W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Rok 1872. Gwałtownie rozwijająca się sieć połączeń kolejowych pokryła Europę, trzy lata wcześniej w Ameryce Północnej linia transkontynentalna połączyła wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku. Tory kolejowe przecinają w poprzek Półwysep Indyjski, po morzach kursują parowce obsługujące regularne długodystansowe połączenia pasażerskie. Trwa złoty wiek wielkiej globalizacji. Phileas Fogg, tajemniczy dżentelmen londyński, znany ze spokojnego, regularnego trybu życia, pewnego dnia rozmawia ze znajomymi przy kartach, jak bardzo skurczył się świat. Od słowa do słowa, zakłada się z nimi o wielką sumę, że zdoła objechać świat dookoła w ciągu zaledwie 80 dni. W podróż wyrusza jeszcze tego samego dnia, razem z nowo zatrudnionym francuskim służącym, Obieżyświatem. W ślad za nimi udaje się agent policji Fix, przekonany, że pan Fogg jest uciekającym przestępcą…
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
Te dwanaście godzin, które zyskiwały listy z Ameryki, pan Fogg chciał wykorzystać dla siebie. A zatem zamiast płynąć do Liverpoolu „Henriettą” i przybyć nazajutrz wieczorem, będzie tam już w południe i będzie miał czas, żeby zdążyć do Londynu przed ósmą czterdzieści pięć.
O pierwszej po północy „Henrietta” weszła do portu Queenstown podczas przypływu morza. Phileas Fogg, uścisnąwszy silnie dłoń kapitana Speedy’ego, zostawił go na jego zdezelowanym statku, który bądź co bądź wart był jeszcze połowę sumy, za jaką go sprzedał.
Pasażerowie wysiadali. Fix w tej chwili uczuł szaloną chęć aresztowania pana Fogg. Nie zrobił tego jednak. Dlaczego? Jaka walka toczyła się w jego umyśle? Czy pojął wreszcie, że się mylił? W każdym razie Fix nie opuścił jeszcze jego towarzystwa. O wpół do drugiej wsiadł wraz z nim, panią Aoudą i Obieżyświatem do pociągu w Queenstown. Przybyli o świcie do Dublina i bez zwłoki weszli na jeden ze statków.
21 grudnia o jedenastej czterdzieści Phileas Fogg znalazł się nareszcie na nabrzeżu Liverpoolu. Od Londynu dzieliło go zaledwie sześć godzin. W tej chwili zbliżył się do niego Fix i kładąc mu rękę ramieniu, pokazał swój nakaz...
— Pan jest Phileasem Foggiem? — zapytał.
— Tak.
— W imieniu Królowej aresztuję pana!
KRS: 0000070056
Nazwa organizacji: Fundacja Nowoczesna Polska
Każda wpłacona kwota zostanie przeznaczona na rozwój Wolnych Lektur.
Phileas Fogg był uwięziony. Zamknięto go w urzędzie celnym, gdzie miał spędzić noc, oczekując na przewiezienie do Londynu.
W chwili aresztowania Obieżyświat chciał rzucić się na inspektora, lecz policjanci powstrzymali go. Pani Aouda, przestraszona, nie wiedziała, co się dzieje. Obieżyświat wytłumaczył jej sytuację. Pan Fogg, ów szlachetny dżentelmen, któremu zawdzięczała ocalenie, został aresztowany jako złodziej.
Młoda kobieta protestowała przeciwko tej brutalności, serce jej boleśnie się ścisnęło, łzy płynęły z oczu, gdy się przekonała, że nie może nic zrobić dla wybawienia swego dobroczyńcy. Co się tyczy Fixa, aresztował on dżentelmena, bo tak nakazywał mu obowiązek; czy był winny, czy też nie, osądzi sprawiedliwość.
W owej chwili Obieżyświata dręczyły wyrzuty sumienia. Dlaczego nie uprzedził pana Fogga o osobie i zadaniu Fixa? Gdyby to zrobił, jego pan zapewne umiałby przekonać inspektora o swojej niewinności, dowiódłby mu jego pomyłki. W każdym razie nie woziłby na swój koszt tego nieszczęsnego agenta, którego pierwszą czynnością było aresztowanie pana Fogga, gdy tylko postawił stopę na ziemi Zjednoczonego Królestwa99.
Myśląc o swych błędach i nieostrożności, biedny chłopak gorzko płakał; chciał sobie roztrzaskać głowę, Pani Aouda i on, pomimo chłodu zostali na ganku urzędu celnego. Nie chcieli opuścić tego miejsca, mając nadzieję choć raz jeszcze ujrzeć pana Fogga.
Co do dżentelmena, został on doszczętnie zrujnowany w chwili, gdy był tak bliski osiągnięcia celu. Aresztowanie to gubiło go bezpowrotnie. Przybywszy do Liverpoolu 21 grudnia o jedenastej czterdzieści, miał czas do ósmej czterdzieści pięć wieczorem, żeby zjawić się w klubie „Reforma”, czyli jeszcze dziewięć godzin, a do Londynu było tylko sześć godzin drogi. Gdyby ktoś w tej chwili mógł przeniknąć do izby aresztu, znalazłby pana Fogga siedzącego bez ruchu na drewnianej ławce, chłodnego, bez oznak gniewu.
Czy był zrezygnowany? Nie wiadomo, lecz ten ostatni cios nie wyprowadził go z równowagi. Tak się przynajmniej wydawało. Czy wrzała w nim tajona wściekłość, tym straszniejsza, że hamowana, która wybucha w ostatniej chwili z niepowstrzymaną siłą? Nie wiadomo. Siedział spokojny, wyczekujący — czego?
Czy żywił jeszcze jakąś nadzieję? Czy wierzył jeszcze w powodzenie, w chwili gdy zamknęły się za nim drzwi więzienia? Jakkolwiek było, pan Fogg umieścił na stole swój zegarek i spoglądał na przesuwające się wskazówki. Ani jedno słowo nie wymknęło się z jego ust, jego spojrzenie było dziwnie nieruchome. W każdym razie sytuacja była straszna i można ją określić w ten sposób:
Uczciwy człowiek, Phileas Fogg, był zrujnowany i uwięziony. Czy myślał o swoim ocaleniu i szukał sposobu wydostania się spod klucza? Można było tak przypuszczać, widząc, jak obchodził w tej chwili dokoła swoje więzienie. Drzwi były szczelnie zamknięte, a okna okratowane. Wrócił zatem na ławkę, wyciągnął notatnik podróżny, otworzył i w rubryce ze słowami:
21 grudnia, sobota, Liverpool
dopisał:
80 dni, 11:40 rano
i czekał.
Na miejskim zegarze wybiła pierwsza. Pan Fogg zauważył, że jego zegarek spieszy się o dwie minuty.
Wybiła druga! Zakładając, że w tej chwili wsiadałby do pociągu pospiesznego, mógłby jeszcze zdążyć do klubu „Reforma” przed ósmą czterdzieści pięć wieczorem. Jego czoło lekko się zmarszczyło.
O drugiej trzydzieści trzy na zewnątrz rozległ się łoskot otwierających się drzwi. Dały się słyszeć głosy Obieżyświata i Fixa. Wzrok Phileasa Fogga ożywił się.
Drzwi się otwarły i ujrzał panią Aoudę, Obieżyświata i Fixa zbliżających się szybko ku niemu.
Fix bez tchu, z włosami w nieładzie, ledwie mógł z siebie wydobyć głos:
— Panie — wyjąkał. — Panie, przepraszam... nieszczęsne podobieństwo... złodziej aresztowany od trzech dni... pan wolny...
Phileas Fogg był wolny. Podszedł do agenta policji, spojrzał mu ostro w oczy i szybkim, automatycznym ruchem uderzył go obiema pięściami.
— Świetne uderzenie! — krzyknął Obieżyświat i pozwalając sobie na grę słów godną Francuza, dodał:
— Tam do licha, oto, co nazywają właściwym zastosowaniem pięści angielskiej.
Fix, przewrócony, nie wyrzekł ani słowa. Czuł, że otrzymał to, na co zasłużył.
Pan Fogg, pani Aouda i Obieżyświat bezzwłocznie opuścili urząd celny i wsiadłszy do dorożki, pospieszyli na dworzec. Pan Fogg zapytał, czy odchodzi jakiś pospieszny pociąg do Londynu. Była godzina druga czterdzieści... Pospieszny odjechał trzydzieści pięć minut temu.
Wówczas Phileas Fogg zamówił pociąg specjalny.
Na stacji stało kilka lokomotyw dużej szybkości, lecz wymagania obsługi technicznej nie pozwalały na wypuszczenie pociągu przed godziną trzecią.
O trzeciej Phileas Fogg, szepnąwszy kilka słów maszyniście o zakładzie i stawce, mknął w kierunku Londynu ze swą młodą towarzyszką i wiernym służącym.
Trzeba w pięć i pół godziny było przebyć przestrzeń z Liverpoolu do Londynu. Rzecz łatwa do wykonania, gdy tory są jest wolne na całej długości. Było jednak tyle wymuszonych opóźnień, że gdy dżentelmen wysiadał na dworcu, na wszystkich zegarach Londynu biła godzina ósma pięćdziesiąt.
Phileas Fogg, dokonawszy podróży dookoła świata, przybywał z opóźnieniem pięciu minut.
Przegrał zakład!...
Nazajutrz mieszkańcy Saville Row byliby bardzo zdziwieni, gdyby im ktoś powiedział, że pan Fogg powrócił do domu. Drzwi i okna pozostawały zamknięte, z zewnątrz nie było widać żadnej zmiany.
W rzeczy samej, wyszedłszy z dworca, Phileas Fogg polecił Obieżyświatowi kupić trochę żywności i wrócił do swego domu. Dżentelmen przyjął ze zwykłym spokojem cios, który go spotkał. Zrujnowany przez pomyłkę tego niezręcznego agenta! Po tym, gdy pewnym krokiem przebył niezmierzone przestrzenie, po zwalczeniu tysiąca przeciwności, po odparciu niezliczonych niebezpieczeństw, znajdując jeszcze czas na spełnienie dobrego uczynku — doznać zawodu w chwili osiągnięcia celu, przez brutalny fakt, którego przewidzieć nie mógł i wobec którego był bezbronny?...
To było straszne! Z wielkiej sumy, jaką zabrał w chwili wyjazdu, nie pozostało mu prawie nic. Majątek jego składał się obecnie z dwudziestu tysięcy złożonych u braci Baring, ale tę kwotę był winien kolegom z klubu „Reforma”. Po tylu wydatkach wygrana nie byłaby go wzbogaciła i można przypuszczać, że nie szukał sposobu wzbogacenia się, należąc do ludzi zakładających dla honoru. Lecz ten przegrany zakład rujnował go doszczętnie...
Zresztą dżentelmen powziął postanowienie, wiedział, co należy zrobić.
Pani Aouda zajęła jeden z pokoi w jego mieszkaniu. Młoda kobieta była w rozpaczy. Z pewnych słów wypowiedzianych przez pana Fogga zrozumiała, jaki nieszczęsny zamiar powziął.
Wiadomo, rzeczywiście, do jakich godnych pożałowania ostateczności posuwają się niekiedy Anglicy opanowani przez jedną jedyną ideę.
Obieżyświat także ukradkiem obserwował swego pana.
Wróciwszy do domu, poczciwy chłopak wszedł do swojego pokoju i przede wszystkim zgasił płomień gazu palący się od osiemdziesięciu dni.
Znalazł w skrzynce na listy rachunek spółki gazowej i pomyślał, że już najwyższy czas położyć kres tym wydatkom, za które był odpowiedzialny.
Noc minęła. Pan Fogg się położył, lecz czy spał? Pani Aouda nie mogła zmrużyć oka. Obieżyświat czuwał jak pies przy drzwiach swego pana.
Nazajutrz pan Fogg zawołał go i w krótkich słowach polecił mu przyrządzić śniadanie dla pani Aoudy. Sam zadowolił się szklanką herbaty i grzanką. Kazał przeprosić swą towarzyszkę, że przy śniadaniu i obiedzie nie będzie obecny, gdyż zmuszony jest zająć się swymi interesami; nie wyjdzie ze swego pokoju i dopiero wieczorem poprosi panią Aoudę o chwilę rozmowy.
Obieżyświat, otrzymawszy to zlecenie, nie mógł się zdecydować opuścić pokoju. Spoglądał na swego pana, spokojnego jak zwykle, i doznawał bólu serca i wyrzutów sumienia, gdyż nadal obwiniał się o niepowodzenie przedsięwzięcia.
Tak, gdyby przestrzegł swego pana, gdyby mu ujawnił plany Fixa, pan Fogg nie byłby zapewne wiózł agenta aż do Liverpoolu, a wówczas...
Obieżyświat nie mógł się dłużej powstrzymać.
— Mój panie, mój panie! — wykrzyknął. — Przeklnij mnie! To moja wina, że...
— Nie obwiniam nikogo — odpowiedział Phileas Fogg najspokojniej w świecie. — Możesz odejść!
Obieżyświat wyszedł i udał się do młodej kobiety, którą powiadomił o zamiarach swego pana.
— Pani — dodał — ja nie mogę nic zrobić, nie mam żadnego wpływu na niego, pani może...
— A czy ja mogę mieć jakiś wpływ? Pan Fogg nie poddaje się żadnym! Czy zauważył kiedyś wdzięczność do niego, która wypełnia całą moją istotę? Czy zadał sobie kiedyś trud czytania w moim sercu? Mój przyjacielu, nie można go zostawiać samego nawet przez chwilę. Mówisz, że chce się ze mną widzieć tego wieczoru?
— Tak pani, chodzi zapewne o dalszy pani pobyt w Anglii.
— Czekajmy — odpowiedziała młoda kobieta, zamyślając się głęboko.
Przez cały więc dzień niedzielny dom przy Saville Row nie dał znaku życia. Po raz pierwszy od czasu zamieszkania w nim Phileas Fogg nie udał się do swego klubu, gdy na wieży parlamentu wybiła godzina jedenasta trzydzieści.
Po cóż właściwie miał iść do klubu? Koledzy już na niego nie czekali. Skoro poprzedniego wieczoru, w fatalną sobotę, 21 grudnia o godzinie ósmej czterdzieści pięć nie zjawił się w salonie klubu „Reforma”, zakład był przegrany. Nie było nawet potrzeby, aby się udawał do swego bankiera po odbiór sumy dwudziestu tysięcy funtów. Przeciwnicy mieli w ręku podpisany przez niego czek i mogli w każdej chwili odebrać tę kwotę.
Nie było zatem po co wychodzić i Phileas Fogg nie opuszczał mieszkania, pozostawał w pokoju i robił porządki w papierach. Obieżyświat cały dzień spędził na chodzeniu po schodach w górę i na dół. Podsłuchiwał pod drzwiami pokoju swego pana, nie zdając sobie sprawy z niewłaściwości swego postępowania. Zaglądał w dziurkę od klucza, sądząc, że ma do tego prawo. W każdej chwili spodziewał się jakiejś katastrofy. Czasami myślał o Fixie, ale w jego umyśle nastąpiła zmiana, nie gniewał się już na niego. Fix mylił się co do Phileasa Fogga tak jak wszyscy inni, a ścigając go i aresztując, spełnił tylko swój obowiązek, podczas gdy on...
Myśl ta unieszczęśliwiała go i uważał się za ostatniego nędznika. Nareszcie, nie mogąc wytrzymać w samotności, zapukał do drzwi pani Aoudy, wszedł do jej pokoju, usiadł w kącie i nie mówiąc ani słowa, spoglądał na młodą kobietę, również smutnie zamyśloną.
Około wpół do ósmej wieczorem pan Fogg kazał zapytać panią Aoudę, czy może się z nią zobaczyć, a po upływie kilku chwil młoda kobieta znalazła się z nim sam na sam w pokoju.
Phileas Fogg wziął krzesło i usiadł przy kominku naprzeciw swej towarzyszki. Na jego twarzy nie widać było żadnego wzruszenia. Po powrocie wyglądał tak samo jak przed wyjazdem. Ten sam spokój, ta sama niewzruszoność. Milczał przez parę minut, następnie podniósł oczy na panią Aoudę...
— Pani — rzekł — czy wybaczy mi pani, że panią przywiozłem do Anglii?
— Ja, panie Fogg?... — odpowiedziała pani Aouda.
— Proszę, niech mi pani pozwoli skończyć — odparł. — Kiedy powziąłem myśl wywiezienia pani ze stron dla pani niebezpiecznych, byłem bogaty i liczyłem, że będę mógł część mojej fortuny oddać do pani dyspozycji. Dziś jestem zrujnowany.
— Wiem o tym, panie Fogg — odpowiedziała pani Aouda — i z kolei ja zapytam, czy przebaczy mi pan, że udałam się z panem i, być może, opóźniając podróż przyczyniłam się do pańskiej ruiny?
— Pani nie mogła pozostać w Indiach! Ocalenie pani zależało tego, czy pani wyjedzie tak daleko od tych fanatyków, żeby nie mogli pani ponownie pochwycić.
— A zatem nie dość, że ocalił mnie pan od strasznej śmierci, to wydaje się panu jeszcze, że jest pan zobowiązany zapewnić mi byt na obczyźnie?
— Tak, pani, lecz okoliczności zwróciły się przeciwko mnie. Niewiele mi pozostało, ale proszę, żeby zechciała pani to przyjąć.
— A z panem co się stanie? — zapytała pani Aouda.
— Mnie, pani — odpowiedział chłodno dżentelmen — mnie niczego nie trzeba.
— W jaki sposób zamierza pan urządzić sobie życie?
— W taki, w jaki powinienem.
— W każdym razie — rzekła młoda kobieta — nędza nie powinna dosięgnąć takiego człowieka jak pan. Pańscy przyjaciele...
— Nie mam przyjaciół...
— Krewni...
— Nie mam ich już.
— W takim razie żal mi pana, gdyż samotność jest rzeczą smutną. Jak to, ani jednego serca, które by dzieliło pańskie troski? Przecież powiadają, że we
Uwagi (0)