Darmowe ebooki » Powieść » Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett



1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29
Idź do strony:
Carrisford nie będzie miał nic przeciw temu. Ale zależy to tylko od Sary.

— Wobec tego — rzekła miss Minchin — odwołuję się do Sary. Przyznaję, żem cię nie rozpieszczała — zwróciła się do dziewczynki — ale wiesz przecie, że tatuś był zadowolony z twych postępów w nauce. Poza tym... poza tym... ja zawsze cię bardzo lubiłam.

Sara utkwiła w niej swe zielone oczy — spoglądając tym spokojnym, jasnym wzrokiem, który miss Minchin szczególnie się nie podobał.

— Pani mnie lubiła? — odezwała się. — Nie wiedziałam.

Miss Minchin poczerwieniała i poprawiła się nieco w fotelu.

— Powinna byłaś o tym wiedzieć... niestety dzieci nigdy nie zdają sobie sprawy z tego, co dla nich najlepsze. Zawsześmy to mówiły, Amelia i ja, że jesteś najrozumniejszą dziewczynką w całej szkole. Czy nie spełnisz swej powinności względem tatusia i nie powrócisz ze mną do domu?

Sara zrobiła krok w jej stronę — i zatrzymała się. Przyszedł jej na myśl ów dzień, kiedy jej oznajmiono, że jest teraz dzieckiem bez opieki, któremu grozi wyrzucenie na ulicę. Przypomniała sobie te godziny spędzone o głodzie i chłodzie na poddaszu... sam na sam z Emilką i Melchizedechem. Spojrzała śmiało w oczy miss Minchin i rzekła:

— Pani wie doskonale, czemu nie mam ochoty iść z panią.

Gorący pąs oblał zawziętą, gniewną twarz przełożonej.

— Dobrze!... — syknęła. — Więc już nigdy nie zobaczysz swych koleżanek! Dopilnuję tego, by Ermengarda i Lottie...

Tu pan Carmichael znów przerwał jej — grzecznie, ale stanowczo:

— Pani wybaczy... ale panna Crewe będzie się widywać, z kim tylko zechce. Rodzice jej koleżanek na pewno nie odrzucą zaprosin do domu jej opiekuna. Już w tym głowa pana Carrisforda.

Tu już miss Minchin poczuła się bezsilną i urażoną. Ten obrót sprawy przedstawiał się o wiele groźniej, niż ów domniemany nieżonaty wujaszek, który mógł mieć charakter zadzierżysty i łatwo by się czuł dotknięty, dowiedziawszy się o tym, jak postępowano z jego siostrzenicą. Kobieta o chciwym usposobieniu mogła bez trudu uwierzyć, że niewielu znalazłoby się takich ludzi, którzy by swoim dzieciom nie pozwolili bawić się z dziedziczką kopalni diamentów. A gdyby tak pan Carrisford zechciał opowiedzieć któremuś z ich opiekunów o tym, jak nieszczęśliwa była w swoim czasie Sara Crewe, mogłyby z tego wyniknąć różne nieprzyjemności...

— Niełatwej podjął się pan opieki! — rzuciła na odchodnym panu Carrisfordowi. — Przekona się pan o tym wkrótce. To dziecko nie umie być ani szczere, ani wdzięczne. Przypuszczam — zwróciła się do Sary — że teraz znowu czujesz się księżniczką.

Sara spuściła oczy i zarumieniła się z lekka, bo przyszło jej na myśl, że jej ulubione marzenie może początkowo być trudne do zrozumienia dla ludzi wprawdzie miłych, ale, bądź co bądź, jeszcze obcych.

— Starałam się być nią zawsze — odpowiedziała cichym głosem. — Starałam się nawet wtedy, gdy mi dokuczał największy głód i zimno.

— Teraz nie potrzebujesz się już starać — odpowiedziała kwaśno miss Minchin, gdy Ram Dass, wybijając pokłony, otworzył jej drzwi pokoju.

Wróciwszy do domu, udała się do swego gabinetu i natychmiast posłała po miss Amelię. Przesiedziała z nią całą resztę dnia, tak iż biedna miss Amelia przeżyła kilka kwadransów wielkiej męki wśród ciągłego ocierania łez, lejących się ciurkiem. Jedna z jej niefortunnych uwag oburzyła do żywego siostrę, ale odniosła skutek nieoczekiwany.

