Och! Niech pan przyjdzie jutro — rzekła — niech pan przyjdzie do hoteliku Saint-Quentin zabrać swoje papiery. Będę tam o południu. Niech pan przyjdzie punktualnie.
Wstała spiesznie i wyszła. Rafael chciał iść za Pauliną, ale lękał się ją narazić. Został, spojrzał na Fedorę, wydała mu się brzydka; niezdolny słuchać muzyki, dławiąc się w tej sali, z wezbranym sercem wyszedł i wrócił do domu.
— Jonatas — rzekł do starego sługi, znalazłszy się w łóżku — daj mi pół kropli laudanum na kawałku cukru, a jutro obudź mnie dopiero dwadzieścia minut przed dwunastą... Chcę, aby Paulina mnie kochała! — wykrzyknął, spoglądając na talizman z niewysłowionym lękiem.
Skóra nie drgnęła, zdawałoby się, że straciła swą kurczliwość: bez wątpienia nie mogła spełnić chęci, która się już ziściła.
— Ha! — wykrzyknął Rafael, jak gdyby uwolniony z ołowianego płaszcza, który nosił od dnia, kiedy otrzymał talizman — kłamiesz, nie słuchasz mnie, pakt zerwany! Jestem wolny, będę żył! Więc to był lichy żart?...
Mówiąc tak, nie śmiał wierzyć własnym myślom. Ubrał się skromnie, tak jak chodził niegdyś, i postanowił iść pieszo do dawnego mieszkania, gdzie się oddawał bez lęku furii swoich pragnień, gdzie nie wzniósł się jeszcze ponad wszystkie ludzkie rozkosze. Idąc, widział już nie Paulinę z hoteliku Saint-Quentin, ale Paulinę wczorajszą, ową idealną kochankę, tak często marzoną, młodą dziewczynę inteligentną, rozkochaną, artystkę, rozumiejącą poetów, rozumiejącą poezję i żyjącą wśród zbytku; słowem Fedorę o pięknej duszy lub też Paulinę posiadającą koronę hrabiowską i dwa miliony jak Fedora. Kiedy się znalazł na wydeptanym progu, na pękniętej płycie kamiennej pod tymi drzwiami, gdzie tyle razy oblegały go rozpaczliwe myśli, jakaś starsza kobieta wyszła, mówiąc:
— Czy to pan Rafael de Valentin?
— Tak, dobra pani — odparł.
— Zna pan swoje dawne mieszkanie — rzekła — czekają tam na pana.
— Czy to zawsze pani Gaudin prowadzi hotelik?
— Och, nie, proszę pana. Pani Gaudin jest teraz baronową. Mieszka w pięknym własnym domu po tamtej stronie wody. Mąż jej wrócił. Ho, ho, ho! Przywiózł miliony... Powiadają, że gdyby chciała, mogłaby kupić całą naszą dzielnicę. Oddała mi gratis swoją dzierżawę i resztę czynszów. O, to zacności kobieta! Ani odrobiny nie zhardziała przy swoim majątku.
Rafael wbiegł na poddasze; kiedy przebywał ostatnie stopnie, usłyszał fortepian. Paulina siedziała skromnie ubrana, w perkalikowej sukni; ale krój sukni, rękawiczki, kapelusz, szal niedbale rzucone na łóżko, zdradzały zbytek.
— Och! Przyszedł pan! — wykrzyknęła, obracając głowę i podnosząc się naiwnym i rozradowanym ruchem.
Rafael usiadł koło niej, zaczerwieniony, zawstydzony, szczęśliwy; patrzał na nią, nie mówiąc nic.
— Czemu pan nas opuścił? — szeptała, spuszczając oczy i oblewając się rumieńcem. — Co się z panem stało?
— Och, Paulino, byłem, jestem jeszcze bardzo nieszczęśliwy!
— Tak! — wykrzyknęła roztkliwiona. — Odgadłam pański los wczoraj, widząc pana wykwintnym, bogatym na pozór... ale naprawdę, co, panie Rafaelu, to zawsze tak jak niegdyś?
Valentin nie mógł powstrzymać łez, które mu się zakręciły w oczach; zawołał:
— Paulino!... ja...
Nie dokończył, oczy jego zabłysły miłością, serce przelało się w spojrzenie.
— Och! Kocha mnie! Kocha mnie! — wykrzyknęła Paulina.
Rafael skinął głową, niezdolny był wymówić słowa. Na ten gest młoda dziewczyna ujęła go za rękę, ścisnęła ją i rzekła, to śmiejąc się, to szlochając:
— Bogaci, bogaci, szczęśliwi, bogaci! Twoja Paulina jest bogata... Ale, och, ja powinna bym dziś być bardzo biedna. Tysiąc razy mówiłam sobie, że to słowo: Kocha mnie! opłaciłabym skarbami ziemi. O mój Rafaelu! Masz miliony. Kochasz zbytek, będziesz szczęśliwy; ale powinieneś kochać i moje serce, jest w tym sercu tyle miłości dla ciebie! Nie wiesz? Ojciec mój wrócił. Jestem bogatą dziedziczką. Matka i on zostawiają mnie całkowicie panią mego losu; jestem wolna, rozumiesz?
Owładnięty jakąś gorączką Rafael trzymał ręce Pauliny i całował je tak gorąco, tak chciwie, że pocałunki jego były jak gdyby spazmem konwulsji. Paulina oswobodziła ręce, zarzuciła je na ramiona Rafaela i pochwyciła go; objęli się, ściskali i tulili z owym świętym i rozkosznym żarem, wolnym od wszelkiej ubocznej myśli, jakim przesycony jest jeden pocałunek, ów pierwszy pocałunek, którym dwie dusze obejmują się w posiadanie.
— Ach! — wykrzyknęła Paulina, opadając na krzesło — nie opuszczę cię już... Nie wiem, skąd mi się bierze tyle odwagi! — dodała, rumieniąc się.
— Odwagi, Paulino? Och! Nie obawiaj się, to miłość, miłość prawdziwa, głęboka, wieczna jak moja, nieprawdaż?
— Och, mów, mów, mów! — rzekła. — Usta twoje były tak długo dla mnie nieme...
— Kochałaś mnie tedy?
— Och, Boże, czy cię kochałam! Ileż razy płakałam tu, o, sprzątając twój pokój, bolejąc nad twoją i moją nędzą. Byłabym się zaprzedała diabłu, aby ci oszczędzić jednego zmartwienia! Dziś, mój Rafaelu — bo wszak ty jesteś mój — moja ta piękna głowa, moje to serce! Och, tak! Zwłaszcza twoje serce, wiekuiste bogactwo!... O czym ja mówiłam? — podjęła po pauzie. — Aha, już wiem: mamy trzy, cztery, pięć milionów, zdaje mi się. Gdybym była biedna, zależałoby mi może na tym, aby nosić twoje nazwisko, aby się zwać twoją żoną; ale w tej chwili chciałabym ci poświęcić cały świat, chciałabym być jeszcze i zawsze twoją sługą. Och, Rafaelu, ofiarując ci moje serce, osobę, majątek, nie dam ci dziś nic więcej niż w dniu, w którym raz tutaj — rzekła, pokazując szufladę — podsunęłam pięciofrankówkę. Och, jakże wówczas radość twoja była mi bolesną!
— Czemu jesteś bogata? — wykrzyknął Rafael — Czemu nie masz ambicji? Nie mogę nic uczynić dla ciebie!
Łamał ręce ze szczęścia, z rozpaczy, z miłości.
— Kiedy będziesz margrabiną de Valentin, znam cię, anielska duszo, ten tytuł i mój majątek nie będą ci warte...
— Jednego twojego włosa! — wykrzyknęła.
— Ja także mam miliony, ale czym są teraz dla nas bogactwa? Ach, mam moje życie, mogę ci je ofiarować, bierz je.
— Och, miłość twoja, Rafaelu, miłość twoja to cały świat. Jak to! Twoja myśl jest moją? Ależ jestem najszczęśliwszą ze szczęśliwych.
— Usłyszy nas kto — rzekł Rafael.
— Ech, nie ma nikogo — odparła z miluchnym dąsem.
— Więc chodź! — wykrzyknął Rafael, wyciągając ku niej ramiona.
Skoczyła mu na kolana i oplotła rękami jego szyję.
— Uściskaj mnie — rzekła — za wszystkie zgryzoty, które mi sprawiłeś, aby wymazać przykrość, którą mi czyniły twoje radości, za wszystkie noce, które spędziłam, malując moje ekraniki...
— Ekraniki?
— Skoro jesteśmy bogaci, mój skarbie, mogę ci powiedzieć wszystko. Biedne dziecko! Jak łatwo jest oszukać mądrego człowieka! Czyż ty mogłeś mieć białe kamizelki i czyste koszule dwa razy na tydzień, płacąc trzy franki za pranie na miesiąc? Ależ ty piłeś dwa razy więcej mleka niż ci wypadało za twoje pieniądze! Oszukiwałam cię na wszystkim: ogień, oliwa, no, a pieniądze! O mój Rafaelu, nie żeń się ze mną — rzekła, śmiejąc się — jestem osobą zbyt przebiegłą.
— Ale jakżeś ty robiła?
— Pracowałam do drugiej rano i oddawałam matce połowę zarobku z moich ekraników, a tobie drugą połowę.
Patrzyli na siebie chwilę, oboje ogłupiali radością i miłością.
— Och! — wykrzyknął Rafael — spłacimy z pewnością kiedyś to szczęście jakąś okrutną zgryzotą.
— Byłżebyś żonaty? — wykrzyknęła Paulina. — Och! Nie ustąpię cię żadnej kobiecie.
— Jestem wolny, kochanie moje.
— Wolny! — powtórzyła. — Wolny i mój!
Osunęła się na kolana, złożyła ręce i patrzała na Rafaela z nabożnym żarem.
— Boję się, abym nie oszalała. Jakiś ty milusi! — ciągnęła, wodząc ręką po blond włosach ukochanego. — Jakaż ona głupia, ta twoja Fedora! Jak mi było przyjemnie wczoraj, kiedy wszyscy ci mężczyźni skłaniali przede mną głowę! Jej nigdy nie bili brawa! Słuchaj, drogi, kiedy moje plecy dotknęły twego ramienia, usłyszałam w sali jakiś głos, który zawołał: „On tu jest!”. Odwróciłam się i zobaczyłam ciebie. Och! Uciekłam, miałam ochotę rzucić ci się na szyję przy wszystkich.
— Szczęśliwa jesteś, że możesz mówić! — wykrzyknął Rafael. — Ja mam serce ściśnięte. Chciałbym płakać, nie mogę. Nie cofaj mi ręki. Zdaje mi się,
Uwagi (0)