Darmowe ebooki » Powieść » Powrót - Jerzy Żuławski (czytaj książki za darmo .txt) 📖

Czytasz książkę online - «Powrót - Jerzy Żuławski (czytaj książki za darmo .txt) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Jerzy Żuławski



1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 33
Idź do strony:
to wszystko jedno... Teraz już wszystko jedno... Kocham go tak, jakby był mój. I chcę, aby nikt... nie śmiał o tym wątpić... nigdy...

— Denerwujesz się i mnie obrażasz niepotrzebnie.

— Starałem się nie obrażać cię nigdy... Znosiłem. Udawałem, że nie widzę. Byłaś moją żoną... Słowa jednego nie słyszałaś...

— Więc po co teraz o tym mówisz?

— Nie pytam się ciebie, kto jest ojcem Iwona. Czy ja, czy kto inny...

— To ty sam powinieneś wiedzieć najlepiej.

— Tak jest. Powinienem, ale... Mniejsza o to... Nie chcę zmuszać cię do kłamstwa. Jestem ostatni z rodu. Nazwisko i majątek pozostawiam twemu synowi. Je vous ai aime de toute mon ame...127

Odetchnął ciężko, krople potu wystąpiły mu na skroniach i perliły się w głębokich zmarszczkach pożółkłej skóry. Milczał przez chwilę, z wysiłkiem chwytając powietrze.

— Zmęczony jesteś. Mam zawołać doktora?

— Nie. Jeszcze chwilę... W testamencie napisałem...

Urwał, twarz mu się nagle zmieniła, słabą ręką sięgnął do piersi.

— Boli... — szepnął przez zaciśnięte zęby.

— Co ci? — zaniepokoiła się.

Chory nie odpowiedział. Rysy twarzy ściągnęły mu się kurczowo; spod opadłych na źrenice powiek woskowych i przejrzystych wyglądały tylko skrawki białka oczu, i nabiegłego krwią; usta rozwierały mu się, chwytając powietrze, jak u ryby na piasek wyrzuconej. Suchymi palcami błądził po piersi...

Księżną ogarnął lęk. Uniosła się z siedzenia i rzuciła wkoło bezradnym spojrzeniem, jakby oczekując pomocy. Była sama w pokoju z człowiekiem snadź umierającym... Z lekkim okrzykiem zwróciła się ku drzwiom, chcąc zawołać lekarza.

Książę odetchnął głębiej i zatrzymał żonę ruchem ręki.

— Zostań. Już przeszło...

— Nie, nie! Zawołam doktora.

— Nie chcę. Muszę jeszcze mówić z tobą. Taki ból straszny... tu w piersi...

— Uspokój się. Może ci podać jakie lekarstwo?

Patrzyła zakłopotana na flaszki, stojące obok łóżka, nie umiejąc sobie zdać w tej chwili sprawy, co właściwie zawierają.

— Nic nie potrzeba. Mówię ci, że już przeszło. Otóż w testamencie... Siadaj... W testamencie zapewniam ci dożywocie na większej części majątków... Iwona, i opiekę nad nim — dopóki... będziesz wolna.

Księżna patrzyła teraz na dłonie umierającego, bezwładnie na kołdrze złożone.

— Tak... dopóki będę wolna — powtórzyła jak echo.

A potem wzniosła naraz głowę i spojrzała mu prosto w przymknięte oczy.

— A jeśli wyjdę za mąż?

Rysy chorego żadnym drgnieniem nie zdradziły, jakoby mu to brutalne pytanie przykrość sprawiło. Był snadź na nie przygotowany.

— Jeśli... gdy wyjdziesz za mąż, zostanie ci renta, dwanaście tysięcy koron rocznie...

— Ależ to nędza! — wykrzyknęła mimowolnie.

Książę ciągnął niewzruszony dalej, odpoczywając tylko po każdym niemal słowie:

— Opiekę nad Iwonem... utracisz wtedy...

— To mój syn!

— Tak. Ale chcę... aby w danym wypadku... zapomniano o tym, pamiętając tylko... że to jest... książę Hazarapelian.

— Jak to: w danym wypadku?

— Gdy wyjdziesz... za mąż... nieodpowiednio... do jego tytułu... i stanowiska... do nazwiska, które nosisz sama w tej chwili.

Pobladła lekko i zacięła usta.

— Nie wiadomo, co ty nazywasz: nieodpowiednio.

— Ty wiesz...

— Wszakżeś się zgodził.

— Tak. Dopóki żyłem. Twoje dziecko wówczas zostałoby przy mnie... A zresztą...

— Co?

— Gdybym się nie zgodził, zrobiłabyś wbrew mojej woli... Nie chciałem gorszego skandalu.

Księżna pochyliła głowę.

— O zamążpójściu teraz nie myślę — zaczęła po chwili — ale to ci powiedzieć muszę, że mnie krzywdzisz. Krzywdzisz mnie straszliwie.

— Hélène!

— Co mi masz do zarzucenia? Przecież to są twoje fantazje, te obawy co do pochodzenia Iwona! Nie przeczę ci, bo cię nie chcę więcej rozdrażniać, widząc, żeś chory. Czy mi masz za złe, żem się bawiła, będąc młodą? Wszakże tego sam chciałeś!

— Na pozory nie zważasz! Na pozory!

— A! Więc byś wolał, abym na nie zważała, a za to oszukiwała cię za plecami? Nie robiłam tego. Wierna ci byłam...

Lekarz uchylił drzwi.

— Czy książę nie męczy się zanadto?

— Nie, profesorze. Jeszcze chwilę. Muszę koniecznie...

Doktor pokręcił głową z niezadowoleniem i cofnął się, ulegając błagalnemu tonowi w słowach chorego.

A on obrócił na żonę oczy, naraz szeroko otwarte i błyszczące.

— Coś ty powiedziała? Powtórz, powtórz!

— O co pytasz?

— Nie zdradzałaś mnie nigdy? Naprawdę? Nie byłbym cię nigdy o to pytał, ale gdyś zaczęła sama...

— Robert! Robert!

— Tak w obliczu śmierci... Bo ja umrę niezadługo. Powiedz mi...

— Czyż ty tak myślałeś na prawdę? Biedaku! Cóżeś ty musiał wycierpieć!

— Bóg jeden wie...

— Przecież to ci powinno być najlepszym dowodem, że kiedy spotkałam człowieka, który... zrobił silniejsze na mnie wrażenie, zażądałam sama rozwodu od ciebie... nie chcąc w sposób mnie niegodny i uwłaczający tobie...

— Byłaś... jego kochanką?

— Nie! Jak możesz pytać o coś podobnego!

— Czuję, że... mówisz prawdę... w tej chwili. Bóg ci zapłać. Więc... Iwo... jest mój syn! Bóg zapłać! W ostatnią godzinę... Tam... tam...

— Co?

Wskazywał drżącą ręką.

— Tam... w sekretarzyku... testament... Odpis jest u notariusza, ale to nic... Gdy tylko tutaj... Pióro i atra­ment...

Podała mu skwapliwie opieczętowany papier i kałamarz, który służył lekarzowi przy pisaniu recept.

— Przysięgnij mi tylko, że będziesz szanowała.... że będziesz godnie... i nie dasz powodu...

— Robert! Czyż wątpisz?

— Nie! Wierzę. Chcę wierzyć... Daj mi pióro... Prędko! Dopóki mogę...

Usiłował unieść się na poduszkach, ale to mu się nie udało. Przybliżył papier do oczu...

— Nie widzę liter... Czytaj... Pokaż mi, gdzie jest... to zastrzeżenie...

Szybko przebiegła dokument oczyma. Znalazła tam widocznie coś, co ją zdumiało lub nawet przestraszyło, bo zmarszczyła brwi i rzuciła szybkie spojrzenie na męża, ale opanowała się w tejże chwili i podsunęła mu papier z najzupełniejszym spokojem, bez pośpiechu, z miną doskonale obojętną.

— O tu, stąd dotąd — pokazała palcem.

Przekreślił wskazany ustęp i dopisał na dole trzęsącą się ręką:

„Dnia... roku... może w ostatnią godzinę, ale w zupełnej przytomności umysłu i z własnej woli, przekreśliłem od słów: W razie, gdyby moja żona... aż do: wyznaczony opiekun. — Robert Stanisław książę Hazarapelian”.

Pióro wypadło mu z ręki.

— Dobry jesteś... — szepnęła.

Zwrócił na nią gasnące oczy. Coś jakby uśmiech przebiegł po jego zwiędłych, sinych ustach.

— Tu es belle, oh! Comme tu es belle, Helene...128

Jak gdyby nagły, lekki dreszcz nim wstrząsnął. Żachnął się ostatnim wysiłkiem na poduszkach...

A ona mówiła tymczasem:

— Dziękuję ci. Nie chodzi mi o dochód ani o majątek... Za mąż i tak bym prawdopodobnie nie wyszła. Ale tak mnie zabolała twoja nieufność... Nie wiedziałam, że w ten sposób możesz moją żywość i tęsknotę za życiem tłumaczyć. Teraz, gdy wyzdrowiejesz, zobaczysz! Wszystko będzie dobrze! Będziesz bardzo, bardzo kochał Iwonka, jeszcze więcej, niż dotychczas. Ja będę do ciebie przychodziła często i będziemy mówić... wspominać... Jakże się czujesz w tej chwili? Czy lepiej?

Chory leżał bez ruchu z przekręconą na ramię głową i patrzył na nią szklistymi oczyma spod opadłych nieco powiek. Usta miał rozchylone i jakby poczerniałe, palce sztywno leżały na rozłożonym testamencie.

Księżna zaniepokoiła się. Jakiś niewytłumaczony lęk ją ogarnął.

— Chcesz może przespać się trochę? — mówiła drżącym i przycichłym głosem. — Wyjdę na chwilę. Po prostu dlatego, abyś mógł odpocząć. Wrócę za godzinkę. Może lekarz tymczasem...

Książę nie odpowiadał. Więc ona wstała i sądząc, że zasnął z tak wpół otwartymi oczyma, cicho, cichutko, aby go nie zbudzić, wyciągnęła papier spod jego dłoni. Ręka, poruszona, zsunęła się bezwładnie po kołdrze aż na brzeg łóżka. W jego mętnych oczach, patrzących nie wiadomo gdzie, było coś niewymownie strasznego.

— Robert! Nie patrz tak! Ja się boję!

Nieświadomym, szybkim odruchem przykryła mu oczy dłonią. Chłodne, wiotkie powieki zsunęły się pod dotknięciem na źrenice. Cofnęła rękę i nachyliła się nad nim. Z sinych ust, spoza języka, leżącego bezwładnie w jednym kącie na zębach, nie wychodził żaden oddech, nabrzmiałe żyły na szyi, zrywane do niedawna nieregularnym tętnem, wygładziły się i zapadły, mętna, popielata bladość zachodziła na wyschłe policzki...

Wyrwał się jej z gardła straszliwy krzyk grozy, przestrachu, wstrętu.

Książę był nieżywy.

Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
XI

Społeczna myśl Romana Turskiego wzięła w łeb całkiem ordynarnie i dokładnie. On sam za to wziął się do budowania teatru. Nabył obszerny szmat gruntu na wzgórzu, zamykającym zakopiańską osadę od wschodu — i nie zwłócząc129 dłużej tam, naprzeciw Tatr, pobielonych już ponad czarnymi, leśnymi reglami wczesnym śniegiem jesiennym, kazał przed zimą zakładać podwaliny pod budowę.

Wzgórze całe wraz ze stokami miało być zamienione w leśny park, dołem szerokim liściem w lecie szumiący, wyżej czarny i pachnący żywicą drzew szpilkowych. Jeno zbocze południowe, ku Tatrom otwarte, miało zostać niezalesione.

— Będzie tu łąka — mawiał do znajomych — wczesną wiosną fioletowa od wydostających się spod śniegu krokusów, jak dywan turecki różnymi barwami kwiatów na zielonym tle tkana w lecie, pod jesień coraz więcej błękitna od goryczek... Potem złota i rdzawa, aż biel śniegu wszystko pokryje...

Szczyt wzgórza łysy zrównano, tworząc obszerną platformę, od wschodu, północy i zachodu ogromnym półkręgiem lasu ciemnego zamkniętą.

Główna oś budynku, greckim perystylem z jońskich kolumn otoczonego, miała iść w kierunku igły magnetycznej, w ten sposób, że wejście przez wyniosły portyk zwrócone by było ku północy, a scena umieszczona w południowej części, kończącej się razem z platformą tuż przy opadającej ku Tatrom łące.

Wbrew radom inżynierów i architektów Turski uparł się nie przeprowadzać z tyłu poza sceną zwyczajnego w nowożytnych teatrach korytarza. Jedynym jej zamknięciem w głębi miała być ściana, dająca się na całej szerokości rozsunąć i otwierająca wtedy widok na góry.

Całymi godzinami Turski siedział nad planem i śnił o tym teatrze. Widział już w myśli gotowy gmach do greckiej świątyni podobny, z co najbielszych, niepożytych garnitów tatrzańskich nad ciemną masą leśnego wzgórza wzniesiony. Wyobrażał sobie jak widzowie, zdążający na pierwsze, uroczyste przedstawienie, będą wstępować wężowymi drogami w górę — spomiędzy brzóz, jesionówi jaworów w dole między buki czerwone, między modrzewie, coraz gęściej smrekami przetkane, aż ich ogarnie na chwilę surowy, poważny, chłodny bór świerków i jodeł, zakończony nagle wieńcem czarnych limb przed otwierającą się płaszczyzną szczytową i białym szlachetnego gmachu portykiem. Po stopniach szerokich, przez drzwi z brązu odlane, pomiędzy kolumny pójdą przez atrium z sadzawką po środku, po mozaikowej posadzce, około kutych w marmurze posągów największych twórców dramatycznych świata, aż tam pod purpurową zasłonę, salę widzów od przedsionka dzielącą...

W sali wznoszące się amfiteatralnie rzędy siedzeń z ciemnego, dębowego drzewa, bez złoceń, bez pluszów czerwonych, kością tylko na rzezanych poręczach wyłożone, dokoła ścian balkon jeden na korynckich słupach oparty, z kamienną u góry balustradą. Na stropie peplon ogromny, fałdzisty, ciemno-purpurowy, z elektrycznem słońcem po środku. Dla orkiestry miejsce zostawiono półkoliste, niezbyt wielkie i nieznacznie tylko wgłębione — i drugie, do wyboru lub równoczesnego użytku w głębi wysoko, ponad balkonem, jak chór kościelny, w otwartej niszy czy loży...

— Mogę zrzucać cichą muzykę na głowy zadumanych ludzi, lub dwóm orkiestrom kazać z sobą poprzez salę widzów rozmawiać — myślał Turski i patrzył znów na rysunek ujęcia scenicznego otworu, przedstawiający portyk nad poziom sali czterema szerokimi, od orkiestry idącymi stopniami wzniesiony, z korynckim belkowaniem i wypełnionym rzeźbą naczółkiem. Miejsce nudnej kurtyny zajmowała znowu ciężka, na brązowych pierścieniach zawieszona i rozsuwana zasłona. Po obu bokach stać miały trójnogi z brązu z czarami dla palenia kadzideł, na przodzie, wśród stopni, w miejscu budki suflera, ołtarz grecki niewielki.

Zastał go raz na takich rozmyślaniach, nad planami schylonym, dyrektor Malinowski, który od czasu, jak budowa zaczęła realne przybierać kształty, coraz częściej zaglądał do Zakopanego, niby to dla wypoczynku i „odetchnięcia świeżym powietrzem”, a w rzeczywistości ze źle ukrywanym zamiarem wymyszkowania, czy by się nie dało nowego teatru objąć w zarząd lub w dzierżawę. Turski udawał, że nie domyśla się celu jego odwiedzin i przyjmował go grzecznie oraz dawał wszelkie wyjaśnienia, jakich tenże niby mimochodem zażądał.

Malinowski pytał wiele i krytykował jeszcze więcej. Nie podobał mu się grecki plan budynku i wystawione na wiatry miejsce, na którym miał być wzniesiony; co do wewnętrznego urządzenia i rozkładu miał mnóstwo zarzutów, przeważnie praktycznej natury, i dawał Turskiemu dobrotliwie fachowe rady, dziwiąc się prawdziwie i głęboko, że on nie chce uznać ich słuszności. Patrzył na niego wtedy z politowaniem i uśmiechał się dyskretnie, mając go snadź za człowieka zgoła straconego i niezupełnie z głową swoją w porządku.

Tym razem rozmowa zeszła na przestrzeń, dla gry aktorów przeznaczoną.

— Naturalnie scena będzie obrotowa? — upewniał się Malinowski.

Turski potrząsnął głową.

— Nie. Nie myślę nawet o tym.

— Jak to? Ostatni wyraz techniki teatralnej...

— Nie chodzi mi o ostatni wyraz, choć i to, nawiasem mówiąc, jest już przestarzałe. Nie mam zamiaru pokazywać sztuczek magicznych ani zadziwiać niby doskonałymi złudzeniami rzeczywistości i szybkością zmian.

— Więc... o co panu właściwie chodzi, mistrzu kochany?

— O sztukę.

— Aha. Rozumiem. Chce pan stylizować. Można, można... Nie wiem, czy pan widział, przed kilku tygodniami właśnie tak jedną współczesną rzecz wystawiłem... A więc tak zwana Reliefbühne130 i gra świateł elektrycznych...

— Owszem. Światłem elektrycznym będę się obficie posługiwać i w razie potrzeby zamknę scenę na płytko jedną tylną dekoracją, dającą się łatwo zmieniać, ale na ogół nie to dla mnie jest najważniejsze.

— Ciekaw jestem.

Turski

1 ... 16 17 18 19 20 21 22 23 24 ... 33
Idź do strony:

Darmowe książki «Powrót - Jerzy Żuławski (czytaj książki za darmo .txt) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz