Darmowe ebooki » Powieść » Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Rudyard Kipling



1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 33
Idź do strony:
temu, żeby jej korpus używał jak swojej. Piękna flaga.

Stalky w martwym milczeniu postawił karabin na swoim miejscu w stojakach i wystąpił z szeregu. Hogan i Ansell poszli za jego przykładem.

Perowne wahał się.

— Słuchaj, może byśmy... — zaczął.

— W tej chwili ją znajdę! — mówił sierżant zwrócony do nich plecami. — Moglibyśmy wtedy...

— Chodźcie! — krzyknął Stałky. — Na co jeszcze, do diabła, czekacie? Rozejść się!

— Co... jak to... dlaczego?

Huk karabinów rzucanych w stojaki przez chłopców, którzy jeden po drugim występowali z szeregu, zagłuszył jego głos.

— Ja... ja będę musiał donieść o tym panu rektorowi! — wyjąkał.

— Więc — donieś i niech cię diabli wezmą! — zawołał Stalky pobielałymi wargami i wybiegł.

*

— To ci dopiero komiczna historia! — opowiadał Beetle M’Turkowi. — Siedzę sobie najspokojniej w świecie w pracowni, pisząc mały poemacik o chorążym z brzuchem z galarety, aż tu naraz wpada Stalky. Ja mówię „hallo”, a ten mnie sklął jak mularz i zaczyna beczeć jak wariat. Głowę położył na stole i wyje. Może by zobaczyć, co mu jest?

M’Turk zaniepokoił się.

— Może sobie co zrobił?

*

Zastali go z błyszczącymi oczami i gwiżdżącego przez zęby.

— Ale cię wziąłem na kawał, Beetle! Wiedziałem, że się dasz złapać! Byczy kawał! Byłeś pewny, że ja beczę. Widzisz, jak ja umiem udawać. Ty stary, tłusty ośle!

To mówiąc, zaczął Beetle’a skubać za uszy i policzki w sposób zwany „dojeniem”.

— Nie łżyj, boś beczał! — odpowiedział spokojnie Beetle. — Dlaczego nie jesteś na musztrze?

— Musztrze? Jakiej musztrze?

— Nie udawaj wariata. Na musztrze w sali gimnastycznej.

— Bo żadnej musztry już nie ma. Korpus kadetów się wściekł — zdechł — zaśmierdział — zgnił! A jak będziesz na mnie tak patrzył, to ci kości poprzekręcam, Beetle...! I w dodatku mam być oskarżony przed rektorem o wymyślanie...

Przekaż 1% podatku na Wolne Lektury.
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Ostatni kurs

Było to na kilka dni przed wakacjami i egzaminami, a co jeszcze ważniejsze, przed wyjściem pisma licealnego, redagowanego przez Beetle’a. Podjął się tego zadania, ukołysany pochlebstwami Stalky’ego i M’Turka, a także stosownie do surowego prawa pracowni. Przystąpiwszy do dzieła, spostrzegł, jak to już inni przed nimi zauważyli, że gdy on pracował, przyjaciele krytykowali go. Stalky na pamiątkę Sponge’a przezwał jego pismo „Patriotą ze Swillingfordu” — zaś M’Turk wyśmiewał jego język, zestawiając go złośliwie z językiem Ruskina i de Quinceya. Jedynie rektor interesował się wydawnictwem, ale także na swój sposób. Nic nie radząc ani nie odradzając, oddał mu do zupełnej dyspozycji swą pachnącą cygarami bibliotekę, pełną brunatno oprawionych książek. Tu znalazł też Beetle wygodny, wyściełany fotel, srebrny kałamarz i mnóstwo piór i papieru. Znajdowały się tu całe stosy starych autorów dramatycznych, Podróże Hukluyta, francuskie przekłady poetów rosyjskich, jak Puszkin i Lermontow; krótkie, dziwne, drażniące nowelki, pomieszane z ekscentrycznymi piosenkami autora nazwiskiem Peacock, Borrowa Lavengro; ciekawa książka, uważana za przekład poematu zatytułowanego Rubaiyat, zdaniem rektora, niedocenionego jeszcze należycie. Były setki tomów poezji: Crashaw, Dryden, Aleksander Smith, L. E. L., Lydia Sigourney, Fletcher i jego Wyspa szkarłatna; Donne, Faust Marlowe’a, Ossian (M’Turk przez trzy dni chodził jak pijany, kiedy mu go Beetle pożyczył); Raj ziemski, Atalanta w Kalydonie, wreszcie Rossetti — aby wymienić tylko parę nazwisk. Czasami rektor, wpadłszy pod pretekstem cenzurowania pisma, czytał Beetle’owi to ten, to ów urywek z jakiegoś poety, otwierając mu nowe horyzonty. To znów, oddychając powoli, z oczami na pół zamkniętymi nad swym cygarem, opowiadał mu o wielkich ludziach żyjących i dziennikach dawno już pogrzebanych a założonych przez nich w czasach ich buntowniczej młodości; o latach, kiedy te planety były małymi, dopiero rozżarzającymi się gwiazdami, szukającymi sobie miejsca w niezmierzonej obojętności ludzkiej, zaś on, rektor, znał ich wszystkich jako młodych ludzi. Oczywiście, praca była w takie dni pod psem, a Beetle, z głową pełną nowych miar wierszowych i różnych historii, zwierzał się ze wszystkiego tylko jednemu jedynemu M’Turkowi na piaszczystym wybrzeżu morskim, krocząc wyniośle dokoła tkwiącego w piachach galonu wielkiej armady i krzycząc, i przemawiając wierszami do długich języków fal morskich.

Skutkiem wypróbowanej nieufności dyrektora99 klasy przez trzy ostatnie kursy pominięto ich przy mianowaniu prefektów. Stopień ten, należny zasłudze, równocześnie dawał zaszczytne prawo noszenia laski, a czasem, z pewnymi zastrzeżeniami, swobodę używania jej.

— Ale — mówił Stalky — jak o tym pomyślę, to muszę powiedzieć, że dzięki temu, iż nas pominięto, daliśmy szóstej w przeciągu roku taką szkołę jak nikt przez siedem lat.

Z dumą dotknął swej szyi. Okalał ją wysoki sztywny kołnierzyk, jaki stosownie do zwyczajów mieli prawo nosić tylko uczniowie szóstej klasy. Uczniowie szóstej klasy widzieli ten kołnierzyk i nie mówili nic. Jeszcze rok temu Kicia Ebenezar, a choćby Dick IV kazaliby im do pięciu minut zdjąć to chomąto, inaczej... Ale tegoroczna szósta klasa składała się głównie z młodych celujących uczniów, protegowanych przez dyrektorów domów i zbyt uważających na swą godność, aby chcieć zadzierać z przebiegłą trójką. Toteż trójka nosiła kaszkiety zsunięte na tył głowy a nie na bakier, jak przystało na uczniów piątej klasy, chodziła w powszednie dni w lakierkach, a w niedzielę we wspaniałych krawatach — i nikt przeciw temu nie protestował. Na wiosnę M’Turk miał iść do Cooper Hill, a Stalky do Sandhurst, a rektor oświadczył im, że jeśli nie zaniedbają się zupełnie podczas wakacji, nie mają się czego obawiać. Pod tym względem, jako „trener” młodych źrebiąt, rektor rzadko się mylił.

Tegoż dnia wziął Beetle’a na bok i dał mu mnóstwo dobrych rad, z których jednak Beetle ani słowa nie pamiętał, gdy wpadłszy do swej pracowni, blady ze wzruszenia, zaczął opowiadać swą przedziwną historię. Wymagała ona wiary niemało.

— Więc na początek miałbyś sto funtów rocznie? — rzekł M’Turk bez entuzjazmu. — To mało!

— I koszta podróży! Wszystko już załatwione. Rektor mi powiedział, że mnie od dawna już do tego przygotowywał, a ja nic nie wiedziałem — nic a nic! I nie zaczyna się wcale od pisania od siebie, rozumiecie? Naprzód adiustuje się telegramy i wycina się z gazet nożyczkami różne kawałki.

— Fuj, nożyczki! — wykrzyknął Stalky. — Wyobrażam sobie, jakich sztuk będziesz dokazywał. Ale w każdym razie i dla ciebie już jest to ostatni kurs. Siedem lat, moi kochani słuchacze — i nawet prefektami nie zostaliśmy.

— Mimo wszystko, nie były to lata najgorsze — mówił M’Turk. — Będzie mi przykro rozstać się z naszym starym liceum. Wam nie?

Spojrzeli na morze pieniące się u płaskich brzegów w jasnym świetle pogodnego, zimowego dnia.

— Ciekawe, gdzie będziemy w tym czasie na przyszły rok? — rzekł Stalky w zamyśleniu.

— A za pięć lat! — wtrącił M’Turk.

— Ale słuchajcie! — zawołał Beetle. — Mój odjazd to tajemnica. Rektor nikomu o nim nie wspominał. Wiem o tym, bo Prout powiedział mi dzisiaj, że jeśli zmądrzeję — he he! — mógłbym w następnym kursie zostać prefektem. Widać, trudno mu już o prefektów.

— Zróbmy szóstej jaki kawał na pożegnanie! — namawiał M’Turk.

— E, to smarkacze głupie! — odpowiedział Stalky, który już uważał się za kadeta w Sandhurst.

— Efekt moralny! — tłumaczył M’Turk. — Pozostawienie po sobie niezapomnianej tradycji i tak dalej.

— Lepiej chodźmy do Bideford i popłaćmy długi! — rzekł Stalky.

— Pumpnąłem ojca na trzy suwereny — ad hoc. Winienem tylko trzydzieści szylingów. Beetle, leć do starego i poproś go o pozwolenie. Powiedz mu, że chcesz zrobić korektę z „Patrioty ze Swillingfordu”.

— Niech będzie! — zgodził się Beetle. — Będzie to mój ostatni numer i chciałbym, żeby wyglądał przyzwoicie. Złapię go może przed śniadaniem.

W dziesięć minut później wyszli szeregiem, w dowód szczególniejszej łaski uwolnieni od apelu o piątej godzinie, mając całe popołudnie przed sobą. To samo, na swoje nieszczęście, uczynił i King, który nigdy nie mógł się obejść bez złośliwych dowcipów. Ale całe brygady Kingów nie potrafiłyby tego dnia wyprowadzić Bettle’a z równowagi.

— Aha! — zawołał King, zacierając ręce. — Zabawiamy się studiowaniem lekkiej literatury. Przyziemna wiedza matematyczna nie jest dla umysłów tak wzniosłych jak nasze, nieprawdaż?

(— Sto funtów rocznie! — pomyślał Beetle, uśmiechając się, ze wzrokiem zapatrzonym w dal).

— Nasza niedawna indolencja szuka schronienia na kwiecistych ścieżkach nieokreślonej fikcji. Ale dzień zbliża się, dzień obrachunku, mój ty kochany Beetle! Ja sam ułożyłem parę małych pytaniek z gramatyki łacińskiej, pytaniek, którym nawet twoje mistrzostwo w sztuce wykręcania się nie podoła. Tak, tak, z gramatyki łacińskiej. Ja sądzę, o ile mogę się tak wyrazić — zresztą zobaczymy, jak zadania zostaną rozdane — że Ulpian ci wystarczy... Aha! Eclucescebat — mówił nasz przyjaciel! Zobaczymy, zo — ba — czymy!

Beetle wciąż jeszcze nie dawał znaku życia. W myślach znajdował się na pokładzie parowca, z zapłaconymi kosztami podróży w wielki, przedziwny świat — o tysiąc mil od wyspy Lundy.

Śmiejąc się złośliwie, King porzucił go wreszcie.

— On o niczym nie wie. On będzie poprawiał zadania i urągał, i sadził się przed małymi chłopcami na przyszły kurs — i znowu na przyszły!

Beetle pobiegł za swymi przyjaciółmi stromą ścieżką prowadzącą przez zarosłe żarnowcem wzgórze za liceum. Znalazł ich rzucających kamykami w szczyt gazometru, od czego z trudnością starał się ich odwieść stary, umorusany dozorca gazowy. Widzieli, jak naoliwiał kurek zapuszczony w ziemię między dwoma krzakami żarnowca.

— Cockey, na co jest ten kurek? — zapytał Stalky.

— Do dostarczania gazu kuchniom — odpowiedział Cockey. — Jakby go w ten sposób przekręcić, panicze musieliby się uczyć przy świeczkach.

— Ale! — rzekł Stalky i zamyślił się, tak że milczał przez długą chwilę.

— Hallo! A co wy tu robicie?

Stali na zakręcie ścieżki, oko w oko z Tulke’em — pierwszym prefektem domu Kinga — przysadzistym, płowym chłopcem z rodzaju tych, którzy muszą zostać prefektami ze względu na ich zdolności, zostawszy nimi jednak nigdy nie mogą dać sobie rady i wciąż apelują o poparcie do rektora, bardziej gorliwi niż taktowni.

