W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖
Rok 1872. Gwałtownie rozwijająca się sieć połączeń kolejowych pokryła Europę, trzy lata wcześniej w Ameryce Północnej linia transkontynentalna połączyła wybrzeża Atlantyku i Pacyfiku. Tory kolejowe przecinają w poprzek Półwysep Indyjski, po morzach kursują parowce obsługujące regularne długodystansowe połączenia pasażerskie. Trwa złoty wiek wielkiej globalizacji. Phileas Fogg, tajemniczy dżentelmen londyński, znany ze spokojnego, regularnego trybu życia, pewnego dnia rozmawia ze znajomymi przy kartach, jak bardzo skurczył się świat. Od słowa do słowa, zakłada się z nimi o wielką sumę, że zdoła objechać świat dookoła w ciągu zaledwie 80 dni. W podróż wyrusza jeszcze tego samego dnia, razem z nowo zatrudnionym francuskim służącym, Obieżyświatem. W ślad za nimi udaje się agent policji Fix, przekonany, że pan Fogg jest uciekającym przestępcą…
- Autor: Jules Gabriel Verne
- Epoka: Pozytywizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «W osiemdziesiąt dni dookoła świata - Jules Gabriel Verne (tygodnik ilustrowany biblioteka cyfrowa .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Jules Gabriel Verne
Z jakiej okazji urządzono ten mityng? Chodziło zapewne o wybór jakiegoś wysokiego urzędnika wojskowego lub cywilnego, gubernatora stanu lub członka Kongresu73. Wielce ożywione miasto nasuwało podobne domysły.
W tej właśnie chwili zapanowało w tłumie niezwykłe ożywienie. Wszystkie ręce podniosły się w górę. Niektóre z nich, zaciśnięte w pięści, opuszczały się i podnosiły pośród nieludzkich krzyków. Flagi powiewały, znikały na chwilę, by ukazać się ponownie, poszarpane na kawałki. Fale tłumu dosięgały już schodów.
— To na pewno mityng — rzekł Fix. — Kwestia, która się tu rozstrzyga, musi być paląca. Nie zdziwiłbym się wcale, gdyby chodziło jeszcze o sprawę „Alabamy”74, choć została już rozstrzygnięta.
— Możliwe — rzekł spokojnie pan Fogg.
— W każdym razie dwóch przywódców stoi jeden naprzeciwko drugiego: szanowny Kamerfield i szanowny Mandiboy.
Pani Aouda, wsparta na ramieniu pana Fogga, przyglądała się ze zdziwieniem tej hałaśliwej scenie, a Fix, gdy powstał wyraźniejszy ruch, zwrócił się do sąsiada, żeby spytać go o przyczynę tego ogólnego wzburzenia.
Okrzyki „Hurra!”, pomieszane z przekleństwami, podwoiły się. Trzonki chorągwi zamieniły się w oręż. Wszędzie odgrażające się pięści. Z wysokości zatrzymanych pojazdów i omnibusów spadały pociski i uderzenia. Buty i trzewiki opisywały w powietrzu łuki, od czasu do czasu do ogólnego zgiełku mieszały się wystrzały z rewolwerów.
Tymczasem tłum zbliżył się do schodów i napełnił pierwsze stopnie. Z wszystkiego można było przypuszczać, że jednego z pretendentów odrzucono, ale na kogo padł wybór, czy na Mandiboya, czy na Kamerfielda, o tym obojętni widzowie jeszcze nie wiedzieli.
— Myślę, że rozsądnie byłoby się wycofać — rzekł Fix, który nie życzył sobie, by „jego człowiek” oberwał kułakiem lub wplątał się w złą sprawę. — Jeśli w tym wszystkim chodzi o Anglię i jeśli nas rozpoznają, będziemy poważnie zagrożeni.
— Obywatel angielski... — odparł Phileas Fogg.
Nie zdążył jednak dokończyć swej myśli, gdy z placyku przed schodami rozległy się przeraźliwe ryki rozjuszonego tłumu: „Hip, hip, hurra! Nich żyje Mandiboy!”.
To grupa wyborców nadciągała swoim z pomocą, zamierzając zajść z boku zwolenników Kamerfielda.
Nasi znajomi zostali wzięci w dwa ognie. Za późno się było cofać. Fala ludzi uzbrojonych w okute laski i pałki była nie do przebrnięcia.
Phileas Fogg i Fix, ochraniający panią Aoudę, byli niemiłosiernie potrącani. Pan Fogg, nie tracąc swego zwykłego spokoju, chciał się bronić swą naturalną bronią, którą natura umieściła na końcu ramion każdego Anglika, ale daremnie...
Olbrzymi rudowłosy drab o rumianej cerze i szerokich barkach, wyglądający na przywódcę bandy, podniósł olbrzymi kułak na pana Fogga i los naszego dżentelmena byłby godzien litości, gdyby nie nasunął się Fix i przez poświęcenie nie wziął na siebie uderzenia. Pod spłaszczonym kapeluszem w oka mgnieniu wyskoczył ogromny guz.
— Jankesie75! — rzekł pan Fogg, rzucając swemu przeciwnikowi wzrok pełen pogardy.
— Angliku! — odparł drugi.
— Znajdziemy się jeszcze...
— Kiedy się panu podoba!
— Pańskie nazwisko?
— Phileas Fogg. A pańskie?
— Pułkownik Stamp Proctor.
Rzekłszy to, odwrócił się, a fala ruszyła za nim. Fix, rzucony na ziemię, podniósł się. Ubranie miał podarte, ale poważnych uszkodzeń na ciele nie odniósł. Jego palto podróżne było przerwane na dwie nierówne części, a spodnie w opłakanym stanie.
— Dziękuję — rzekł Fogg do inspektora, gdy wydostali się z tłumu.
— Nie ma za co — odparł Fix. — Chodźmy!
— Dokąd?...
— Do sklepu z ubraniami.
Rzeczywiście wobec stanu garderoby obu panów było to konieczne. Ich ubrania zmieniły się w kupki łachmanów.
W godzinę później ubrani i uczesani powrócili do hotelu. Tam czekał już na swego pana Obieżyświat z półtuzinem sześciostrzałowych rewolwerów. Na widok Fixa twarz poczciwego chłopca zachmurzyła się. Ale gdy pani Aouda w kilku słowach opowiedziała, co zaszło, udobruchał się.
Po skończonym obiedzie sprowadzono dorożkę, mającą zawieźć naszych podróżnych i ich bagaż na dworzec.
Pan Fogg zwrócił się do Fixa.
— Nie widział pan więcej tego pułkownika?
— Nie.
— Powrócę do Ameryki, żeby go odnaleźć — rzekł chłodno pan Fogg. — Obywatela angielskiego nie wolno bezkarnie tak traktować.
Inspektor uśmiechnął się, nic nie odpowiedziawszy.
Pan Fogg należał, jak widzimy, do rasy Anglików nietolerujących pojedynków u siebie, lecz bijących się za granicą, jeżeli chodzi o sprawę honoru.
Za kwadrans szósta nasi znajomi przybyli na dworzec kolejowy przed samym odejściem pociągu. Wsiadając do wagonu, pan Fogg spytał konduktora:
— Mój panie, co to za zamieszanie było dziś w San Francisco?
— To był mityng, proszę pana — odparł urzędnik.
— Zauważyłem właśnie pewien niepokój na ulicach.
— To po prostu mityng wyborczy.
— Wybierano zapewne naczelnego dowódcę? — spytał pan Fogg.
— Nie, proszę pana, sędziego pokoju.
Zadowoliwszy się tą odpowiedzią, pan Fogg wsiadł do wagonu, a pociąg ruszył, pchany całą siłą pary.
„Od oceanu do oceanu”, mówią Amerykanie i te cztery słowa mogłyby służyć za określenie grand trunk, głównego szlaku kolejowego, który przecina Stany Zjednoczone Ameryki na całej szerokości. W rzeczywistości zaś Pacific Railroad, czyli Pacyficzna Kolej Żelazna, dzieli się na dwie części: na Central Pacific między San Francisco i Ogden oraz Union Pacific między Ogden i Omaha. Tam z kolei zbiega się pięć linii kolei żelaznej łączących Omaha z Nowym Jorkiem.
Nowy Jork z San Francisco łączy nieprzerwana metalowa wstęga mierząca nie mniej jak trzy tysiące siedemset osiemdziesiąt sześć mil. Między Omaha i Oceanem Spokojnym kolej żelazna przebywa okolice odwiedzane często przez Indian i dzikie zwierzęta. Niegdyś przy najbardziej sprzyjających warunkach podróż z Nowego Jorku do San Francisco trwała sześć miesięcy. Teraz ją można odbyć w siedem dni. W roku 1862, pomimo opozycji deputowanych z południa, domagających się, żeby drogę torowano bliżej południa, szyny położono między czterdziestym pierwszym a czterdziestym drugim równoleżnikiem. Nieodżałowanej pamięci prezydent Lincoln76 sam oznaczył główny węzeł nowej sieci kolejowej w mieście Omaha w stanie Nebraska. Roboty natychmiast rozpoczęto i prowadzono z prawdziwie amerykańską energią. Lokomotywa, tocząc się po szynach położonych poprzedniego dnia, wiozła z sobą szyny na następny dzień i tak parła naprzód w miarę wydłużania się drogi żelaznej.
Główna linia Pacyficznej Kolei Żelaznej dzieli się na swej drodze na kilka gałęzi prowadzących do stanów: Iowa, Kansas, Colorado i Oregon. Opuściwszy Omaha, ciągnie się wzdłuż lewego brzegu rzeki Platte aż do połączenia z gałęzią północną, biegnie wzdłuż gałęzi południowej, przemierza tereny Laramie77 i góry Wasatch, okrąża Jezioro Słone, zjawia się w Salt Lake City, stolicy mormonów, zapuszcza się w dolinę Tuilla, biegnie przez pustynię amerykańską, przecina góry Cedar i Humboldt, rzekę Humboldt, góry Sierra Nevada i przez miasto Sacramento dociera do Pacyfiku.
Otóż tak długa była droga, którą pociąg zwykle przebywał w siedem dni i tym sposobem pan Fogg miał nadzieję, że zdąży na parowiec wypływający jedenastego grudnia z Nowego Jorku do Liverpoolu.
Wagon zajęty przez pana Fogga kształtem przypominał długi omnibus, spoczywający na dwóch podwoziach, mających po ruchome cztery koła, co pozwalało mu pokonywać ciasne skręty. Wnętrze nie było przedzielone przegrodami, miało dwa rzędy siedzeń z przejściem pośrodku. Wagony połączono platformami tak, że pasażerowie mogli przechodzić wzdłuż pociągu do wagonów-salonów, wagonów-restauracji i do wagonów-kawiarni, pozostawionych do ich dyspozycji. Brakowało tylko wagonu-teatru, który lada dzień Amerykanie urządzą.
Na platformach krążyli ciągle chłopcy z książkami i pismami, sprzedawcy trunków i cygar. O szóstej wieczorem podróżni opuścili stację Oakland78. Nadeszła noc, noc zimna, ciemna. Niebo pokryło się chmurami, lada chwila miał spaść śnieg.
Pociąg dość wolno posuwał się naprzód. Z uwzględnieniem przystanków nie robiono więcej jak dwadzieścia mil na godzinę, taka szybkość powinna jednak wystarczyć na przebycie Stanów Zjednoczonych w przepisanym czasie.
W wagonie zapanowała cisza, gdyż sen ogarniał pasażerów. Obieżyświat siedział naprzeciw inspektora policji, ale nic do niego nie mówił. Po ostatnich wypadkach ich stosunki znacznie się ochłodziły. Żadnej sympatii, żadnej poufałości. Fix nie zmienił swego postępowania, a Obieżyświat zachowywał się wobec niego zupełnie obojętnie, gotów przy najmniejszym podejrzeniu udusić swego dawnego kompana.
W godzinę po wyruszeniu pociągu spadł drobny śnieg, nie tamujący komunikacji. Z okien wagonów widać było ogromną białą płachtę, na tle której kłęby pary wydawały się szare.
O ósmej konduktor wszedł do wagonów i zapowiedział, że nadeszła pora snu. W kilka minut wagon został zamieniony w sypialnię. Ławki zamieniono w wygodne łóżka, a gęste firanki chroniły śpiącego przed niedyskretnymi spojrzeniami. Białe prześcieradła i puchowe poduszki nęciły każdego i nasi podróżni, ułożywszy się, prędko zasnęli, a pociąg całą siłą pary pędził przez stan Kalifornia.
Około północy, kiedy podróżni byli pogrążeni we śnie, pociąg minął Sacramento. Nie mogli podziwiać tego miasta, w którym mieści się władza prawodawcza stanu Kalifornia, ani jego dobrze urządzonych przystani, ani pięknych ulic, ani wspaniałych hoteli, ani skwerów, ani pałaców.
O siódmej rano pociąg minął Cisco79. W godzinę później wagon sypialny na nowo powrócił do dawnego wyglądu i podróżni mogli z okien zachwycać się malowniczym wyglądem górzystych okolic Sierra Nevada.
Około dziewiątej przez dolinę Carson pociąg wjechał do stanu Nevada, jadąc ciągle w kierunku północno-wschodnim. W południe opuścił Reno, gdzie podróżni mieli dwadzieścia minut postoju na posiłek.
Potem pan Fogg, pani Aouda i ich towarzysze, wróciwszy do swych miejsc w wagonie, przyglądali się urozmaiconemu widokowi, jaki roztaczał się przed ich oczami. Rozległe prerie, góry zarysowujące się na horyzoncie, wszędzie bystre i pieniące się strumyki. Czasami w oddali pojawiały się duże stada bizonów. Nieprzeliczone gromady tych przeżuwaczy często tworzą ruchomą przeszkodę nie do pokonania dla przejeżdżających pociągów. Zdarzało się, że tysiące tych zwierząt przechodziło godzinami w poprzek torów, a lokomotywa wskutek tego musiała się zatrzymywać i czekać, aż droga się opróżni.
Przydarzyło się tak naszym podróżnikom. Około trzeciej stado, liczące dziesięć do dwunastu tysięcy bizonów, zagrodziło drogę pociągowi. Lokomotywa, zmniejszając szybkość, próbowała przedostać się przez zwartą masę zwierząt, lecz daremnie. Widziano te przeżuwacze, te buffalos, jak je nazywają Amerykanie, stąpające spokojnym krokiem i wydające donośne ryki. Były to zwierzęta większe od byków europejskich, o krótkich nogach i ogonach, wypukłym grzbiecie, tworzącym mocny garb, szeroko rozstawionych rogach i długiej grzywie, pokrywającej głowę, szyję i barki. Nie można nawet myśleć o powstrzymaniu takiego pochodu. Gdy bizony raz wybrały sobie kierunek, nic ich nie zdoła zmusić do zmiany. Jest to fala z żywych ciał, której żadna tama nie powstrzyma.
Podróżni wyszli na platformy i przyglądali się temu ciekawemu widowisku. Ale ten, komu najbardziej zależało na pośpiechu, Phileas Fogg, pozostał na swym miejscu, spokojnie czekając, aż bizonom spodoba się oswobodzić przejazd. Obieżyświat był wściekły z powodu opóźnienia powodowanego tym nagromadzeniem się zwierząt. Chciał do nich strzelać z całego swego arsenału.
— Co to za kraj! — krzyczał. — Zwyczajne byki ośmielają się zatrzymywać pociągi. Do licha, chciałbym bardzo wiedzieć, czy pan Fogg przewidział tę przeszkodę! A ci maszyniści, którzy nie mają odwagi puścić lokomotywy na te bestie!
Maszynista wcale nie próbował przebyć przeszkody i postąpił bardzo rozsądnie. Lokomotywa bez wątpienia zdruzgotałaby kilka pierwszych bizonów, ale wkrótce musiałaby się zatrzymać, gdyż inaczej wykolejenie byłoby nieuniknione.
Pochód bizonów trwał trzy długie godziny i szyny zostały uwolnione dopiero z nastaniem nocy.
O ósmej pociąg przejechał przez przełęcze Humboldt Ranges, a o wpół do dziesiątej wjechał na terytorium stanu Utah, w okolice Wielkiego Jeziora Słonego, do ciekawego kraju mormonów.
W nocy z 5 na 6 grudnia pociąg pędził na południowy wschód, następnie skręcił na północny wschód, zbliżając się do Jeziora Słonego. Około dziewiątej rano Obieżyświat wyszedł na platformę, by odetchnąć świeżym powietrzem. Pora była chłodna, niebo szare, ale śnieg nie padał. Tarcza słoneczna wydawała się ogromną złotą monetą i Obieżyświat obliczał jej wartość w funtach szterlingach, gdy to pożyteczne zajęcie przerwane zostało pojawieniem się jakiejś dziwnej osobistości.
Postać ta wsiadła na stacji Elko. Był to człowiek wysoki, o bardzo ciemnej cerze, czarnych wąsach, w czarnych pończochach, w kapeluszu z czarnego jedwabiu, w czarnych spodniach, białym krawacie i rękawiczkach z psiej skórki.
Wyglądał na duchownego. Przeszedł z jednego końca pociągu na drugi i na drzwiach każdego wagonu przylepiał opłatkiem80 napisaną uprzednio notatkę.
Obieżyświat zbliżył się do drzwi i przeczytał, że czcigodny William Hitch, misjonarz mormoński, korzystając ze swego pobytu w tym pociągu, wygłosi odczyt o mormonizmie od jedenastej do dwunastej w wagonie numer sto siedemnaście. Prelegent prosił o łaskawe zjawienie się wszystkich dżentelmenów chcących dokładnie zbadać tajemnice religijne „Świętych ostatnich dni”.
„Pójdę” — pomyślał Obieżyświat, wiedzący o mormonizmie tylko tyle, że uprawia poligamię81 jako podstawę społeczeństwa.
Wieść o odczycie rozeszła się szybko po całym pociągu. O godzinie jedenastej w wagonie numer sto siedemnaście zjawiło się ponad trzydziestu pasażerów. Obieżyświat zasiadł w pierwszym rzędzie między wiernymi. Jego pan i Fix pozostali na swoich miejscach, widocznie nieciekawi odczytu.
O wyznaczonej godzinie wielebny William Hitch powstał i głosem rozdrażnionym, jakby mu ktoś oponował, zawołał:
— A ja wam powiadam, że Joe Smyth82 jest męczennikiem, że jego brat Hyram jest nim również i że prześladowania Proroków przez rząd Unii83 przyczynią się do męczeństwa Bringhama Younga84! Któż się ośmieli temu zaprzeczyć?
Nikt nie zamierzał zaprzeczać słowom misjonarza, którego gwałtowność kontrastowała z jego zwykłą, spokojną fizjonomią. Przyczyną jego gniewu były zapewne ciężkie próby, jakie obecnie
Uwagi (0)