Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖
Jedyna powieść Oscara Wilde'a, zaliczana do klasyki powieści gotyckich. Mimo wstępnego ocenzurowania przez redakcję magazynu literackiego, w którym się ukazała, wywołała oburzenie i ściągnęła na autora oskarżenia o obrazę moralności publicznej. Rok później Wilde opublikował znacznie poszerzoną wersję książkową, łagodząc lub usuwając przy tym najbardziej kontrowersyjne fragmenty. Dodatkowo zaopatrzył ją w przedmowę, która sama stała się głośnym manifestem artystycznym w obronie nieograniczonej swobody twórczej oraz koncepcji sztuki dla sztuki.
Dorian Gray jest nieśmiałym, choć niezwykle przystojnym młodym dżentelmenem. Kiedy pozuje swemu przyjacielowi Bazylemu, spotyka jego znajomego, lorda Henryka. Ten przekonuje młodzieńca, że najważniejsze to korzystać z życia, póki jest się pięknym i młodym. Dorian, przyglądając się swemu portretowi, oznajmia pochopnie, że oddałby swoją duszę, by zachować młodość i urodę, żeby to twarz na obrazie starzała się i szpetniała zamiast niego.
- Autor: Oscar Wilde
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Portret Doriana Graya - Oscar Wilde (internetowa wypozyczalnia ksiazek txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Oscar Wilde
Otworzył im drzwi, którymi wyszli do sieni i poczęli iść po schodach. Ozdobne ramy uczyniły obraz wyjątkowo obszernym, więc Dorian kilka razy pomagał go nieść, co wywoływało ugrzecznione sprzeciwy pana Hubbarda, który jako prawdziwy kupiec nie mógł bez przykrości patrzeć, że jaśnie pan robi coś pożytecznego.
— Porządny ciężar, jaśnie panie — dyszał mały mężczyzna, gdy stanęli na najwyższym schodzie, i ocierał spocone czoło.
— Wydaje się bardzo ciężki — mruknął Dorian, otwierając drzwi pokoju, mającego mieścić dziwną tajemnicę jego życia i kryć jego duszę przed oczami świata.
Nie wchodził tu przeszło od czterech lat — tak, rzeczywiście, niegdyś, gdy był dzieckiem, było to miejsce jego zabaw, potem, gdy był starszy, miejsce nauki. Był to duży, foremny pokój, zbudowany przez ostatniego lorda Kelso umyślnie dla jego małego wnuka, którego zawsze nienawidził i trzymał z dala od siebie, z powodu jego dziwnego podobieństwa do matki, a także z innych przyczyn. Dorianowi wydało się, że niewiele się tu zmieniło. Wszakże to ta sama obszerna szafa włoska z fantastycznie pomalowanymi drzwiami i z poczerniałymi złoceniami gzymsów, w której jako chłopiec tak często się chował. Wszakże to półka z politurowanego drzewa, zapełniona książkami szkolnymi o pozaginanych kartach. Za nimi wisi ten sam rozdarty gobelin flamandzki, na którym spłowiały król i królowa grają w ogrodzie w szachy, gdy opodal przejeżdża orszak sokolników, trzymających zakapturzone ptaki w okrytych rękawicami rękach. Jak dobrze pamięta to wszystko! Gdy rozglądał się po pokoju, stawała mu w myśli każda chwila jego samotnego dzieciństwa. Wspomniał nieskalaną czystość swej młodości i wydało mu się straszne, że właśnie tutaj ma być ukryty fatalny portret. Jakżeż mało wiedział w tych zamierzchłych dniach o losach swego życia!
W całym domu nie było jednak miejsca równie jak to niedostępnego oczom ciekawych. On ma klucz i nikt tu nie wejdzie. Pod purpurowym całunem malowana na płótnie twarz może stać się zwierzęca, obrzmiała i wstrętna. Co z tego? Nikt nie zobaczy. On sam nie będzie oglądał. Po cóż miałby patrzeć na ohydny rozkład swej duszy? Zachowa swą młodość — to dosyć. Zresztą, poza wszystkim, czy jego natura nie może wypięknieć? Nie ma powodu, aby przyszłość musiała być tak haniebna. Jakaś miłość przejdzie przez jego życie, aby go oczyścić i uwolnić od tych grzechów, które zdają się już kiełkować w jego duszy i ciele — od tych dziwnych, nieznanych grzechów, którym tajemniczość dodaje wdzięku i czaru. Być może pewnego dnia wyraz okrucieństwa zniknie ze szkarłatnych, zmysłowych ust i będzie mógł pokazać światu arcydzieło Bazylego Hallwarda.
Nie, to niemożliwe. Z godziny na godzinę, z tygodnia na tydzień obraz musi się starzeć. Może uniknąć brzydoty grzechu, ale brzydota starości jest nieodwołalna. Policzki muszą się zapaść lub obwisnąć. Żółte zmarszczki okrążą wyblakłe oczy, czyniąc je szpetnymi. Włosy stracą połysk, usta zapadną się lub wklęsną, staną się głupie lub gburowate, jak usta starych ludzi. Szyja pomarszczy się, ręce będą zimne i zbłękitnieją od żył, ciało skurczy się, jak to pamięta u dziadka, który dla niego jako chłopca był zawsze taki surowy. Obraz musi pozostać w ukryciu. Nie ma na to rady.
— Proszę go wnieść tu, panie Hubbard — powiedział z trudem, odwracając się. — Przykro mi, że trzymam pana tak długo. Myślałem o czymś innym.
— Zawsze jest dobrze móc odpocząć, panie Gray — odparł ramiarz, wciąż jeszcze zadyszany. — Gdzie go ustawić, jaśnie panie?
— Ach, gdzie bądź. Tu, oto. Nie będzie się go wieszało. Proszę go tylko oprzeć o ścianę. Dziękuję.
— Czy można zobaczyć to dzieło sztuki, jaśnie panie?
Dorian zadrżał.
— Nie zajmie pana, panie Hubbard — rzekł, nie spuszczając go z oka. Czuł, że rzuciłby się na tego człowieka i powalił go, gdyby ośmielił się podnieść kosztowną zasłonę, zakrywającą tajemnicę jego życia. — Nie będę pana więcej trudził. Bardzo dziękuję, że był pan tak uprzejmy przyjść tutaj.
— Nie ma za co, nie ma za co, panie Gray. Zawsze gotowy do usług, jaśnie panie. — I pan Hubbard schodził ze schodów, a za nim pomocnik, oglądający się za Dorianem z wyrazem trwożnego podziwu na swej pospolitej, nieładnej twarzy. Nigdy nie widział nikogo tak czarującego.
Gdy ucichły odgłosy ich kroków, Dorian zamknął drzwi i schował klucz do kieszeni. Czuł się teraz bezpieczniejszy. Nikt już nie będzie oglądał tej strasznej rzeczy. Niczyje oko nigdy nie spojrzy na jego hańbę.
Powróciwszy do biblioteki, zauważył, że jest już po piątej i że właśnie podano herbatę. Na maleńkim stoliku z ciemnego, wonnego drzewa, wytwornie inkrustowanego perłową macicą, podarunku od lady Radley, żony jego opiekuna, ładnej wiecznej pacjentki, która ostatnią zimę spędziła w Kairze, leżała kartka od lorda Henryka, obok niej książka oprawiona w żółty papier, w podniszczonej okładce i poplamiona na rogach. Na tacy leżał egzemplarz trzeciego wydania „The St. James’s Gazette”. Widocznie Wiktor już powrócił. Chciałby wiedzieć, czy spotkał się w sieni z ludźmi, gdy wychodzili z domu, i czy dopytywał się ich, co robili. Z pewnością zauważy brak obrazu, bez wątpienia już zauważył, gdy nakrywał do herbaty. Parawan nie był zasunięty i puste miejsce na ścianie było widoczne. Kto wie, czy pewnej nocy nie przyłapie go na schodach, jak będzie usiłował wyłamać drzwi do pokoju. To straszne mieć w domu szpiega. Słyszał o ludziach bogatych przez całe życie wyzyskiwanych przez służącego, który przeczytał list, podsłuchał rozmowę, przejął kartkę z adresem, znalazł pod poduszką zwiędły kwiat albo strzęp zmiętej koronki.
Westchnął i sam sobie nalawszy herbaty, otworzył list lorda Henryka. Pisał tylko, że posyła mu dziennik wieczorowy i książkę, która może go zająć, oraz że będzie w klubie kwadrans po ósmej. Leniwie rozłożył „The St. James’s” i przebiegł ją oczami. Na piątej stronie zatrzymał wzrok na ustępie zakreślonym czerwonym ołówkiem. Czytał, co następuje:
„Śledztwo w sprawie aktorki. Dziś rano w Bell Tavern przy Hoxton Road pan Danby, urzędnik dzielnicowy, przeprowadził badanie zwłok Sybiili Vane, młodej aktorki świeżo przyjętej do teatru Royal w Holborn. Stwierdzono śmierć z przypadku. Ogólne współczucie budziła matka zmarłej, która była bardzo wzruszona, gdy przesłuchiwano ją oraz dra Birrella, który dokonywał pośmiertnych oględzin zmarłej”.
Zmarszczył brwi, rozdarł gazetę na dwoje, przeszedł przez pokój i wyrzucił strzępy. Jakie to wszystko obrzydliwe! A jak ta brzydota robi wszystko ohydnie rzeczywistym! Gniewało go, że lord Henryk przysłał mu to sprawozdanie. A już zupełnie niemądre było z jego strony podkreślenie czerwonym ołówkiem. Mógł to czytać Wiktor. Na tyle zna angielski, żeby to zrozumiał.
Może przeczytał i zaczął coś podejrzewać. Ale co to szkodzi? Cóż ma wspólnego Dorian Gray ze śmiercią Sybilli Vane? Nie ma się czego obawiać. Dorian Gray jej nie zabił.
Jego wzrok napotkał przysłaną mu przez lorda Henryka żółtą książkę. Co to może być? Podszedł do małej ośmiokątnej półki perłowej barwy, która wydawała mu się zawsze jakby dziełem jakichś dziwnych pszczół egipskich, drążących srebro, wziął do rąk książkę, rzucił się na fotel i począł przewracać kartki. Po paru minutach pochłonęła go zupełnie. Była to najdziwaczniejsza książka, jaką kiedykolwiek czytał. Zdawało mu się, że w niemym korowodzie, przy wątłych dźwiękach fletni, przeciągały przed nim wytwornie wystrojone grzechy całego świata. Rzeczy, znane mu zaledwie z zawiłych snów, stawały się jawą. Rzeczy, o których nawet nie marzył, stopniowo ukazywały mu się.
Była to powieść bez intrygi, z jedyną tylko postacią, po prostu studium psychologiczne pewnego młodego paryżanina, który w dziewiętnastym stuleciu poświęca swe życie próbie urzeczywistnienia wszystkich namiętności i sposobów myślenia wszystkich wieków, oprócz współczesnego, ześrodkowania w sobie samym wszystkich stanów ducha, przez jakie świat kiedykolwiek przechodził, w równej mierze zachwycając się z powodu ich sztuczności wszystkimi tymi wyrzeczeniami, które niemądrzy ludzie nazywają cnotami, jak i tymi naturalnymi buntami, które mądrzy ludzie jeszcze dziś zowią grzechami. Styl, w którym książka była napisana, był to ów styl ciekawie szlifowany, żywy i ciemny zarazem, pełen prowincjonalizmów i archaizmów, wyrażeń technicznych i wypracowanych parafraz, styl cechujący utwory kilku przedziwnych artystów z francuskiej szkoły symbolistów. Były tam przenośnie tak potworne, jak orchidee i jak ich wytworne barwy. Życie zmysłów opisano słowami mistycznych filozofów. Chwilami trudno było zrozumieć, czy są to duchowe ekstazy jakiegoś świętego średniowiecznego, czy chorobliwe zwierzenia nowoczesnego grzesznika. Była to książka trująca. Z kart jej zdawała się unosić ciężka woń kadzidlana, zamraczająca umysł. Już sam rytm zdań, przenikliwa jednostajność ich muzyki, tak jednak pełna złożonych refrenów i umiejętnie powtarzanych zwrotów, wytwarzała w umyśle młodzieńca chorobliwą senność, w której stracił świadomość zapadającego dnia i podnoszącego się mroku.
Przez okna widniało bezchmurne niebo, miedzianozielone, z jedyną samotną gwiazdą. W niknącym świetle czytał, dokąd mógł. Wreszcie, gdy służący parokrotnie zwrócił mu uwagę na spóźnioną porę, podniósł się, przeszedł do sąsiedniego pokoju, położył książkę na małym florenckim stoliku, zawsze stojącym obok jego łóżka, i zaczął się przebierać do obiadu.
Dochodziła dziewiąta, gdy znalazł się w klubie, gdzie zastał lorda Henryka, samotnie siedzącego w gabinecie, z miną mocno znudzoną.
— Bardzo mi przykro, Henryku — zawołał — ale to naprawdę całkowicie twoja wina. Tak mnie pochłonęła książka, którą mi przysłałeś, że zapomniałem o czasie.
— Tak, przypuszczałem, że ci się podoba — odrzekł gospodarz, powstając z krzesła.
— Nie powiedziałem, Henryku, że mi się podobała, tylko że mnie pochłonęła. To wielka różnica.
— Ach, zauważyłeś to? — wyszeptał lord Henryk, po czym przeszli obaj do jadalni.
Przez całe lata Dorian Gray nie mógł wyzwolić się spod wpływu tej książki. Albo, wyrażając się dokładniej, nigdy nie usiłował się wyzwolić. Sprowadził z Paryża dziewięć egzemplarzy pierwszego wydania w dużym formacie i dał je oprawić w okładki w rozmaitych barwach, ażeby mogły odpowiadać różnym nastrojom i zmiennym stanom jego duszy, nad którą niekiedy zdawał się tracić wszelką władzę. Bohater, wspaniały młody paryżanin, w którym tak dziwnie kojarzyły się popędy romantyka i uczonego, stał się dla niego jakby prototypem. I doprawdy zdawało mu się, że cała książka zawiera dzieje jego własnego życia, napisane przedtem, zanim je przeżył.
Pod jednym względem był szczęśliwszy od fantastycznego bohatera powieści. Nigdy, naprawdę nigdy nie znał i nie miał powodu znać owej nieco śmiesznej obawy przed zwierciadłami i gładkimi powierzchniami metali i cichych wód, która wcześnie wtargnęła do życia młodego paryżanina, aby przyśpieszyć gwałtowny zanik jego niezwykłej ongi urody. Ostatnią część książki, rzeczywiście tragiczną, jakkolwiek z nadmierną przesadą opowiadającą o cierpieniach i rozpaczy człowieka, który stracił to, co sam u innych i w ogóle na świecie najwyżej cenił, odczytywał z najbardziej okrutną radością. (Okrucieństwo mieści się zapewne na dnie niemal każdej radości i z całą pewnością w każdej rozkoszy).
Jego przedziwna uroda, która tak oczarowała Bazylego Hallwarda i wielu innych, zdawało się, że nigdy nie zniknie. Nawet ci, co słyszeli o nim najstraszniejsze rzeczy, a co pewien czas jego sposób prowadzenia życia wywoływał w Londynie skandal i dawał powód do plotek po klubach, widząc go, nie byli w stanie posądzać go o nic złego. Wciąż wyglądał tak, jakby przeszedł przez życie nieskalany. Mężczyźni wiodący nieskromne rozmowy milkli, gdy wchodził Dorian Gray. Zniewalał ich wyraz niewinności na jego twarzy. Sama jego obecność budziła w nich wspomnienie czystości, którą brukali. Dziwiono się, że ktoś tak pełen wdzięku i czaru mógł uniknąć piętna wieku, równie plugawego, jak zmysłowego.
Często, gdy powracał z tych tajemniczych a długich wycieczek, budzących tak dziwne przypuszczenia wśród przyjaciół lub wśród tych, którzy się za nich uważali, po kryjomu szedł po schodach do zamkniętego pokoju, otwierał drzwi kluczem, który zawsze nosił przy sobie, i ze zwierciadłem w ręku stawał przed portretem namalowanym przez Bazylego Hallwarda, aby wpatrując się w okrutnie postarzałą twarz na płótnie, porównać ją z pięknym, młodzieńczym odbiciem w zwierciadle. To bardzo ostre przeciwieństwo wzbudzało w nim uczucie rozkoszy. Coraz bardziej rozkochiwał się w swej piękności i coraz więcej okazywał zainteresowania rozkładowi swej duszy. Z natężoną uwagą, niekiedy z potwornym, strasznym zadowoleniem śledził wstrętne rysy, przecinające pomarszczone czoło i okrążające grube, zmysłowe usta, zapytując się nieraz, czy okropniejsze są ślady grzechów, czy starości. Z uśmiechem przykładał swe białe ręce do tych na obrazie, szorstkich i nabrzmiałych. Naigrawał się z zeszpeconego ciała i ze zniedołężniałych członków.
Zdarzały się wprawdzie nocą chwile, gdy bezsenny leżał w swej własnej, przesyconej wytwornym zapachem sypialni albo w ponurej izbie osławionego szynku portowego, gdzie zwykł był chodzić w przebraniu i pod zmyślonym nazwiskiem, że o zepsuciu, jakie sprowadził na swą duszę, myślał z litością tym gorętszą, że zupełnie samolubną. Owa ciekawość życia, którą obudził w nim lord Henryk, gdy siedzieli razem w ogrodzie przyjaciela, zdawała się rosnąć, gdy ją zaspokajał. Im więcej poznawał, tym więcej pragnął znać. Trawił go głód tym gwałtowniejszy, im bardziej był syty.
Nie zaniedbywał się jednak, przynajmniej w stosunkach towarzyskich. Podczas zimy raz lub dwa razy w miesiącu, a w sezonie co środę otwierał podwoje swego pięknego domu dla gości, dla których ubawienia czarami sztuki spraszał najsławniejszych muzyków. Jego obiady, w których urządzaniu pomagał mu zawsze lord Henryk, były głośne tak ze względu na wyjątkowo staranny dobór i rozmieszczenie gości, jak z powodu niezwykłej wytworności, objawiającej się w przystrojeniu stołu, w symfonicznie zestrojonym ustawieniu egzotycznych kwiatów i haftowanych obrusów, w starodawnych nakryciach ze złota i srebra. Toteż wielu, zwłaszcza wśród bardzo młodych ludzi, widziało lub pragnęło widzieć w Dorianie uosobienie typu, o którym sami marzyli nieraz w czasach etońskich lub
Uwagi (0)