— Nie jestem tak mądra, jak ty, siostruniu — ozwała się mianowicie miss Amelia — i zawsze boję się coś ci powiedzieć, żeby nie pobudzić cię do gniewu. Gdybym nie była tak bojaźliwa, byłoby może lepiej i dla szkoły, i dla nas obu. Nieraz, przyznam ci się, myślałam, że byłoby lepiej, gdybyś była mniej surowa dla Sary i postarała się o to, by ona była przyzwoiciej ubrana i miała większe wygody. Wiem, że pracowała ciężko, ponad siły dziecięce... wiem, że była źle odżywiana...

— Jak śmiesz mówić coś podobnego! — krzyknęła miss Minchin.

— Nie wiem, skąd mi przyszła ta śmiałość — odpowiedziała Amelia, nie licząc się już z niczym — ale skorom zaczęła, to już skończę... i nie dbam o skutki. Sara była dziewczynką roztropną i dobrą... i odpłaciłaby ci się za wszelką uczynność, jakiej doznałaby z twej strony. Jednakże ty nigdy nie okazałaś jej serca. Nie lubiłaś jej, bo była dla ciebie zbyt inteligentna. Ona przenikała nas obie na wskroś...

— Amelio! — zdławionym od gniewu głosem krzyknęła starsza siostra.

Jednak miss Amelia tak się zaperzyła130, że nie zważała już na nic.

— Tak jest! Tak jest! — krzyknęła. — Ona widziała, co się dzieje w naszych duszach. Widziała, że ty jesteś nielitościwą, wyrachowaną kobietą... a ja słabą i nie grzeszącą rozumem istotą... i że obie mamy charakter do tego stopnia znieprawiony, iż gotowe byłyśmy padać na kolana przed jej bogactwem, a odnosić się do niej źle, skoro wszystko straciła... chociaż zachowywała się jak księżniczka nawet wtedy, gdy była żebraczką. Ona naprawdę... naprawdę... wyglądała jak księżniczka...

Spazmy chwyciły biedaczkę. Zaczęła śmiać się i płakać na przemian, to znów kołysać się w tył i naprzód, wprawiając miss Minchin w osłupienie.

— A teraz już ją straciłaś — rozkrzyczała się znowu miss Amelia. — Przejdzie do innej szkoły... razem ze swoimi pieniędzmi... Gdyby to był kto inny, nie ona, zaraz by opowiedziała, jak się z nią tu obchodzono... a wówczas pozabierano by nam wszystkie uczennice i byłybyśmy zrujnowane. Dobrze się nam dostało... lecz tobie dostało się lepiej niż mnie, bo ty jesteś niedobrą kobietą, Mario... niedobrą, chciwą, samolubną!...

Szlochała przy tym tak rozpaczliwie i zawzięcie, że jej siostra — bojąc się, by się nie zaniosło na większą jeszcze wrzawę — była zmuszona podejść ku niej i podać jej sole rzeźwiące, zamiast wylewać na nią w dalszym ciągu strugi swego oburzenia.

Warto wiedzieć, że od tego czasu miss Minchin nabrała niejako szacunku dla młodszej siostry, która widocznie nie była tak głupia, jak się wydawało i umiała czasami wyrżnąć ludziom w oczy niemiłą prawdę.

Wieczorem, gdy uczennice — jak zwykle o tej porze — zgromadziły się przed kominkiem w sali szkolnej, nagle pojawiła się między nimi Ermengarda z listem w ręku. Na pyzatej twarzy miała dziwny wyraz — w którym radość kojarzyła się z najwyższym zdziwieniem.

— Cóż to się stało? — zawołało kilka dziewczynek, patrząc na nią.

— Czy masz jaką wiadomość, co to za hałasy było słychać w pokoju miss Minchin? — zapytała Lawinia. — Miss Amelia podobno dostała ataku histerii i położyła się do łóżka.

Ermengarda odrzekła powoli, jakby była czymś ogłuszona:

— W tej chwili otrzymałam list od Sary.

I rozwinęła list przed ich oczyma, chcąc pokazać, jaki był długi.

— Od Sary? — wrzasnęły chórem dziewczynki.

