Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖
Kipling przenosi czytelnika w realia XIX-wiecznej angielskiej szkoły z internatem dla chłopców.
Tytułowy Stalky i jego przyjaciele przeżywają wiele zabawnych, a także dających do myślenia przygód, pokazują młode lata chłopców w świecie, który dla współczesnych nastolatków jest zupełnie obcy. Opowieść o Stalkym i jego kolegach pokazuje jednak, że skłonność do psot, ciekawość świata i przyjacielska solidarność u młodzieży są uniwersalne.
Stalky i spółka to utwór z 1899 roku, inspirowany szkolnymi wspomnieniami autora, ukazujący zarówno przygody chłopców, jak i wartości wychowawcze, ale także autorytaryzm ówczesnych szkół. Kipling zasłynął przede wszystkim jako autor Księgi dżungli, jego twórczość była kierowana głównie do młodzieży.
- Autor: Rudyard Kipling
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling
M’Turk czytał ówczesne dzienniki, był w ogóle dobrze poinformowany i korzystał z tego, gdy komuś chciał dokuczyć, jednakże nie wiedział, że Wake, zanim skończy trzydzieści lat, zostanie bimbaszim w egipskiej armii.
Hogen, Swayne, Stalky, Perowne i Ansell naradzali się, stojąc przy koniu, przy czym Stalky jak zwykle przewodniczył. Sierżant przyglądał się im niespokojnie, wiedząc, że większość pójdzie za nimi.
— Foxy’emu nie podobają się moi rekruci — rzekł M’Turk do Beetle’a żałośnie. — Może ty mu paru ochotników zwerbujesz.
Pełen dobrej woli Beetle wyłowił jeszcze dwu mikrusów — nie większych od karabina.
— Macie, Foxy! Oto mięso dla armat! Idźcie się bić za wasze ogniska domowe i ojczyznę, bydlaki małe — i to jak najprędzej.
— A Foxy mimo wszystko nie jest jeszcze zadowolony! — zauważył M’Turk.
Beetle zawtórował mu. Znaleziony w starym roczniku „Puncha” poemat zdawał się znakomicie ilustrować sytuację.
— Panicze, proszę się zachowywać spokojnie. Jeśli nie możecie pomóc, nie przeszkadzajcie.
Wzrok Foxy’ego wlepiony był w radę przy koniu. Przyłączył się teraz do niej Carter, White i Tyrrell, wszystko chłopcy wpływowi. Reszta, z miną niezdecydowaną, oglądała karabiny.
— Chwileczkę! — zawołał nagle Stalky. — Czy wolno nam wyrzucić tych gapiów za drzwi, zanim się zabierzemy do roboty?
— Rozumie się! — odpowiedział Foxy. — Kto chce zapisać się do korpusu, zostanie tu. Ci, którzy nie chcą się zapisać, wyjdą, zamykając za sobą cicho drzwi.
Pół tuzina poważnie myślących chłopców poskoczyło natychmiast, tak że gapie ledwo zdążyli uciec na korytarz.
— I czemuż się nie zapisałeś? — pytał Beetle, poprawiając przekręcony kołnierzyk.
— A wy?
— Po co? My nie idziemy do wojska. Prócz tego ja musztrę umiem doskonale, wyjąwszy, oczywiście, chwyty karabinowe. Ciekawe, co oni tam w sali robią?
— Układają się z sierżantem. Nie słyszeliście, jak Stalky mówił: „Jeżeli na to przystaną — zgoda, jeżeli nie — wszystko nam jedno”. Wezmą Foxy’ego na kawał — nie rozumiesz, idioto głupi? Za niecały rok idą do Sandhurst albo do Budy (szkoła w Woolwich). Nauczą się regulaminu, a potem pewnego pięknego dnia puszczą wszystko kantem. Myślisz, że jak się ma taką kupę lekcji nadliczbowych, chce się udawać wojsko dla zabawy?
— Albo ja wiem! Chciałem napisać o tym wiersz. — Byłbym ci się po nich przejechał...! Wiesz, coś w rodzaju ballady o „Łowcach psów...”.
— Nie radzę ci, bo King z pewnością rzuci się na ten cały korpus, jak byk na czerwoną płachtę. Nie pytano go o radę. Widzisz go, jak węszy i łazi dokoła tablicy z ogłoszeniami? Choć, pociągniemy go za język.
Niby to wałęsając się bez celu, zbliżyli się z niewinnymi minami do dyrektora93.
