Darmowe ebooki » Powieść » Robinson Crusoe - Daniel Defoe (gdzie czytać książki TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Robinson Crusoe - Daniel Defoe (gdzie czytać książki TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Daniel Defoe



1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Idź do strony:
z pięćdziesięciu żołnierzami! — odparł Jack. — Od pół godziny śledzą oni was. Bosman padł trupem, Will Trey dogorywa, ja jestem w niewoli, a jeśli się nie poddacie, zginiecie wszyscy marnie.

— Czy zostaniemy ułaskawieni w razie poddania się? — spytał Tom.

— Spytaj sam kapitana! — odparł Jack.

Kapitan słyszał oczywiście wszystko. Przeczekał dwie minuty, potem zaś przemówił:

— Hej, Smith! Wiesz dobrze, kto do ciebie mówi, gdyż znasz mój głos. Jeśli natychmiast złożycie broń i oddacie się w niewolę, daruję wam życie, wszystkim, z wyjątkiem Willa Atkinsa.

— Na miłość boską, kapitanie, miejże pan litość! — krzyknął Atknis z rozpaczliwym strachem. — Czemuż ja mam dać głowę? Wszakże nie uczyniłem nic gorszego od innych!

To było kłamstwo. W chwili wybuchu buntu Will Atkins pierwszy podniósł rękę na kapitana, związał go i obrzucił obelgami i klątwami.

W odpowiedzi rozkazał mu kapitan zdać się na łaskę i niełaskę i dodał, że los jego zależy od namiestnika tej wyspy.

Namiestnikiem byłem ja, który to tytuł nadany mi już podczas poprzednich układów, w zupełności mnie zadowalał.

Buntownicy stracili już całą otuchę, bez wahania też rzucili zaraz broń i zaczęli błagać kornie o darowanie życia. Jack i dwaj jego towarzysze związali z rozkazu kapitana buntowników, zaś reszta mej armii, której liczby w ciemności dostrzec nie było można, wzięła ich w niewolę oraz zajęła łódź. Ja sam wraz z mym adiutantem pozostałem niewidzialny, jak to mówią... ze względów politycznych.

Kapitan przedstawił buntownikom w ostrych słowach, jakiej się dopuścili zbrodni, a potem jak głupio postąpili. Choćby czyn taki ukrywać się dał przez pewien czas, to w końcu musieliby wszyscy zawisnąć na stryczku w pierwszym zaraz porcie, do którego by zawinęli.

Okazali wielką skruchę i błagali ze łzami o życie. Kapitan oświadczył im, że nie są jego jeńcami, ale namiestnika wyspy. W zaślepieniu swym sądzili, że przybijają do miejsca niezamieszkałego, ale Bóg zrządził inaczej. Wyspa ta jest nie tylko zamieszkała, ale zostaje pod władzą namiestnika, w dodatku Anglika, który ma przeto prawo sądzić ich wedle prawa angielskiego, czyli niezwłocznie powiesić. Ponieważ jednak otrzymali na razie ułaskawienie, przeto zostaną odstawieni do Anglii, gdzie będą podlegali ustawowej karze. Odnosi się to do wszystkich z wyjątkiem Willa Atkinsa, który może uczynić obrachunek z Bogiem, gdyż zostanie powieszony o świcie.

Przemowa ta, będąca wymysłem samego kapitana, wywarła druzgoczące wrażenie. Will Atkins padł na kolana i zaczął błagać kapitana, by się raczył wstawić za nim do namiestnika, a inni prosili także żarliwie, by ich nie wieziono do Anglii.

Z tych wszystkich wydarzeń wyciągnąłem wniosek, że bliski już jest czas mego wyzwolenia.

Rozdział trzynasty

— Kapitan roztrząsa sumienie buntowników. — Zdobycie okrętu. — Wyzwolenie. — Nowy strój Robinsona. — Kapitan buntowników zostaje powieszony na rei. — Robinson udziela pozostałym na wyspie dobrych rad. — Odjazd.

Nie wątpiłem już teraz, że z łatwością zdołamy opanować okręt przy pomocy tych pokornych i skruszonych ludzi.

Cofnąłem się cicho, niewidziany przez nikogo, by nie spostrzeżono, jakiego to rodzaju namiestnik włada wyspą. Potem zawezwałem do siebie kapitana w ten sposób, że jeden z mych ludzi podszedł kawałek drogi i powiedział głośno:

— Panie kapitanie! Ekscelencja, pan namiestnik Jego Królewskiej Mości, życzy sobie pomówić z panem!

Na to odparł kapitan służbiście.

— Proszę oznajmić ekscelencji panu namiestnikowi, że natychmiast się stawię przed jego obliczem.

W ten sposób nabrali marynarze przekonania, że namiestnik wraz z oddziałem pięćdziesięciu zbrojnych znajduje się gdzieś w pobliżu i stali się jeszcze pokorniejsi niż przedtem.

Opowiedziałem kapitanowi swój plan zdobycia okrętu i z zadowoleniem przekonałem się, że go pochwala. Zaraz nazajutrz mieliśmy go wykonać.

Z koniecznej ostrożności poleciłem kapitanowi, by podzielił naszych jeńców. Trzej najniebezpieczniejsi, a pośród nich Atkins, zostali wysłani do jaskini, gdzie siedzieli już dwaj poprzedni, a odtransportowali ich Piętaszek, sternik i podróżny. Resztę więźniów odprowadzono do mej letniej rezydencji. Ponieważ mieli związane ręce, przeto uznałem, że miejsce to zabezpiecza nas dostatecznie przed ich ucieczką. Zresztą czas trwania niewoli zawisł od ich zachowania się.

Nazajutrz rano posłałem kapitana, by im roztrząsnął sumienie i zbadał, czy ich można uwolnić i użyć do zdobycia okrętu.

Przedstawił im wymownie zbrodnię, jakiej się dopuścili i uprzytomnił fatalne położenie. Choćby im nawet namiestnik darował życie, to jako buntownicy zawisną wedle prawa angielskiego na szubienicy i to w kajdanach, gdy tylko staną w pierwszym angielskim porcie. Jedno ich tylko ocalić może, mianowicie jeśli z całą ofiarnością i uczciwością dopomogą w odzyskaniu okrętu, wówczas bowiem namiestnik użyje całego swego wpływu, by ich uchronić od kary w ojczyźnie.

Łatwo zrozumiecie, że buntownicy z całym zapałem przyjęli tę propozycję. Padli na kolana i przysięgli, że do ostatniej kropli krwi wytrwają mężnie przy boku swego zacnego kapitana, chcąc w ten sposób odpokutować swą zbrodnię. Oświadczyli, że łagodności tej nie zapomną do końca życia, uważać go będą póki życia za swego wybawcę i pozostaną mu wdzięczni.

— Ano to dobrze, chłopcy! — odparł kapitan. — Cieszy mnie wasza skrucha i dobre zamiary. Pójdę teraz do namiestnika i zawiadomię go o wszystkim. Zobaczymy, co na to powie.

Wrócił, opisał mi nastrój marynarzy i wyraził przekonanie, że przysięga ich była szczera.

I ja w to uwierzyłem, aby się jednak zabezpieczyć, poleciłem uwolnić pięciu ludzi, ale zawiadomić ich jednocześnie, że zatrzymuję drugich pięciu jako zakładników, którzy w razie zdrady natychmiast zostaną powieszeni.

Armia moja miała teraz skład następujący: po pierwsze kapitan, sternik i podróżny, po wtóre dwaj więźniowie z załogi pierwszej łodzi, którzy za poręką kapitana od początku samego otrzymali broń, po trzecie dwaj następni, zamknięci dotąd w letnim mieszkaniu, a po czwarte pięciu wymienionych z załogi drugiej łodzi. Razem miałem tedy dwunastu ludzi, nie licząc zakładników w jaskini.

Spytałem kapitana, czy z tymi siłami waży się zdobywać okręt, a on odpowiedział, że podejmie z pomocą bożą tę sprawę.

Nie tracąc czasu, wziął się do naprawy łodzi przez nas uszkodzonej, a gdy to rychło zostało dokonane, spuścił oba statki na wodę. W jednej usiadł podróżny i czterech marynarzy, w drugiej zaś kapitan, sternik i pięciu ostatnich marynarzy.

Gdy noc zapadła, odbiła wyprawa od brzegu i skierowała się, wiosłując powoli, w stronę okrętu.

Dotarłszy na odległość głosu, Jack zasygnalizował okrzykiem i powiedział patrzącej przez parapet załodze, że nareszcie po długich poszukiwaniach odnaleziono załogę pierwszej łodzi, przy czym nie obeszło się bez różnych przygód i niebezpieczeństw. W ten sposób zajęta została uwaga załogi aż do chwili przybicia obu łodzi do boku okrętu.

W tej chwili weszli po spuszczonych drabinach sznurowych na pokład kapitan i sternik, i zatłukli bez namysłu kolbami muszkietów drugiego sternika i cieślę. Buntownicy nie zdołali jeszcze przyjść do siebie po tym napadzie, gdy z wszystkich stron otoczyli ich marynarze przybyli łodziami, zamykając jednocześnie luki pokładu, by się zabezpieczyć przeciw tym, którzy byli na dole.

Napadnięci znienacka buntownicy stawili słaby opór i poddali się rychło. Ale przywódca, kapitan buntowników, uciekł do kajuty i przy pomocy dwu marynarzy i chłopca okrętowego zaczął się bronić zacięcie. Sternik wyłamał drzwi, otrzymał postrzał w ramię, ale nie zważając na to poskoczył i ustrzelił draba z pistoletu. Kula weszła ustami, a wyszła poza uchem, tak że buntownik legł na miejscu.

Śmierć dowódcy złamała opór reszty załogi, tak że okręt został odzyskany bez dalszej straty w ludziach.

Umówiliśmy się, że w razie powodzenia kapitan da siedem strzałów armatnich. Jakoż zagrzmiały one wśród nocy, huk poleciał daleko po oceanie, a serce moje wezbrało niezmierną radością. Do drugiej blisko nad ranem siedziałem na wybrzeżu, czekając na ten sygnał z utęsknieniem.

Pełen wdzięczności dla Boga, udałem się na spoczynek. Dzień miniony był burzliwy i wyczerpał mnie, toteż zapadłem rychło w głęboki sen. Niedługo atoli spoczywałem, gdyż zbudził mnie ponowny strzał. Wstałem zmieszany. Nagle doleciało mnie wołanie z zewnątrz fortecy.

— Panie namiestniku! Panie namiestniku!

Był to głos kapitana. Wyszedłem śpiesznie po drabinie i zastałem go na szczycie wzgórza. Wskazał na okręt, potem chwycił mnie w ramiona.

— Przyjacielu mój! Wybawco! Oswobodzicielu! — zawołał.— Oto tam stoi na kotwicy twój okręt. Jest własnością twoją, jako i my wszyscy, którzy ci zawdzięczamy życie i wolność!

Przycisnąłem do piersi zacnego człowieka, potem zaś spojrzałem przez łzy po morzu lśniącym w porannym słońcu. Tuż przy brzegu, ledwo o pół mili angielskiej oddalony stał okręt, który kapitan rozkazał podprowadzić zaraz po ukończeniu boju do samego ujścia rzeczki. On sam wylądował czółnem w miejscu, gdzie przybiłem do brzegu ongiś tratwami, a więc niemal u progu mego domu.

Byłem tak wzruszony, że nie mogłem się oprzeć łzom. Upłynął tedy czas mego wygnania, mogłem opuścić wyspę wedle woli, gdyż tam, na morzu czekał mych rozkazów wielki, wspaniały okręt, którym miałem wrócić do ojczyzny.

Do ojczyzny! Ach, trudno mi to było pojąć!

Trzymałem jeszcze kapitana w objęciach i gdyby nie to, byłbym niezawodnie upadł.

Długo nie mogliśmy obaj wyrzec słowa. Kapitan był równie jak ja wzruszony, chociaż z innego powodu. Zaczął mnie ponownie zapewniać o swej wielkiej wdzięczności i prosił serdecznie, bym się uspokoił. Trudno było to zrobić i dopiero ponowny wybuch płaczu ulżył mi i przywrócił mowę.

Objąwszy znowu kapitana, podziękowałem mu za wyzwolenie i oświadczyłem, żem go od razu uznał za wysłańca niebios, zaś jego przybycie jest największym cudem, jaki przeżyłem na tej wyspie.

Gdyśmy tak wzajem ulżyli sercom naszym oraz złożyli Bogu dzięki za ocalenie, zawiadomił mnie kapitan, że przywiózł coś na przekąskę, chociaż niewiele zostało na okręcie, gdyż buntownicy spożyli co najlepsze zapasy. Krzyknął na ludzi czekających w czółnie, by przynieśli rzeczy, przeznaczone dla pana namiestnika. Po chwili przywlókł Piętaszek do mej fortecy taką masę różności, jakby szło nie tylko o obdarowanie mnie, ale zaprowiantowanie na czas długi.

Znalazła się nasamprzód paka zawierająca sześć flasz madery, po dwie kwarty każda, potem dwa funty przedniego tytoniu, dwa ogromne płaty solonej wołowiny i sześć wieprzowiny, wór grochu, sto funtów sucharów, skrzynia cukru, skrzynia mąki i jeszcze mnóstwo innych przysmaków.

Ale sto razy potrzebniejszym, a więc bardziej pożądanym, był mi inny podarek, a składał on się z sześciu nowych koszul, sześciu pięknych krawatów, dwu par rękawiczek, pary trzewików, pary pończoch oraz doskonałego, mało co noszonego ubrania z własnej garderoby kapitana. Jednym słowem, zacny ten człowiek ubrał mnie od stóp do głowy.

Cenny to był dar, a chociaż bardzo potrzebowałem odzieży, z trudnością tylko przywykłem do niej, w pierwszej zaś chwili czułem się bardzo nieswojo.

Podziękowałem za wszystko serdecznie, potem zaś zaczęliśmy radzić, co począć z więźniami. Szło głównie o dwu, których kapitan uznał za zepsutych na wskroś i niepoprawnych łotrów. Gdybyśmy ich mieli nawet wziąć na pokład, to tylko skrępowanych i zakutych w kajdany i jedynie po to, by ich oddać władzom krajowym.

Odparłem, że spróbuję doprowadzić do tego, by sami poprosili, o zostawienie ich na wyspie.

— Bardzo bym był rad, gdyby się to udało! — rzekł kapitan — i w pełni uznaję pański plan.

Posłałem Piętaszka i dwu marynarzy do jaskini z poleceniem przeprowadzenia więźniów do mej letniej rezydencji i pilnowania, aż do chwili mego przybycia.

Stało się tak i niezadługo poszedłem tam w towarzystwie kapitana, przybrany w nowe szaty, jako namiestnik i władca wyspy.

Przyprowadzono przed me oblicze skrępowanych więźniów. Popatrzyłem na łotrów surowo, potem wykazałem im popełnioną zbrodnię i zakończyłem uwagą, że Opatrzność wpędziła ich we własne sidła.

Potem oświadczyłem, że okręt został na mój rozkaz zasekwestrowany, stoi u wybrzeża, a wybrany przez nich buntowniczy kapitan otrzymał zapłatę za swe czyny i za chwilę zostanie w ich oczach powieszony na rei przedniego masztu. Ich czeka ten sam los, albowiem jako namiestnik wyspy mam prawo sądzić i wyrokować wedle angielskich ustaw. Wreszcie zapytałem, co mają na swoją obronę.

Jeden z więźniów zabrał głos i oświadczył w imieniu wszystkich, że nic nie mogą przywołać na swą obronę, natomiast pozwala sobie przypomnieć, że kapitan raczył w chwili poddania się ich darować im życie. Teraz oto wszyscy proszą pokornie pana namiestnika, by zechciał łaskawie uczynić to samo.

Odpowiedziałem, że właśnie zamierzam opuścić wyspę wraz z wszystkimi mymi ludźmi i pojadę do Anglii okrętem kapitana. Oświadczyłem też, że darowuję im życie, gdyby jednak kapitan zabrał ich na pokład to tylko zakutych w kajdany, zaś w ojczyźnie czeka ich sąd, którego wyrok łatwo przewidzieć. Poradziłem im przeto, by zostali na wyspie i próbowali żyć tutaj jako tako, gdyż innej rady nie ma.

Podziękowali mi pokornie za łagodny wyrok i oświadczyli, że wolą tu walczyć o życie, niźli dać się powiesić w Anglii.

Kapitan wzbraniał się z pozoru, potem jednak przystał. Kazałem przeto uwolnić więźniów i zaopatrzywszy ich w żywność rozkazałem, by poszli w głąb wyspy i tam czekali, aż ich przywołam.

Byłem już gotów do odjazdu, nie chciałem jednak opuszczać wyspy, nie dopełniwszy wobec pozostałych obowiązków chrześcijanina i człowieka, toteż zostałem tu jeszcze przez jeden dzień i noc.

Wysłałem kapitana na pokład, by przysposobił okręt do podróży, oraz poleciłem mu powiesić na rei przedniego masztu przywódcę buntowników, którego zastrzelił sternik.

Wróciwszy do fortecy, kazałem przyprowadzić sobie winowajców.

Dziwny pałac skalny namiestnika wyspy wprawił ich w wielkie zdumienie, ponieważ jednak poczuli mą władzę, uznali za stosowne słuchać w pokorze mych słów.

Nasamprzód pokazałem im wiszącego na rei przywódcę buntu, na który to widok zadrżeli od stóp do głowy. Potem pochwaliłem postanowienie pozostania na wyspie, gdyż ten sam los spotkałby ich niewątpliwie w Anglii.

Następnie opowiedziałem słuchającym z wielkim zaciekawieniem dzieje mego życia.

Na koniec oprowadziłem ich po fortecy, objaśniłem jej budowę, powiedziałem, jak uprawiałem pole, piekłem chleb, suszyłem winogrona, słowem nauczyłem wszystkiego, czego potrzebowali, by

1 ... 10 11 12 13 14 15 16 17 18 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Robinson Crusoe - Daniel Defoe (gdzie czytać książki TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz