O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖
Najpopularniejsze książki dla dzieci napisane po angielsku, „Alicję w Krainie czarów”, „O czym szumią wierzby” oraz „Kubusia Puchatka”, choć powstałe w różnych czasach, mają wspólną cechę. Zaczęły się od historyjek, które dorośli, improwizując, opowiadali bliskim sobie dzieciom. Mimo literackiego opracowania, „O czym szumią wierzby” zachowuje cechy bajek do poduszki opowiadanych przez autora swemu synowi: pełnych ciepła i humoru, gdzie bohaterem kolejnych przygód jest raz jeden, raz inny z przyjaciół, zaś fabuła czasem snuje się niespiesznie, a czasem pędzi w zawrotnym tempie.
Oto Kret, który pewnego wiosennego dnia, zniecierpliwiony nużącym robieniem porządków w mieszkaniu, rzuca wszystko i wychodzi na zewnątrz. W górze wzywa go nieznany świat! Wałęsając się po okolicy, dociera do brzegu Rzeki, czegoś, czego nigdy wcześniej nie widział. Mieszkający w pobliżu Szczur Wodny namawia go na wspólną przejażdżkę łodzią. Tak zaczyna się ich przyjaźń. Dzięki Szczurowi po pewnym czasie Kret zyskuje nowych znajomych: zarozumiałego i impulsywnego Ropucha, właściciela Ropuszego Dworu, oraz żyjącego na uboczu mądrego Borsuka. Przyjaciół czeka wiele przygód.
- Autor: Kenneth Grahame
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «O czym szumią wierzby - Kenneth Grahame (biblioteka dla dzieci .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Kenneth Grahame
— Ach, zew Południa, zew Południa! — zaświergotały marząco dwie inne jaskółki. — Te śpiewy, te barwy i blask powietrza! Czy pamiętacie...
Zapominając o Szczurze, zaczęły namiętnie zagłębiać się we wspomnieniach, a Szczur oczarowany słuchał z bijącym sercem. Uświadomił sobie, że i w nim zadźwięczała wreszcie struna drzemiąca dotychczas, której istnienia nie podejrzewał. Zwykły szczebiot ptaków, kierujących się na południe, ich bezładne opowiadania zdołały jednak obudzić nieznane, gwałtowne uczucie, które na wskroś go przeniknęło. Cóż by to było, gdyby choć przez chwilę poznał tamten świat, gdyby poczuł namiętne dotknięcie prawdziwego słońca Południa, tchnienie prawdziwego południowego zapachu? Zamknął oczy i przez chwilę ośmielił się oddać całkowicie marzeniom, a kiedy znów otworzył oczy, Rzeka wydała mu się chłodna, jakby ze stali, a pola szare i smutne. Lecz zaraz wierne serce Szczura zaczęło wyrzucać zdradę jego słabszemu drugiemu „ja”.
— W takim razie — zapytał zazdrośnie — po co w ogóle wracacie? Co was przyciąga do tej ubogiej, szarej krainy?
— Czy myślisz — powiedziała pierwsza jaskółka — że w odpowiedniej porze nie dochodzi do nas zew z tego kraju? Wzywa nas soczysta trawa na łąkach, wilgotne sady, nagrzane stawy pełne owadów, pasące się krowy, sianokosy i wszystkie budynki folwarczne skupione wkoło „Domu o idealnym okapie”.
— Czy myślisz — spytała druga jaskółka — że jesteś jedynym żywym stworzeniem, które tęskni namiętnie za głosem kukułki?
— W swoim czasie — wtrąciła trzecia jaskółka — będziemy znowu marzyły o cichych grążelach unoszących się na powierzchni angielskich wód. Ale dziś wszystko to wydaje się nam blade, niewyraźne i bardzo dalekie. Teraz krew krąży w nas żywo w takt innej muzyki.
Jaskółki zaczęły znowu świergotać między sobą, a tym razem szczebiotały upajająco o fioletowych rzekach, rudych piaskach i murach, po których pełzają jaszczurki.
Szczur nie mógł znaleźć sobie miejsca. Wdrapał się po pochyłości, która się wznosiła łagodnie na północnym brzegu Rzeki. Położył się i patrzył w stronę wzgórz, które zamykały widok na południe. Te wzgórza stanowiły dotychczas kres jego widnokręgu, tworzyły granicę, poza którą nie było nic, co by chciał widzieć lub poznać. Dziś, gdy spoglądał na południe z nowym pragnieniem w sercu, jasne niebo nad niskim, długim zarysem wzgórz zdawało się drgać od obietnic. Dziś to, co niewidoczne, stało się wszystkim, to, co nieznane, było jedyną rzeczywistością. Nicość przeniosła się teraz na tę stronę wzgórz, a po drugiej stronie rozłożyła się barwna, urozmaicona panorama, którą widział jasno wewnętrznym wzrokiem. Jakie tam morza szmaragdowe, rozkołysane, spienione! Jakie wybrzeża, gdzie jaśnieją białe wille na tle oliwnych lasów! Jakie ciche przystanie, zatłoczone pięknymi statkami, które płyną do fioletowych wysp, porośniętych winem i egzotycznymi krzewami, wysp osadzonych nisko na sennych wodach!
Szczur wstał i zszedł znowu nad Rzekę, a potem zmienił zdanie, udał się na skraj zakurzonej drogi i usiadł w chłodzie, w cieniu okalającego ją gęstego, splątanego żywopłotu. Zatopił się w rozmyślaniach nad brukowanym gościńcem i cudownym światem, do którego wiódł, a także nad wszystkimi wędrowcami, którzy po niej kroczyli, nad wypadkami i przygodami, których poszukiwali lub które im się zdarzyły nieoczekiwanie tam, za wzgórzami, daleko!
Wtem posłyszał kroki. Na drodze ukazała się postać znużonego wędrowca — był to szczur i to szczur okropnie zakurzony. Gdy zbliżył się do Szczura Wodnego, skłonił się uprzejmie w sposób nieco cudzoziemski, zawahał się chwilę, a potem z miłym uśmiechem zszedł z gościńca i usiadł na chłodnej murawie obok Szczura Wodnego. Wydawał się zmęczony, więc Szczur Wodny pozwolił mu odpocząć, nie rozpytując go o nic, rozumiał bowiem coś niecoś z tego, co się działo w sercu przybysza. Wiedział także, jaką wagę przywiązują często zwierzęta do towarzystwa milczącego kolegi, mogą wówczas rozprężyć znużone mięśnie, a pracuje tylko ich umysł.
Wędrowiec był szczupły, o ramionach nieco przygarbionych, o długich, chudych łapkach i ostrych rysach, znaczonych licznymi zmarszczkami w kącikach oczu. W kształtnych, dobrze osadzonych uszach widniały złote kolczyki. Miał na sobie spłowiały granatowy trykot ręcznej roboty, wysmolone i połatane spodnie, także granatowe, a na plecach niósł tobołek związany niebieską perkalową chustką.
Przybysz po chwilowym odpoczynku westchnął i rozejrzał się, węsząc.
— Ten zapach, który nam przyniosła ciepła bryza, to była koniczyna — zauważył — a z tyłu za nami słyszę krowy pasące się na trawie. Dmuchają łagodnie między jedną zerwaną wiązką a drugą. Z daleka słychać żniwiarzy, a tam hen, na tle lasu, wznosi się niebieski dym z wioskowego komina. Gdzieś w pobliżu musi przepływać rzeka, słyszę krzyk wodnego ptactwa i odgaduję z twoich kształtów, że jesteś marynarzem słodkich wód. Wszystko wydaje się uśpione, a jednak ruch nie ustaje. Prowadzisz stateczne życie, przyjacielu, bez wątpienia najlepsze w świecie, jeśli komu starczy na nie sił.
— Tak, to jedyne w świecie życie — odparł Szczur sennie, bez zwykłego przekonania płynącego z serca.
— Ja niezupełnie tak powiedziałem — odparł ostrożnie obcy — lecz to jest niewątpliwie najlepsze życie. Próbowałem nim żyć, więc wiem, co mówię. A ponieważ dopiero co zakosztowałem tego życia, przez całych sześć miesięcy, i wiem, że jest najlepsze, siedzę tu, zgłodniały, z obolałymi łapkami, i porzucam je, wędruję na południe, posłuszny staremu wezwaniu, wracam do dawnego życia, do życia, które jest moje i nie chce mnie oddać.
„Czyżby to był znowu jeden z tych wędrowców?” — zastanowił się Szczur.
— Skąd tak idziesz? — spytał. Nie śmiał zapytać, dokąd wędrowiec dąży, zdawało mu się, że aż nadto dobrze wie, jaką dostanie odpowiedź.
— Z niewielkiej a przyjemnej zagrody — odparł krótko wędrowiec — położonej w tamtej stronie. — Łebkiem wskazał północ. — Ach, to nie ma znaczenia. Opływałem tam we wszystko, czego mi było trzeba, we wszystko, czego mogłem od życia wymagać, a nawet więcej, i jestem tutaj i cieszy mnie to, cieszy że tu siedzę! Te mile drogi, które uszedłem, zbliżyły mnie do celu moich marzeń.
Utkwił błyszczące ślepki w horyzoncie i zdawał się nasłuchiwać, czy nie pochwyci głosu, którego brakowało w tych śródlądowych polach, mimo iż rozbrzmiewały wesołą melodią pastwisk i zagród gospodarskich.
— Nie jesteś jednym z nas — rzekł Szczur Wodny — a także nie jesteś rolnikiem, ani nawet, o ile mogę sądzić, nie pochodzisz z tego kraju.
— Słusznie — odrzekł obcy. — Jestem marynarzem, a port, z którego pochodzę, zwie się Konstantynopol, choć i tam uważam się poniekąd za cudzoziemca, jeśli się tak można wyrazić. Musiałeś słyszeć o Konstantynopolu? Piękne to miasto, sławne, starożytne. Może słyszałeś także o Sigurdzie44, królu Norwegów, który tam zawinął z sześćdziesięcioma okrętami i wraz ze swymi ludźmi jechał przez ulice przybrane na jego cześć w złoto i purpurę. A cesarz i cesarzowa ucztowali na jego statku. Sigurd wrócił do domu, ale wielu z jego ludzi zostało w Konstantynopolu i wstąpiło do przybocznej gwardii cesarza. Mój pradziad, Norweg z urodzenia, został tam także na statku, który Sigurd ofiarował cesarzowi. Nic w tym dziwnego, pochodzimy z rodu marynarzy. Co do mnie, nie uważam za swoją ojczyznę miasta, gdzie się urodziłem, równie dobry jest mi każdy inny port między Konstantynopolem a rzeką londyńską. Znam je wszystkie i one mnie znają. Czuję się jak u siebie w domu na bulwarze czy nabrzeżu, gdzie mnie wysadzą.
— Odbywasz prawdopodobnie długie podróże — rzekł Szczur Wodny ze wzrastającym zainteresowaniem. — Spędzasz całe miesiące, nie widząc lądu... zapasy kończą się... wodę wydziela się porcjami... twój duch obcuje z potężnym oceanem i tak dalej?
— Ale gdzież tam! — odparł Szczur Morski szczerze. — Życie, które opisujesz, nie podobałoby mi się wcale. Zajmuję się handlem przybrzeżnym. Rzadko kiedy tracę ziemię z oczu. Wesołe chwile spędzane na lądzie podobają mi się nie mniej niż morskie podróże. Ach, te południowe porty! Ich zapach, światła, czar!
— Wybrałeś, być może, najlepszą drogę — rzekł Szczur Wodny z lekkim powątpiewaniem. — Opowiedz mi coś niecoś o owym handlu nadbrzeżnym, jeśli cię to nie nudzi. Jakie żniwo może tam zebrać dzielne zwierzę, aby w starszym wieku, siedząc przy kominku, mogło ogrzewać się pięknymi wspomnieniami? Moje życie bowiem, muszę ci to wyznać, wydaje mi się dziś nieco ciasne i ograniczone.
— Ostatnia moja podróż — zaczął Szczur Morski — która zakończyła się przypadkowo w tym kraju, w związku z wielkimi nadziejami, jakie pokładałem w śródlądowym folwarku, może służyć za przykład innych wypraw, a także za skrót mego niezmiernie barwnego żywota. Zaczęła się, jak zwykle, od kłopotów rodzinnych. Zaciągnąłem się z powodu rodzinnych niesnasek na mały handlowy statek, jadący z Konstantynopola przez antyczne morza, których każda fala drga nieśmiertelnym wspomnieniem, do wysp greckich i na Wschód. Były to złote dni i wonne noce. Zawijaliśmy wciąż do nowych portów, a wszędzie spotykałem starych przyjaciół. Przesypiałem upalne dni w chłodnej świątyni lub w ruinach cysterny, a po zachodzie słońca śpiewaliśmy i ucztowaliśmy pod wielkimi gwiazdami rozsianymi na aksamitnym niebie. Potem płynęliśmy brzegiem Adriatyku, gdzie ziemia nurza się w powietrzu z bursztynu, róży i akwamaryny. Zawijaliśmy do obszernych portów otoczonych lądem, włóczyliśmy się po starodawnych sławnych miastach, aż wreszcie pewnego ranka, gdy słońce wschodziło za nami iście po królewsku, wpłynęliśmy szlakiem ze złota do Wenecji. O, Wenecja to piękne miasto, szczur może tam wygodnie spacerować i zabawiać się. A znużony wędrówką, może nocą zasiąść do uczty z przyjaciółmi na brzegu Canale Grande45. Pełno tam pieśni w powietrzu, a na niebie pełno gwiazd. Światła błyszczą i migocą, odbijając się w gładkich stalowych dziobach rozkołysanych gondoli, a tych gondoli takie mnóstwo, że można by po nich przejść z końca w koniec kanału. I co za jedzenie! Czy lubisz skorupiaki? Ale nie będziemy się teraz nad tym zastanawiali.
Umilkł na chwilę, a Szczur Wodny, oczarowany i także milczący, pływał w marzeniach po kanałach i słyszał pieśni rozbrzmiewające dźwięcznie wśród szarych, mglistych murów omywanych chlupotaniem fal.
— Pożeglowaliśmy wreszcie na południe — podjął Szczur Morski — wzdłuż włoskich wybrzeży aż do Palermo. Tam porzuciłem statek i puściłem się na daleką, rozkoszną wycieczkę lądową. Nie trzymam się nigdy długo jednego statku, to powoduje ciasnotę pojęć i stronniczość. Przy tym Sycylia jest jednym z moich ulubionych terenów myśliwskich. Znam wszystkich na tej wyspie, a tamtejsze obyczaje mi odpowiadają. Spędziłem długie i wesołe tygodnie na wsi u przyjaciół, a gdy znów mnie nawiedził niepokój, skorzystałem ze statku, który płynął z towarem na Sardynię i Korsykę, i z radością poczułem na pyszczku powiew morski i bryzgi fal.
— A czy tam na dole, w ładowni, bo tak to zwiecie, o ile się nie mylę, nie jest bardzo gorąco i duszno? — spytał Szczur Wodny.
Marynarz spojrzał na niego i jakby mrugnął porozumiewawczo.
— Jestem starym wilkiem morskim — powiedział z prostotą — wystarcza mi kabina kapitana.
— W każdym razie to ciężkie życie — mruknął Szczur Wodny, głęboko pogrążony w myślach.
— Dla załogi jest niewątpliwie ciężkie — odparł marynarz z powagą i znów jakby mrugnął.
— Na Korsyce — ciągnął dalej — wsiadłem na statek, który wiózł wino na kontynent. Wieczorem zawinęliśmy do Alassio, wyciągnęliśmy beczki z winem i spuściliśmy je na wodę, powiązane długą liną. Potem załoga wsiadła do łodzi i śpiewając, wiosłowała w stronę brzegu. Ciągnęła za sobą długi sznur beczek, uderzających o siebie; były podobne do stada delfinów. Na piasku czekały konie. Porozwoziły beczki, wspinając się dzielnie pod górę z tupotem i hałasem po stromych uliczkach małego miasta. Gdy już odstawiliśmy ostatnią beczkę, poszliśmy odpocząć, orzeźwić się i siedzieliśmy długo w nocy, pijąc z przyjaciółmi. Następnego ranka wyruszyłem na krótki wypoczynek do rozległych oliwnych lasów. Na razie miałem dość wysp, a że nieźle zarobiłem w portach i na statkach, pędziłem leniwe życie wśród wieśniaków. Leżąc, przyglądałem się, jak pracują, lub wyciągnąwszy się gdzieś na wyżynie, patrzyłem w dół na niebieskie Morze Śródziemne. I ostatecznie krótkimi etapami, po części piechotą, a po części morzem, dotarłem do Marsylii. Spotkałem się z dawnymi kolegami marynarzami, zwiedziłem wielkie, dalekobieżne statki i znowu ucztowałem. Wspomniałem ci już o skorupiakach. Czasami śnię o marsylskich skorupiakach i budzę się z płaczem!
— Przypomina mi to — odezwał się uprzejmie Szczur Wodny — że napomykałeś coś o głodzie. Należało już wcześniej tę sprawę poruszyć. Zostaniesz oczywiście i zjesz ze mną drugie śniadanie, prawda? Moja nora jest bardzo blisko, a tu już minęła dwunasta. Czym chata bogata, tym rada!
— Bardzo to uprzejmie z twojej strony, całkiem po bratersku — odpowiedział Szczur Morski. — Byłem już głodny, gdy tu usiadłem, a od chwili kiedy niebacznie wspomniałem skorupiaki, głód szarpie mi wnętrzności. Czy nie mógłbyś przynieść tutaj śniadania? Niezbyt lubię wchodzić pod strzechę, chyba w razie koniecznej potrzeby. Podczas jedzenia mógłbym opowiedzieć ci jeszcze coś niecoś o moich podróżach i o miłym życiu, jakie pędzę — dla mnie to życie jest w każdym razie bardzo miłe, a sądząc po uwadze, z jaką mnie słuchasz, tobie także wydaje się godne pochwały. Jeśli zaś wejdziemy pod dach, jest dziewięćdziesiąt szans na sto, że zasnę.
— To doskonały pomysł — zgodził się Szczur Wodny i pośpieszył do swojej nory. Wydostał koszyk i zapakował weń skromne śniadanie. Pomny46 na pochodzenie i gust cudzoziemca, pamiętał, aby wziąć długą bułkę francuską, kiełbasę czosnkową, ser, który niemal już chodził, i oplataną butelkę o długiej szyjce, zawierającą słońce zlane w butelkę i przechowane na dalekim Południu. Tak obładowany, wrócił jak tylko mógł najprędzej i zarumienił się z radości, słysząc słowa uznania, jakich stary wilk morski nie szczędził jego smakowi i znawstwu, gdy razem rozpakowali kosz i rozłożyli jego zawartość na przydrożnej trawie.
Szczur Morski, zaspokoiwszy pierwszy głód, podjął dalej historię swej ostatniej podróży. Prowadził prostodusznego słuchacza od portu do portu Hiszpanii, lądował z nim razem w Lizbonie, Porto i Bordeaux, zawijał do rozkosznych przystani Kornwalii i hrabstwa Devon i wreszcie przepłynął
Uwagi (0)