Darmowe ebooki » Powieść » Paziowie króla Zygmunta - Antonina Domańska (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Paziowie króla Zygmunta - Antonina Domańska (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Antonina Domańska



1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 22
Idź do strony:
dwa słówka!

— Powiem i trzy, dlaczego nie, a tak i nie odgadniecie nic. Widział który z was w tych dniach gospodynię?

— Serczykową?

— Serczykową.

— Szydłowiecki, Ostroróg, Boner i ja widzieliśmy ją wczoraj — rzekł Drohojowski.

— Nu dobrze; tak co ona wam gadała?

— O strachach, upiorach, takie tam brednie prawiła.

— A o Nastusi wspominała co niebądź?

— O jakiej Nastusi? Aha, o tej, co się jej nijaka przygoda nie ima?

— Właśnie. Chcecie wiedzieć, to wam powiem, że Nastusia to moje dzieło.

— Nie rozumiem.

— Taj obejdzie się, że to ja rozumiem.

— Mój złoty, mój śliczny!

— Mojaś ty jagódko rumieniuśka!

— Aha, przyszła koza do woza? Słuchajcież: gospodynię ja sobie umyślił; jej co spłatać, bo śmieszna jest i niemądra. Tak co, dowiecie się później; dziś wam tyle rzekę, że robota będzie ciężka i wszyscy musicie mi pomóc.

— A cóż Nastusia?

— Jak mamuńcia przywiozła mnie w królewską służbę do Krakowa, tak zabrała razem z sobą małą dziewczynę Nastkę, żeby jakiego mądrego medyka zaradzić się, bo u jej co wiosna febra była i choć zgubili, to znów wracała się.

— A ta Nastka to krewna twoja?

— Ta gdzież? Ciągle wam gadam, biedna dziewczyna, sierota z ojca i z matki. A stąd my ją znali, że Kołtuniszki o miedzę z Bajdunami, tak ona przychodziła do naszego dworu i ze mną zawsze bawiła się. Taj mamuńcia zabrała ją, bo żal strasznie robiło się, że tak nieustając217 choruje.

— A jak przyjechała, to i ostała potem w Krakowie?

— A jakże. Trafiło się, że do szatni szukała Grzybowska robotnicy. Nastusia szyje, haftuje, łata pięknie, tak ją wzięli i już trzeci rok tu jest.

— No i co dalej?

— To dalej, że co ja powiem, to dla niej święta ewangelia. Przykazałem więc, żeby rozpowiadała głośno, jakie to ona ma przywileje, jako raz z dzwonnicy spadła i nie ubiła się, a do studni wpadłszy nie utopiła się, i jeszcze różne inne cudeńka.

— A to u was na Litwie wolno kłamać?

— Nie rozdziawiaj się na mnie, kiedym jeszcze nie skończył.

Z dzwonnicy skoczyła z ochoty na stertę koniczyny, a do studzienki suchej wpadła, co ani w niej błota nie było. Ale opowiadać można, dlaczego nie. Że z Adama i Ewy rodzi się, takoż nie łgarstwo, niechże mnie kto powie, czy to nie najpierwsi nasi rodzice? Nu, tak nie od inszych ona pochodzi.

— Aha, a borsucze gniazdo?

— Ojoj, jakiż ty niedomyślny! Taże Bajduny, wieś pana podstolego Borsuka, z dziadów pradziadów oni tam rodzą się, żyją, umierają... zali nie borsucze gniazdo?

— No, dobrze, ale na co to wszystko?

— Tak wam już powiem na co: mnie zachciało się wynieść gospodynię w nocy z łóżkiem na podwórze.

— Czyś oszalał?

— To niepodobieństwo!

— Ona ma strasznie letkie218 spanie!

— Obudzi się!

— Ojoj... nie warto z wami gadać, jak Boga kocham! Pierwsze, nie oszalałem; drugie, trudniejsze rzeczy już człek w Kołtuniszkach dokazował, taj udało się; trzecie, baba śpi jak niedźwiedź na zimę, skórę z niej zedrzesz, nie zbudzi się.

— Skąd wiesz?

— Aha, widzisz, tak zaraz pokazało się, po co ja Nastusię na nią nasłał. Swojego człowieka muszę mieć w izbie, coby mi drzwi otworzył i co niebądź dopomógł. Więc mi Nastusia powiedziała, że dokrzyczeć się do niej nie mogła, jak ją dzisiaj wedle czwartej rano zbudzić probowała.

— Po cóż ją budziła?

— Ot, matoł z ciebie, za łaską rzec; właśnie na przekonanie, czy przede dniem twardo śpi i czy się sztuka uda.

— Wszystko rozważasz, przewidujesz, statysta219 z ciebie, kanclerzem kiedyś zostaniesz.

— Daj ci Boże zdrowie; postarawszy się, może i zostanę; tak ciebie na podkanclerza nie pośpieję220 zawezwać.

— Dobrze, dobrze, ale gdzie oną nieszczęsną niewiastę wyniesiemy?

— Oho, dosyć powiedziałem. Nad miaręś ciekawy, nie uchowasz się.

— Chłopcy, chłopcy. Mistrz Ambroży będzie łajał: dawnośmy po obiedzie, a na lekcję nie idziemy.

— Wżdy najpilniejsi jeszcze na podwórzu stoją... widzisz? Opaliński, Korybut, Potocki, Fredro, Russocki... jak oni pójdą, to my za nimi.

— A kiedyż to zamyślasz wykonać swój zamiar, Dmytruś?

— Jak będę miał nocną służbę u króla.

— Coooo?

— Toooo! Nu powiedz sam, kiedy może być łacniej? Miłościwy pan zdrów jest, aże serce raduje się, na jednym boku do samej piątej doleży; gdy się ocknie, w jednej chwili jest trzeźwy, ale pokąd śpi, to śpi twardo. Trzy lata służę, ze czterdzieści razy noc na mnie przypadała, a jeszcze ani razu którego z nas nie wołał. Więc głupi taj mądry przyzna, co najpiękniejsza pora właśnie ta jest, jak gadam. Nikt nie posądzi, nikt nie przeszkodzi, pójdziesz, zrobisz swoje, zawrócisz się do antykamery, zdrzemniesz się na kobiercu, król zawoła rano, a ot i jesteś. Anioła Rafała pierwej podejrzą niż ciebie.

— Dobrze, słusznie gadasz, no a my?

— Z wami gorzej. Chyba Kubę po was poślę na górę.

— Kubę? A niechże Bóg broni! Wygada się.

— Nie wygada się, mam na niego wędzidło: miłuje srodze Nastusię, ona takoż podobnie patrząc na niego... jedno bieda, że serca gorejące, a kalety221 puste. Tak ja im obiecał napisać do Kołtuniszek, żeby mamuńcia moją gniadoszkę222 tatuńciowi sprzedała (nie rychłożbym ja ją i tak oglądał), a sprzedawszy, przez pierwszą zręczność do Krakowa mi pieniądze posłała. To będzie posag dla Nastusi; wy zaś dorzućcie co dla Kuby, taj dadzą na zapowiedzi. Jedno i drugie pracować zdoli, dobrze im będzie razem.

— Jako Litwie z koroną.

— Ot i dlaczego Kuba nam do pomocy stanie.

— A to wyśmienicie! Wiesz, Dmytruś, ohydnie się raduję na oną wyprawę po Serczykową.

— Wiedział ja, wiedział, czego mnie tak serce ku tobie rwało się... tażeż ty dusza moja rodzona!

— Tyle lat pod jednym dachem i dopiero teraz wiem, coś ty wart.

— Beczkę soli trza zjeść razem, zanim się poznawszy.

— Chłopcy, szkoła!

— Oho, miałem ci się zwierzyć, com za figiel wymyślił, a tu wołają. To już potem, jak będziemy sami. Wiedz ino, że dwóch na to trzeba, i ani mowy, bym kogo innego szukał, tylko ciebie.

— Nie pożałujesz!

*

Mimo opróżnienia całego szeregu komnat we wschodnim skrzydle zamku, skazanym na zburzenie, pokoje królewskie wcale nie wyglądały na mieszkanie tymczasowe. Obszerne, wygodne i jota w jotę na wzór dawnych były urządzone, by najmiłościwszy pan miał pod ręką wszystko, czego potrzebował, i nie odczuwał niemile najmniejszej odmiany.

Więc w sypialni o pięknym gotyckim sklepieniu stało pod wysoko wzniesionym karmazynowym baldachimem łoże długie i szerokie, głowami na wschód zwrócone (takie położenie bowiem uważane było od wieków za najlepsze dla zdrowia). Podłoga przed łożem zasłana skórą niedźwiedzią. Między oknami stolik przykryty bogato haftowanym ręcznikiem, przed nim zwierciadło z wypolerowanej srebrnej blachy.

Kilka zydli kilimkami przyrzuconych stało pod ścianami jedwabnym adamaszkiem wybitymi. Drzwiczki ukryte w obiciu prowadziły do izdebki, mieszczącej umywalnię i szafy z bielizną i z sukniami. Naprzeciw łoża wspaniały ołtarz polowy norymberskiej roboty, w kształcie tryptyka223, cały ze srebra kuty. Wewnątrz sceny z narodzenia i życia Pana Jezusa, na zamkniętych zaś skrzydłach obrazy Męki Pańskiej.

Król Zygmunt tak był do tego ołtarza przywiązany, że gdy tylko wyjeżdżał z Krakowa, w bliską czy daleką podróż, zawsze go z sobą zabierał224.

Do tej komnaty nieprzechodniej prowadziły drzwi z gabinetu królewskiego. Ten był o trzech oknach, z pięknie rzezanym drewnianym pułapem, u którego zawieszony był świecznik, podobną robotą jak w komnacie Syreny, tylko o wiele mniejszy i nie na złoconych, lecz żelaznych łańcuchach. Duży komin kamienny z okapem zajmował niemal połowę ściany; zdobiły go bogate rzeźbione ornamenta225, a na środku widniał Orzeł Piastowski i Pogoń Jagiellonów. Makaty złotolite zakrywały ściany, kobierce tureckie zaścielały podłogę.

Przy dwóch ścianach przez całą ich długość stały szerokie ławy dębowe, przed kominem zaś zydle z podobnymi kilimkami jak w sypialni. Niedaleko okna, trochę ku środkowi komnaty, wysunięty był stół do pisania, przykryty do samej ziemi materią srebrem przetykaną. Leżały na nim pióra gęsie, ćwiartki papieru i pergaminu, kilka listów otwartych, inkaust w srebrnej zamykanej czarce, w drugiej miałki piasek do zasypywania pisma.

Przy tym stole, w wygodnym krześle, siedział król Zygmunt. Głowę oparł na ręku i czytał. W twarzy jego znać było, że jakieś troski i kłopoty myśl mu zaprzątają i że księgę rozłożył przed sobą chyba na to, by się oderwać od tego niemiłego myślenia. Wodził oczyma po wierszach, przewracał karty, ale od czasu do czasu przestawał czytać i smutno dumał. Gorycz osiadła na zaciśniętych ustach, a z oczu żal ciężki wyzierał. Szlachetny, mądry, a tak dotąd w swych zamiarach, pomysłach i czynach szczęśliwy król pierwszy może raz w życiu karmił się zgryzotą.

Przeczytawszy parę kart, odwrócił je wstecz i westchnął:

— Daremnie się zmuszam, nic dziś z mego czytania. Nie skupię uwagi!

Pogłaskał ulubioną wiewiórkę, zwierzątko tak oswojone i poufałe, że na noc tylko dawało się zamykać do klatki, a całymi dniami przesiadywało w zanadrzu u króla. Gdy skacząc mu po ramionach, czasem i po głowie, dojrzała rozpięty na piersiach jeden guzik u żupana, wsuwała się czym prędzej do tego kącika i wysypiała się smacznie, nie dbając wcale na cześć należną miłościwemu panu. Jeżeli suknia była przypadkiem szczelnie zapięta, wiewiórka wpadała w złość niezmierną, drapała pazurkami guziki i piszczała póty, aż postawiła na swoim. Rozparta wygodnie, jak w gnieździe, wyścibiała od czasu do czasu rudą główkę i spoglądała na króla bystrymi oczkami. Czasem dostawała palcem po nosku, wtedy cofała się z godnością w głąb swej izdebki, utulała się na piersiach króla i spała.

Wszedł paź i stanął przy drzwiach.

— Czego chcesz?

— Jego przewielebność ksiądz biskup Tomicki, jego przewielebność ksiądz biskup Krzycki, jego wielmożność pan hetman Tarnowski, pragną się pokłonić najmiłościwszemu panu.

— Prosić, prosić! — z rozweseloną twarzą zawołał król. — Nie mogliście waszmościowie nic lepszego uczynić, jak to, że mnie nawiedzić przychodzicie. I nie dziwota — dodał żartobliwie — duchowne osoby miewają natchnienia, aniołowie im doradzają; wy zaś, panie hetmanie, sercem czujecie, kiedy mi ciężko i kiedy tęskniąc wyglądam przyjaciela.

— Gdybyż w naszej mocy było spędzić chmury z waszego czoła, miłościwy panie — rzekł ksiądz Krzycki, przybliżając się do stołu. — Widzę, w czytaniu szukacie rozrywki; wolno spytać, co za księga?

— Żywot Pana Jezusa Krista.

— Tłumaczenie ze św. Bonawentury, przez Baltazara Opecia. Mam i ja to dzieło; ino że pierwsze wydanie w tak niedługim czasie rozchwytano, zapóźniłem226 się i z drugiej edycji dopiero kupiłem.

— A sprawiliście też sobie, księże biskupie — spytał hetman Tarnowski — on227 sławny mszał, arcydzieło drukami Hallerowskiej? Oglądałem go kiedyś w zakrystii katedralnej, ksiądz kanonik Borek chlubił się nowym nabytkiem.

— Ale oczywiście; co dzień na nim mszę świętą odmawiam; człek się tak psowa228 tymi nowymi ulepszeniami i wygodami, że nawet służbę Bożą chętniej sprawuje czytając druk wytworny niż stare, wyżółkłe i często nieczytelnie pisane księgi. A co za inicjały kunsztowne! Niczym miniatury!

Król klasnął w dłonie, dwóch paziów poskoczyło na usługi.

— Podsuńcie zydle tu do stołu. Usiądźcie, mili goście, powiadajcie, co słychać.

— Nowego nic. To raczej wy, najjaśniejszy panie, odkryliście dziś rano sprawki znamienitego czarodzieja — rzekł biskup Tomicki. — Powiadał nam Boner o onej przygodzie Rylskiego, Ostroroga i przekupki z przeciwka.

— Bardzom rad, że się ta krotofila niemal przed mymi oczami rozegrała, bo mogłem przez229 wielkiej surowości zganić wicesekretariusza; a że i chłopiec zadrwił sobie z jego umiłowanej magii, może przeto zabobonny ów człek upamięta się i rzuci w piec głupie szpargały.

— Dałby to Bóg — odparł biskup — jednakowoż niełatwo wykorzenić gusła i praktyki zakazane, gdy raz się kogo czepiły.

— Ale mu Ostroróg grzecznego figla spłatał! — dodał hetman.

— Już to wszyscy oni raźni do psot wszelakich — rzekł król — w ostatnich dniach za wiele nawet tego dokazywania. O pomalowanym piesku słyszeliście waszmościowie?

— A jakże! — zawołali wszyscy ze śmiechem.

— Przedwczoraj zasię panna ochmistrzyni znalazła w nocy osła w swej komnacie; co najgorsza, nie sposób nijak wyśledzić onych przemyślnych robotników, bo tak się zręcznie kryją, że chybaby wszystkich dwustu ukarać, to się między niewinnymi i winnemu dostanie. Ze starym Krabatiusem także jakieś zajścia były, inom się już bliżej nie dopytywał.

— Młodość szumi i burzy, ano trza bez230 palce patrzeć, póki nie nadto przykre lub szkodliwe bliźnim one żarty — rzekł biskup.

— Wszelako nie każdy młody ma pstro w głowie — zauważył ksiądz Krzycki — najdują się i tacy, którzy w zaranku231 życia okazują wielkie cnoty lub do nauk się garną, a nawet w sztukach pięknych się kochają.

— Lub dzielnym sercem i odwagą ponad wiek swój młodociany górują, jako nasz wielki król Bolesław Krzywousty o bohaterskiej duszy! — zawołał z zapałem Tarnowski.

— A w starożytnych dziejach cóż czytamy o Aleksandrze Macedońskim — poparł król mowę hetmana — maluczkim dzieckiem był, gdy dosiadł nieposkromionego Bucefała; a wstępując na tron w dwudziestym pierwszym roku życia między najoświeceńsze męże swoich czasów może być policzon.

— Jakichże synów cnotliwych wychowała ona zazdrości godna Kornelia, Grakchusów matka, co wskazując z dumą na swe dziatki, klejnotami je swymi zwała!

— Wżdy sięgając po tak dalekie przykłady — przerwał Krzyckiemu Tomicki — pomijacie piękne kwiaty we własnym ogrodzie. Jako lilia najbielsza z kwiatów, tak jaśniał wśród grzechów i zepsucia tego świata brat wasz, najmiłościwszy panie, Kazimierz święty.

— Przewielebność wasza przedstawiłeś nam w pięknych słowach wzniosły przykład cnót wszelakich — zaczął znowu ksiądz Krzycki — lecz i nauka swe świeczniki wczesną porą rozjarza; pilnoż się przykładał do pracy uczeń akademii naszej, Mikołaj Kopernikus, gdy już dziś swą niezmierną mądrością stary porządek świata przeinacza i cyframi dowodzi, czego najśmielsza myśl pojąć nie... oty, zbytnico, nicże ci nie jest poszanowania godnym, ani korona królewska, ani suknia duchowna?

Wśród poważnej rozmowy wiewiórka wysunęła się nagle z rękawa królewskiego, gdzie dla odmiany przez chwilę drzemała, i w dwóch susach znalazła się na ramieniu księdza Krzyckiego, a zoczywszy na jego szyi złoty łańcuch biskupi, ujęła

1 ... 9 10 11 12 13 14 15 16 17 ... 22
Idź do strony:

Darmowe książki «Paziowie króla Zygmunta - Antonina Domańska (gdzie można czytać książki online .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz