Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖
Bezprzykładny prostak i wszechstronny ignorant robi zawrotną karierę polityczną, obiecując w cudowny sposób uzdrowić polskie rolnictwo. Przy tym z niezbadanych przyczyn mimo swego chamstwa działa magnetycznie na najwytworniejsze kobiety. Jak to możliwe?
Surowy krytyk funkcjonowania struktur państwowych za czasów Najjaśniejszej II Rzeczpospolitej, Tadeusz Dołęga-Mostowicz, barwnie przedstawił możliwy scenariusz takiego zdarzenia — ku przestrodze.
- Autor: Tadeusz Dołęga-Mostowicz
- Epoka: Dwudziestolecie międzywojenne
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Kariera Nikodema Dyzmy - Tadeusz Dołęga-Mostowicz (gdzie można czytać książki za darmo txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Tadeusz Dołęga-Mostowicz
— Nie, nie odrzucam — zapewnił Nikodem.
— Zatem stoję przed Wielkim Trzynastym, przed moim panem i rozkazodawcą.
Pochyliła się nisko, tak nisko, że rozłożyste jej biodra wraz z suto367 uposażonym otoczeniem wysunęły się ku górze, do złudzenia przypominając bizantyńską kopułę.
Nagle wyprostowała się i głosem patetycznym wyrzuciła z siebie jakieś pytanie po łacinie, po czym wpiła w Dyzmę wzrok żądający odpowiedzi.
Nikodem skurczył się w sobie i z rozpaczą pomyślał:
„Czego ta wydra jeszcze czepia się!...”
Panna Stella przeczekała chwilę i powtórzyła łacińskie pytanie. Nie było wyjścia. Trzeba było coś odpowiedzieć. Nikodem gorączkowo przebiegał myślą wszystkie strzępy słów łacińskich, jakie znał z kościoła i ze szkoły. Nagle rozjaśniła się mu dusza i odpowiedział:
— Terra est rotunda368.
Nie pamiętał już, co to znaczy. Tym mniej wiedział, czy jego odpowiedź ma jakiś związek z pytaniem, lecz chociaż cały zlany był zimnym potem, cieszył się, że przecież coś odpowiedział po łacinie, i to widocznie nie bez sensu, gdyż brunetka znowu głęboko się pochyliła, i krzyżując ręce na piersi, odparła:
— Wola twoja, Mistrzu.
Następnie otworzyła drzwi i całkiem już zwykłym głosem oznajmiła, że obiad jest podany.
Obiad był suty i wykwintny. Zastanowiło Dyzmę tylko to, że nie dano do stołu nawet wina, gdy zaś jedna z hrabianek Czarskich kapryśnie dopominała się o „kroplę czegoś mocniejszego dla animuszu”, pani Koniecpolska z uśmiechem, lecz stanowczo odmówiła:
— Nie, moja złota, teraz nie. Nie spiesz się.
Zresztą w ogóle nastrój stał się poważniejszy. Na twarzach wystąpiły rumieńce, niektóre panie ze zdenerwowania nic nie jadły. W spojrzeniach uparcie wracających do Nikodema błyskały ogniki niepokoju.
Gdy przeszli do buduaru369 na czarną kawę i służba oddaliła się, pani Lala wyjrzała do sąsiedniego pokoju, by upewnić się, że nikt ich nie podsłuchuje, po czym dała znak brunetce. Ta wstała i wśród ogólnej ciszy zaczęła mówić:
— Szanowne panie, zanim będę mogła was nazwać siostrami, szanowne panie i ty, panie — nisko ukłoniła się Dyzmie — teraz rozejdźcie się do swych pokojów, by oddać się kontemplacji, by duchem i ciałem przygotować się do wielkiego misterium, które rozpocznie się punktualnie o północy. Macie w samotności oczyścić myśli wasze od spraw powszednich, macie zdjąć odzież pospolitą i przywdziać szaty białe, które znajdziecie przygotowane. Tak gotowi, macie czekać na mnie, która po każde z was przyjdzie. Rozejdźcie się i czuwajcie.
Wypowiedziawszy to, sama skierowała się ku wyjściu. Jeszcze w drzwiach stanęła, by złożyć pokłon Nikodemowi, i znikła. Za nią w tenże sposób rozeszły się wszystkie. Pani Koniecpolska zaprowadziła Dyzmę do przeznaczonego dlań pokoju i pożegnała go milczącym skinieniem głowy.
„To choroba! — pomyślał. — Pewno będą duchy wywoływać albo co”.
Rozejrzał się. Spodziewał się, że i w tym pokoju znajdzie coś niezwykłego, lecz zawiódł się. Urządzenie niczym nie wyróżniało się, jedynym zaś przedmiotem intrygującym była czarna płaska walizka, stojąca na biurku.
Po sutym obiedzie myśl pracowała leniwie i Nikodem rozciągnął się na sofie, by spokojniej rozważyć swoją sytuację.
Nie odstępowało go uczucie niezadowolenia i obawy przed północną uroczystością. Pojęcia nie miał, jaką rolę będzie musiał w tym wszystkim odegrać. Co każą mu robić? Wprawdzie ma tam być główną personą, ale nie wie, czego od głównej persony te baby będą wymagały... Zresztą wszystko jest możliwe: a jeżeli każą mu wywołać diabła?
— Tfu! — splunął na dywan.
Przyszło mu do głowy, że ostatecznie może wykręcić się chorobą. Na przykład reumatyzm. Już raz oddał mu doskonałe usługi w Koborowie...
Przypomnienie Koborowa rozrzewniło go. Jakaż tam cisza, spokój, dobre żarcie, żadnej roboty... No i Nina... Ta lubiła całować się!
Stwierdził, że jednak w Koborowie było najlepiej, zwłaszcza po wyjeździe Kasi. Diabli nadali ten cały projekt Kunickiego, przez który wrobił się na prezesa banku...
Uśmiechnął się do siebie.
„No, bracie, nie narzekaj, nie narzekaj, naprawdę to nie ma na co!”
Myśl snuła się coraz wolniej, obfita doza pokarmu zrobiła swoje. Nikodem zasnął.
Spał tak twardo, że nie słyszał pukania do drzwi, nie słyszał kroków panny Stelli ani trzasku zamka w czarnej walizce. Dopiero gdy mocno potrząsnęła jego ramieniem, otworzył oczy.
Od razu przypomniał sobie, gdzie się znajduje. Przed nim stała brunetka, trzymając coś, jakby szlafrok z białego jedwabiu na czerwonej podszewce.
Zerwał się na równe nogi i przetarł powieki.
— Już czas, Mistrzu! — wyszeptała panna Stella.
— Czas?
— Tak. Wszystkie już czekają. Proszę przebrać się w habit.
— Jak to? — zdziwił się. — Przy pani?
— Nie, ja wyjdę. Tylko proszę zdjąć wszystko i nałożyć habit i te oto sandały.
Wskazała mu czerwone miękkie pantofle ze złotą gwiazdą, wyhaftowaną na noskach, po czym wyszła na palcach.
Dyzma zaklął, lecz nie zwlekał. Po kilku minutach był gotów. Szlafrok, jak i pantofle okazały się nieco za obszerne. Chłodny dotyk jedwabiu do nagiej skóry działał orzeźwiająco.
Spojrzał do lustra i nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Szlafrok sięgał do ziemi, lecz rozcięte rękawy i duży dekolt sprawiały dziwaczne wrażenie.
Brunetka zjawiła się znowu. Wzięła go za rękę i w milczeniu wyprowadziła na ciemny korytarz. Dokoła panowała zupełna cisza. Szli kilka minut, później były jakieś schody i znowu korytarz. Przy jego końcu panna Stella zatrzymała się i trzykrotnie zapukała w drzwi, te uchyliły się z lekka. Przesunęli się do jakiegoś ciemnego pokoju, drzwi za nimi zamknęły się, jakby same, i Dyzma usłyszał dźwięk klucza przekręcanego w zamku, a po chwili głos pani Koniecpolskiej:
— Wszystko w porządku. Wszędzie drzwi pozamykane, służbie zakazałam wstępu do pałacu aż do południa.
— Dobrze — odparła brunetka, nie puszczając ręki Nikodema — teraz wejdź i zajmij swoje miejsce.
Teraz Dyzma spostrzegł, że pani Lala była również w białym szlafroku, gdyż wchodząc odsłoniła na chwilę ciężką kotarę, skąd padła smuga purpurowego światła.
Z kolei i panna Stella znikła za kotarą, polecając jemu czekać na siebie.
Zza kotary dobiegł Nikodema szmer rozmowy. Czas mu się dłużył, zbliżył się więc, by zajrzeć do środka, gdy nagle kotara rozsunęła się, a na progu stanęła brunetka w białym szlafroku, pochylona w niskim, długim pokłonie.
Był to dużych rozmiarów pokój, pozbawiony wszelkich mebli i całkowicie wysłany dywanami, na których rozrzucone leżały całe stosy ozdobnych poduszek. Tylko w środku stał wielki złocony fotel obity czerwonym atłasem, nad nim paliły się trzy świece.
Nadto od sufitu zwieszała się ampla370, zalewająca wszystko purpurowym światłem.
Po obu stronach fotela ujrzał wszystkie panie w takich samych białych szlafrokach.
Na przeciwległej ścianie rozciągnięte było wielkie prześcieradło z naklejoną na nim trzypromienną złotą gwiazdą, pod którą nalepiony był napis wycięty z czerwonego papieru.
Napis głosił:
Terra est rotunda.
— Wnijdź371, o panie! — zawołała panna Stella i usunąwszy się z drogi, podprowadziła Nikodema do przeznaczonego dlań tronu.
Gdy usiadł, panie otoczyły fotel półkolem, zaś panna Stella wystąpiła na środek i zaczęła:
— Wtajemniczeni! Wy, Pątniczki Trzypromiennej Gwiazdy, i ty, Mistrzu, na którego piersi wkrótce zabłyśnie symbol wiedzy, władztwa i szczęścia. Oto ja, wasza siostra Orędowniczka, niegodnymi wargami oznajmiam wam godzinę otwarcia trzydziestej trzeciej Loży Zakonu Trzypromiennej Gwiazdy, której hasłem z woli Wielkiego Trzynastego będzie pełna głębokiej myśli sentencja: Terra est rotunda! Wiąże się z tym wiara, że Zakon nasz opanuje całą ziemię, nadzieja, że Loża nasza stanie się jednym z mocnych ogniw w tym łańcuchu, i wskazanie, że my, żyjący na globie ziemskim ludzie, zamknąć się musimy w jego kręgu. Zaznaczam przy tym, że zgodnie z prawem Zakonu każdy z nas musi wypełnić nakaz drugiego, gdy ten wymieni święte hasło, dotykając lewą dłonią czoła, serca i łona. Zanim przystąpimy do obrzędu, przypomnieć wam pragnę kanony372 hermetyczne...
Dyzma przestał słuchać. Zbyt był zafrapowany oryginalnością sytuacji, by mógł skupić tak długo uwagę na jednym punkcie. Przyglądał się otaczającym go młodym kobietom i pannom. Niektóre z nich bardzo ładnie wyglądały w dziwacznych szlafrokach. Nagie ramiona, jakby wypływające z białych fałd lśniącego jedwabiu, głęboko wycięte dekolty i sam fakt, że wśród tylu kobiet jest tu jedynym mężczyzną — wszystko to działało nań podniecająco.
Już nie myślał: co i jak, i dlaczego. Myślał tylko: czy i kiedy?
Tymczasem panna Stella zakończyła przemówienie i wydobyła z czerwonego pudełeczka małą złotą gwiazdkę, zawieszoną na takimż łańcuszku. Wśród uroczystego milczenia podeszła do Nikodema i zawiesiła mu gwiazdkę na szyi, po czym odstąpiła trzy kroki i upadła plackiem na dywan. Wszystkie pozostałe damy uczyniły to samo za wyjątkiem pani Lali, która poszła do drzwi i przekręciła kontakt.
Ampla zgasła. Nikodem wzdrygnął się. Pogrążony w mroku pokój, trzy nikłe płomyki woskowych świec nad nim i te leżące w bezruchu kontury białych postaci sprawiały wrażenie niesamowite.
Nagle panna Stella jęczącym głosem zawołała:
— Witaj nam, witaj, panie życia, miłości i śmierci!
— Witaj, witaj — po wielokroć powtórzyły drżące głosy.
— Witaj nam, witaj, dawco woli!
— Witaj, witaj — powtórzyły głosy.
— Witaj, szafarzu wiedzy!
— Witaj... witaj...
— Witaj, Mistrzu życia!
— Witaj... witaj...
— Witaj, twórco rozkoszy!
— Witaj... witaj...
Dyzma słuchał tej litanii i myślał:
„Powariowały baby do reszty!...”
Nagle panna Stella skończyła, zbliżyła się do Dyzmy i, zanim zdołał zorientować się, pocałowała go w same usta. Ku jego zdumieniu po niej zrobiła to samo pani Lala, później obie hrabianki Czarskie i reszta pań.
— Teraz spalcie kadzidła — rozkazała panna Stella.
Po chwili z czterech rogów pokoju uniosły się sinawe dymki, pachnące jakimś dziwnym aromatem, słodkim i upajającym..
Panie znowu zebrały się dookoła Dyzmy.
Na znak panny Stelli wzięły się za ręce, tworząc półkole. Ona sama wznosiła ręce ku górze i zawołała:
— Przybądź, o przybądź, Panie!
— Przybądź — powtórzyły wszystkie.
— Okaż nam łaskę swoją! — wołała panna Stella.
— Okaż...
— Zejdź między nas!
— Zejdź...
— Wstąp w duszę zastępcy Twego!
— Wstąp...
— Wstąp w ciało Mistrza naszego!...
— Wstąp...
— Zapal go płomieniem!...
— Zapal...
— Rozpłomień go Twą niezmierną mocą!
— Rozpłomień...
— Przeniknij go żarem oddechu!...
— Przeniknij!...
Nikodema przeszedł dreszcz.
— Kogo wołacie? — zapytał przez zaciśniętą krtań nieswoim głosem.
Odpowiedziały mu krzyki przerażenia. Niektóre były tak przejmujące, że mroziły mu krew w żyłach.
— Przemówił, jest... To On!... — ozwały się głosy.
— Kto?... — zapytał Dyzma trzęsąc się na całym ciele.
— Kogo wołacie?
Wtem, jakby tuż za karkiem, usłyszał wyraźnie głośne warczenie. Chciał zerwać się, lecz nie miał siły, wśród odurzającego dymu, napełniającego pokój, ujrzał różnokolorowe migające ogniki.
— Padnijcie na twarz — zawyła panna Stella. On przybył! Chwała Ci, chwała, Władco miłości, życia i śmierci, chwała Ci, chwała, Książę Ciemności!...
Młodsza panna Czarska wybuchnęła spazmatycznym śmiechem, jedna z pań zerwała się, tuląc się do pani Lali, krzyczała:
— Widzę Go, widzę!
— Kogo? — wrzasnął rozpaczliwym głosem Dyzma.
— Jego, Jego, Szatana...
Nikodemowi nagle wydało się, że czyjeś zimne ręce ściskają go za kark. Z gardła wydobył się przeraźliwy nieartykułowany dźwięk i Wielki Trzynasty opadł bezwładnie na fotel.
Zemdlał!
Pierwszym wrażeniem, jakie odczuł wracając do przytomności, była słodycz rozpływająca się w ustach. Otworzył oczy. Tuż przy nich ujrzał czarne źrenice panny Stelli. Zanim odzyskał całkowitą świadomość, jej usta przylgnęły do jego warg i znowu poczuł na języku słodki płyn o mocnym zapachu. Wino. Chciał zaczerpnąć powietrza i odepchnął Stellę. Zobaczył wówczas wśród dymu białe postacie. Wynosiły z sąsiedniego pokoju stoliki, zastawione butelkami i kieliszkami. Pani Koniecpolska, z małym flakonikiem w ręku, kroplami odmierzała jakiś płyn, po czym do kieliszków nalewano wino.
Gdy już napełniono wszystkie, każda z pań wzięła jeden, a panna Stella podała Dyzmie największy.
W pokoju panował teraz pogwar stłumionych rozmów. Nikodem pociągnął tęgi łyk i mlasnął językiem.
— Dziwne wino — zauważył.
— Syćmy się dobrodziejstwem peyotlu373! — emfatycznie zawołała panna Stella.
Kieliszki były już próżne i nalewano nowe.
— Co jest w tym winie? — zapytał Dyzma.
Stojąca obok panna Czarska usiadła na poręczy fotela i, musnąwszy ustami ucho Nikodema, powiedziała rozmarzonym głosem:
— Boska trucizna peyotlu, boska... Czy czujesz war374 w żyłach, mój panie?... Prawda? I taki cudny śpiew, i takie kolorowe... Prawda?
— Prawda — stwierdził i wychylił kieliszek do dna.
Czuł, że dzieje się z nim coś niezwykłego. Opanowała go nagła radość, wszystko stało się piękne, barwne, nawet przysadkowata panna Stella była powabna i kusząca.
Zresztą nastrój wszystkich zmienił się nie do poznania. Otoczyły Nikodema roześmianą grupą, napełniły pokój gwarem wesołych okrzyków, melodiami frywolnych piosenek. Jedna z rozmachem trzasnęła kieliszkiem o ścianę i zawoławszy: — Evoe375! — jednym ruchem zrzuciła z siebie szlafrok. Zaczęła tańczyć.
— Brawo! Brawo! — zawołały inne.
Po chwili dywan pokrył się białymi plamami jedwabiu...
Do wciąż napełnianych kieliszków z małego flakonu spływały jasnozielone krople czarodziejskiego płynu.
Przez kogoś potrącony wywrócił się świecznik i pokój zaległa ciemność, parna, krwista ciemność, pełna namiętnych szeptów i spazmatycznego, oszalałego śmiechu.
Przez szczelinę ciężkich firanek wdarła się do pokoju czerwona smuga zachodzącego słońca.
Nikodem ociężałym ruchem sięgnął po zegarek.
Była szósta.
Dziwne. Nie czuł ani bólu głowy, ani niesmaku w ustach, jak zwykle po większych pijaństwach.
Był tylko straszliwie osłabiony.
Każdy ruch, ba, każde podniesienie powiek wydawało się mu ciężkim trudem.
A jednak trzeba było wstawać. Musi przecie jechać do Warszawy. Co sobie w banku pomyślą...
Zadzwonił.
Zjawił się sztywny lokaj i oznajmił, że kąpiel jest przygotowana.
Dyzma leniwie wciągnął na siebie pidżamę i przeszedł do łazienki. Tu, spojrzawszy w lustro, aż się przeraził: blady był jak płótno, pod oczyma wystąpiły dwa sine szerokie półkola.
— Cholera — zaklął — urządziły!...
Ubrał się i powłócząc nogami zszedł na dół.
Tu czekała nań pani Koniecpolska, która na powitanie omdlałym ruchem podała mu rękę.
— Głodny pan?
— O, nie, dziękuję.
Spojrzał na nią spod oka i spotkał figlarny, jak zwykle, wzrok. Zaczerwienił się po same uszy.
„To cholera — pomyślał — ani się zawstydzi. Bo chyba nie mogła zapomnieć?”
— Chciałbym jechać — odezwał się po pauzie.
— Ależ proszę, samochód do pańskiej dyspozycji.
W pożegnaniu nie było nic szczególnego i to właśnie jeszcze bardziej detonowało376 Nikodema. Gdy auto skręciło na szosę, obejrzał się.
— To świnie! — rzekł z przekonaniem.
—
Uwagi (0)