Trójka nie zwracała na niego uwagi. Mieli formalne pozwolenie na wyjście. Tulke powtórzył swe pytanie podniesionym głosem, bo Nr 5 nieraz dobrze mu nadokuczał i prefektowi zdawało się, że wreszcie złapał ich na gorącym uczynku.

— Ki diabli ci do tego? — odpowiedział Stalky z najsłodszym ze swych uśmiechów.

— Słuchaj no! Ja nie myślę... nie myślę — jąkał się Tulke — pozwalać na to, aby mi uczniowie piątej klasy odpowiadali klątwami!

— To wynoś się i zwołaj zebranie prefektów! — wtrącił M’Turk, znając słabą stronę Tulke’go.

Prefekt aż się dławił ze złości.

— Nie krzyczy się w ten sposób na uczniów piątej klasy — mówił Stalky. — To bardzo nieprzyzwoicie.

— No, więc wyduśże raz z siebie to jajo, ty kwoko! — rzekł spokojnie M’Turk.

— Ja... ja chcę wiedzieć, co wy robicie poza granicami?

To mówiąc, wywinął laską w powietrzu.

— Mój Boże! — odpowiedział Stalky. — Dopiero teraz dowiadujemy się, o co idzie. Dlaczegóż nie spytałeś od razu?

— A więc, pytam teraz: co tu robicie?

— Uwielbiamy cię, Tulke! — odpowiedział Stalky. — Myślimy, że jesteś niesłychanie byczy mąż, może nie?

— Tak jest! Tak jest!

Zza zakrętu wyjechał powozik pełen młodych panienek. Na jego widok Stalky natychmiast padł przed Tulke’em na kolana, jakby się chciał do niego modlić; twarz Tulke’go stała się szkarłatna.

— Mam prawo myśleć...

— Słuchajcie! Słuchajcie! Słuchajcie! — wołał Beetle, naśladując bidefordzkiego obwoływacza miejskiego. — Tulke ma prawo myśleć! Trzy „hura” dla Tulke’go!

Zabrzmiało trzykrotne hura.

— To nasz choleryczny podziw dla ciebie! — mówił Stalky. — Ty nie masz pojęcia, Tulke, jak my cię strasznie kochamy. My cię tak okropnie kochamy, że gdybyś to zrozumiał, to powinien byś iść do domu i wyciągnąć kopyta. Ty jesteś za dobry, Tulke, żebyś mógł żyć!

— Tak jest! — odezwał się M’Turk. — Zrób nam tę przyjemność i wyciągnij kopyta. Pomyśl, jak ci będzie w trumnie do twarzy.

Tulke pędem pobiegł pod górę z groźnym blaskiem w oku.

— Z pewnością wyniknie z tego zebranie prefektów — rzekł Stalky. — Dotknięty honor szóstej klasy i tak dalej. Tulke będzie przez całe popołudnie pisał zaproszenia, a Carson zawezwie nas po herbacie. Tym razem płazem tego nam nie puszczą.

— A załóż się ze mną o fajgla, że on poczłapie za nami! — odezwał się M’Turk. — To beniaminek Kinga i gdyby im się udało złapać nas na czymś, obaj cieszyliby się z naszych skalpów. Musimy uważać na siebie.

— Wobec tego ja proponuję, żebyśmy poszli do mamy Yeo na ostatnią ucztę. Jesteśmy jej winni około dziesięciu szylingów, a Mary będzie beczeć, jak się dowie, że już odjeżdżamy — namawiał Beetle.

— Ale ci mnie ostatnim razem ta Mary huknęła przez łeb! — zauważył Stalky.

— To się zdarza, jak się ją zaczepia — zauważył M’Turk. — Przeważnie jednak oddaje pocałunki. Chodźmy do mamy Yeo.

Skierowali się ku liczącemu z dwieście lat domostwu, na pół mleczarni, na pół restauracji, w głębi ciasnej i wąskiej uliczki. Chodzili tam, kiedy jeszcze byli mikrusami, stąd też, przez całą rodzinę lubiani, byli tam jak u siebie w domu.

— Przyszliśmy zapłacić

1 ... 22 23 24 25 26 27 28 29 30 ... 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Stalky i spółka - Rudyard Kipling (książki w bibliotece .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz