Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖
Alonso jest gorliwym czytelnikiem romansów rycerskich. Po wielu godzinach spędzonych na lekturze postanawia, że on również chciałby przeżyć tak wspaniałą przygodę.
Bohaterowie przeczytanych książek stają się dla niego wzorami do naśladowania. Postanawia wiec zmienić nazwisko na Don Kiszot, wybiera sobie damę serca, giermka, uznaje karczmę za swój zamek i na koniu wyrusza w świat, by pomagać potrzebującym i zdobywać honoru. Gdy jego przyjaciele dostrzegają, że popadł w obłęd, palą książki, które mogły wywołać w nim takie chęci, ale Don Kiszot już rozpoczyna swoje nowe życie jako błędny rycerz. Przygoda będzie obfitować w wiele interesujących, niebezpiecznych i niezwykłych zdarzeń — niekiedy ze względu na rozbudzoną wyobraźnię głównego bohatera…
Don Kiszot to najsłynniejsza powieść autorstwa Miguela Cervantesa oraz jedno z najważniejszych dzieł literatury hiszpańskiej. Została wydana po raz pierwszy w 1605 roku. Imię głównego bohatera przeszło do języka potocznego jako określenie osoby tracącej poczucie rzeczywistości w pogoni za wzniosłymi ideami i celami, które chce osiągnąć.
- Autor: Miguel de Cervantes Saavedra
- Epoka: Barok
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Don Kichot z La Manchy - Miguel de Cervantes Saavedra (biblioteka szkolna online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Miguel de Cervantes Saavedra
— Och, dalipan — rzekł Sancho — będzie gracko, jeśli się mój pan w to wmiesza. Najszczęśliwszą ma pod słońcem rękę do kojarzenia małżeństw i niedawno temu zmusił jednego do dotrzymania słowa narzeczonej i gdyby czarnoksiężnicy, prześladujący go, nie przemienili tego człowieka w lokaja, biedna ta dziewczyna byłaby już dotychczas za mężem.
Roque myśląc dogodzić i usłużyć pięknej Klaudii, nie zwrócił uwagi na to, co mówił pan i sługa, albo też udawał, że nie zwraca, ale kazał oddać Sanchowi wszystko, co mu ludzie jego zabrali, i kazawszy mu się potem schronić w tym samym miejscu, gdzie noc przepędzili, pojechał z Klaudią szukać Don Wincenta, Nie znaleźli go tam, gdzie go Klaudia zostawiła, tylko krew świeżo rozlaną, a oglądając się na wszystkie strony, zoczyli kilku ludzi opodal, z wolna wstępujących na wzgórze; domyślili się, że to służba niosła Don Wincenta. Spięli konie, a dognawszy ich wkrótce, ujrzeli, jak służący nieśli Don Wincenta, który umierającym głosem prosił, żeby mu tu pozwolili umrzeć, bo ból i krew, płynąca z ran, nie dozwalały mu pójść dalej. Na ten widok zmieszana Klaudia zsiadła z konia i zbliżyła się do Don Wincenta, a walcząc między zemstą a czułością, wzięła go za ręce i rzekła:
— Gdybyś mnie nie był zdradził, Don Wincento, nie znajdowałbyś się w tak opłakanym stanie.
Biedny kawaler otworzył na wpół oczy, a poznając Klaudię:
— Wiem dobrze, kochana Klaudio — rzekł słabym głosem — że to ty śmierć mi zadałaś! Nie wiem, co cię do tego skłoniło, ale chęci moje i zamiary nie zasługiwały na taką karę.
— Więc to nieprawda — rzekła Klaudia — że miałeś dziś poślubić Leonorę, córkę Balwastra?
— Ja! — odrzekł Don Wincento — fałsz, kłamstwo, nie myślałem nigdy nawet o tym. Moje nieszczęście to sprawiło, żeś uwierzyła i odebrała mi życie. Ale ponieważ wyzionę ducha w twoim objęciu, nie umrę bez pociechy i jeszcze jestem szczęśliwy, że mogę ci dać szczere oznaki stałości uczuć moich. Ściśnij mi dłoń, kochana Klaudio, i weź mnie za małżonka, nigdym w życiu innego szczęścia nie pragnął, ale radośnie mi przy śmierci, że mogę cię wyprowadzić z błędu, który cię zniewolił do zabicia mnie.
Klaudia ścisnęła mu rękę i nagle gwałtowna boleść przeszyła jej serce, padła zemdlona na zakrwawione ciało małżonka, który nagle wyzionął z długim westchnieniem smutne ostatki życia swojego...
