W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Rok 1872. Gwałtownie rozwijająca się sieć połączeń kolejowych pokryła Europę, trzy lata wcześniej w Ameryce Północnej linia transkontynentalna połączyła wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku. Tory kolejowe przecinają w poprzek Półwysep Indyjski, po morzach kursują parowce obsługujące regularne długodystansowe połączenia pasażerskie. Trwa złoty wiek wielkiej globalizacji. Phileas Fogg, tajemniczy dżentelmen londyński, znany ze spokojnego, regularnego trybu życia, pewnego dnia rozmawia ze znajomymi przy kartach, jak bardzo skurczył się świat. Od słowa do słowa, zakłada się z nimi o wielką sumę, że zdoła objechać świat dookoła w ciągu zaledwie 80 dni. W podróż wyrusza jeszcze tego samego dnia, razem z nowo zatrudnionym francuskim służącym, Obieżyświatem. W ślad za nimi udaje się agent policji Fix, przekonany, że pan Fogg jest uciekającym przestępcą…
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
Pan ten, silnym głosem i żywo gestykulując, zaczął opowiadać historię mormonizmu, począwszy od czasów biblijnych.
Kilku słuchaczy, znudzonych opowiadaniem misjonarza, opuściło wagon. Niezrażony tym William Hitch ciągnął dalej.
Rzędy słuchaczy przerzedzały się coraz bardziej, publiczność składała się obecnie z zaledwie dwudziestu osób, ale misjonarz, nie zrażając się, opowiadał dalej.
Słuchaczy było już tylko dziesięciu, między nimi poczciwy Obieżyświat, przysłuchujący się uważnie rozprawie misjonarza.
Pociąg tymczasem posuwał się szybko i około wpół do pierwszej zbliżył się do północno-zachodniego krańca Jeziora Słonego. Stamtąd można było objąć wzrokiem to wewnętrzne morze, zwane Morzem Martwym, do którego wpada amerykański Jordan.
Piękne jest to jezioro w swych wspaniałych skalistych ramach, pokrytych białą szatą. Piękną jest powierzchnia wody, niegdyś pokrywająca daleko większe przestrzenie; z czasem podnoszące się stopniowo brzegi zmniejszyły objętość jeziora, potęgując jego głębokość.
Jezioro Słone, długości około siedemdziesięciu mil, szerokości trzydziestu pięciu mil, położone jest trzy tysiące osiemset stóp nad poziomem morza.
Przestrzeń naokoło morza jest doskonale uprawiana.
O drugiej nasi podróżni zatrzymali się na stacji Ogden. Pociąg nie odjedzie przed szóstą, a zatem pan Fogg, pani Aouda i dwaj ich towarzysze mieli czas zwiedzić „Miasto Świętych” znajdujące się w pobliżu stacji. Dwie godziny wystarczyły na zwiedzenie miasta, typowo amerykańskiego, zbudowanego podług wzorów wszystkich miast Stanów Zjednoczonych: w szachownicę o prostych, surowych liniach i ponurych kątach prostych, jak się wyraża Wiktor Hugo85.
O trzeciej podróżni przechadzali się jeszcze po ulicach miasta, położonego między rzeką Jordan a pierwszymi wzniesieniami gór Wasatch. Niewiele napotykali kościołów; godny widzenia był dom proroka i arsenał. Domki z werandami okolone były ogrodami pełnymi akacji i palm. Miasto opasywał mur z gliny i kamieni, wzniesiony w roku 1853. Na głównej ulicy, gdzie odbywał się targ, znajdowało się kilka hoteli przyozdobionych flagami.
Pan Fogg i jego towarzysze zauważyli, że miasto nie jest zbyt ludne. Ulice były prawie puste. O wyznaczonej godzinie podróżni zajęli miejsca w wagonie. Gdy pociąg ruszył, rozległ się okrzyk: „Stójcie! Stójcie!”. Lecz pociąg nie zwykł się zatrzymywać w biegu. Dżentelmen, który się spóźnił, spieszył co tchu. Na szczęście dworzec nie miał ani drzwi, ani barier. Mormon podbiegł do torów, wskoczył na ostatni stopień wagonu i padł zdyszany na ławkę.
Obieżyświat, śledzący z troską przygody spóźnionego pasażera, zbliżył się, aby z nim porozmawiać. Wkrótce dowiedział się, że mężczyzna uciekł z Utah z powodu kłótni domowej.
Kiedy mormon odzyskał oddech, Obieżyświat odważył się zapytać go uprzejmie, ile ma żon, przypuszczając na podstawie tego, co słyszał, że co najmniej ze dwadzieścia.
— Jedną, proszę pana — odpowiedział mormon, wznosząc ręce ku niebu. — Jedną i dosyć!
Pociąg, opuściwszy stację Ogden, skierował się na południe aż do rzeki Weber, przebiegłszy dziewięćset mil, licząc od San Francisco. Z tego punktu ruszył na zachód poprzez góry Wasatch.
Nazajutrz, 7 grudnia, zatrzymał się na stacji Green River. Śnieg z deszczem padał całą noc, lecz nie przeszkadzał biegowi pociągu. Obieżyświat niepokoił się nagromadzeniem śniegu na torach, co mogło spowodować opóźnienie pociągu.
— Też pomysł wybrać się w podróż w zimie! Nie lepiej było poczekać do lata, żeby mieć większe szanse wygrania zakładu?
W tym czasie, gdy poczciwiec był zajęty badaniem stanu nieba i obniżeniem temperatury, pani Aouda odczuwała obawy zupełnie innego rodzaju.
W Green River kilku pasażerów wyszło z wagonów i przechadzało się po peronie, oczekując odjazdu pociągu. Między nimi młoda kobieta poznała pułkownika Stampa, owego Amerykanina, który tak grubiańsko postąpił z Phileasem Foggiem podczas mityngu w San Francisco. Okoliczność ta żywo zaniepokoiła młodą kobietę. Pani Aouda przywiązywała się do człowieka, który, pomimo swego chłodnego temperamentu, dawał jej codziennie dowody życzliwości. Gdy pociąg ruszył, pani Aouda, korzystając z chwili snu pana Fogga, opowiedziała o swoim spostrzeżeniu Fixowi i Obieżyświatowi.
— Co, Stamp w pociągu?! — wykrzyknął Fix. — Niech się pani uspokoi. Zanim się rzuci na pana Fogga, będzie miał do czynienia ze mną, bo i ja mam z nim rachunek do załatwienia.
— I ja też go biorę na siebie — dodał Obieżyświat — pomimo że jest pułkownikiem.
— Panie Fix — rzekła pani Aouda — pan Fogg nie pozwoli nikomu mścić się za niego. Jest zdecydowany, jak mi mówił, powrócić do Ameryki, aby odnaleźć tego gbura. Jeżeli zatem spostrzeże pułkownika, nie zapobiegniemy starciu, które pociągnie za sobą smutne skutki. Trzeba zatem, aby go nie zobaczył.
— Ma pani słuszność, spotkanie mogłoby wszystko popsuć. Zwycięzca czy zwyciężony, pan Fogg się spóźni i...
— I... — dodał Obieżyświat — będzie to wygrana dla członków klubu „Reforma”. Za cztery dni będziemy w Nowym Jorku. A więc jeżeli podczas tych czterech dni mój pan nie opuści wagonu, można się spodziewać, że nie spotka tego przeklętego Amerykanina! Trzeba więc temu przeszkodzić.
Rozmowa się urwała; pan Fogg się obudził.
Nieco później Obieżyświat zadał po cichu pytanie inspektorowi policji:
— Czy naprawdę biłby się pan za niego?
— Zrobiłbym wszystko, żeby go przywieźć żywego do Europy — rzekł Fix obojętnie, niewzruszonym tonem.
Obieżyświat zadrżał na te słowa, ale to nie osłabiło wcale zdania, jakie miał o swym panu. A teraz, czy znajdzie sposób zatrzymania pana Fogga, aby uniknąć spotkania z pułkownikiem? Nie było to trudne do wykonania, gdyż dżentelmen był z natury mało ruchliwy i mało ciekawy.
Tymczasem inspektor widocznie uznał, że znalazł sposób, gdyż po upływie kilku chwil zwrócił się do pana Fogga.
— Wloką się godziny w podróży pociągiem, czyż nie?
— W samej rzeczy — odparł dżentelmen — ale mijają.
— Na statku — ciągnął dalej inspektor — zwykł pan grywać w wista?
— Tak — odparł pan Fogg — ale tutaj będzie trudno, ponieważ nie mam ani kart, ani partnerów.
— O, co do kart, to można je kupić, sprzedają we wszystkich wagonach amerykańskich. A co do partnerów, gdyby pani zechciała?...
— Chętnie — żywo odparła pani Aouda. — Gram w wista, to wchodzi w zakres angielskiego wychowania.
— Pochlebiam sobie, że gram dobrze — rzekł agent.
— A to doskonale — rzekł pan Fogg, zadowolony, że będzie mógł oddać się ulubionej grze.
Obieżyświat został wysłany na poszukiwanie stewarda i niedługo powrócił, niosąc dwie talie kart, fiszki, żetony i mały stolik pokryty suknem. Gra się rozpoczęła. Pani Aouda grała nieźle, zasłużyła nawet na pochwałę surowego pana Fogga. Co się tyczy inspektora, był to gracz doskonały, godny partner dżentelmena.
— No, teraz — rzekł do siebie Obieżyświat — mamy go. Nie ruszy się z miejsca.
O jedenastej rano pociąg dotarł do miejsca, które rozgranicza wody spływające do obu oceanów. Było to Bridger Pass, na wysokości siedmiu tysięcy pięciuset dwudziestu czterech stóp angielskich ponad poziomem morza, jedno z najwyższych miejsc, jakie przecinała droga poprzez Góry Skaliste.
O wpół do pierwszej podróżni nasi minęli fort Halleck. Jeszcze kilka godzin, a miną Góry Skaliste. Można było mieć nadzieję, że na tej trudnej drodze nie zdarzy się żaden wypadek. Śnieg przestał padać, ochłodziło się. Wielkie ptaki, przerażone świstem lokomotywy, uciekały w dal. Na równinie nie pokazał się ani wilk, ani niedźwiedź. Była to ogromna, naga pustynia.
Po obfitym śniadaniu pan Fogg i jego partnerzy zasiedli do niedokończonego wista, gdy nagle rozległ się gwałtowny świst lokomotywy. Pociąg zatrzymał się. Obieżyświat wytknął głowę za okno, aby dociec przyczyny zatrzymania. Nie dostrzegł żadnej stacji. Pani Aouda i pan Fix obawiali się przez chwilę, czy pan Fogg nie zamierza zejść na pobocze. Dżentelmen jednak zadowolił się wysłaniem swego służącego, powiedziawszy mu:
— Wyjdź, zobacz, co się stało.
Obieżyświat wyskoczył z wagonu. Około czterdziestu pasażerów opuściło już swoje miejsca, między nimi pułkownik Stamp Proctor. Pociąg zatrzymał się przed czerwonym sygnałem zamykającym drogę. Maszynista i konduktor rozprawiali żywo z dróżnikiem, którego przysłał naczelnik najbliższej stacji w Medicine Bow. Podróżni zbliżyli się i wmieszali do rozmowy, w której wyróżniał się pułkownik Proctor ze swoim podniesionym głosem i władczymi gestami.
Obieżyświat, zbliżywszy się, usłyszał słowa dróżnika:
— Most jest naruszony, nie wytrzyma ciężaru pociągu.
Most, o którym mowa, był zawieszony nad przepaścią o milę od miejsca, gdzie zatrzymał się pociąg. Według słów dróżnika groził zawaleniem, gdyż kilka słupów pękło. Nie można było ryzykować przejazdu.
Obieżyświat, nie śmiąc zawiadomić o tym swego pana, słuchał z zaciśniętymi zębami, nieruchomy jak posąg.
— A więc co będzie? — krzyknął pułkownik. — Czy myślą zostawić nas tu w śniegu?
— Pułkowniku — odpowiedział konduktor — telegrafowaliśmy do stacji Omaha, żądając wysłania pociągu, lecz nie wydaje się, żeby dotarł do Medicine Bow wcześniej niż za sześć godzin.
— Sześć godzin! — krzyknął Obieżyświat.
— Niewątpliwie — odpowiedział konduktor. — Zresztą potrzebujemy sporo czasu, żeby dojść do stacji pieszo.
— Pieszo! — przerazili się wszyscy pasażerowie.
— A jak daleko do tej stacji? — spytał jeden z nich.
— Dwanaście mil po drugiej stronie rzeki.
— Dwanaście mil przejść po śniegu!? — oburzał się Stamp Proctor.
Pułkownik zaczął kląć i wymyślać towarzystwu kolejowemu i konduktorowi. Obieżyświat nie mniej rozwścieczony pomagał mu. Oto przeszkoda, z powodu której przepadną banknoty jego pana.
Przygnębienie było powszechne. Nie licząc już opóźnienia w podróży, byli zmuszeni przejść dwanaście mil po śniegu. Wrzawa i dzikie okrzyki byłyby niewątpliwie zwróciły uwagę pana Fogga, gdyby nie był tak pogrążony w grze. Obieżyświat postanowił wreszcie uprzedzić swego pana i ze spuszczoną głową skierował się ku wagonowi, gdy wtem maszynista, prawdziwy Jankes, nazwiskiem Forster, podnosząc głos, odezwał się:
— Panowie, jest sposób przedostania się.
— Przez most? — spytał jeden z podróżnych.
— Przez most.
— Naszym pociągiem? — zapytał pułkownik.
— Tak.
Obieżyświat zatrzymał się, chłonąc słowa maszynisty.
— Ależ most grozi zawaleniem — rzekł konduktor.
— Co z tego? — odpowiedział Forster. — Sądzę, że jeśli puścimy pociąg całą siłą pary, przejedziemy szczęśliwie.
— Tam do licha! — zawołał Obieżyświat.
Pewnej liczbie pasażerów plan się podobał, szczególnie przypadł do gustu pułkownikowi, którego awanturniczy umysł nie widział w tym nic nadzwyczajnego.
— Mamy pięćdziesiąt szans na sto, że przejedziemy — powiedział jeden.
— Sześćdziesiąt — dodał drugi.
— Osiemdziesiąt! Dziewięćdziesiąt na sto!
Obieżyświat był oszołomiony. Choć był zdecydowany próbować wszelkich sposobów, żeby przedostać się przez rzekę, ten uznał za zbyt amerykański.
„A zresztą — pomyślał — jest lepszy sposób, który nikomu z nich nie przyszedł na myśl”.
— Panowie — zwrócił się do jednego z pasażerów — sposób podsunięty przez maszynistę, wydaje mi się nieco ryzykowny.
— Osiemdziesiąt szans — odpowiedział pasażer, obracając się do niego plecami.
— Dobrze wiem — rzekł Obieżyświat, zwracając się do drugiego dżentelmena. — Ale proste zastanowienie...
— Bez zastanowień, to zbyteczne! — odpowiedział Amerykanin, wzruszając ramionami. — Przecież maszynista zapewnia, że przejedziemy.
— Bez wątpienia — zapewnił Obieżyświat. — Ale przezorność każe...
— Co przezorność każe?! — wrzasnął pułkownik. — Całą siłą pary, mówię panu, rozumiesz pan? Całą siłą pary.
— Ależ wiem.... rozumiem... — powtórzył Obieżyświat, nie mogąc dojść do słowa. — Ale byłoby, jeśli nie przezorniej, skoro panów razi to słowo, to bardziej naturalnie...
— Jak? Kto? Gdzie? Czego ten tu chce ze swoją naturalnością? — krzyczano zewsząd.
— Boisz się pan? — zapytał go pułkownik.
— Co, ja się mam bać? — oburzył się Obieżyświat. — A więc dobrze. Wsiadam... pokażę wam, że Francuz umie tak samo ryzykować jak Amerykanin.
— Siadać, siadać! — wołał konduktor.
— Tak, siadajmy — powtórzył Obieżyświat — do wagonu. Ale nikt mi nie zabroni pomyśleć, że byłoby rozsądniej przejść most pieszo i poprowadzić pociąg za nami.
Nikt nie słyszał tej mądrej uwagi i nikt nie przyznał jej słuszności.
Pasażerowie powsiadali, Obieżyświat zajął w milczeniu swoje miejsce, nie opowiadając, co się stało. Gracze byli zatopieni w wiście.
Lokomotywa gwizdnęła potężnie.
Maszynista, wypuszczając parę, cofnął pociąg o milę. Cofał się jak akrobata gotujący się do skoku.
Następnie rozległ się powtórny świst. Bieg się zaczął.
Wkrótce szybkość stała się zatrważająca. Pociąg pędził z szybkością stu mil na godzinę, prawie nie dotykając szyn. Szybkość zmniejszała ciężar.
Most przebyto! Stało się to z szybkością błyskawicy.
Pociąg skoczył, można powiedzieć, z jednego brzegu na drugi i maszynista zdołał go zatrzymać dopiero pięć mil za stacją.
Ledwie pociąg przebył most, gdy ten, zrujnowany do szczętu, runął z łoskotem w przepaść.
Jeszcze tego samego wieczoru pociąg bez przeszkód minął fort Sanders, przełęcz Cheyenne i zbliżał się do przełączy Evans.
Był to najwyższy punkt na całej przebytej trasie, położony osiem tysięcy dziewięćdziesiąt jeden stóp nad poziomem morza. Stąd zjeżdżano na obszerne bezbrzeżne równiny. Okolica ta
Uwagi (0)