— A to co? — wykrzyknął na ich widok King, udając wielkie zdziwienie. — Byłem pewny, że uczycie się walczyć za ojczyznę.
— O ile wiem, kompania jest już pełna, prosz pampsora — odpowiedział M’Turk.
— Szkoda! — westchnął Beetle.
— A więc mamy czterdziestu mężnych obrońców! Jaki szlachetny gest! Co za poświęcenie! Nie wykluczam możliwości, że na dnie tego szlachetnego zapału jest też chęć uniknięcia zwykłych obowiązków. Niewątpliwie otrzymają też szczególne przywileje, jak chór i Towarzystwo Nauk Przyrodniczych — nie wypada mówić Łowcy Pluskiew.
— Przypuszczam, że tak, prosz pampsora — rzekł M’Turk z przekonaniem. — Wprawdzie pan rektor nic jeszcze o tym nie mówił, ale z pewnością jakieś przywileje otrzymają.
— Z całą pewnością!
— A jednak, mój drogi Beetle — King na pięcie odwrócił się do niego — możliwe jest, że gospodarze domów — niezbędny, choć poniekąd lekceważony czynnik w skromnym mechanizmie naszej egzystencji — będą również coś mieli do powiedzenia w tej materii. Życie, zwłaszcza życie młodzieży, to nie sama tylko broń i amunicja. Czasami zajmujemy się także przypadkowo nauką.
— Jak to bydlę jest wiecznie niezmienne! — mruknął M’Turk, kiedy King nie mógł ich już słyszeć. — Zawsze wiadomo, na co się da złapać. Widziałeś, jak go dźgnęło, kiedyśmy mówili o rektorze i specjalnych przywilejach.
— Niech się da wypchać. Mógłby się był zdobyć na przyzwoitość popierania korpusu. Wtedy ja mógłbym napisać balladę wykpiwającą tę całą historię; a tak muszę udawać zwariowanego entuzjastę. Mimo wszystko możemy jednak w pracowni wpychać Stalky’emu szpile, gdzie się tylko da.
— Naturalnie. Ale w liceum musimy udawać, że jesteśmy za korpusem kadetów. Nie mógłbyś napisać jakiego morowego epigramu à la Catullus na to, że King jest korpusowi przeciwny?
Beetle zajęty był właśnie tym szlachetnym zadaniem, gdy wrócił Stalky rozgrzany musztrą.
— Hallo, stary rębajło! — zaczął M’Turk. — Gdzież ubity pies? — Czy to obrona, czy wyzwanie?
— Wyzwanie! — odpowiedział Stalky, rzucając się równocześnie na niego. — Słuchaj, Turkey, dajcie spokój korpusowi. Myśmy to byczo zorganizowali. Foxy przysiągł, że nie wyprowadzi nas na ulicę, póki sami nie zechcemy.
— Nieprzyzwoite wystawianie na widok publiczny nieletnich dzieci, małpujących idiosynkrazje starszych. Fuj!
— Mówiłeś z Kingiem, Beetle? — pytał Stalky podczas pauzy w zapasach.
— Niekoniecznie, ale to jego miły styl.
— Posłuchajcie swego wuja Stalky’ego, który jest Wielkim Człowiekiem. Dalej: In- i exclusive Foxy każdego z nas po kolei — privatim i seriatim nauczy komenderowania półkompanią. Ergo94 i propter hoc95, jak będziemy w Budzie, w krótkim czasie zostaniemy zwolnieni od musztry. I w ten sposób, moi najdrożsi słuchacze, połączymy zdrową rozrywkę z nauką.
— Wiedziałem dobrze, wyrachowane bydlę, że ty zrobisz z tego jakąś lekcję nadliczbową — odezwał się M’Turk. — A za swą zakichaną ojczyznę umierać nie chcesz?
— Ani mi się śni, jeżeli tego mogę uniknąć. Dlatego dajcie już temu korpusowi spokój.
— Postanowiliśmy to już sto lat temu! — rzekł Beetle z pogardą. — King będzie wam zawracał głowę, nie my!
— To zacznij zawracać głowę Kingowi, natchniony wieszczu! Zrób jaki fajnowaty, klawy refren, każemy go śpiewać mikrusom.
— Słuchaj, chorobo jedna, patrz swoich ochotników, nie ruszaj mi tu stołem, jak piszę!
— A zresztą on i tak nie będzie miał o czym gadać! — skończył Stalky znacząco.
Co chciał przez to powiedzieć, zrozumieli dopiero w parę dni później, kiedy im przyszło na myśl pójść przyjrzeć się ćwiczeniom plutonu. Drzwi do sali gimnastycznej zastali zamknięte na klucz, przed drzwiami zaś stał mikrus na warcie.
— Co za bezczelność! — zawołał M’Turk, pochylając się.
— Nie wolno zaglądać przez dziurkę od klucza.
— Czyżby? Wake, bydlaku głupi, czy to nie dzięki mnie jesteś ochotnikiem?
— To nic nie znaczy. Ja mam rozkaz nie pozwalać nikomu zaglądać przez dziurkę od klucza.
— A jeśli my będziemy zaglądać, to co? — zapytał M’Turk. — Wyobraź sobie na przykład, że ci tu zaraz kości poprzetrącamy.
— Ja mam rozkaz fagasować96 na każdego, kto mi przeszkadza w służbie, a po musztrze korpus kadecki da mu lanie stosownie do prawa wojennego.
— Widzisz, jaka to cholera z tego Stalky’ego! — rzekł Beetle.
Ani na chwilę nie wątpili, że on to wszystko wymyślił.
— Ty sobie wyobrażasz naturalnie, że jesteś takim starym, srogim wiarusem na warcie — mówił Beetle, przysłuchując się dolatującemu z sali gimnastycznej szczękowi broni i głuchemu odgłosowi kolb dudniących po podłodze.
— Ja mam rozkaz nie wdawać się w żadne rozmowy, wyjąwszy tylko wytłumaczenie danych mi rozkazów — inaczej dostanę lanie.
M’Turk spojrzał na Beetle’a. Potrząsnęli głowami i odeszli.
— Jak Boga kocham, Stalky jest naprawdę Wielki Człowiek! — rzekł Beetle po długiej chwili milczenia. — Jedyna pociecha, że taka konspiracyjna zabawa doprowadzi Kinga do wściekłości.
Wyprowadzało to z równowagi nie tylko Kinga, ale członkowie korpusu milczeli jak ryby. Foxy, niezwiązany żadną przysięgą, powędrował ze swymi bólami do Keyte’a.
— Nigdy jeszcze w życiu nie zdarzyła mi się tak głupia historia. Zajęli gmach, obstawili strażami wewnątrz, pracują jak opętani.
— Ale dlaczego? — pytał stary wachmistrz.
— Żeby się nauczyć musztry. Nigdyście niczego podobnego nie widzieli. Jak ja każę im się rozejść — zostają i ćwiczą się w „trickach.” A na pole nie chcą wyjść — za nic na świecie. To wszystko jest mi podejrzane. Skoro jesteście korpusem kadetów, bądźcie korpusem kadetów i nie kryjcie się za zamkniętymi drzwiami.
— A co rektor na to mówi?
— Tego też nie rozumiem! — odpowiedział kwaśno sierżant. — Mówiłem staremu — nie daje mi żadnego poparcia. Chwilami myślę, że sobie kpi ze mnie. Nigdy, Bogu dzięki, nie byłem sierżantem w oddziale ochotników, za to zawsze szczerze żal było mi tych, którzy w oddziałach ochotniczych sierżantami być musieli. Pan Bóg łaskaw!
— Bardzo bym chciał ich zobaczyć! — westchnął Keyte. — Bo mimo wszystko, coście mi powiedzieli, nie rozumiem, do czego oni dążą.
— Ja nic nie poradzę, wachmistrzu! Poproście tego piegowatego, młodego Corkrana. To jest ich dowódca.
Nie można niczego odmówić staremu żołnierzowi spod Sobraonu a równocześnie jedynemu cukiernikowi w obrębie granic szkolnych. Tak tedy drżący ze starości Keyte przykuśtykał o lasce i usiadł w kącie, aby się przyjrzeć musztrze.
— Postawa dobra! Postawa nadzwyczaj dobra! — szeptał podczas ćwiczeń.
— O, to nic w porównaniu z tym, co przyjdzie po mustrze. Zaczekajcie, jak każę im się rozejść.
Po skończonym „Rozejść się!” szeregi stały jak mur. Wystąpił z szeregu Perowne, stanął naprzeciw oddziału, pomagając sobie czasem zerknięciem do małej, czerwono oprawnej i na metalową sprzączkę zamykanej książeczki komenderował przez dziesięć minut. (Ten sam Perowne, którego później w podzwrotnikowej Afryce zastrzelić mieli jego właśni ludzie).
Po nim przyszedł Ansell, po Ansellu Hogan. Wszystkich trzech słuchano bez szemrania.
A wówczas Stalky oparł o ścianę swój karabin i wciągnąwszy powietrza w płuca, zasypał kompanię deszczem druzgocących wymyślań.
— Dość, panie Corkran! Tego w regulaminie nie ma! — zawołał Foxy.
— Nie szkodzi, sierżancie. Nigdy nie wiadomo, co ludziom powiedzieć. — Na miłość boską, spróbujcie stać, nie opierając się jeden o drugiego, wy kaprawe, zapocone, śmierdzące ofermy. To nie jest dla mnie żadna przyjemność, iskać was tutaj! Mogliście się o to postarać w domu, wy gnojki niewywiezione, a nie, to mogliście iść do milicji, kanały czyścić!
— Stara szkoła! Stara szkoła! My się na tym rozumiemy! — mówił Keyte, obcierając załzawione oczy. — Ale gdzie oni się tego nauczyli?
— Od ojca — od wuja! Co tu dużo pytać! Połowa z nich musiała się narodzić o dwa kroki od koszar. (Pod tym względem Foxy był istotnie bliski prawdy). Jak Boga kocham, odkąd się ta komedia zaczęła, usłyszałem tu więcej wyzwisk niż przez cały rok służby w wojsku.
— A w drugim szeregu stoi bydlak wypięty tak, jak gdyby miał rodzić! Tak jest, ten sam, który się ogląda, szeregowy Ansell!
Rafinowany język Stalky’ego przez trzy minuty chłostał en gros et en détail97 ochotnika Ansella.
— Hallo! — tu Stalky powrócił do normalnego tonu. — Trafiony! Zaczerwieniłeś się, Ansell! Ruszyłeś się!
— Trudno mi było powstrzymać rumieniec — brzmiała odpowiedź — ale zdaje mi się, że się nie ruszyłem.
— Wszystko jedno, teraz na ciebie kolej! — Stalky stanął na swoim miejscu w szeregu.
— O, mój Boże! Toż to najlepsza komedia w świecie! — śmiał się Keyte, przyglądając się uważnie plutonowi.
Ansella Bóg też obdarzył krewnymi służącymi w wojsku. Powoli, przeciągając leniwie — jego styl był bardziej obmyślany niż Stalky’ego — zstąpił w otchłanne głębie spraw osobistych.
— Trafiony! — krzyknął triumfująco. — Ty też nie mogłeś wytrzymać!
Stalky był czerwony jak burak, a karabin dygotał mu w rękach.
— Myślałem, że wytrzymam — mówił, opanowując się z trudem — ale już po chwili krew mi do głowy uderzyła. Ciekawe, co?
— Dobrze robi na temperament — mówił powolny Hogan, kiedy składali broń.
— Widzieliście kiedy coś podobnego? — mówił zrozpaczony Foxy do Keyte’a.
— Ja się na ochotnikach nie znam, ale to najpocieszniejsza rzecz, jaką kiedykolwiek widziałem. Ja już wiem, czego oni chcą. Boże, ileż razy w życiu mnie tak zjechano! Ale postawę mają bardzo dobrą, naprawdę, doskonałą.
— Gdyby mi się udało wywabić ich w pole, zrobiłbym z nimi wszystko, co tylko bym chciał. Inaczej może zaczną śpiewać, gdy przyjdą mundury.
Faktycznie był już najwyższy czas, aby korpus kadetów do pewnego stopnia zaspokoił ciekawość szkoły. Trzy razy już wartę zmaltretowano i trzy razy korpus wymierzał zbrodniarzowi sprawiedliwość według własnego prawa wojennego. Szkoła szalała. Co komu — mówiono — po korpusie kadetów, którego nikt nigdy nie widzi? Mr. King gratulował szkole niewidzialnych obrońców, a tych jego pchnięć nie było czym odbić. Foxy sposępniał i zaczął się niecierpliwić. Kilku członków korpusu wyrażało wątpliwość co do mądrości tego sposobu postępowania i kwestia mundurów zarysowała się na horyzoncie. Gdyby im je dano, musieliby je nosić.
Ale jak się to często w życiu zdarza, rozstrzygnięcie niespodziewanie samo naraz przyszło z zewnątrz.
Rektor w swoim czasie poinformował radę nadzorczą, że poleceniu jej stało się zadość i że — o ile wie — chłopcy uczą się musztry.
Nie wspomniał nic o warunkach, pod jakimi ochotnicy zgodzili się na tę naukę. Oczywiście, generał Collinson był zachwycony i podzielił
Uwagi (0)