Służba pobiegła natychmiast po wodę, pokropiono im twarze, ale tylko Klaudia przyszła do siebie, a ujrzawszy na obliczu Don Wincenta nieochybne oznaki śmierci, którą mu zadała, oddała się już zupełnie boleści swojej, rwąc sobie włosy, rozdzierając ciało. Słowa jej przekonywały, że już nigdy nie znajdzie pociechy.
— No, cóż okrutna — wołała — dobrze ci teraz? Zemsta twoja już się nasyciła, kochanek twój nie może już do innej należeć; ale nieszczęsna, sama się pozbawiasz tego, któregoś kochała, i zazdrość twoja wtrąciła do grobu tego, co tylko żył dla ciebie. Umieraj niegodna, umieraj ze wstydu i hańby, że przeżyłaś wiernego małżonka, umieraj z bólu i rozpaczy, żeś się stała mimowolnym, niegodnym narzędziem zemsty Boga i ludzi! Niestety! wierny kochanku — dodała, ściskając czule Don Wincenta — więc cię nieodzownie muszę utracić i dlategośmy się tylko złączyli na chwilę, żeby się potem na wieki rozłączyć!
Gdy tak nieszczęśliwa Klaudia rozwodziła żale, służący Don Wincenta łzami się zalewali i sam Roque nawet, co nie zwykł był płakać, zwilżone miał oczy i niemniej od drugich zdawał się smucić.
Roque nareszcie rozkazał służącym Don Wincenta zanieść ciało nieboszczyka do domu ojca, w sąsiedztwie będącego. Skoro odjechali, Klaudia powiedziała mu, że ma zamiar opuścić świat zupełnie i zamknąć się w klasztorze, gdzie jej ciotka była ksienią.
Roque, pochwaliwszy to postanowienie, chciał jej towarzyszyć, zaręczając, że będzie bronił jej ojca od napaści Don Wincenta i innych nieprzyjaciół. Nieszczęsna podziękowała mu za to wszystko najczulej i odjechała w rozpaczy. Roque, wróciwszy do ludzi swoich, zastał Don Kichota wpośród nich konno, usiłującego rozumnym dowodzeniem odwieść od tego rodzaju życia, tak niebezpiecznego dla ciała i duszy, ale byli to po większej części Gaskończycy, plemię dzikie i szorstkie, nie zwracali więc uwagi na to, co im mówił i szydzili z niego.
Roque zapytał się Sancha, czy mu wszystko oddali.
— Wszystko — odrzekł Sancho — prócz trzech czepków nocnych, które warte najmniej tyle, co trzy miasta.
— Co pleciesz, chamie — rzekł jeden z bandolierów — ja właśnie wziąłem te czepki, niewarte dziesięciu groszy.
— To prawda — wtrącił Don Kichot — ale mój giermek bardzo je ceni z powodu osoby, która mu je podarowała.
Roque rozkazał, żeby zwrócić czepki, a uszykowawszy szeregiem bandolierów, kazał przynieść łupy. Były tam drogie kamienie, złoto, srebro, sprzęty rozmaite. Oceniwszy każdy przedmiot lub obliczywszy na pieniądze to, co się nie dało podzielić, rozdał wszystko pomiędzy bandę tak umiejętnie i rozsądnie, że każdy odszedł zadowolony.
— Widzisz waszmość — rzekł do Don Kichota po tym podziale — gdybym nie zachowywał z tymi ludźmi porządku i słuszności, niepodobna byłoby wytrzymać z nimi.
— Dalipan — rzekł Sancho — sprawiedliwość jednak niezłą jest rzeczą, kiedy się nawet między takimi łotrami utrzymuje.
Jeden z bandolierów, usłyszawszy te słowa półgłosem wymówione, wziął go na cel z rusznicy i byłby mu głowę na miazgę roztrzaskał, gdyby nań Roque nie był krzyknął. Sancho przestraszył się nie lada i przysiągł sobie, że nie otworzy już nigdy ust pomiędzy ludźmi nierozumiejącymi żartów. Wtem nadszedł jeden z bandolierów, czyhających na gościńcu na przechodniów.
— Panie — rzekł — jakiś tłum ludzi zbliża się ku Barcelonie.
— A nie uważałeś — zapytał Roque — czy to są ci, co my ich szukamy, czy też ci, co nas szukają?
— To ci, co my ich szukamy — odparł bandyta.
— Na koń, dzieci — rzekł Roque — i przytaszczyć mi ich tu wszystkich co do jednego.
Bandoliery cwałem popędzili, a Roque, pozostawszy z rycerzem i jego giermkiem, rzekł do Don Kichota:
— Ten rodzaj życia może się zapewne bardzo dzikim wydawać panu Don Kichotowi z Manchy i nie dziwiłbym się temu bynajmniej. U nas ciągle nowe przygody, nowe wypadki, a zawsze niebezpieczne; sam przyznaję, że nie może być niespokojniejszego i wyuzdańszego życia. Co do mnie, zaplątałem się w nie z powodu zemsty, którą poprzysiągłem, a która trapi mnie ciągle i spocząć nie dozwala. Jestem zazwyczaj usposobienia łagodnego i dobrotliwego, ale, jak powiedziałem, chęć pomszczenia się za obrazę, którą mi wyrządzono, zwichnęła wszystkie moje dobre zamiary i muszę wytrwać aż do czasu w tym nieszczęsnym rzemiośle, mimo innych zupełnie skłonności. Z jednej przepaści, jak wiecie, wpada się w drugą, ale ja nie tylko myślę zemścić się za siebie, chcę się zemścić i za drugich. Mimo to wszystko, ufam w miłosierdzie Boże nad ułomnością ludzką, że mi nie dozwoli zginąć marnie w tym odmęcie, wydostanie mnie z tej toni, w którą mnie ludzie wtrącili.
Don Kichota zadziwiło bardzo wyznanie Roqua, nie przypuszczał, iżby pomiędzy rzezimieszkami mógł się znajdować człowiek takich wyobrażeń i uczuć zacnych, a korzystając z chwili do okazania pobożności swojej, odrzekł mu:
— Mości Roque! wielki to wypadek dla zdrowia poznanie choroby i chętne usposobienie chorego do zażycia potrzebnych lekarstw. Waszmość chory jesteś, ale wiesz, co ci dolega, udaj się do Boga, on jest nieomylnym lekarzem, nie omieszka zesłać ci lekarstw, co cię z pewnością wyleczą, a tym skuteczniej działać będą. że natrafią na dobre usposobienie. Oświecony grzesznik prędzej się poprawi od głupca, bo umiejąc ocenić złe i dobre, wstyd mu nareszcie będzie własnych występków. Tymczasem głupiec, zaślepiony w własnej niedorzeczności, działa tylko instynktem i nie lęka się oddać namiętnościom i nałogom, których nie pojmuje niebezpieczeństwa. Odważnie więc, mości Roque! Waszmość masz rozum i przezorność, poradź się ich dokładnie, a bądź pewny, że z czasem zdołasz wyleczyć duszę zupełnie. Ale kiedy chcesz postępować łatwo na drodze zbawienia, porzuć ten rodzaj życia, chodź ze mną, nauczę cię rzemiosła błędnego rycerza. Jest to nieprzebrana ilość trudów i przygód niebezpiecznych, które trzeba będzie ofiarować Bogu i znosić je za pokutę, potem będziesz w niebie.
Don Kichot tą radą rozśmieszył wodza bandolierów i ten, zmieniając rozmowę, opowiedział mu smutne zakończenie przygody Klaudii Hierominy, której słuchając Sancho, widocznie się smucił, bo mu ta panna bardzo przypadła do smaku.
Tymczasem bandolierzy przyprowadzili jeńców: dwóch konno nieźle odzianych, dwóch pielgrzymów pieszo i kolebkę, w której były kobiety, a za nimi siedmiu, czy ośmiu ich służących pieszo i konno, dalej jeszcze dwóch służących na mułach, co do owych jeźdźców należeli. Bandolierzy otoczyli ten tłum ludzi, nastało milczenie, wielki Roque się przybliżył.
Zapytał naprzód dwóch jeźdzców, co za jedni i dokąd jechali.
— Panie! — odrzekł jeden z nich — jesteśmy kapitanami w piechocie, kompanie nasze stoją w Neapolu, jedziemy właśnie do Barcelony, gdzie chcemy wsiąść na okręt, bo podobno stoją w porcie cztery galery, mające odpłynąć do Sycylii. Mamy około dwóchset lub trzechset talarów, co dla nas już się wydaje bogactwem, bo jak pan wiesz zapewne, w rzemiośle naszym skarbów nie da się zebrać.
— A wy skąd? — zapytał Roque pielgrzymów.
— Jaśnie oświecony panie! — rzekli — wsiadamy na statek, żeby pożeglować do Rzymu, i mamy przy sobie może ze sześćdziesiąt realów.
Roque zagadnął potem kobiety w kolebce, jeden ze służby odrzekł mu, że to była Senora Dona Gujomar de Quinones, żona zarządcy wikariatu neapolitańskiego z córką swoją, jeszcze jedną panną i ochmistrzynią, że sześciu jej towarzyszyło, trzech konno, trzech pieszo i że pieniądze ich wynosiły sześćset talarów.
— Mamy więc tym sposobem — rzekł Roque — około dziewięciuset talarów i sześćdziesięciu realów. Jest u mnie sześćdziesięciu żołnierzy, policzcież dobrze, co się każdemu należy, bo ja nie umiem dobrze rachować.
— Niech żyje wielki Roque Guinard — zawołali chórem bandolierzy — niech żyje na przekór nikczemnikom, co go zgubić pragną!
Kapitanowie spuściwszy głowy, żałowali pieniędzy, pani rządczyni i jej towarzystwo zapomniało zupełnie, czy jest radość na świecie, a biednym pielgrzymom wcale się śmiać nie chciało. Roque pozostawił ich przez chwilę w tym stanie, potem, zwracając się naprzód do kapitanów, rzekł:
— Mości kapitanowie! przez grzeczność pożyczcie mi sześćdziesiąt talarów, a pani rządczyni, da mi, jeżeli łaska, osiemdziesiąt. Jest to konieczna nagroda dla moich żołnierzy, bo każdy żyć musi ze swojego rzemiosła. Potem idźcie sobie, gdzie wam się podoba, dam wam glejt bezpieczeństwa, żeby was wojska moje w pobliżu będące nie napadły, bo nie chcę, żeby się u mnie źle obchodzono z wojskowymi, ani z kobietami, zwłaszcza też znacznymi.
Kapitanowie nieskończenie dziękowali Roquemu za łaskawe i wspaniałomyślne obejście, wynosząc go aż pod niebo za to, że im zwrócił część pieniędzy. Señora Gujomar chciała wysiąść z koleby i cisnąć mu się do nóg, ale nie chciał na to pozwolić, owszem, przeprosił ją najgrzeczniej za mimowolną krzywdę, którą dla uspokojenia żołnierzy musiał jej wyrządzić. Rządczyni i kapitanowie oddali, co im kazano, a biedni pielgrzymi zabierali się do oddania wszystkich pieniędzy, widząc, że ich nie oszczędzono. Roque kazał im zaczekać i zwracając się do ludzi, rzekł:
— Z tych stu czterdziestu talarów, każdemu z was po dwa się należy, z dwudziestu resztujących, dajcie połowę jedną tym pielgrzymom, a drugą uczciwemu temu giermkowi, żeby sobie przyjemnie tę przygodę wspominał.
Potem, kazawszy dać sobie papieru i atramentu, napisał glejt, w którym nakazywał wszystkim podwładnym wolne przepuszczenie całego towarzystwa; odjechało też ono wkrótce, uwielbiając postępek wielkiego Roque’a, grzeczność jego i dobrą minę, biorąc go raczej za dworskiego rycerza, niż za korsarza. Jednemu z bandolierów nie podobał się ten postępek wodza i zaczął głośno wyrzekać:
— Do kroćset diabłów — zawołał po katalońsku — nasz wódz lepszy by był na mnicha, a nie na bandoliera, ale jeżeli ma ochotę być szczodrym, to niech rozporządza swoimi, a nie cudzymi pieniędzmi.
Biedak mówił głośno i Roque go usłyszał; wydobył w tej chwili miecza i palnął po łbie, że o mało go nie rozpłatał.
— Tak karcę krzykaczy i krnąbrnych — zawołał.
Ani jeden nie śmiał się ruszyć, tak umiał wdrożyć obawę i posłuszeństwo dla siebie. Potem, odszedłszy nieco na bok, napisał list do jednego z przyjaciół swoich w Barcelonie, donosząc mu, że miał u siebie sławnego Don Kichota z Manchy, owego znakomitego, błędnego rycerza, o którym tyle w Hiszpanii mówiono, zaręczając mu, że to był bardzo pocieszny człowiek, któremu wcale nie brak było dowcipu. Obiecywał za cztery dni zawieźć go do Barcelony w uroczystość Św. Jana Chrzciciela. Rycerz będzie od stóp do głów uzbrojony, na pysznym Rosynancie z wiernym Sancho giermkiem swoim na ośle. Prosił go, ażeby uwiadomił o tym rodzinę Niarrot, przyjazną mu, której chciał sprawić tę przyjemność, życząc sobie, żeby nieprzyjazna mu rodzina Kadeliks żadnego udziału w tej uciesze nie miała. Widział jednak, że to niepodobieństwo, bo bziki pana i błazeństwa giermka za wielkie były, ażeby się całe miasto nie miało z nich cieszyć.
List odniósł bandolier przebrany za chłopa i oddał szczęśliwie podług adresu.
Jaka się stała Don Kichotowi przygoda przy wjeździe do Barcelony i o wielu innych rzeczach raczej prawdziwych, niż urzędowych.
Don Kichot, bawiąc trzy dni u Roque’a, coraz nowe widział u niego rzeczy. Nigdy na jednym miejscu długo nie postali, obiadowali w jednym, wieczerzali w drugim. Czasem uciekali bez
Uwagi (0)