— Gdzież ona przebywa? — przekrzyczała Jessie inne dziewczynki.

— W sąsiedniej kamienicy — odparła Ermengarda równie powoli. — U pana z Indii.

— Gdzie?... Gdzie?... Czy ją odprawiono?... Czy miss Minchin wie o tym?... Czy o to był ten hałas?... Co napisała?... Opowiadaj! Opowiadaj!

Powstała istna wieża Babel131. Lottie zaczęła płakać żałośnie.

Ermengarda cedziła każde słowo, jak gdyby rozpamiętując to, co w owej chwili wydawało się rzeczą najważniejszą i wyjaśniającą wszystko.

— Kopalnie diamentów były prawdą... istniały rzeczywiście!

Oczy i usta słuchaczek otwarły się szeroko.

— Tak, były naprawdę! — powtórzyła szybko. — Tylko że zdarzyła się jakaś omyłka, a pan Carrisford myślał, że są zrujnowani.

— Któż to jest ten pan Carrisford? — krzyknęła Jessie.

— Ten pan, co przyjechał z Indii. Kapitan Crewe też myślał to samo... i umarł... a pan Carrisford miał zapalenie mózgu i uciekł... i też o mało nie umarł. I ten pan nie wiedział, gdzie jest Sara... i okazało się, że w kopalniach były całe miliony diamentów... a połowa z tego należy do Sary... i należała już wtedy, kiedy mieszkała na poddaszu, nie widując nikogo prócz Melchizedecha, a kucharka posyłała ją po sprawunki132. A pan Carrisford odnalazł ją dziś po południu i zabrał ją do swego domu... i ona już nigdy tu nie wróci... i będzie jeszcze większą księżniczką, niż była dotychczas, sto pięćdziesiąt tysięcy razy większą! A ja jutro po południu pójdę do niej w odwiedziny.

Nawet miss Minchin we własnej osobie nie zdołałaby uciszyć wrzawy, jaka powstała po tych słowach. Zresztą nawet nie próbowała jej uciszać. Nie miała chęci narażać się na coś więcej ponad to, co musiała znosić we własnym pokoju, przy łóżku płaczącej Amelii. Odgadła, że wieść o Sarze przeniknęła jakimś dziwnym sposobem na wylot przez ścianę i że wszystkie służące, wszystkie uczennice będą w łóżkach gwarzyły na ten temat.

Dziewczynki jakoś przewąchały, że w dniu tym nie obowiązują ich żadne przepisy szkolne, toteż przesiedziały prawie do północy w sali szkolnej, i skupiając się dokoła Ermengardy, kazały sobie po raz drugi i trzeci odczytywać list Sary, zawierający opowieść równie czarującą, jak ta, którą ona sama układała, a mającą ponadto ten urok, że jej widownią była sąsiednia kamienica, bohaterami zaś — sama Sara oraz tajemniczy pan z Indii...

Becky, do której również wieść ta dotarła, zdołała wobec powszechnego rozgardiaszu wymknąć się wcześniej na górę. Pragnęła uciec od ludzi i jeszcze raz przyjrzeć się czarodziejskiemu pokoikowi. Nie wiedziała, co teraz się z nim stanie. Mało było prawdopodobieństwa, by te wszystkie śliczne sprzęty miały przejść na własność miss Minchin: pewnikiem to wsyćko kajś133 zniknie, a pokoik będzie znów goły i pusty!... Pomimo całej radości, jaką czuła z powodu losu Sary, zaczęło ją coś dławić w gardle i łzy napływały jej do oczu, gdy wstępowała na ostatnie przęsło schodów.

— Juz tu tej nocy nie bendzie się paliło w piecu, nie będzie tej cyrwonej lampki... nie bendzie wiecerzy... nie bendzie i księznicki, coby ta mi przecytała albo i opowiedziała jakąsi pieknom historyją... Nie bendzie księznicki!

Przemocą stłumiła płacz i nacisnęła klamkę. Gdy drzwi się otwarły, z ust jej wyrwał się cichy okrzyk.

Ogień płonął na kominku, na stole stała przygotowana kolacja oraz lampa, rozsiewająca różowy blask po całym pokoju. Przy stole zaś stał Ram Dass, patrząc z uśmiechem w jej przerażoną twarz.

— Missee sahib134 pamiętała o Becky — oznajmił z rozpromienioną twarzą — opowiedziała wszystko sahibowi i pragnie, by Becky wiedziała o szczęściu, jakie ją spotkało. Proszę przejrzeć list, leżący na tacy; pisała go missee sahib, bo nie chciała, żeby Becky poszła spać smutna... Sahib prosi, żeby Becky jutro przyszła do niego i była do osobistych usług missee sahib. Dziś w nocy zabiorę te wszystkie sprzęty i przeniosę je przez dach na dawne miejsce.

Powiedziawszy to, złożył nieznaczny salaam135 i przelazł przez okno tak zręcznie i cicho, że Becky miała sposobność przekonać się naocznie, jak łatwo mu to przychodziło dawniejszymi czasy.

Anna

Nigdy jeszcze nie panowała taka wesołość w dziecinnym pokoju Dużej Rodziny. Dzieciarnia nawet nie marzyła o tych radościach i przyjemnościach, jakie na nią spłynęły z bliższej znajomości z dziewczynką, co nie była żebraczką. Same jej przygody i przejścia uczyniły ją wprost nieoszacowanym nabytkiem. Dzieci kolejno napraszały się, by im opowiadała — po raz drugi, trzeci i dziesiąty — wszystko, cokolwiek jej się zdarzyło. Siedząc przy ciepłym ogniu w wielkim, jasnym pokoju, miło było słuchać o tym, jak to zimno bywało na poddaszu. Trzeba zaznaczyć, że dla poddasza poczuły dzieci prawdziwą sympatię — i że jego chłód i pustka wydawały się rzeczą drobnej wagi, ilekroć była mowa o Melchizedechu lub gdy się słyszało o wróbelkach i innych rzeczach, które można widzieć, stanąwszy na stole i wytknąwszy głowę przez okno.

Najulubieńszym tematem było, rzecz oczywista, opowiadanie o nieudanej uczcie i o śnie, który się ziścił. Po raz pierwszy opowiadała o tym Sara zaraz na drugi dzień po swoim przybyciu do domu pana Carrisforda. Było to przy podwieczorku, na który przybyło kilku członków Dużej Rodziny. Jedni siedli za stołem, inni pokładli się na dywanie przed kominkiem, a ona snuła po swojemu całą historię. Pan Carrisford słuchał i przyglądał się jej uważnie. Zakończywszy opowieść, Sara podniosła na niego oczy i złożyła mu rękę na kolanie.

— Opowiedziałam, co do mnie należało. A teraz może ty, wujaszku Tomaszu, opowiedziałbyś z kolei wszystko, co do ciebie należy? — (Na własną jego prośbę nazywała go stale wujem Tomaszem.) — Nie znam jeszcze twej roli w tej opowieści... a pewno będzie to coś ładnego.

Pan Carrisford opowiedział więc, jak siadywał w swym gabinecie samotny, schorowany i zgorzkniały i jak Ram Dass starał się go nieco rozerwać, opisując mu widzianych z okna przechodniów. Wśród nich była dziewczynka, która częściej niż ktokolwiek inny przechodziła pod kamienicą. Pan Carrisford zaczął się nią interesować — po trosze dlatego, że sam właśnie wciąż rozmyślał o pewnej dziewczynce, po trosze zaś dlatego, że Ram Dass opowiedział mu o swej wizycie u niej w pogoni za małpką. On to opisał smętny wygląd pokoju oraz tryb życia dziewczynki, która nie zdawała się należeć do kasty kuchennych posługaczek i służących. Idąc trop za tropem, Ram Dass dokonywał coraz to nowych odkryć dotyczących nieszczęśliwej doli dziewczęcia. Przekonał się przy tym, jak łatwą było rzeczą przebycie kilku piędzi dachu, dzielących go od okna Sary. Ta okoliczność była początkiem wszystkiego, co nastąpiło.

— Sahibie136 — rzekł pewnego dnia — może bym tak przekradł się po dachówkach do tego pokoiku i napalił tam w piecu, gdy dziewczynka będzie na sprawunkach w mieście. Gdy powróci, zziębnięta i przemoczona,

1 ... 20 21 22 23 24 25 26 27 28 29
Idź do strony:

Darmowe książki «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz