Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖
Wydawać by się mogło, że Sara Crewe urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą: ma kochającego ojca, dostaje wszystko, czego tylko zapragnie, na pensji cieszy się specjalnymi względami, nauczyciele stawiają ją za wzór, a w dodatku jest inteligentna, miła i lubiana.
Niestety, w dniu jej jedenastych urodzin los się odwraca. Ukochany ojciec umarł, a jego majątek przepadł. Panna Minchin, dyrektorka szkoły, porzuca pozory sympatii i zaprzęga byłą podopieczną do pracy ponad siły.
Dziewczynka stara się nie uskarżać na swój los. Obdarzona wrażliwością i wyobraźnią, snuje opowieści, które pomagają jej przetrwać. Nie wszyscy ją też opuścili.Kto potajemnie pomaga Sarze? Kim jest dżentelmen z Indii, jaką rolę odegra tresowana małpka i co stanie się z małą księżniczką?
Ponadczasowa opowieść o przyjaźni i sile charakteru.
Mała księżniczka to, obok Tajemniczego ogrodu i Małego lorda, jedna z najbardziej znanych powieści Frances Hodgson Burnett. Była wielokrotnie ekranizowana, także jako serial animowany.
- Autor: Frances Hodgson Burnett
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett
Gdy, przebywszy ostatnie schody, stanęła przed drzwiami swego pokoiku, serce jej zaczęło bić szybko.
— A nuż wszystko zabrano mi z powrotem? — szepnęła, starając się nie tracić otuchy. — Może tylko wypożyczono mi to wszystko na ową jedną, straszliwą noc? W każdym razie mam pewność, że wszystko to było rzeczywistością.
Otwarła drzwi i weszła do pokoju. Znalazłszy się w jego wnętrzu, westchnęła z podziwu, zamknęła drzwi i oparłszy się o nie plecami, jęła121 rozglądać się na wszystkie strony.
Czarodziej znów tu był — ba, zostawił więcej śladów swej bytności, niż w dniu poprzednim. W piecu huczał jeszcze żywszy ogień, strzelając pięknym płomieniem. W pokoju znajdowało się wiele nowych przedmiotów, które tak zmieniły jego wygląd, że Sara na pewno przetarłaby oczy ze zdumienia, gdyby nie to, że zdołała już pozbyć się wszelkich wątpliwości. Na stole znowu ustawiona była kolacja — tym razem było pod dostatkiem talerzy i filiżanek zarówno dla Sary, jak i dla Becky. Na obtłuczonym gzymsie kominka rozciągnięto piękny, haftowany kilimek, a na nim ustawiono parę ozdób; podobnie pozasłaniano makatkami wszystkie inne szczerby i uszkodzenia. Na ścianach wisiały dziwne barwne materie, przymocowane cienkimi, ostrymi gwoździkami — tak ostrymi, że można je było wbić w drewno i tynk bez posługiwania się młotkiem; tu i ówdzie pozatykano piękne wachlarze i ułożono wielkie, nabite poduszki, na których można było usiąść. Drewnianą skrzynię nakryto dywanem, a na wierzch położono parę poduszek, tak iż zrobiła się z tego całkiem wygodna sofa.
Sara z wolna odeszła od drzwi, usiadła i znów rozglądała się wokoło.
— Zupełnie tak spełniają się czarnoksięskie zaklęcia — odezwała się do siebie. — Mam wrażenie, iż gdybym sobie życzyła, pojawiłyby się przede mną nawet wory złota i diamenty. Nie byłaby to rzecz dziwniejsza od tego, co się teraz dzieje. Czyż to mój pokoik na poddaszu? Czy jestem tą samą, zziębniętą, obdartą, przemoczoną Sarą? Ileż to razy wymyślałam sobie różne baśnie i pragnęłam, by choć jedna z nich stała się jawą przed moimi oczyma... A teraz właśnie przeżywam taką baśń. Mam wrażenie, jakbym sama mogła być wróżką i przemieniać jedne rzeczy w drugie.
Wstała i zastukała w ścianę, przywołując więźnia z sąsiedniej sali.
Wszedłszy do pokoju, Becky o mało nie zwaliła się na ziemię; przez parę minut nie mogła głosu z siebie wydobyć.
— O rety! O rety, panienko! — jęknęła w końcu, zupełnie jak rankiem w izbie czeladnej.
— Widzisz, co się stało? — rzekła Sara.
Tego wieczora Becky siedziała na poduszce przed kominkiem, a jadła i piła z własnego talerza i filiżanki.
Gdy Sara poszła spać, znalazła w łóżku nowy, gruby materac i wielkie, puszyste poduszki. Jej stary materac i poduszka powędrowały do łóżka Becky, która dzięki tym nowym nabytkom mogła urządzić się z pewnym komfortem.
— Skąd tyz to wsyćko się bierze? — wyrwało się raz z ust Becky. — Rety, któz to robi, panienko?
— Nawet nie pytajmy o to — odpowiedziała Sara. — Gdyby nie to, że chciałabym podziękować temu dobroczyńcy, to bym wolała nie wiedzieć, kto on taki. W ten sposób rzecz cała wygląda o wiele piękniej.
Od tego czasu życie Sary stawało się z każdym dniem dziwniejsze. Baśń czarodziejska snuła dalej swój wątek. Każdego wieczoru, gdy Sara powracała do swego pokoju, zastawała w nim jakieś nowe upiększenie, nowy wygodny sprzęt, aż w końcu klitka na poddaszu przemieniła się w piękny salonik, pełen wykwintu i przepychu. Obdrapane ściany z czasem pokryły się całkowicie obrazami i makatami, pojawiły się nader pomysłowe meble składane, a nawet i półki z książkami — aż wreszcie nie było już chyba takiej rzeczy, której można by jeszcze pragnąć. Gdy Sara rankiem schodziła na dół, na stole zostawały resztki kolacji; gdy wieczorem wracała na poddasze, już były sprzątnięte przez czarodzieja, a na ich miejscu stała smaczna kolacja.
Miss Minchin była szorstka i dokuczliwa jak zawsze, miss Amelia po dawnemu utyskiwała122 na wszystko, służące wciąż dawały się we znaki swą gburowatością. Sara co dzień chodziła za sprawunkami zarówno w pogodę, jak w słotę, a łajania i upomnienia stały się dla niej już chlebem powszednim. Z Ermengardą i Lottie prawie nie pozwalano jej rozmawiać; Lawinia podrwiwała z coraz to bardziej zdzierających się jej sukienek, a inne dziewczynki wytrzeszczały na nią oczy, ilekroć wchodziła do sali szkolnej. Cóż to wszystko jednak znaczyło wobec tego, że życie jej było osnute przędziwem czarownej tajemniczej baśni? Baśń ta była bardziej urocza i rozkoszna niż wszystko, co Sara potrafiła kiedykolwiek wymyślić, by pocieszyć swą zbolałą duszyczkę i ratować się od rozpaczy. Czasami, gdy ją łajano, siłą powstrzymywała się od uśmiechu:
— O, gdybyście wiedzieli! Gdybyście wiedzieli! — powtarzała sobie w duchu.
Wygoda i szczęście, jakiego zaznawała, czyniły ją silniejszą fizycznie i duchowo. Gdy zmęczona, głodna i przemoczona wracała z całodziennej bieganiny, wiedziała, że niebawem — skoro wejdzie na poddasze — będzie mogła ogrzać się i najeść do syta. W najcięższych nawet dniach krzepiła się myślą, jakie nowe widoki i przyjemności czekają na nią w jej pokoiku. Po niedługim czasie przestała wyglądać jak szczapa, policzki nabrały rumieńców, a oczy już nie wydawały się tak wielkie w porównaniu z resztą twarzy.
— Sara Crewe wygląda doskonale — z pewną niechęcią zauważyła miss Minchin wobec siostry.
— Tak jest — odpowiedziała poczciwa, zahukana miss Amelia. — Ona wprost tyje... a niedawno wyglądała jak wygłodzony gawron.
— Wygłodzony! — wrzasnęła gniewnie miss Minchin. — Nie wiem, czemu by miała być wygłodzona! Przecież ma w bród jedzenia!
— Rzeczy... rzeczywiście — zgodziła się pokornie miss Amelia, zbita z tropu tym, że wedle swego zwyczaju powiedziała znów coś niewłaściwego.
Ma się rozumieć, że i Becky stała się tęższa w sobie — i mniej płochliwa. Na to już nie było rady. Ona też brała udział w wątku tajemniczej baśni. Miała dwa sienniki, dwie poduszki, mnóstwo kołder, a każdego wieczora dostawała ciepłą kolację i mogła siadywać na poduszkach przed kominkiem. Bastylia gdzieś znikła, więźniowie przestali istnieć — na ich miejsce pojawiły się dwa dzieciaki, zadowolone z siebie i opływające we wszystko. Czasem Sara czytała na głos rozdziały ze swych książek, czasem odrabiała lekcje, czasami znów wpatrywała się w ogień na kominku i starała się odgadnąć, kim być mógł jej przyjaciel; pragnęła powiedzieć mu niejedną z tych rzeczy, które kryły się w jej serduszku.
Pewnego dnia zdarzył się nowy niezwykły wypadek. Do bramy domu podszedł jakiś człowiek, przynosząc kilka zawiniątek. Na wszystkich był wielkimi literami wypisany adres: „Dla dziewczynki w prawym pokoiku na poddaszu”.
Sara, którą posłano, by otwarła posłańcowi, odebrała te zawiniątka i położyła na stole w hallu. Właśnie, gdy przyglądała się adresowi, nadeszła miss Minchin.
— Zanieś te paczki tej panience, do której one należą — odezwała się surowo, widząc Sarę. — Nie przypatruj się im tak długo!
— One do mnie należą — odpowiedziała spokojnie.
— Do ciebie? — zawołała miss Minchin. — Cóż ci przyszło do głowy?
— Nie wiem, kto mi je przysłał — odpowiedziała Sara. — W każdym razie adresowane są do mnie. Ja mieszkam w prawym pokoiku na poddaszu. W lewym mieszka Becky.
Miss Minchin podeszła ku niej i w podnieceniu przyjrzała się zawiniątkom.
— Co w nich jest? — zapytała ostro.
— Nie wiem — odparła Sara.
— Otwórz je — rozkazała miss Minchin.
Sara spełniła rozkaz. Gdy rozpakowała wszystkie zawiniątka, na twarzy miss Minchin odmalował się nagle wyraz niesłychanego zdumienia. Oto bowiem ujrzała cały stos eleganckiej i wygodnej odzieży — i to najróżniejszego rodzaju. Prócz sukienek były tam buciki, pończochy, rękawiczki oraz ciepły i piękny płaszczyk; nie brakowało nawet wytwornego kapelusika i parasolki. Wszystko było w najlepszym gatunku i bardzo kosztowne. Na kieszeni płaszcza była przyszpilona karteczka z następującymi słowami: „Proszę nosić na co dzień. W razie potrzeby przyśle się nowe”.
Miss Minchin była w najwyższym stopniu podniecona. To zdarzenie rozbudziło dziwne myśli w jej chciwej duszy. Oto czyż nie było możliwe, że popełniła omyłkę co do Sary? Kto wie, może to opuszczone dziecko ma jakiegoś możnego, choć zdziwaczałego opiekuna — może nieznanego wpierw krewniaka, który nagle wyśledził miejsce jej pobytu i dopomaga jej tym tajemniczym i fantastycznym sposobem? W świecie trafiają się czasem wielcy dziwacy — są nimi zwłaszcza bogaci, a nieżonaci wujowie, którzy nie lubią mieć dzieci koło siebie i wolą z pewnej odległości troszczyć się o los swych młodych krewniaków. Ludzie tacy są na pewno w gorącej wodzie kąpani i obraźliwi. Nie byłoby więc rzeczą przyjemną, gdyby taki człowiek miał się dowiedzieć całej prawdy o cienkich, podartych sukienkach, marnym odżywianiu się i ciężkiej harówce swej pupilki. Zrobiło się jej kwaśno i nieswojo. Spojrzała spod oka na Sarę.
— No, no — przemówiła głosem, jakiego nie używała od czasu, gdy Sara straciła ojca. — Ktoś okazał się dla ciebie nader uprzejmy. Ponieważ przysłano ci te rzeczy, a masz dostać nowe, gdy się te zedrą, więc pozwalam ci się przebrać, żebyś wyglądała przyzwoicie. Gdy się przebierzesz, możesz zejść na dół i odrabiać lekcje w klasie. Nie pójdziesz już dzisiaj po sprawunki.
W pół godziny potem, gdy otworzyły się drzwi sali szkolnej i ukazała się w nich Sara, wszystkie dziewczynki aż oniemiały ze zdumienia.
— Słowo daję! — zawołała Jessie, trącając Lawinię w łokieć. — Księżniczka Sara.
Lawinia obejrzała się — i stanęła w pąsach.
Istotnie Sara wyglądała na księżniczkę — jak nie wyglądała już od dawnego czasu. Nie przypominała tej Sary, którą przed paroma godzinami widziano schodzącą na dół kuchennymi schodami. Była ubrana w sukienkę podobną do tych, jakich zwykła jej dawniej zazdrościć Lawinia — przepysznie skrojoną, o żywych i pięknie dobranych kolorach. Jej drobne nóżki wyglądały tak, jak wtedy, gdy podziwiała je Jessie, a włosy, do niedawna rozczochrane, były teraz przewiązane aksamitną wstążką.
— Może ktoś jej zapisał wielki majątek — szepnęła Jessie. — Zawsze przeczuwałam, że ona czegoś podobnego się doczeka. Ona jest dziewczynką tak niepospolitą.
— Może znowu gdzieś się pojawiły jakieś kopalnie diamentów — zadrwiła Lawinia. — Nie wpatruj się w nią, jak sroka w kość, bo się jej jeszcze w głowie przewróci.
— Saro — rozległ się poważny głos miss Minchin. — Chodź i usiądź tutaj.
Wszystkie dziewczynki rozwarły oczy szeroko i jęły trącać się łokciami, nie starając się nawet ukrywać zaciekawienia, gdy Sara zasiadła na dawnym honorowym miejscu i zagłębiła się w książkach.
Wieczorem udała się do swego pokoiku i zjadła kolację w towarzystwie Becky, po czym usiadła i w zamyśleniu wpatrywała się w ognisko.
— Cy panienka se cosik ozmyśla nowego? — zagadnęła ją Becky przymilnie. Gdy Sara siedziała w milczeniu i marzącymi oczyma wpatrywała się w ogień, było to zazwyczaj oznaką, że obmyśla sobie nowe jakieś opowiadanie. Ale tym razem tylko potrząsnęła głową przecząco.
— Nie — odpowiedziała. — Zastanawiałam się nad tym, jak mam postąpić.
Becky patrzyła na nią z szacunkiem. Żywiła wielką cześć dla każdego jej słowa i postępku.
— Nie mogę się opędzić od myśli o moim przyjacielu — wyjaśniła Sara. — Jeśli on pragnie zachować sekret co do swej osoby, byłoby niegrzecznością dociekać, kto to taki. Jednakże pragnęłabym mu powiedzieć, jak jestem mu wdzięczna i jak szczęśliwą mnie uczynił. Chciałabym... chciałabym...
Przerwała, gdyż w tej chwili wzrok jej padł na przedmiot, stojący na stoliku w kącie. Znajdował się on tu może od dwóch dni. Była to mała teczka, zawierająca papier, koperty, pióra i atrament.
— Och! Że mi też to wcześniej na myśl nie przyszło! — zawołała.
Wstała, podeszła do kąta i przyniosła teczkę.
— Napiszę do niego — zawołała radośnie — i zostawię list na stole. Ta osoba, która sprząta ze stołu, zabierze pewno i ten list. Nie będę o nic prosiła, a za podziękowanie z pewnością się nie obrazi.
List, który napisała Sara, miał brzmienie następujące:
Sądzę, że Pan się nie obrazi, że piszę do Niego, mimo że Pańskim życzeniem jest zachowanie sekretu. Proszę mi wierzyć, że nie chcę być niegrzeczna i nie staram się niczego śledzić. Pragnę tylko Panu podziękować za tak wielką dla mnie łaskawość, która wszystko w moim życiu czyni podobnym do jakiejś baśni czarnoksięskiej. Jestem Panu bardzo wdzięczna — i taka szczęśliwa! Również i Becky jest niezmiernie wdzięczna i szczęśliwa — wszystko wydaje się jej równie piękne i dziwne, jak mnie samej. Byłyśmy dawniej tak osamotnione, zziębnięte i zgłodniałe, a teraz... Ile dobrego Pan dla nas zrobił! Niech mi będzie wolno powiedzieć choć te słowa. Czuję, że powinnam je powiedzieć. Dziękuję — dziękuję — dziękuję — bardzo dziękuję!
Dziewczynka z pokoiku na poddaszu
Nazajutrz położyła ten liścik na małym stoliku. Wieczorem już go nie znalazła. Wiedziała więc, że czarodziej list otrzymał! Sama ta myśl uszczęśliwiła ją niewymownie.
Przed udaniem się na spoczynek czytała Becky jedną z ofiarowanych książek, gdy nagle uwagę
Uwagi (0)