Darmowe ebooki » Poemat » Hajdamacy - Taras Szewczenko (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Hajdamacy - Taras Szewczenko (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Taras Szewczenko



1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:
12em">Hajdamacy 
Hulają, szaleni. 
Kędy przejdą — ziemia płonie 
I krwią się rumieni. 
Przybrał Maksym sobie syna  
Zna go Ukraina 
Choć Jarema nie rodzony, 
Lecz szczera dziecina. 
Maksym rżnie — a co Jarema, 
Nie rżnie, a katuje, 
Z nożem w ręku, na pożarach, 
Czuwa i nocuje. 
Nie opuszcza, nie żałuje 
Nigdzie ni jednego: 
Za tytara Lachom płaci, 
Za starca świętego, 
Za Oksanę... ta i zamrze, 
Myśląc o Oksanie. 
A Żeleźniak: „Hulaj, synu, 
Póki dola wstanie, 
Pohulajmy!” 
Pohulali — 
Kupą koło kupy 
Od Kijowa do Humania 
Legły polskie trupy. — 
Jak ta chmura, Hajdamacy 
Humań otoczyli, 
O północy; a do świtu 
Miasto zapalili; 
Zapalili, zakrzyczeli: 
„Morduj Lacha znowu!” 
Potoczyli się po rynku 
Konni Narodowi; 
Potoczyli się kalecy 
I dzieci, i chore, 
Gwałt i hałas. Na bazarze 
Jakby krwawe morze. 
A wśród morza stoi Gonta 
Z Maksymem zawziętym, 
Krzycząc we dwóch: „Dobrze, dzieci! 
Tak to im przeklętym!” 
Wtem gromada Hajdamaków 
Z Jezuitą leci, 
Z nim dwaj chłopcy: „Gonto, Gonto! 
To są twoje dzieci. 
Nas mordujesz — i tych porżnij, 
Oni katolicy. 
Czego stoisz? Czemu nie rżniesz?  
Wszak to heretycy! 
Póki mali — rżnij! Wyrosną — 
To ciebie zabiją...” 
— „Zabijcie psa! a szczenięta 
Ja i sam pobiję. 
Zbierz gromadę. Przyznajcie się, 
To nie prawda, może?” 
— „Prawda, ojcze... bo nas matka...” 
— „O Boże mój, Boże! 
Milczcie, milczcie! Wiem już, dosyć!” 
Zeszła się gromada, 
„Dzieci moje — katolicy... 
By nie było zdrady, 
By nie było gadaniny, 
Panowie gromada, 
Jam przysięgał rznąć ich wszystkich, 
Biorąc nóż ten w ręce... 
Syny moje! syny moje! 
Czemu wy maleńcy? 
Czemu Lacha wy nie rżniecie?...” 
— „Będziemy rznąć, tatku!” 
— „Nie będziecie! Nie będziecie! 
Przeklęta bądź, matko — 
O, przeklęta katoliczko, 
Coś ich porodziła! 
Lepiej byś przed wschodem słońca 
Potopiła była! 
Mniej by grzechu: zmarlibyście 
Nie katolikami; 
A dziś, a dziś... syny moje! 
Biadaż mi dziś z wami! 
Pocałujcie mnie, dziateczki, 
Nie ja was zabiję, 
A przysięga.” 
 
Machnął nożem 
I dziatki nie żyją. 
Popadały krwią oblane: 
„Ojcze!” bełkotnęły, 
„Ojcze, ojcze... my nie Lachy! 
„My...” i zamilczały. 
— „Trza pochować?” 
 
— „ Nie potrzeba! 
Oni odszczepieńcy. 
Syny moje, syny moje! 
Czemu wy maleńcy? 
Czemu wroga wy nie rznęli? 
Matki nie zabili, 
Tej przeklętej katoliczki, 
Co was porodziła?... 
Chodźmy, bracia!” 
Wziął Maksyma, 
Idą wzdłuż bazaru, 
I obydwa wykrzykują: 
„Kara Lachom, kara!” 
I karali: strasznie, strasznie 
Humań się zakrwawił; 
Ani zamek, ani kościoł 
Nikogo nie zbawił, 
Wszyscy legli. Nigdy, nigdy 
I w głowach szatanów 
Nie postała zemsta taka... 
Dom Bazylianów, 
Gdzie uczyli się synowie, 
Sam Gonta rujnuje: 
„Wyście zjedli dzieci moje!” 
Ryczy i katuje. 
„Wy pożarliście maleńkich, 
Czegóż nauczyli?!... 
Walcie mury!” 
 
Hajdamacy 
Mury rozwalili, — 
Rozwalili, — o kamienie 
Księży rozbijali, 
A uczniaczków żywcem w studni 
Wszystkich pochowali. 
Aż do samej nocy Lachów mordowali, 
A Gonta jak wściekły nie przestaje wyć: 
„Gdzie wy, ludożercy? gdzieście się schowali? 
Zjedliście me dzieci — ach, ciężkoż mi żyć! 
Nie ma z kim zapłakać, pogwarzyć życzliwie. 
Syny moje lube, moi czarnobrewki! 
Gdzie wy?... Krwi mi dajcie, bo chce mi się pić, 
I chce mi się patrzyć, jak ona czernieje, 
I chce się pierś zalać... Czemu wiatr nie wieje, 
Lachów nie nawieje?... Ach, ciężko mi żyć! 
Ciężko mi zapłakać... ach, gwiazdki wy święte! 
Za chmurę, za chmurę! Niech żadna nie świeci! 
O biada mi, biada! Jam porznął me dzieci! 
Gdzie się ja przytulę? O, życie przeklęte!... 
I biegał po mieście. A pośród bazaru 
Hajdamacy we krwi poznosili ław, 
I skąd co wyrwali z napojów i straw — 
I siedli wieczerzać. Ostatnia to kara, 
Ostatnia wieczerza! 
 
„Pohulaj, gromado! 
Bij, dopóki można, — póki starczy, pij!” 
Żeleźniak zawrzasnął: „ A nuż, stary dziadu, 
Choćby ziemia drżała, nie pytaj a rżnij; 
Pohulajmy, bracia! kto wie, co ma być! 
Dalejże, Kozacy! Kiedy żyć, to żyć!” 
I urznął dziadzisko: 
„A mój ojciec arendarz 
I rymarz: 
Moja matka praczka 
I szwaczka. 
Bracia moi zuchwali 
Przygnali 
Czarną krowę spod dąbrowy 
I nanieśli korali. 
A ja tobie Chryścia104 
W koralach, 
A na lisztwie liście 
I liście, 
I buciki i podkówki. 
Wyjdę z rana do mej krówki, 
I króweczkę napoję, 
Wydoję, 
Z parobkami postoję, 
Postoję.” 
 
„Oj, hop po podkurku105, 
Zamykajcie drzwi w podwórku; 
A ty, stara, nie lękaj się, 
Bliżej do mnie przytulaj się!” 
 
Wszyscy tańczą — a gdzież Gonta? 
Czemu nie tańcuje? 
I nie pije z Kozakami 
I nie wyśpiewuje? 
Nie ma jego — biedakowi 
Nie do śpiewki marnej, 
Nie do tańca. 
 
Ktoż to taki 
W kierezyi czarnej 
Środkiem rynku się przemyka? 
Stanął; między kupy 
Lachów martwych, szuka kogoś. 
Nagiął się, dwa trupy 
Młodociane wziął na barki 
I poza bazarem, 
Po umarłych depcząc ciałach, 
Skrył się za pożarem 
U kościoła. Któż to taki? 
Gonta — drogie brzemię 
Chować niesie, nieszczęśliwy, 
Zakopać do ziemi, 
By kozacze ciało małe 
Psy nie rozrywały. 
Ciemniejszymi ulicami; 
Gdzie ognie dotlały, 
Poniósł Gonta dzieci swoje, 
By nikt nie zobaczył, 
Gdzie pochowa syny swoje, 
I jak Gonta płacze.106 
Wyniósł w pole, poświęcony 
Wyjął nóż z kieszeni, 
I święconym jamę kopie, 
A Humań w płomieniach 
Świeci Goncie do roboty 
I na chłopce107 świeci: 
Zda się we śnie leżą biedni. 
Czegóż straszne dzieci? 
Czemu Gonta niby złodziej 
Ze skarbem się tai? 
Aż się trzęsie. Od Humania 
Słychać, jak hukają 
Towarzysze Hajdamacy; 
Lecz Gonta nie słyszy, 
Synom chatę wpośród stepu 
Buduje w zaciszy 
I zbudował. Bierze synów, 
Kładzie w ciemną chatę, 
I nie patrzy, zda się słyszy: 
„My nie Lachy, tata!” 
Włożył obu — spod zanadrza 
Kitajkę108 dobywa; 
Pocałował martwych w oczy, 
Żegna i nakrywa 
Kitajeczką purpurową 
Oblicza kozacze. 
Odkrył, jeszcze się popatrzył... 
Ciężko, ciężko płacze. 
„Syny moje, syny moje! 
Na tę Ukrainę 
Popatrzcie się: i wy za nią 
I ja za nią ginę. 
Któż to teraz mnie pochowa? 
Śród obcego pola 
Kto zapłacze nad umarłym? 
Doloż moja, dolo! 
Dolo moja nieszczęśliwa! 
Coś ty narobiła? 
Na coś ty mi synów dała — 
A mnie nie zabiła? 
Im by dla mnie grób budować — 
A to ja buduję...” 
 
Pocałował i przeżegnał, 
Okrył, zasypuje. 
 
„Spoczywajcie w zimnym grobie — 
Taka wola boża! 
Nie przydbała109 suka matka 
Piękniejszego łoża. 
Bez fijołków i bez ruty 
Spoczywajcie, dzieci! 
I błagajcie, proście Boga: 
Niechaj na tym świecie 
Na mnie za was spadnie kara, 
Biedni heretycy! 
Proście, syny! Ja daruję 
Żeście katolicy.” 
 
Zrównał ziemię, pokrył darnią, 
By nikt nie zobaczył, 
Gdzie poległy Gonty dzieci — 
Lilije kozacze. 
 
„Spoczywajcie, wyglądajcie, 
Oczekujcie na mnie! 
Odebrałem ja wam życie, 
Bliski czas i dla mnie. 
I ja zginę niezadługo — 
Któż po mnie zapłacze? — 
Hajdamacy... hej, raz jeszcze 
Pohulaj, Kozacze!” 
 
Poszedł Gonta pochylony, 
Słania się jak pjany110. 
Pożar świeci — Gonta spojrzy, 
Spojrzy — zadumany — 
I uśmiechnie się straszliwie, 
Patrząc w step olbrzymi; — 
Wstrząsł się wreszcie, otarł oczy 
I zniknął gdzieś w dymie. 
 
Epilog
Oj, dawno to było, jak małej dziecinie, 
Bez chleba, samemu, jak czajce po fali, 
Wypadło mi błądzić po tej Ukrainie, 
Gdzie Gonta i Maksym z nożami hulali; 
Oj, dawno to było, jak tymi szlakami, 
Co szli Hajdamacy, drobnymi stopami 
Błądziłem, płakałem i ludzi szukałem, 
By dobra uczyli. A teraz wspomniałem, 
Wspomniałem i przykro, że licho zginęło. 
Ej, lichoż ty młode! Dlaczegoś minęło, 
Zamieniłbym dolę dzisiejszą na ciebie, 
Gdy wspomnę te stepy, te chmury po niebie, 
I ojca, i dziada przypomnę ja sobie... 
Dziadunio żyw jeszcze, a ojciec już w grobie. 
Bywało w niedzielę Mineje111 zamknąwszy, 
Po czarce z sąsiadem serdecznym łyknąwszy, 
Ojciec prosi dziada, by o Hetmańszczyźnie 
Opowiadał stary, lub o Koliszczyźnie112. 
I oczy stuletnie jak gwiazdki pałały, 
A słowa po słowach potokiem się lały: 
Jak Gonta z Maksymem mierzyli się z Lachy, 
Jak wrogi konały, jak miasta gorzały... 
Sąsiedzi drętwieli z żałości i strachu 
I mnie też małemu łzy w oczach stawały 
Nad śmiercią tytara. A nikt i nie baczy, 
Że mała dziecina w kąteczku gdzieś płacze. 
Bóg zapłać, dziaduniu, żeś wiernie przechował 
W stuletniej swej głowie te dzieła kozacze, 
Com teraz wnuczętom powtórzyć sprobował. 
 
Wybaczajcie, ludzie dobrzy, 
Iż kozaczą sławę 
Wyśpiewałem po prostacku, 
Bez książkowej sprawy. 
Tak i dziad mój opowiadał, 
Daj mu Boże zdrowie! 
I ja za nim. Któż bo wiedział, 
Iż mądrzy panowie 
Rzeczy takie czytać będą? 
Wybaczże im, dziadu, — 
Niechaj łają: a tymczasem 
Ja z moją gromadą, 
Z Kozakami serdecznymi 
Co prędzej się zwinę, 
I spać pójdę — i polecę 
Na tę Ukrainę, 
Gdzie chodzili Hajdamacy 
Z świętemi nożami, — 
Na te szlaki, com wymierzył 
Drobnemi nogami. 
Pohulali Hajdamacy, — 
Dobrze pohulali: 
Blisko roku krwią szlachecką 
Hojnie napawali 
Ukrainę, i zamilkli: — 
Noże poszczerbili, 
Nie ma Gonty, nie ma nad nim 
Krzyża ni mogiły. 
Wiatry bujne gdzieś rozwiały 
Prochy hajdamacze, 
Nikt się nawet nie pomodli 
I nikt nie zapłacze. 
Jeden tylko brat przybrany 
Został się na świecie, — 
I ten, słysząc jak okrutnie 
Od piekielnych dzieci 
Brat zamęczon, po raz pierwszy 
Załkał Maksymisko; 
Łkał i płakał; łez nie otarł, 
Umarł biedaczysko. 
Żałość jego zadusiła 
Śród obcego pola, 
W cudzą ziemię położyła — 
Taka jego dola! 
Smutno, tęskno Hajdamacy 
Żelazną tę siłę 
Pochowali, usypali 
Wysoką mogiłę, 
Zapłakali, rozeszli się 
Odkąd i przybyli. 
Jeden tylko mój Jarema 
Na kij się pochylił, 
I stał długo: „Spocznij, ojcze, 
Śród obcego pola, 
Bo na swoim miejsca nie ma 
I przepadła wola113. 
Śpij, Kozacze. Wspomni ciebie 
Dusza jaka szczera.” 
Poszedł stepem biedaczysko 
I łezki ociera. 
Długo, długo oglądał się, 
Serce mu się rwało... 
Zniknął... w stepie prócz mogiły 
Nic nie pozostało. 
 
Ej, posiali Hajdamacy 
W Ukrainie zboże; 
Lecz nie oni go wyżęli... 
Coż robić, mój Boże! 
Nie ma prawdy, nie wyrosła, 
Krzywda wybujała... 
Rozeszli się Hajdamacy 
Gdzie dola pognała. 
Kto do domu, kto w dąbrowę 
Z nożami w cholewach 
Kończyć Żydów. Tak i dzisiaj 
Sława szepcze w śpiewach. 
 
A tymczasem Sicz114 prastarą 
Zrujnowały wrogi; 
Kto nad Kubań, kto za Dunaj 
I tylko porohy115 
Pozostały pośród stepu; 
Syczą, zawywają: 
„Pochowano dziatki nasze 
I nas rozrywają.” 
Ryczą sobie, ryczeć będą, 
Dola ich minęła, 
I na wieki Ukraina, 
Na wieki zasnęła. 
 
Odtąd w bujnej Ukrainie 
Żyto zielenieje; 
Nigdzie jęków, dział nie słychać, 
Wicher tylko wieje, 
Naginając wierzby w gaju 
I burzan wśród pola. 
Wszystko zmilkło — niechaj milczy 
Taka boża wola! 
 
Czasem tylko gdzieś wieczorem 
Ponad Dnieprem, w gaju, 
Idą starzy Hajdamacy, 
Idąc zaśpiewają: 
„U naszego Hałajdy chata na pomoście, 
Graj, morze! dobrze,
1 2 3 4 5 6 7 8 9
Idź do strony:

Darmowe książki «Hajdamacy - Taras Szewczenko (gdzie w internecie można czytać książki za darmo TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz