Darmowe ebooki » Powieść » Bambi - Feliks Salten (biblioteka na zamówienie .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Bambi - Feliks Salten (biblioteka na zamówienie .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Feliks Salten



1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 19
Idź do strony:
zaś i cicho dodała:

— Kocham cię.

Odeszli razem i byli bardzo szczęśliwi.

 

Pewnego razu postanowili odszukać ową małą polanę w samej głębi lasu, gdzie Bambi po raz ostatni spotkał starca. Bambi opowiedział Falinie o starcu i wpadł w zachwyt.

— Może spotkamy go znowu, tęskno mi za nim.

— Byłoby to bardzo miłe — odpowiedziała Falina zuchwale — naprawdę chciałabym kiedyś z nim pogawędzić.

Ale nie mówiła prawdy. Była co prawda bardzo ciekawa, ale w głębi duszy bała się starca.

Był już jasnoszary brzask, zbliżał się wschód słońca.

Szli obok siebie cicho. Krzaki i drzewa stały tutaj rzadziej i na wszystkie strony był otwarty widok.

Niedaleko od nich rozległ się jakiś szmer. Zatrzymali się natychmiast i spojrzeli w tę stronę. Powoli szedł przez krzaki ku polanie potężny jeleń. W półmroku, który nie malował jeszcze barw, podobny był do olbrzymiego, szarego cienia.

Falina nie mogła się powstrzymać od okrzyku. Bambi opanował się. Był co prawda tak samo przerażony, a krzyk tkwił mu już w gardle, ale głos Faliny brzmiał tak bezradnie, że uczuł litość i opanował swój lęk, aby móc ją pocieszyć.

— Cóż ci się stało? — szepnął mocno zatroskany, ale głos jego drżał. — Cóż ci się stało? On nam przecież nic nie zrobi!

Falina krzyknęła jednak ponownie.

— Nie przejmuj się tak okropnie, najdroższa — prosił Bambi. — Przecież to śmieszne tak się zawsze przerażać tych państwa. Ostatecznie są to nasi krewni.

Ale Falina nie chciała słyszeć o takim pokrewieństwie. Stała nieruchomo, wpatrywała się w jelenia, który niewzruszenie szedł dalej, i krzyczała, krzyczała.

— Opanuj się — prosił Bambi. — Cóż on sobie o nas pomyśli?

Ale Faliny niepodobna było uspokoić.

— Niech sobie myśli, co chce — zawołała i znowu poczęła krzyczeć: — Ach-och! Ba-och!... Cóż to za okropna pycha być takim wielkim!

Biadała dalej:

— Ba-och!

Wołała dalej:

— Puść mnie... nie mogę nie krzyczeć! Muszę! Ba-och! Ba-och! Ba-och!

Jeleń stanął teraz na małej polance, spokojnie szukając w trawie przysmaków.

W Bambim, który spoglądał to na szalejącą Falinę, to znowu na spokojnego jelenia, zbudził się jakiś bunt. Słowami, które wypowiedział przedtem do Faliny, przezwyciężył zupełnie własne przerażenie. Teraz robił sobie wyrzuty z powodu żałosnego stanu, w jaki wprawiał go zawsze widok jelenia, tego stanu stanowiącego dręczącą mieszaninę grozy, podniecenia, podziwu i poczucia niższości.

— To wszystko nie ma sensu — powiedział, zmuszając się z wysiłkiem do stanowczości. — Pójdę teraz prosto do niego i zawrę z nim znajomość!

— Nie rób tego! — krzyknęła Falina. — Nie rób tego! Ba-och! Stanie się nieszczęście! Ba-och!

— Zrobię to bezwarunkowo — odpowiedział Bambi.

Jełeń, który zajadał sobie na polanie z taką swobodą, nie troszcząc się zupełnie o biadającą Falinę, wydał mu się teraz zbyt wyniosły. Uczuł się urażony i poniżony.

— Idę — powiedział — bądźże cicho! Zobaczysz, że nic się nie stanie. Zaczekaj tutaj!

I poszedł naprawdę.

Ale Falina nie czekała. Nie miała do tego ochoty, najmniejszej ochoty ani odwagi. Zawróciła natychmiast i uciekła z krzykiem, uważała to bowiem za najlepsze, co mogła zrobić.

Coraz dalej i dalej słychać było jej nawoływanie:

— Ba-och! Ba-och!

Bambi chętnie pobiegłby teraz za nią. Ale nie było to już możliwe. Opanował się więc i poszedł naprzód.

Poprzez gałęzie widział jelenia, stojącego na polanie z pochyloną ku ziemi głową.

Bambi czuł, jak mu serce biło, kiedy patrzył na jelenia.

Gdy Bambi wyszedł na polanę, jeleń natychmiast podniósł głowę i spojrzał w jego stronę. Potem jakby z roztargnieniem począł patrzeć prosto przed siebie.

Bambi uważał, że zarówno jeden, jak i drugi gest były niezmiernie dumne, zarówno sposób, w jaki jeleń spojrzał na niego, jak i sposób, w jaki patrzył teraz przed siebie, jakby nikogo innego nie było na polanie.

Bambi nie wiedział, co ma zrobić. Przyszedł tutaj z niezłomnym postanowieniem przemówienia do jelenia. „Dzień dobry — chciał powiedzieć — nazywam się Bambi... czy mogę zapytać o pańskie szanowne imię?”

Owszem! Wyobrażał to sobie jako rzecz niezmiernie prostą, ale teraz okazało się, że sprawa wcale tak prosta nie była. Na cóż mu się mogły zdać najlepsze zamiary? Bambi nie chciał być nieuprzejmy, a jednak był nieuprzejmy, jeżeli wyszedł tu na polanę, nie mówiąc ani słowa. Nie chciał też być natarczywy, a jednak byłby natarczywy, gdyby zaczął mówić.

Jeleń stał przed nim oburzająco majestatycznie. Bambi był zarazem zachwycony i upokorzony. Daremnie usiłował się opanować i powtarzał sobie tylko raz po raz tę samą myśl: „Dlaczego się daję nastraszyć?... Jestem akurat tym samym, co i on... akurat tym samym, co i on”.

Nic nie pomagało. Bambi stał nadal zalękniony i w głębi duszy czuł, że jednak nie jest zupełnie tym samym, co jeleń. Bynajmniej. Czuł się okropnie i musiał skupić całą siłę, aby zachować spokój.

Jeleń spojrzał na niego i pomyślał:

„Cudowny jest... naprawdę jest zachwycający... taki ładny... taki zgrabny... taki wytworny w całym swoim zachowaniu... Ale nie wolno mi tak mu się przypatrywać. To naprawdę nie wypada. A zresztą mogłoby go to wprawić w zakłopotanie”.

I znowu spojrzał ponad Bambim w przestrzeń.

„Co za dumne spojrzenie! — skonstatował Bambi. — To naprawdę nie do zniesienia, ile sobie taki jeleń wmawia!”

Jeleń pomyślał:

„Chętnie bym z nim pomówił... taki jest sympatyczny... Jakie to głupie, że nigdy ze sobą nie rozmawiamy!”

I w zadumie spoglądał przed siebie.

„Jestem niczym — powiedział sobie Bambi w duchu. — Ci krewniacy zachowują się zawsze tak, jakby byli sami tylko na świecie!”

„Ale co mam do niego powiedzieć? — zastanawiał się jeleń. — Nie mam w tym wprawy... powiem jakieś głupstwo i ośmieszę się... On jest z pewnością bardzo mądry”.

Bambi opanował się i stanowczym wzrokiem spojrzał na jelenia.

„Jaki on jest cudowny!” — pomyślał z rozpaczą.

„No... może kiedy indziej...” — postanowił jeleń i odszedł niezadowolony, ale wyniosły.

Bambi pozostał na polanie stropiony.

 

Las dymił pod prażącym słońcem. Od chwili kiedy wzeszło, wypiło wszystkie chmury aż do najmniejszego obłoczka na niebie i teraz panowało zupełnie samo na rozległym błękicie, który aż wyblakł z gorąca. Nad łąkami i nad wierzchołkami drzew powietrze drgało szkliście przejrzystymi falami, jak drga zwykle nad płomieniem. Nigdzie nie poruszał się listek, nigdzie źdźbło trawy.

Ptaki milczały, ukryły się w cieniu listowia i nie ruszały się z miejsca. Wszystkie ścieżki i drogi w gęstwinie były puste, gdyż żadne zwierzę nie wychodziło z legowiska.

Las leżał bez ruchu w oślepiającym świetle jak sparaliżowany. Ziemia oddychała, drzewa, krzaki i zwierzęta oddychały w ciężkiej rozkoszy tego żaru.

Bambi spał.

Przez całą noc był szczęśliwy z Faliną, aż do jasnego ranka bawił się z nią i w rozkoszy tej zapomniał nawet o pożywieniu. A potem był taki zmęczony, że już nawet głodu nie odczuwał. Oczy kleiły mu się. Położył się w miejscu, gdzie właśnie stał, pośrodku gęstwiny, i zasnął natychmiast.

Gorzko cierpka woń, jaka płynęła z jałowca rozpalonego przez słońce, delikatny zapach młodego wilczego łyka za jego głową oszołamiał go we śnie, dodając mu nowych sił.

Zbudził się nagle, dziwnie stropiony.

Czy to nie Falina nawoływała?

Bambi rozejrzał się dokoła. We wspomnieniu widział jeszcze, jak Falina stała tu blisko niego przy krzaku głogu, oskubując liście, w chwili kiedy on kładł się właśnie do snu. Myślał, że zostanie przy nim. A oto nie było jej, a teraz widocznie znudziła jej się samotność, więc wołała go i chciała, żeby jej szukał.

Nasłuchując z wytężeniem, Bambi zastanawiał się, jak długo mógł spać i ile razy już Falina mogła wołać. Nie mógł dojść do tego. Głowę miał jeszcze zupełnie zamgloną od ciężkiego snu.

Wołanie rozległo się znowu.

Bambi jednym ruchem odwrócił się w stronę, z której dochodził ten dźwięk.

Teraz znowu! I nagle Bambi otrzeźwiał zupełnie. Czuł się cudownie orzeźwiony, czuł się wypoczęty i pokrzepiony i czuł też cudowny głód.

Głośno zabrzmiało znowu wołanie, delikatne jak ciche ćwierkanie ptaków, tęskne i czułe:

— Pójdź... pójdź...

Tak, to był jej głos! To była Falina!

Bambi z taką mocą rzucił się naprzód, że suche gałęzie krzaków, przez które się przedzierał, zatrzeszczały głośno, a gorące, zielone liście zaszeleściły.

Ale podczas skoku musiał się zatrzymać i rzucić się w bok. Przed nim bowiem stanął starzec, zamykając mu drogę.

Lecz Bambim rządziła teraz miłość. Starzec był mu w tej chwili zupełnie obojętny. Spotka go chyba jeszcze później, gdzieś i kiedyś. Teraz nie miał czasu dla staruszków, choćby byli najbardziej czcigodni. Teraz myślał tylko o Falinie.

Powitał starca szybko i chciał go natychmiast wyminąć.

— Dokąd?

Starzec zadał to pytanie bardzo poważnie.

Bambi wstydził się trochę, począł szukać wykrętu, ale opamiętał się i odpowiedział szczerze:

— Do niej.

— Nie idź — powiedział starzec.

Na sekundę zapłonęła w Bambim iskra gniewu, jedna jedyna iskra. Nie iść do Faliny? Jak ten zły starzec mógł tego wymagać!

Bambi pomyślał: „Ucieknę po prostu”.

I szybko spojrzał na starca. Ale głębokie spojrzenie, jakie padło na niego z ciemnych oczu starca, przykuło go do miejsca. Drżał z niecierpliwości, ale nie oddalał się.

— Ona mnie woła... — powiedział dla wyjaśnienia.

Powiedział to tonem, w którym słyszało się wyraźnie prośbę: nie zatrzymuj mnie!

— Nie — powiedział starzec — ona cię nie woła.

Delikatnie zabrzmiało znowu niby ćwierkanie ptaków:

— Pójdź...

— Teraz znowu! — zawołał Bambi z podnieceniem. — Niechże pan słucha!

— Słyszę — skinął starzec głową.

— Więc do widzenia... — zawołał Bambi szybko.

Ale starzec krzyknął na niego groźnie:

— Zostań!

— Czego pan ode mnie chce? — zawołał Bambi, nie panując już nad sobą. — Niech mnie pan puści! Nie mam czasu! Proszę pana... jeżeli Falina wzywa mnie... musi pan to przecież zrozumieć...

— Powiadam ci — rzekł starzec — że to nie ona.

Bambi wpadł w rozpacz.

— Ależ... poznaję przecież jej głos...

— Posłuchaj mnie — ciągnął starzec.

Znowu rozległo się wołanie.

Bambiemu ziemia paliła się pod stopami.

— Później! Wrócę zaraz! — zawołał błagalnie.

— Nie — rzekł starzec ze smutkiem — nie wrócisz już. Już nigdy.

Wołanie rozległo się jeszcze raz.

— Muszę! Muszę!...

Bambi był bliski utraty przytomności.

— Dobrze — rzekł wreszcie starzec — w takim razie chodźmy razem.

— Ale prędko! — zawołał Bambi, wybiegając naprzód.

— Nie... wolno! — powiedział teraz starzec rozkazująco, głosem, który zmusił Bambiego do posłuszeństwa. — Będziesz szedł za mną... krok za krokiem...

Starzec ruszył naprzód. Bambi szedł za nim niecierpliwie, wzdychając nieustannie.

— Słuchaj — powiedział starzec, nie zatrzymując się — ilekroć rozlegałyby się okrzyki, nie odstępuj od mego boku. Jeżeli to jest Falina, będziemy przy niej jeszcze dość wcześnie. Nie daj się porwać. Wszystko zależy od tego, czy mi teraz zaufasz, czy nie.

Bambi nie śmiał się sprzeciwić i poddał się w milczeniu.

Starzec szedł powoli przodem, Bambi za nim, O, jak ten starzec znał się na chodzeniu! Pod stopami jego nie rozlegał się najmniejszy dźwięk. Nigdzie nie poruszył się listek. Nie zatrzeszczała gałązka. A przy tym starzec przedzierał się przez gęste krzaki, przesuwał się poprzez kraty prastarych roślin.

Bambi musiał się dziwić, mimo gorączkowej niecierpliwości musiał go podziwiać. Nigdy by nie przypuścił, że można tak chodzić.

Wołanie rozlegało się raz po raz.

Starzec zatrzymał się, nasłuchując i skinął głową.

Bambi stał obok niego, wstrząsany tęsknotą, udręczony tym przymusem, nie rozumiejąc nic.

Kilka razy starzec zatrzymał się, chociaż nie było słychać wołania, podnosił głowę, nasłuchiwał i potakiwał.

Bambi nie słyszał nic.

Starzec zboczył z kierunku, z którego dochodziło wołanie, i zatoczył łuk. Bambi był o to wściekły.

Wołanie rozlegało się nieustannie.

Wreszcie przybyli bliżej, jeszcze bliżej, zupełnie blisko.

Starzec szepnął:

— Cokolwiek byś teraz zobaczył... nie poruszaj się... słyszysz? Uważaj na wszystko, co będę robił, i zachowuj się zupełnie tak samo jak ja... Baczność! I nie trać panowania nad sobą!...

Jeszcze kilka kroków... i nagle ów ostry, podniecający zapach, który Bambi znał tak dobrze, uderzył o jego nozdrza. Tyle się go musiał nałykać, że omal nie krzyknął. Zatrzymał się jak przygwożdżony. Serce natychmiast poczęło go dławić w gardle.

Starzec swobodnie stał obok niego. Oczy jego wskazały Bambiemu kierunek. Tam!

Tam zaś stał ON!

Stał ON tam bardzo blisko, przyciśnięty do pnia dębu, zakryty krzakami leszczyny, i wołał cichutko:

— Pójdź... pójdź...

Widać było tylko JEGO plecy, twarz JEGO widać było tylko niewyraźnie, kiedy odwracał nieco głowę w bok.

Bambi był tak bezgranicznie oszołomiony, tak wstrząśnięty, że dopiero po dłuższej chwili zrozumiał: ON stał tam i ON to był, co udawał głos Faliny. ON to był, co wołał słodko:

— Pójdź... pójdź...

Blada groza przebiegła po wszystkich członkach Bambiego. Myśl o ucieczce zadrgała w jego sercu, szarpiąc jego ciało.

— Cicho! — szepnął starzec szybko i rozkazująco, jakby chciał zapobiec wybuchowi przerażenia Bambiego.

Bambi opanował się z trudnością.

Starzec spojrzał na niego; najpierw nieco drwiąco, jak się Bambiemu mimo jego stanu zdawało. Potem zaś z wielką powagą i dobrocią.

Bambi, mrugając oczyma, spoglądał przed siebie, tam gdzie stał ON, i uczuł, że nie potrafi znieść dłużej tej przeraźliwej bliskości.

Starzec, jakby odgadując te myśli, szepnął do niego:

— Chodźmy...

I skierował się z powrotem.

Ostrożnie odeszli z tego miejsca. Starzec szedł dziwnymi zygzakami, których celu Bambi nie mógł zrozumieć.

I teraz Bambi szedł za tymi powolnymi krokami, z największym tylko wysiłkiem opanowując swoją niecierpliwość. Jeżeli po drodze tutaj gnała

1 ... 8 9 10 11 12 13 14 15 16 ... 19
Idź do strony:

Darmowe książki «Bambi - Feliks Salten (biblioteka na zamówienie .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz