Ania z Wyspy - Lucy Maud Montgomery (warto czytać .TXT) 📖
Lucy Maud Mongomery — na prośby dziewcząt z całego świata, jak podkreśla w dedykacji — relacjonuje przeżycia słynnej, rudowłosej Ani Shirley w czasie czterech lat jej studiów w Kingsporcie na półwyspie Nowa Szkocja. Trudno jest Ani opuścić ukochane Avonlea, kiedy jednak zamieszkuje w urokliwym Ustroniu Patty w towarzystwie trzpiotowatej Filippy, dwóch innych koleżanek oraz czarującej opiekunki, ciotki Jakubiny, życie znów nabiera uroku. Nie dowiadujemy się jednak wiele o zainteresowaniach naukowych Ani, mimo że jest ona bardzo pilną studentką. Śledzimy natomiast zaskakujące perypetie narzeczeńskie jej przyjaciółek i znajomych starych panien. O wiele ciekawiej wygląda jednak ta powieść, jeżeli zajrzymy do biografii pisarki. Zwróćcie zwłaszcza uwagę na epizodyczną postać parobka z sąsiedztwa, Sama Tollivera…
Rumieńców książce nadają też listy i zwierzenia buńczucznego Tadzia, ośmioletniego wychowanka Maryli, darzącego Anię ogromnym przywiązaniem. Zdarzają się też Ani momenty głębokiej zadumy, rozmowy o śmierci i listy z dawnych lat.
Pani Lynde, podobnie jak całe Avonlea, jest przekonana, że przeznaczeniem Ani jest wyjść za Gilberta — sprawy jednak toczą się inaczej, między innymi z powodu nagłej burzy i przystojnego nieznajomego, który uprzejmie proponuje Ani swój parasol…
- Autor: Lucy Maud Montgomery
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Ania z Wyspy - Lucy Maud Montgomery (warto czytać .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Lucy Maud Montgomery
— Nie gadaj głupstw, Filo. Czy znasz pana Gardnera?
— Znam jego dwie siostry i słyszałam o nim. Każdy go w Kingsporcie zna ze słyszenia. Gardnerowie należą do najbogatszych i najbardziej sinych z sinych nosów. Roy jest czarująco piękny i mądry. Przed dwoma laty zdrowie jego matki było zagrożone, i Roy musiał opuścić uniwersytet i wyjechać z nią zagranicę. Ojciec jego nie żyje. Roy musiał być bardzo zmartwiony koniecznością przerwania studiów, ale podobno zniósł to dzielnie. Fe, fe, Aniu, wietrzę tu jakiś romans. Jestem prawie zazdrosna, ale niezupełnie. Ostatecznie Roy Gardner to nie Janusz.
— Gąsko! — rzekła Ania wyniośle.
Ale tej nocy długo leżała z otwartymi oozyma, nie pragnąc wcale spać. Rojenia na jawie były dla niej daleko bardziej kuszące, niż najpiękniejsze wizje z krainy snów. Czy prawdziwy książę przyszedł wreszcie? Przypominając sobie owe ciemne, piękne oczy, które tak głęboko spoglądały w jej oczy, była Ania skłonna wierzyć, że to był on.
Dziewczęta z „Ustronia Patty” ubierały się na przyjęcie, jakie studenci trzeciego roku wydawali dla słuchaczy ostatniego kursu w lutym. Ania przeglądała się z dziewczęcym zadowoleniem w lustrze niebieskiego pokoju. Nosiła wyjątkowo piękną suknię. Początkowo była to tylko skromna sukienka z kremowego jedwabiu, pokrytego szyfonem. Ale Fila nalegała, aby Ania pozwoliła jej zabrać tę suknię do domu na święta Bożego Narodzenia, i cały szyfon pokryła wyhaftowanymi małymi pączkami róż. Paluszki Fili były zręczne, a rezultatem była suknia, która stała się przedmiotem zazdrości każdej dziewczynki w Redmondzie, Nawet Ala Boone, której suknie wieczorowe pochodziły z Paryża, tęsknym wzrokiem spoglądała na te pączki róż, gdy Ania wchodziła po schodach Redmondu.
Ania badała efekt białej orchidei we włosach. Roy Gardner przysłał jej na przyjęcie białe orchidee, a Ania wiedziała, że żadna z jej koleżanek nie będzie miała tego wieczora białych orchidei. W tej chwili weszła Fila, z uwielbieniem spoglądając na przyjaciółkę.
— Aniu, tego wieczora będziesz niewątpliwie wyglądała najpiękniej. Na dziesięć wieczorów podczas dziewięciu z łatwością mogę cię zaćmić. Ale dziesiątego rozkwitasz nagle, czymś, co gasi zupełnie mój urok. Jak ty to robisz?
— To zasługa sukni, moja droga, piękne piórka.
— To nie to. Niedawno zajaśniałaś tak pewnego wieczora, chociaż nosiłaś tylko niebieską bluzkę flanelową, którą uszyła ci pani Linde. Gdyby Roy nie stracił już dla ciebie głowy i serca, stałoby się to na pewno dzisiejszego wieczora. Ale nie lubię, jak nosisz orchidee, Aniu. Nie, to nie zazdrość. Orchidee nie wydają mi się odpowiednie dla ciebie. Są zbyt egzotyczne, zbyt tropikalne, zbyt wyzywające. Nie wsadzaj ich do włosów.
— Dobrze, nie zrobię tego. Przyznaję, że i mnie się nie podobały. Nie sądzę, aby były dla mnie odpowiednie. Roy nie przysyła mi ich często, wie, że lubię kwiaty, z którymi mogę współżyć. Orchidee to tylko kwiaty do składania wizyt.
— Janusz przysłał mi kilka pięknych różowych pąków róż na wieczór, ale sam nie przyjdzie. Powiada, że ma jakieś zebranie kościelne w ubogiej dzielnicy miasta. Myślę, że nie chciał wcale przyjść. Aniu, strasznie się boję, że Januszowi w istocie nie bardzo na mnie zależy, i próbuję się zdecydować, czy mam uschnąć z żalu i umrzeć, czy też żyć nadal, aby skończyć studia i stać się mądrą i użyteczną.
— Ponieważ niemożliwym jest, abyś się stała mądrą i użyteczną, więc lepiej by było, gdybyś uschnęła69 z żalu i umarła — odpowiedziała Ania niemiłosiernie.
— Aniu bez serca!
— Filo bez rozumu! Wiesz doskonale, że Janusz cię kocha.
— Ale... nie chce mi tego powiedzieć. A ja go do tego nie mogę zmusić. Okazuje to, to muszę przyznać, ale przemawianie oczyma nie jest dostatecznym powodem, żeby haftować serwetki i robić ażurki do obrusa. Nie zacznę tej roboty wcześniej, aż rzeczywiście będę zaręczona. To by było kuszeniem losu.
— Pan Blake lęka się zapytać cię, czy chcesz wyjść za niego, Filo, jest ubogi i nie może ci zaofiarować domu, jaki miałaś zawsze. Wiesz, że to jest jedyny powód, dla którego się nie odzywa.
— Przypuszczam, że tak jest — przyznała Fila boleśnie. — No, dobrze — rzekła, poweselawszy nagle. — Jeżeli on nie chce się mnie oświadczyć, oświadczę się ja jemu. W ten sposób będę pewna, że wszystko będzie w porządku. Nie będę się tym martwiła. Nawiasem mówiąc, Gilbert Blythe chodzi stale z Krystyną Stuart. Czy wiesz o tym?
Ania zapinała właśnie na szyi mały łańcuszek złoty. Nagle przekonała się, że zamek źle funkcjonował. Co się z nim stało — czy też z palcami?
— Nie — rzekła obojętnie — kto to jest Krystyna Stuart?
— Jest to siostra Ronalda Stuarta. Studiuje tej zimy muzykę w Kingsporcie. Nie widziałam jej, ale podobno jest bardzo ładna, a Gilbert ma za nią szaleć. Jakże ja byłam zła, gdy odtrąciłaś Gilberta, Aniu! Ale Roy Gardner był dla ciebie przeznaczony. Teraz to widzę. Ostatecznie miałaś jednak rację.
Ania nie zarumieniła się, jak zwykle, gdy dziewczęta napomykały o jej przyszłym małżeństwie z Royalem Gardnerem jako o rzeczy zdecydowanej. Nagle poczuła się nieco nieswojo. Paplanina Fili wydawała się jej trywialna i nudna. Klapsnęła biednego Moruska.
— Wynoś mi się zaraz z tej poduszki, wstrętny kocie! Dlaczego nie siedzisz na dole, gdzie twoje miejsce?
Ania wzięła orchidee i zeszła na dół, gdzie ciotka Jakubina prezydowała przed szeregiem palt, rozwieszonych przed ogniem. Roy Gardner czekał na Anię i pieścił kota Magdy. Kot nie miał do niego zaufania; stale odwracał się do niego tyłem. Ale wszyscy inni w „Ustroniu Patty” bardzo lubili Royala. Ciotka Jakubina, zachwycona jego uprzejmością i przekonywającym tonem jego głosu, twierdziła, że jest on najmilszym człowiekiem, jakiego kiedykolwiek znała i że Ania jest bardzo szczęśliwą dziewczyną. Takie uwagi gniewały Anię. Zaloty Roya były rzeczywiście tak romantyczne, jak tylko pragnąć mogło serce dziewczęce, ale Ania nie chciała, aby ciotka Jakubina i dziewczęta uważały sprawę za załatwioną. Gdy Roy, pomagając jej włożyć płaszcz, wypowiedział jakiś poetyczny komplement, nie zarumieniła się i nie zadrżała jak zwykle, a jemu wydała się Ania podczas krótkiej drogi do Redmondu nieco milcząca. Gdy wychodziła z garderoby, miał wrażenie, że wygląda nieco blado. Ale kiedy weszli na salę, kolory powróciły nagle na jej twarz, a oczy zabłysły znowu. Zwróciła się do Roya z najweselszym swoim wyrazem. Roy odpowiedział jej uśmiechem, jaki Fila nazywała „głębokim, czarnym, aksamitnym uśmiechem”. Ale w istocie Ania nie widziała w ogóle Roya. Uświadomiła sobie w tej chwili, że naprzeciwko niej stał pod palmą Gilbert, rozmawiając z dziewczyną, która musiała być Krystyną Stuart.
Była bardzo piękna i elegancka, wysoka, o ciemnoniebieskich oczach i ciemnych, połyskujących, gładkich włosach.
„Wygląda zupełnie tak, jak ja pragnęłam zawsze wyglądać”, pomyślała Ania przygnębiona. „Cera jak płatki róż. Błyszczące fiołkowe oczy. Kruczo czarne włosy. Tak, ona ma to wszystko. Dziwne, że nie nazywa się Kordelia Fitzgerald. Ale zdaje mi się, że figurę ma gorszą ode mnie, a nos już na pewno”.
Ania czuła się tym faktem nieco pocieszona.
Marzec był tej zimy niezwykle łagodny i przyniósł ze sobą dni świeże i złociste, i dźwięczne.
Dziewczęta w „Ustroniu Patty” znajdowały się pod wrażeniem egzaminów kwietniowych. Uczyły się wytrwale. Nawet Fila zasiadła nad książkami z zapałem, którego trudno się było po niej spodziewać.
— Chcę zdobyć stypendium Johnsona za matematykę — oświadczyła spokojnie. — Mogłabym tego łatwo dokonać w greckim, ale wolę zdobyć matematyczne, gdyż chcę dowieść Januszowi, że jestem niezmiernie mądra.
— Janusz kocha cię bardziej dla twoich wielkich brunatnych oczu i twego uśmiechu, niż dla całego mózgu, jaki kryje się pod twymi lokami — rzekła Ania.
— Kiedy ja byłam dziewczynką, nie uważano za wytworne, aby kobieta znała się na matematyce — wtrąciła ciotka Jakubina. — Ale czasy się zmieniły. Nie wiem, czy na lepsze. Czy umiesz gotować, Filo?
— Nie, nigdy w życiu nie ugotowałam niczego, prócz ciasta miodowego, a i to było spartaczone. Płaskie w środku, a wysokie na brzegach. Znasz ten rodzaj. Ale cioteczko, jeżeli poważnie wezmę się do nauki gotowania, czy sądzisz, że ten mózg, który zdolny jest zdobyć stypendium matematyczne, nie będzie się też nadawał do nauki gotowania?
— Może — odpowiedziała ciotka Jakubina ostrożnie. — Nie ganię wyższego wykształcenia u kobiet. Córka moja ma tytuł magistra sztuk. Umie też gotować. Ałe gotowania nauczyłam ją zanim nauczyciel uniwersytecki począł ją uczyć matematyki.
W marcu nadszedł list od panny Patty Spofford, która donosiła, że ona i panna Maria zdecydowały się spędzić w Europie jeszcze rok.
„Możecie więc mieszkać w «Ustroniu Patty» także przyszłej zimy”, pisała. „Maria i ja pojedziemy przez Egipt: chciałabym przed śmiercią ujrzeć Sfinksa”.
— Wyobraź sobie te dwie damy, podróżujące po Egipcie. Ciekawam, czy oglądając Sfinksa, będą robiły swoją robótkę — zaśmiała się Priscilla.
— Cieszę się, że możemy pozostać jeszcze rok w „Ustroniu Patty” — rzekła Stella. — Obawiałam się, że one powrócą. A wtedy nasze wesołe, małe gniazdko byłoby rozbite. A my, biedne, nieopierzone pisklęta, zostałybyśmy znowu wyrzucone w bezlitosny świat pensjonatów.
— Idę na spacer do parku — oznajmiła Fila, odkładając książkę. — Zdaje mi się, że gdy będę miała osiemdziesiąt lat, będę rada, że udałam się dzisiejszego wieczora na ten spacer.
— Co przez to rozumiesz? — zapytała Ania.
— Chodź ze mną, a powiem ci, moja droga.
Przechadzając się po parku, dziewczęta rozkoszowały się urokiem tego wieczora marcowego.
— Gdybym wiedziała, jak to zrobić, napisałabym teraz poemat o tym czarownym zachodzie słońca — oświadczyła Fila, gdy się zatrzymały na otwartym miejscu, gdzie różowy blask padał na zielone wierzchołki sosen. — Tak tu jest cudownie! Ta wielka cisza i te ciemne drzewa, które wydają się zawsze jak pogrążone w zadumie!
— Gdy przechodzę pod sosnami, czuję się zawsze tak bliska Bogu — odpowiedziała Ania.
— Aniu, jestem najszczęśliwszą dziewczyną na świecie! — wyznała nagle Fila.
— Więc pan Blake oświadczył ci się jednak nareszcie? — zapytała Ania spokojnie.
— Tak, a ja w trakcie tego trzy razy kichnęłam. Czy to nie straszne? Ale powiedziałam „tak” prawie zanim skończył. Bałam się, że się jeszcze odmyśli70 i urwie. Jestem pijana ze szczęścia. Trudno mi było rzeczywiście uwierzyć, że Januszowi spodoba się tak lekkomyślne stworzenie, jak ja.
— Filo, właściwie nie jesteś lekkomyślna — rzekła Ania poważnie. — Pod twoją lekkomyślną powierzchnią kryje się poczciwa, wierna dusza kobieca. Dlaczego ją ukrywasz?
— Nie umiem inaczej, Królowo Anno. Masz rację, w głębi serca nie jestem lekkoduchem. Ale dusza moja pokryta jest pewnego rodzaju frywolną skórą, której nie potrafię ściągnąć. Panna Poyser powiada, że trzeba by mię na nowo posiekać i stworzyć inaczej. Ale Janusz zna mnie, jaką jestem w istocie, i kocha mnie, razem z moją lekkomyślnością. I ja jego kocham. Nigdy w życiu nie byłam tak zaskoczona, jak w chwili, gdy się przekonałam, że go kocham. Nigdy mi się nie wydawało możliwym, abym się zakochała w brzydkim mężczyźnie. I pomyśleć, że mogłam się ograniczyć do jednego adoratora! I jeszcze imieniem Janusz. Ale będę go nazywała Jasiem. To takie miłe, krótkie imię. „Alfonsa” trudniej by mi było zdrobnić.
— A cóż na to Oleś i Alfons?
— O, powiedziałam im podczas Bożego Narodzenia, że nigdy nie wyjdę za żadnego z nich. Zabawnym wydaje mi się teraz, że kiedykolwiek wierzyłam w tę możliwość. Byli tym obaj tak przejęci, że po prostu płakałam nad nimi, ryczałam. Ale wiedziałam, że na całym świecie istnieje tylko jeden mężczyzna, za którego mogłabym wyjść. Raz przynajmniej potrafiłam się zdobyć na decyzję, a przyszło mi to rzeczywiście łatwo.
— Czy sądzisz, że potrafisz też wytrwać w tym nadal?
— W decydowaniu się? Nie wiem, ale Jaś dał mi wspaniałą receptę. Powiada, że gdy znowu będę niezdecydowana, co robić, mam sobie życzyć, aby to było zrobione, gdy będę miała osiemdziesiąt lat. Ale Jaś sam umie się bardzo szybko decydować, byłoby więc źle, gdyby w jednym domu było pod tym względem za wiele zdolności.
— Co powiedzą twoi rodzice?
— Ojciec niewiele powie. Uważa on wszystko, co czynię, za słuszne. Ale matka będzie mówiła. O, język jej będzie tak samo byrnowski, jak jej nos. Ale ostatecznie wszystko się jednak ułoży.
— Będziesz musiała po ślubie z panem Blake zrezygnować z wielu drobnostek, które dotychczas miałaś, Filo.
— Ale będę miała jego. Nie będę żałowała innych rzeczy. Od czerwca za rok weźmiemy ślub. Jaś obsolwuje71 tej wiosny w St. Columba. Potem weźmie mały kościół misyjny na ulicy Petersona w ubogiej dzielnicy. Wyobraź sobie mnie w ubogiej dzielnicy miasta! Ale poszłabym z nim nawet na lodowe góry Grenlandii.
— I to mówi dziewczyna, która powiadała zawsze, że nie poślubi mężczyzny, któryby nie był bogaty! — rzekła Ania do młodej sosny.
— O, nie wyrzucaj mi błędów młodości! W ubóstwie będę tak samo wesoła, jak byłam za czasów bogactwa. Przekonasz się. Nauczę się gotować i przerabiać suknie. Zakupów nauczyłam się już, odkąd zamieszkałam w „Ustroniu Patty”, a kiedyś przez całe lato uczyłam w szkółce niedzielnej. Ciotka Jakubina powiada, że jeżeli wyjdę za Jasia, złamię mu karierę. Ale tak nie będzie. Wiem, że nie mam wiele rozumu, ale mam to, co jest ważniejsze: zdolność czynienia ludzi takimi, jaka ja jestem.
— Filo, jesteś niepoprawna. Ale kocham cię tak bardzo, że nie mogę wygłaszać teraz zdawkowych powinszowań, lecz szczęście twoje serdecznie mnie cieszy.
— Wiem o tym. W twoich wielkich szarych oczach widnieje szczera przyjaźń, Aniu. Przyjdzie dzień, gdy ja spojrzę w ten sposób na ciebie. Poślubisz Roya, prawda, Aniu?
— Moja droga Filipo, czy słyszałaś kiedy o owej słynnej dziewczynie, która odpaliła mężczyznę, zanim się jej oświadczył? Nie chcę jej robić konkurencji, nie mogę więc powiedzieć mężczyźnie „tak” ani „nie”, zanim mi się oświadczy.
— Cały Redmond wie, że Roy stracił dla ciebie głowę — rzekła Fila szczerze. — A
Uwagi (0)