Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖
Alonso jest gorliwym czytelnikiem romansów rycerskich. Po wielu godzinach spędzonych na lekturze postanawia, że on również chciałby przeżyć tak wspaniałą przygodę.
Bohaterowie przeczytanych książek stają się dla niego wzorami do naśladowania. Postanawia wiec zmienić nazwisko na Don Kiszot, wybiera sobie damę serca, giermka, uznaje karczmę za swój zamek i na koniu wyrusza w świat, by pomagać potrzebującym i zdobywać honoru. Gdy jego przyjaciele dostrzegają, że popadł w obłęd, palą książki, które mogły wywołać w nim takie chęci, ale Don Kiszot już rozpoczyna swoje nowe życie jako błędny rycerz. Przygoda będzie obfitować w wiele interesujących, niebezpiecznych i niezwykłych zdarzeń — niekiedy ze względu na rozbudzoną wyobraźnię głównego bohatera…
Don Kiszot to najsłynniejsza powieść autorstwa Miguela Cervantesa oraz jedno z najważniejszych dzieł literatury hiszpańskiej. Została wydana po raz pierwszy w 1605 roku. Imię głównego bohatera przeszło do języka potocznego jako określenie osoby tracącej poczucie rzeczywistości w pogoni za wzniosłymi ideami i celami, które chce osiągnąć.
- Autor: Miguel de Cervantes Saavedra
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra
Wicekról Barcelony nałożył cenę na jego głowę, nie pokładał więc zupełnego zaufania u żołnierzy swoich, obawiając się, czy by chciwość nie skłoniła przypadkiem którego do zdrady i wydania go w ręce sprawiedliwości. Nareszcie Don Kichot, Roque, Sancho i sześciu bandolierów, jadąc pobocznymi drogami, zajechali nocą do Barcelony w wigilię Św. Jana. Roque i Don Kichot przed bramą miejską powiedzieli sobie mnóstwo komplementów, podziękowali nawzajem i uściskali się w chwili pożegnania. Roque z ludźmi pojechał w swoje strony, Don Kichot i Sancho, nie zsiadając z rumaków, oczekiwali świtu.
Z wolna jasna jutrzenka zaczynała się pokazywać na krużgankach wschodu, rozrzucając płynne perły na trawy i kwiaty. Po rozdaniu tych codziennych podarków, twarz jej rumieńszą przybrała barwę i ustąpiła miejsca słońcu, które zaczęło ozłacać i upiększać całą przyrodę okoliczną. Don Kichot i Sancho, spoglądając na wszystkie strony, ujrzeli morze, po raz pierwszy w życiu. Wydało im się ogromnym, znacznie szerszym od jeziora Ruidera, które w Manchy widzieli. Ujrzeli galery w porcie z różnobarwnymi flagami muskającymi powietrze.
Nagle zabrzmiał odgłos obojów, trąb, bębnów i piszczałek, powietrze drżało rozkosznie pod tym natarciem wojowniczej muzyki. Galery zaczęły się poruszać i niby to walkę staczając, biły ze wszystkich dział, artyleria na wałach miasta odpowiadała im, a mnóstwo jeźdźców wyjechało za miasto w ozdobnym odzieniu, stosując krok rumaków do poruszeń okrętów. Wszystko tchnęło radością wokoło, morze było spokojne i dzień najpogodniejszy, leciutki wietrzyk odświeżał powietrze, rozpędzając dym i kurz z kanonady. Sancho uwielbiał wszystko, na co patrzył, szeroko otwierał usta i oczy z podziwu, ani razu nie przepomniał schylić dobrze głowy za każdym strzałem armatnim. Wtem orszak jeźdźców, świetnie przybranych, cwałem zbliżył się do Don Kichota w niemym uwielbieniu zatopionego, a jeden z nich (właśnie ów, do którego Don Roque list pisał), zaczął wołać:
— Witamy, witamy zwierciadło, polarną gwiazdę błędnego rycerstwa, wielkiego, walecznego, niezrównanego Don Kichota, prawdziwego rycerza z Manchy, o którym Cyd Hamed Benengeli, perła historyków, takie nam wierne dał wyobrażenie, bo nie ma co nawet wspominać o tym drugim autorze, który przywłaszczyć sobie śmiał sławną nazwę dla usprawiedliwienia czczych bajek i niedorzeczności.
Don Kichot nic nie odpowiedział i nie miał na to czasu, bo wszyscy jeźdźcy otoczyli go, harcując wokoło, śmiejąc się, szepcząc, a muzyka nie przestawała wesołych trelów. Widząc to, nasz rycerz rzekł do Sancha:
— No, ci, to się przecie na nas poznali, założyłbym się, że czytali historię naszą i to, co niedawno ów Aragończyk śmiał napisać.
Jeździec, który już przedtem odezwał się do Don Kichota, zbliżył się do niego i rzekł:
— Zrób nam pan zaszczyt, mości Don Kichocie, i chciej należeć do naszego orszaku. Znajdziesz pan tu samych bliskich przyjaciół Roque Guinarda, gotowych na usługi twoje.
— Jeżeli grzeczność jedna — odparł Don Kichot — płodzić ma drugą, wasza, mości kawalerze, musi być córką lub przynajmniej bliską krewną grzeczności sławnego Roque’a. Jedźmy, gdzie waszmość państwo rozkażecie, wszędzie udam się za wami, zwłaszcza też tam, gdzie zechcecie zażądać ode mnie jakiej przysługi.
Kawaler odpowiedział na komplement Don Kichota komplementem niemniej wyuczonym i ujmującym i wszyscy przy dźwięku trąb i obojów wjechali do miasta. Ale widać czarownicy już na samym wstępie czyhać musieli na rycerza. Dwóch uliczników, nie wiadomo przez kogo namówionych, zuchwale przedarłszy się pomiędzy końmi, dostało się aż do Don Kichota i włożyło pod ogony Rosynantowi i buremu po sporym pęczku ostu. Biedne rumaki, poczuwszy nowy ten rodzaj ostróg, stuliły ogony, cierpiąc jeszcze bardziej, a nie mogąc zrzucić kolącej męczarni, zaczęły wierzgać, stawać dęba i zrzuciły nareszcie panów swoich na ziemię. Don Kichot, zawstydzony i rozgniewany bardziej, niż by się na pozór zdawało, wstał i oderwał oset Rosynantowi, Sancho buremu. Jeźdźcy tymczasem puścili się za zuchwałym motłochem, ale niepodobna było ich schwytać, zginęli w tłumie. Nareszcie Don Kichot i Sancho wsiedli znów na koń, a ów przyjaciel Roque’a, zamożny obywatel w Barcelonie, zaprowadził ich do siebie, gdzie ich też na teraz zostawimy, bo Cyd Benengeli pragnie zakończyć ten rozdział.
Taka przytrafiła się Don Kichotowi przygoda z zaczarowaną głową.
Gospodarz Don Kichota nazywał się Don Antonio Moreno, kawaler bogaty i pełen rozumu, który lubił wesołość, ale smaczną. Widząc Don Kichota u siebie, umyślił zabawić się z jego bzików, nie robiąc mu przykrości, bo żart powinien mieć granice, tam gdzie jest obraza, nie ma już żartu. Naprzód więc namówił go, żeby zdjął zbroję i wyprowadził go w owym sławnym kaftanie na ganek, wychodzący na główną ulicę, gdzie wszyscy przechodnie zastanawiali się, przyglądając się mu jak małpie. Potem owi jeźdźcy, świetnie przybrani, zaczęli przed nim wyścigi i igrzyska, jakby to tylko dla niego, a nie z powodu święta robili. Sancho nader był wesół i najlepiej wróżył sobie ze wszystkiego tego, co widział, wyobrażając sobie, że to nowe wesele Gamasza, dom jak Don Diego de Miranda, i zamek, gdzie na niczym, jak u księcia, nie zbywało. Na obiedzie u Don Antonia zebrało się kilku przyjaciół, którzy wiele uszanowania okazywali dla Don Kichota, uważając go zawsze za błędnego rycerza, mówili z nim tak ceremonialnie i grzecznie, że rycerz nie posiadał się z radości. Sancho tyle pociesznych bzików naplótł, że wszystkich rozweselił, a wszyscy służący znów krzątali się koło niego, śmiejąc się na całe gardło.
— Mości giermku — rzekł Don Antonio, podczas obiadu — mówiono nam tu, że tak bardzo masz lubić blamanże199 i łakotki, że jak wszystkiego nie spożyjesz przy obiedzie, chowasz podobno do kieszeni na dzień następny?
— To nieprawda, jasny panie — odrzekł Sancho — nie jestem żarłokiem ani brudasem, a niech jego wielmożność sam pan Don Kichot powie, że często przez osiem dni starczyła nam na dzień garść orzechów laskowych i pół tuzina cebuli. Oczywiście, darowanemu koniowi w zęby nie zaglądają, to jest, kiedy mi kto da jeść, jem, ani się pytam. Kto zaś powiedział, żem żarłok i brudas, ten skłamał, z przeproszeniem jasnego pana, i gdyby nie w tym towarzystwie, przezwałbym go inaczej.
— Rzeczywiście — wtrącił Don Kichot — ochędóstwo200 Sancha podczas jedzenia zasługuje, aby było wyrytym na spiżu, jako przykład dla potomności. Kiedy głodny, może trochę za chciwie spożywa, połyka kawał po kawałku, ale co do czystości, nigdy pod tym względem nie uchybił. Kiedy był wielkorządcą nie miał nawet apetytu, jadł bardzo delikatnie, na przykład winogrona i ziarnka granatów spożywał widelcem.
— Jak to! — zawołał Don Antonio — pan Sancho był wielkorządcą?
— Tak, jasny panie — odrzekł Sancho — byłem wielkorządcą na wyspie Barataria, sprawowałem tam rządy przez dziesięć dni; w usta, prawda, lej co chcesz, ale straciłem tam spokojność, rozum, tuszę i nauczyłem się pogardy wszystkich rządów, toteż nie opuściłem tej władzy, ale uciekłem od niej. Po drodze wpadłem do rowu z burym, myśleliśmy już oba, że nie powstaniemy, aleć, chwała Bogu, cud jakiś nas zbawił.
Don Kichot opowiedział potem przygodę Sancha w czasie sprawowania rządów, a całe towarzystwo bardzo się z tego ucieszyło, serdecznie się śmiejąc co chwila. Po skończonym obiedzie, Don Antonio wziął Don Kichota pod rękę i zaprowadził go do pokoju, gdzie jedyny sprzęt i ozdoba składała się ze stołu na pozór201 jaspisowego, na nodze z tegoż samego materiału wspartego, na którym stało popiersie brązowe jakiegoś rzymskiego cesarza. Po chwilowej przechadzce naokoło stolika Don Antonio rzekł do Don Kichota:
— Teraz, mości Don Kichocie, pewnym będąc, że nikt nas nie podsłuchuje, muszę też waszmości opowiedzieć dziwny bardzo szczegół, o jakim pewno jeszcze dotychczas nie słyszałeś, pod warunkiem atoli, jeżeli łaska, że to będzie tajemnicą pomiędzy mną a panem.
— Możesz mi waszmość pan zaufać, Don Antonio — odrzekł Don Kichot — daję panu słowo moje. Ten, do którego mówisz, ma tylko oczy i uszy, ale ani kawałka języka. Skoro mi otworzysz serce, bądź pewien, że tak jakbyś pogrzebał myśl swoją w głębinach milczenia.
— Po tym zapewnieniu — odrzekł Antonio — opowiem waszmości rzeczy, które cię zachwycą, i sam pozbędę się przecie tej tajemnicy, której ciężarem nie wiedziałem dotąd, z kim się podzielić. Głowa ta, którą spostrzegasz, mości Don Kichocie, a raczej całe to popiersie, zrobił jeden z najzręczniejszych czarowników, podobno Polak jakiś, uczeń sławnego Lescot, o którym tyle cudów opowiadał. Przez czas niejaki bawił u mnie, a za tysiąc talarów zrobił mi tę głowę, mającą dar odpowiadania na wszelkie zapytania, tylko do ucha trzeba jej powiedzieć. Przyglądał się dobrze ruchowi gwiazd, kreślił mnóstwo cyfr i nareszcie, wybrawszy punkt właściwej konstelacji, doprowadził ją do tej doskonałości, której jutro będziesz miał dowód, bo w piątek niemą jest zawsze i daremnie się jej dziś pytać. Pomyśl pan trochę nad zapytaniami, które jej myślisz zadać, a doświadczenie przekona waszmość, że prawdę mówię.
Don Kichot, nader zdziwiony tym, co mu Don Antonio o tej głowie powiedział, nie mógł przypuszczać, ażeby dar taki posiadać mogła, ale ponieważ wkrótce miał się przekonać, podziękował bardzo gospodarzowi za powierzenie tak ważnej tajemnicy. Wyszli. Don Antonio zamknął drzwi od tajemniczego pokoju na klucz i wrócili do sali, do towarzystwa, gdzie Sancho kilka przygód panu opowiedział. Wieczorem udali się wszyscy na przechadzkę, Don Kichot był bez zbroi, tylko w kaftanie z grubego farbowanego sukna, w którym by Lapończyk pocił się w zimie, siedział nie na Rosynancie, ale na spokojnym mule. Na plecach, na kaftanie, nie czuł, jak mu przylepiono kawałek pergaminu z napisem wielkimi głoskami: „Oto Don Kichot z Manchy”. Wszyscy przechodnie, śmiejąc się, czytali ów napis, a nasz rycerz bardzo się dziwił, że dość spojrzeć na niego, aby wymienić sławne nazwisko. Sancho zaś został w domu i służba miała rozkaz strzec go i nie wypuszczać.
— Don Antonio — odezwał się Don Kichot, jadąc przy nim — przyznaj waszmość jednak, że błędne rycerstwo ma w sobie coś wielkiego i doskonałego, kiedy dla ludzi, temu zawodowi oddanych, natychmiast sławę zyskuje. Słyszysz, panie, jak wszyscy mówią o mnie, prosty lud, dzieci małe znają mnie, nie widząc przedtem ani razu?
— Spostrzegam aż nadto dobrze, mości Don Kichocie — odparł Don Antonio — jak ogień zawsze wydaje płomień, po którym go poznać można, tak cnota rzuca blask, który się łacno dostrzeże, zwłaszcza też cnota w ciężkich wojennych trudach zyskana.
Wtem przechodzący Kastylijczyk jakiś, przeczytawszy pergamin, zaczął wołać:
— Niech cię wszyscy diabli porwą Don Kichocie z Manchy! To ty żyjesz jeszcze po tych kijach, co ci wsypano? Straszny z ciebie wariat i gdybyś nim sam tylko był, to jeszcze mniejsza! Ale twoje szaleństwo jest zaraźliwe, udziela się wszystkim tym, co patrzą na ciebie, dość spojrzeć na towarzyszów twoich. Idź do diabła, wracaj do domu zająć się dobytkiem, żoną i dziećmi, nie wierć sobie darmo w mózgu — i tak już on dobrze przewiercony.
— Mój przyjacielu — zawołał Don Antonio — idź sobie spokojnie i nie radź nikomu, kiedy rad nikt od ciebie nie wymaga.
Pan Don Kichot jest bardzo rozumny i my także niezupełnie głupi, a cnotę uczcić potrzeba, gdzie bądź się ją spotka. No, no, ruszaj prędzej i nie czekaj powtórzenia!
— Dalipan, masz pan słuszność — odrzekł Kastylijczyk — darmo bym czas marnował dając rady temu biednemu wariatowi. Ale aż litość bierze, ażeby zdrowy rozsądek, którego mu w niektórych razach nie brak, gubił się w tym marnym błędnym rycerstwie.
Kastylijczyk odszedł nareszcie, mrucząc ciągle, a jeźdźcy nasi postępowali z wolna dalej, ale taki tłok ciągle się wokoło nich powiększał, że Don Antonio musiał nieznacznie zdjąć Don Kichotowi ów napis. Skoro noc nastała, powrócili wszyscy do Don Antonia, gdzie żona jego, przystojna bardzo kobieta i wesołego usposobienia, zaprosiła kilka przyjaciółek dla uczczenia gościa i uciechy z nadzwyczajnych bzików rycerza. Wieczerza była świetna, damy postrojone, a po wieczerzy bal. Były tam dwie damy bardzo dowcipne i wesołe, a dla zabawy całego towarzystwa wzięły Don Kichota w swoje obroty. Jak tylko z jedną przetańczył, zaraz z drugą musiał hasać. Zmęczyły go do tego stopnia, że pot kroplami ciekł mu po twarzy i zaledwie mógł się poruszać. Cudna była ta postać, chuda, długa, wymokła, z oczyma wpadłymi, cerą żółtą i jakby przydymioną, z wąsem długim, ale opuszczonym, a kaftan tak na nim dobrze leżał, że prawie wszystkie szwy pękały. Kobiety nęciły go, mrugały ukradkiem, wabiły, jakby się wszystkie w nim zakochały, ale on pogardzając nimi w duszy, bał się tylko publicznie ich zawstydzić. Nareszcie, kiedy już nie mógł sobie z nimi dać rady, zawołał:
— Z dala ode mnie, szatanki! dajcie mi pokój, opuśćcie mnie niecne uczucia! darmo czas marnotrawicie, piękne damy! Niezrównana Dulcynea z Toboso, jedyna pani serca mojego, nie znosi triumfu drugich!
Powiedziawszy to, siadł na środku sali na podłodze, cały mokry i zbity ze zbytku tańca.
Don Antonio prosił go, ażeby się udał na spoczynek i kazał go służącym zanieść do jego pokoju. Sancho pierwszy pomógł panu podnieść się z ziemi i rzekł:
— O do licha, panisko się zatańczyło! To pan myśli, że wszyscy chwaci musieli tańcować, a wszyscy wojacy byli błędnymi rycerzami. Myliłeś się pan bardzo, jeśliś tak sądził. Jeden będzie tak odważny, że się na olbrzyma rzuci, a nie potrafi zgrabnie wywijać nogami. Bo też to nie
Uwagi (0)