Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖
Wydawać by się mogło, że Sara Crewe urodziła się pod szczęśliwą gwiazdą: ma kochającego ojca, dostaje wszystko, czego tylko zapragnie, na pensji cieszy się specjalnymi względami, nauczyciele stawiają ją za wzór, a w dodatku jest inteligentna, miła i lubiana.
Niestety, w dniu jej jedenastych urodzin los się odwraca. Ukochany ojciec umarł, a jego majątek przepadł. Panna Minchin, dyrektorka szkoły, porzuca pozory sympatii i zaprzęga byłą podopieczną do pracy ponad siły.
Dziewczynka stara się nie uskarżać na swój los. Obdarzona wrażliwością i wyobraźnią, snuje opowieści, które pomagają jej przetrwać. Nie wszyscy ją też opuścili.Kto potajemnie pomaga Sarze? Kim jest dżentelmen z Indii, jaką rolę odegra tresowana małpka i co stanie się z małą księżniczką?
Ponadczasowa opowieść o przyjaźni i sile charakteru.
Mała księżniczka to, obok Tajemniczego ogrodu i Małego lorda, jedna z najbardziej znanych powieści Frances Hodgson Burnett. Była wielokrotnie ekranizowana, także jako serial animowany.
- Autor: Frances Hodgson Burnett
- Epoka: Współczesność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Mała księżniczka - Frances Hodgson Burnett (elektroniczna biblioteka .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Frances Hodgson Burnett
Sara siadła, wsparta na łokciu, a oddech jej stał się prędki i nierówny.
— Jakoś to wszystko... nie znika — westchnęła. — Ach, takiego snu jeszcze nigdy nie miałam!
Przez pewien czas nie ważyła się na żaden ruch. W końcu jednak odrzuciła kołdry i z pełnym zachwytu uśmiechem stanęła obiema nogami na podłodze.
— Śni mi się... że wychodzę z łóżka — słyszała wyraźnie dźwięk własnych słów. Stanęła na środku pokoju, obracając się z wolna na wszystkie strony. — Śni mi się... że to wszystko nie znika... że jest prawdziwe... Śni mi się, że odczuwam tę rzeczywistość... Wszystko jest zaczarowane... albo sama jestem zaczarowana... Mnie się tylko zdaje, że widzę to wszystko... Ale gdyby się tak mogło wciąż mi wydawać... niechby tak było! Niechby było!
Stała tak przez chwilę, dysząc ciężko, po czym zawołała:
— Ach, to wszystko nieprawda! — To nie może być prawdą! Ale jakże wydaje się prawdziwe!
Buzujący ogień pociągnął ją ku sobie; uklękła przed nim i wyciągnęła ku niemu ręce — ale musiała je cofnąć, poczuwszy niezmierne gorąco.
— Ogień widziany tylko we śnie nie mógłby być gorący! — zauważyła głośno.
Zerwała się na nogi, dotknęła stolika, serwisu, kobierca; podeszła do łóżka i pogładziła pościel. W końcu pochwyciła miękki watowany szlafroczek, przycisnęła go do piersi i przytuliła doń policzek.
— Ciepły! Miękki! — zawołała, omal nie płacząc ze szczęścia. — On jest prawdziwy! Nie może być inaczej!
Zarzuciła go sobie na ramiona i obuła się w pantofle.
— I one są prawdziwe! Wszystko jest prawdziwe! — zawołała. — Ja nie śnię... nie śnię!
Krokiem jakby pijanym podeszła ku książkom i otworzyła tę, która leżała na wierzchu. Na czystej kartce przed okładką ujrzała wypisanych kilka słów:
— Małej dziewczynce z poddasza. Od przyjaciela.
Ujrzawszy ten napis, Sara — choć nie miała tego w zwyczaju — położyła twarzyczkę na książce i zalała się łzami.
— Nie wiem, kto mi to przysłał — rzekła — w każdym razie ktoś troszczy się o mnie. Mam przyjaciela!
Wzięła świecę i wszedłszy do pokoju Becky, stanęła koło jej łóżka.
— Becky! Becky! — szepnęła, jak mogła najgłośniej. — Obudź się!
Gdy Becky się zbudziła i siadła na łóżku, z lękiem podnosząc twarz, na której widać jeszcze było ślady niedawnych łez, ujrzała koło siebie drobną jakąś postać w kosztownym watowanym szlafroku z karmazynowego jedwabiu. Becky nie chciała wierzyć własnym oczom: koło jej łóżka stała z jaśniejącą, przedziwną twarzą księżniczka Sara — jaką ona pamiętała z dawnych czasów — i trzymała w ręce świecę.
— Chodź do mnie! Chodź, Becky! — szeptało zjawisko.
Becky zbyt była przerażona, by mogła odezwać się choć słówkiem. Wstała tylko i podążyła za Sarą, szeroko otwierając ze zdumienia oczy i usta.
A gdy przekroczyły próg, Sara cicho zamknęła drzwi za sobą i wciągnęła sąsiadkę w jakąś ciepłą i jasną przestrzeń, w której aż się w głowie mąciło człowiekowi — zwłaszcza po dłuższym poście.
— To wszystko jest prawdziwe! Prawdziwe! — wołała. — Dotykałam już wszystkiego po kolei! Wszystko takie rzeczywiste, jak i my, Becky! To jakiś czarodziej przyszedł do nas, gdyśmy spały... ten czarodziej, co nie pozwala, by na człowieka miała spaść najgorsza bieda!
Wyobraźcie sobie (jeżeli potraficie), jak wyglądała reszta owego wieczoru: jak Sara i Becky kucały koło ognia, który skrzył się, lśnił i hasał wesoło na kominku — jak podnosiły pokrywki półmisków i znajdowały pod nimi to ciepłą, smaczną zupę, która sama w sobie mogła zaspokoić ich apetyt, to kanapki, grzanki i biszkopty, których wystarczyłoby dla obu dziewczynek. Dzbanek z umywalni służył za filiżankę Becky, a herbata była tak rozkoszna, iż nie potrzeba było nawet udawać, jakoby się piło coś innego niż herbatę. Były ogrzane, syte i szczęśliwe, a Sara, przekonawszy się prawdziwości swego niespodziewanego szczęścia, nie omieszkała poddać się całkowicie swej radości. Ponieważ przeżyła w rojeniach znaczną część swego życia, przeto gotowa była w każdej chwili powitać wszelkie, najbardziej nawet niezwykłe zdarzenie — i oswoić się z nim w ciągu krótkiego czasu.
— Nie wiem, kto to mógł uczynić — rzekła — w każdym razie był ktoś taki. Siedzimy sobie przy ognisku i... i... wszystko jest prawdziwe! Kimkolwiek jest ten człowiek... czy ci ludzie... to ja mam przyjaciela... ktoś jest moim przyjacielem.
Trudno jednak zaprzeczyć, że siedząc przed płonącym ogniem i spożywając sute117 i smaczne jadło, dziewczynki odczuwały w duchu jakąś obawę i zaglądały sobie wzajemnie w oczy z pewnym jakby powątpiewaniem.
— Cy panienka aby se nie myśli — wyjąkała raz Becky szeptem — że to wsyćko moze nam zniknąć? Możebyśmy się krzynkę pośpiesyły.
To mówiąc, wpakowała sobie skwapliwie118 do ust całą kanapkę. Jeżeli to był sen, można było jej wybaczyć te kuchenne maniery.
— Nie, to nie zniknie — odpowiedziała Sara. — Ja teraz na pewno zjadam ten biszkopt i czuję jego smak. We śnie nigdy się nie je niczego naprawdę... tylko się myśli, że chciałoby coś zjeść. Zresztą ja wciąż szczypię się w nogę, by upewnić się, że nie śpię, a przed chwilą umyślnie dotknęłam się rozżarzonego węgielka.
Grzały się przy piecu, rozkoszując się ciepłem i sytością, po czym Sara odwróciła się, by przyjrzeć się przemienionemu łóżku.
Było tam tyle kołder, że mogła podzielić się nimi z Becky. Wąski tapczan w sąsiednim pokoiku był w ową noc wygodniejszy, niżby się mogło śnić kiedykolwiek jego właścicielce.
Opuszczając pokój, Becky stanęła na progu i pożądliwym wzrokiem obejrzała się jeszcze raz za siebie.
— Jeżeli tego wsyćkiego rankiem tu nie będzie, to ja i tak będę zawdy pamiętała, co tu było dzisio w nocy. Tu był ogień, przed nim piękny stoliczek z lampą, co świeciła tak cyrwono; na łózecku panienki była satynowa pierzynka, na podłodze lezoł ciepły dywon, a wsyćko było takie piekne! A jescze i to będę pamiętała, żem se podjadła zupy i kanapków i bićkoptów!
I przekonana już ostatecznie o prawdziwości wszystkich zdarzeń, wyszła z pokoju.
Jakaś tajemnicza poczta, kursująca wśród uczennic i pomiędzy służbą, rozniosła nazajutrz pewną wieść, że Sara Crewe popadła w wielką niełaskę u miss Minchin, że Ermengarda została surowo ukarana i że Becky byłaby jeszcze przed śniadaniem wydalona ze służby, gdyby nie to, że odprawienie służącej jest sprawą, której nie można załatwić od jednego razu. Służące wiedziały, że pozwolono jej zostać dlatego, że miss Minchin nieprędko znalazłaby drugą istotę równie potulną i niemrawą, która zgodziłaby się harować jak wół za parę szylingów tygodniowo. Starsze uczennice wiedziały i to, że jeżeli miss Minchin nie wyrzuciła Sary, uczyniła to również ze względów czysto praktycznych.
— Ona tak prędko rośnie i tak dużo się uczy — mówiła Jessie do Lawinii — że wkrótce zostanie nauczycielką, a miss Minchin wie dobrze, że ona będzie pracowała choćby za darmo. Bardzo to nieładnie było z twej strony, Lawinio, że opowiedziałaś o jej zabawach na poddaszu. A jak tyś się o tym dowiedziała?
— Od Lottie. Ta smarkata opowiedziała mi wszystko. Bynajmniej nie postąpiłam nieładnie, donosząc o tym miss Minchin. Uważałam to za swój obowiązek. Sara ją oszukiwała, a przy tym śmiesznie było patrzeć, jak ona zadzierała nosa i patrzyła na wszystkich z góry, choć chodziła w łachmanach!
— A cóż one takiego robiły, gdy miss Minchin je przyłapała?
— Ermengarda zabrała swoją paczkę na górę, żeby podzielić się z Sarą i Becky. Ona nigdy nie podzieli się niczym z żadną z nas. Mnie wprawdzie na tym nie zależy, ale o niej to źle świadczy, że woli dzielić się ze służącymi na poddaszu. Dziwię się, że miss Minchin nie wydaliła Sary... choćby jej nawet potrzebowała jako nauczycielki.
— Gdzieżby Sara poszła, gdyby ją wypędzono? — zapytała Jessie, nieco zaniepokojona.
— A cóż mnie to obchodzi? — ofuknęła ją Lawinia. — Sądzę, że ona będzie dziś miała kwaśną minę po tym wszystkim, co się zdarzyło. Wczoraj nie dostała obiadu i kolacji, a dziś nie dostanie nic do jedzenia.
Jessie była nie tyle zła, ile niemądra, więc słowa przyjaciółki przejęły ją dreszczem.
— Ależ to straszne! — rzekła, biorąc do rąk książkę. — Czyż oni chcą ją zamorzyć głodem?
Gdy Sara rano weszła do kuchni, kucharka i służące spojrzały na nią pytająco. Nie odezwała się do nich ani słowem, lecz przeszła koło nich pospiesznie. Przyczyną pośpiechu było i to, że trochę zaspała — a ponieważ to samo zdarzyło się i Becky, więc nie miały czasu widzieć się z sobą.
Wszedłszy do izby czeladnej, zastała Becky szorującą zawzięcie jakiś kocioł i nucącą sobie półgłosem jakąś piosenkę.
— Prosę panienki — szepnęła w podnieceniu, patrząc na Sarę twarzą rozpromienioną. — Kiej sie obudziłam, to ta kordła jesce była na łózku. Była takusieńka, jak wtedy, kiej sie spać kładłam.
— Tak samo i moja — odpowiedziała Sara. — Wszystko... wszystko pozostało tak, jak widziałyśmy w nocy. Ubierając się, zjadłam parę ciastek, jakie zostały od wczoraj.
— O rety! Rety! — jękła Becky z zachwytem i natychmiast pochyliła głowę nad kotłem, widząc zbliżającą się kucharkę.
Gdy Sara wchodziła do sali szkolnej, miss Minchin oczekiwała, iż na jej twarzy ujrzy taką minę, o jakiej wspominała Lawinia. Po wczorajszej głodówce, po gwałtownej scenie zeszłego wieczoru, duma Sary musiała się przełamać. Toteż zaiste dziwić by się należało, gdyby ta harda dziewczyna nie miała dziś bladych policzków, zaczerwienionych oczu i nieszczęśliwego, pokornego wyrazu twarzy.
Ku wielkiemu jednak zdumieniu miss Minchin, Sara weszła do sali krokiem żwawym, niemal podskakując; na policzkach kwitnął żywy rumieniec, w kącikach ust taił się uśmiech. Miss Minchin aż się wzdrygnęła. Cóż to wszystko ma znaczyć? Skąd taki hart ducha u tej dziewczyny?
Przywołała ją do swego stolika.
— Wyglądasz, jakbyś nie wiedziała o tym, że jesteś w niełasce — upomniała ją. — Czyż do tego stopnia jesteś zatwardziała?
Rzecz była w tym, że gdy ktoś jest dzieckiem — a choćby i dorosłą osobą — i gdy pożywił się do syta i wyspał się w ciepłej, miękkiej pościeli — gdy zasnął wśród cudów baśni czarnoksięskiej, a po obudzeniu przekonał się, że baśń była prawdą — człowiek taki nie może być nieszczęśliwy ani wyglądać na nieszczęśliwego, co więcej, nie potrafi żadną siłą przygasić błysku radości w swych oczach. Miss Minchin wprost oniemiała na widok spojrzenia, jakim obrzuciła ją Sara, odpowiadając zresztą z wielkim szacunkiem na pytanie swej przełożonej.
— Bardzo panią przepraszam. Wiem, że jestem w niełasce.
— Racz więc o tym nie zapominać i nie przybieraj takiej miny, jak gdyby spotkało cię wielkie szczęście. To impertynencja119! A pamiętaj, że dziś przez cały dzień nie dostaniesz nic do jedzenia.
— Dobrze, proszę pani — odpowiedziała Sara, ale gdy odwróciła się, serce jej drgnęło na wspomnienie dnia wczorajszego. — Gdyby czarodziej w porę nie przyszedł mi z pomocą — pomyślała — jakiż straszny los by mnie czekał!
— Ona chyba nie jest głodna! — szepnęła Lawinia. — Spójrz na nią! Może sobie wyobraża, że zjadła dobre śniadanie — dodała, śmiejąc się wzgardliwie.
— Ona jest całkiem różna od innych ludzi — odpowiedziała Jessie, przyglądając się Sarze, zajętej odrabianiem lekcji z najmłodszymi dziewczynkami. — Ja nieraz jej trochę się boję!
— E, śmieszna jesteś! — zgromiła ją Lawinia.
Przez dzień cały twarz Sary promieniała, a policzki okrywał rumieniec. Służba rzucała na nią zdziwione spojrzenia i szeptała coś pomiędzy sobą, a niebieskie oczki miss Amelii wyrażały zdumienie i zakłopotanie; nie rozumiała, co by mogła oznaczać taka zuchwała, jakby szczęśliwa mina Sary, wobec wiszącego nad nią gniewu przełożonej. Taki upór jednakże był w najzupełniejszej zgodzie z dotychczasowym postępowaniem Sary. Widać było, że zawzięła się, by nic sobie nie robić z niczego!
Sara zawzięła się tylko w jednej rzeczy. Powiedziała sobie, że wszystko, co się zdarzyło, należy utrzymać w tajemnicy... o ile to możliwe. Gdyby miss Minchin przyszła ochota zajść ponownie na poddasze, wszystko, rzecz oczywista, musiałoby wyjść na jaw. Jednakże nie zanosiło się na to, by miała tu zachodzić — przez pewien czas przynajmniej — chyba żeby ją tu przywiodły jakieś podejrzenia. Ermengarda i Lottie miały pozostawać pod tak ścisłym nadzorem, że na pewno nie odważyłyby się na nowe nocne wędrówki. Od biedy można by opowiedzieć rzecz całą Ermengardzie i zobowiązać ją do sekretu. Gdyby Lottie coś odkryła na własną rękę, to i od niej można by wziąć podobne zobowiązanie. Zresztą sam czarodziej na pewno postara się utaić swe cuda przed okiem nieproszonych natrętów!
— W każdym razie, cokolwiek się zdarzy — powtarzała sobie Sara przez cały dzień — cokolwiek się zdarzy, to gdzieś na tym świecie jest jakaś dobra istota, która jest mi przyjacielem... przyjacielem, choćbym nawet nigdy nie dowiedziała się, kto to taki... choćbym nawet nie mogła mu nigdy podziękować... to jednak nie będę już się czuła tak samotna. Och, jakże poskutkowało moje czarnoksięskie zaklęcie!
Pogoda była chyba
Uwagi (0)