Darmowe ebooki » Poemat » Urodzony Jan Dęboróg - Władysław Syrokomla (internetowa biblioteka darmowa .TXT) 📖

Czytasz książkę online - «Urodzony Jan Dęboróg - Władysław Syrokomla (internetowa biblioteka darmowa .TXT) 📖».   Wszystkie książki tego autora 👉 Władysław Syrokomla



1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Idź do strony:
znieważa: 
Gruchoce dom rybaka i statek żeglarza, 
Falą zalewa błonie, echem grzmi po borze, 
A gdyby jeszcze chwila — świat zniszczyłby może. 
Lecz gniew jego przekipiał, już krzywd zapomina. — 
Ot tak samo jak Niemcu i serce Litwina; 
Tu gdzie niebo posępne, gdzie chłodnawe klima4, 
Zda się, żadna namiętność wrząca nie wytrzyma, 
Zda się, ludzie drzymali, a całe ich życie 
Upływało powoli i nierozmaicie, 
Tak Litwin niepocześny, tak zwiesił cóś głowę. — 
Ho! ho! zapytaj dziejów, zbierz wieści domowe, 
I co mędrzec zapisał, i co prządka gwarzy, 
A poznasz, jak na zimnéj i spokojnej twarzy 
Odkryć gorącéj myśli tajemnicze piętno. 
O! i poważna Litwa umie być namiętną: 
Tutaj chrobrym zapałem pierś męża oddycha — 
Tutaj miłość dziewicza gorąca, choć cicha, 
Tutaj znać burze życia na obliczu starém... 
Kolejno z pługiem, z krzyżem, z mieczem lub z pucharem, 
To rąbiąc się wzajemnie, jak rozkażą starszy, 
To wiodąc w gronie dziatwy żywot patriarszy, 
To w modlitwie, — to doma5, to między cudzymi 
Ruchawe pędził chwile mieszkaniec tej ziemi. 
A ile doznał przygód! — i sam nie spamięta; 
Czasem bywa ich powieść serdeczna i święta, 
Czasem wypadek krwawy lub tchnący swawolą, 
Niekiedy taki śmieszny, że aż boki bolą. — 
A pamiątkę tych przygód — co krok to znachodzę6! 
Każdy kopiec na gruncie, każdy krzyż przy drodze, 
Stos łomów na gościńcu, kaplica, gospoda, 
Wszystko tu jest pamiątką — i wszystko ci poda 
Jakąś ciekawą powieść o życiu Litwina. 
A ileż się tych podań co dzień zapomina, 
Albo widząc nie widzi, a słysząc nie słucha, 
Kto rodzimem powietrzem nie napoił ducha?! 
Ej, boleśno, boleśno! — czemuż to, mój Boże, 
Lirników i gęślarzów miało Zaporoże? 
Czemu na naszych polach nie zjawią się tacy, 
Jak bardy kaledońscy, jak greccy żebracy, 
Co to każdą pamiątkę w rodzinnym zakresie 
Zaraz w pieśnię7 ułoży i na świat rozniesie?... 
Nas Pan Bóg nie obdarzył talentem śpiewaczym; 
My domowe pamiątki kamieniami znaczym; 
Co ten kamień?? — zaginie, jako ziemia marna, 
Zarośnie mchem zgrzybiałym lub pójdzie na żarna, 
A podanie zginęło. — Ejże, jako żywo! 
Lirnik miałby tu piękne i bogate żniwo 
Opiewać nasze krzyże, kurhany i groby, 
Od czasów Mendogowych do dzisiejszej doby, 
Od baszty w krewskim zamku, gdzie legł Kiejstut stary, 
Aż do krzyża nad brzegiem Prypeci lub Szczary8 
Co wzniosła po topielcu wioskowa gromada 
I dotąd o tym krzyżu cuda rozpowiada. 
Ej, każda taka powieść dla piewcy ciekawa! 
Z każdej ludziom nauka, płacz albo zabawa; 
A pamiątka i pieśnia9 przywiązana do niej 
Zawsze duszy litewskiej choć cząstkę odsłoni. 
 

*

Otóż podanie z jednej litewskiej mogiły 
Składam dzisiaj w twe ręce, czytelniku miły. 
Choć kształtem rymowanym oblokłem to dzieło, 
Nic się gwoli10 końcowi prawdzie nie ujęło. 
Prawdziwa, w rymotwórcze koncepta uboga, 
Powieść urodzonego11 Jana Dęboroga: 
O rotmistrzu pancernym i jego mogile, 
I jako się upiorem błąkał przez lat tyle; 
O starym Dęborogów z Brochwiczami sporze 
I o zgodzie serdecznej, — o definitorze, 
O świętych jego cnotach, nauce i pracy, 
(Czemuż częściej kapłani nie bywają tacy?) 
Słowem, całą gawędę z upłynionej12 chwili, 
Jako niżej ujrzycie, czytelnicy mili, 
Powiadał mi obszernie i w niedawnym czasie 
Urodzony Dęboróg, kiedy na popasie 
Poznałem go raz pierwszy, — zda się, człek statysta13, 
Z oczu widać szlachetność, mina zawiesista, 
A dziś już obywatel, małżonek i ojciec. 
Ale czy prawdę mówił — skąd ja mogę dociec? 
Więc nie chcąc odpowiedzi brać na własną głowę, 
Żem cóś zmyślił lub dodał w powieści osnowę, 
A pragnąc w całym kształcie oddać tę gawędę, 
Własnemi jego słowy14 opowiadać będę. 
 
Urodzony Jan Dęboróg

Gawęda szlachecka

I
Pod niegminną i niepodłą 
Urodziliśmy się gwiazdą: 
Herb Dęboróg nasze godło, 
Stary Poleś nasze gniazdo. 
Z dziadów, z ojców, w naszym rodzie 
Zawsze były łaski boże; 
Szlachta drobna, lecz zasobna, 
Krzywo pisze, prosto orze, 
Processuje, strzeże kopców, 
Lasy pali, Boga chwali 
I hoduje walnych chłopców. 
W naszym rodzie, jak w ogrodzie, 
Pełno główek jak makówek; 
Znają ludzie każdą głowę, 
I urzędów mamy dosyć; 
Ale cóż się z nich wynosić, 
Kiedy wszystko powiatowe? 
Każdy urząd, chociaż ludzki, 
Ani grzmiący, ani groźny, 
Rotmistrz lidzki lub oboźny, 
Albo cześnik nowogródzki. 
Herb się naszej parenteli 
Ani razu nie doporał15, 
By po mieczu lub kądzieli 
Wziął buławę lub pastorał, 
Albo mitrę; — naszej tarczy 
Taki luksus nie obarczy. 
Prosto sobie herb dziadowski, 
Przy nim sztandar i armata, 
Hełm lub czapeczka rogata, 
Albo biret proboszczowski, 
Ot i basta. — 
Protoplasta, 
Od którego my pochodzim, 
Za Chrobrego czy za Wazy, 
Deputatem był dwa razy 
I wileńskim podwojwodzim. 
Ale z takich antenatów 
Nie ma po co dąć się w pysze: 
Bo nasz przodek, był to, słyszę, 
Mimo sławę wiekopomną, 
Curtum visum16 do stu katów! 
Więc nie lubim, gdy go wspomną. — 
Za to w rodzie naszym słynie 
Ów pancerny rotmistrz stary, 
Który walczył w Ukrainie 
Z hajdamaki i Tatary, 
A ugodzon kulą w głowę, 
Jak bohater zginął śmiało. 
O nim podanie domowe 
Taką powieść zachowało: 
Że ostatnią czyniąc wolę, 
Kazał przewieźć swoje kości 
Do ojczystej posiadłości, 
Na wioskową naszą rolę; 
Że pogrzebu kościom życzy 
Nie we sklepie17 lub w kościele, 
Lecz gdzie żytni łan się ściele, 
Gdzie z sąsiadem grunt graniczy, 
Aby kurhan nad mogiłą, 
Niby kopiec stał ochrończy, 
A na wieki znaczno było, 
Gdzie poletek nasz się kończy. 
Jego wola uroczysta 
Wypełniona jak należy. 
Przeminęło lat ze trzysta, 
A od starca do młodzieży, 
Każdy jeszcze dziś pamięta 
Grób rotmistrza — kopiec z darni; 
A sąsiedzi gospodarni 
Znali, że to miedza święta, 
Że przywłaszczyć stąd nie wolno, 
Choćby jedną skibę rolną. 
Tuż za kopcem stał dwór cudzy, 
Ale gruntów nam nie spaszą18: 
Bo panowie i ich słudzy 
Szanowali własność naszą, 
Bo wiedziano, że wybrzeże 
Stary dziedzic z grobu strzeże. 
 
II
Jak mogę zapamiętać — od najrańszej chwili 
Z sąsiadami zza kopca nigdyśmy nie żyli; 
Nigdy na naszych ucztach nie byli przytomni19, 
Mój ojciec nigdy o nich i słówkiem nie wspomni: 
Dwa dworki, choć od siebie w mecie niedalekiéj, 
Zdaje się, grób rotmistrza rozdzielił na wieki. — 
Jeszcze dzieckiem pamiętam, jak to było gwarno, 
Kiedy ściany domowe gości nie ogarną, 
Tam przy matce matrony, tu przy ojcu męże, 
Wre gwar, brzęczą kielichy, stukają oręże; 
Wije się kraśnych20 strojów barwa uroczysta, 
Jako kwiaty na łące, gdy je wietrzyk chysta. 
Ojciec wesół, że strzecha ożywiona nasza, 
Miód i wino rozlewa i gości zaprasza, 
A sam z gośćmi zasiadłszy przy winie lub miodzie, 
Rozpowiada o panu trockim wojewodzie, — 
Przy którym, jak zwyczajnie szlachta niebogata, 
Szukając klienteli, spędził młode lata. 
I promienieje starzec, kiedy gwarzyć zacznie. 
Niechże kto o sąsiadach przypomni niebacznie 
Lub o grobie rotmistrza — wnet się ojciec zmienia, 
Jak gdyby go ubodły ciężkie przypomnienia. 
Wnet poblednie jak ściana, głowę spuści smutnie, 
I oblicze nachmurzy, i rozmowę utnie, 
I gryzie gniewne wargi — nudzą go przytomni; 
Chyba że któś trockiego wojewodę wspomni, 
Wtedy ojciec, nie bacząc, że mu serce boli, 
Odzyskiwa wesołość powoli, powoli. 
W końcu umarł nasz sąsiad — cóż państwo powiecie? 
Ojciec, co go nie lubił, póki żył na świecie, 
Po śmierci mu wypłacał, jak gdyby hołd dłużny, 
Zapomogę z modlitwy, postu i jałmużny; 
Zakupił msze żałobne, krył się od gromady, 
A chodził zamyślony, ponury i blady. 
Bywało, kto w sąsiedztwie zamknie w Panu oczy, 
Mój ojciec w uczynności braterskiej ochoczy, 
Spieszy i losem sierot troska się najczulej, 
Ówdzie wdowę pocieszy, tam dziatwę utuli, 
Zajmuje się pogrzebem, gospodarzy w stypie, 
I gawędki o trockim wojewodzie sypie; 
A tutaj, chociaż smutek wpił się mu do głowy, 
Nie pojechał na pogrzeb, nie pocieszył wdowy 
I odzywał się słowy gniewnego rankoru21, 
Kiedy wspomną nazwisko sąsiada lub dworu. — 
Raz, widząc, że ochłonął z gniewu i rozpaczy, 
Spytałem go nieśmiało: co to wszystko znaczy? 
Czemu zwykle tak dobry, ochoczy z usługą, 
Na sąsiadów zza kopca gniewa się tak długo? 
Dlaczego, gdy się gniewa w jednostajnej mierze, 
Umarłego sąsiada żałuje tak szczerze? 
Dlaczego, gdy żałuje, dwór omija z dala, 
Nic o zmarłym nie wspomni i nam nie pozwala? 
Tu się ojciec zapłonił, potem zbladł jak ściana: 
«A skądże ta ciekawość? — at, proszę aspana, 
Młokos jesteś i kwita, wścibiasz nosa wszędzie! 
Jak ci z laty rozumu do głowy przybędzie, 
Jak na skórze zużyjesz rózeg całą puszczę, 
Wtenczas, proszę aspana, całą rzecz wyłuszczę; 
A tymczasem wiedz, błaźnie, i zapisz to w głowie, 
Że nie ja, ani sąsiad, lecz nasi przodkowie, 
Może to prapradziady, mieli z sobą waśnię 
I wnukom przekazali gniew, co nie wygaśnie  
Póty z naszego serca — dopóki wystarczy 
Naszych imion szlacheckich i herbów na tarczy, 
Wiele wody upłynie, długie przejdą lata, 
Dopóki się Dęboróg z Brochwiczem pobrata; 
A o tamtych zatargach pamięć i nauka 
Z ojca pójdzie na syna, a z syna na wnuka, 
I chyba który z rodu... at, i gadać szkoda! 
Co by to rzekł, mospanie, trocki wojewoda, 
Że się młokos u starca tak zuchwale pyta? 
Nie rozumiesz tych rzeczy — więc milczeć, i kwita». 
 
Podoba Ci się to, co robimy? Wesprzyj Wolne Lektury drobną wpłatą: wolnelektury.pl/towarzystwo/
III
Byłem już sobie rosłe pacholę, 
Runiał mi wąsik na kraśnej twarzy; 
Czas był do szkoły — ale o szkole 
Mojemu ojcu ani się marzy; 
A kiedy wspomni, to zawsze w gniewie: 
«Proszę aspana, czas wyśmienity, 
Młodzież głupieje, nic a nic nie wie, 
A gdzie się uczyć bez jezuity? 
Minęła wiara i karność stara, 
Po szkołach jakieś nowotne dzieło, 
Nie masz łaciny, nie masz Alwara22, 
Równo z Alwarem — wszystko zginęło. 
Ksiądz jezuita niegdyś dobitnie 
Wrażał łacinę i karność w dziecię, 
Przetoż bywało i mądrość kwitnie, 
I lepiej jakoś było na świecie; 
Przodkowie nasi stąd mieli ducha, 
Stąd wiekopomne tworzyli cuda, 
Dzisiaj bez rózgi moralność krucha, 
Z pijarskich książek łacina chuda. 
Syna bym w domu nie trzymał dłużéj, 
Lecz Pan Bóg widzi, że pusto w kiesie: 
Dać do konwiktu możność nie służy, 
Uczyć przy farze jakoś nie chce się; 
Zwłaszcza gdy człowiek z dawna pamięta, 
Że dom nasz bywał w świetniejszym stanie, 
Byliśmy w szkole między panięta, 
Chłostę na perskim brali dywanie. 
A dziś... mój dziedzic... biada nam, biada! 
Daremno człowiek ratunku szuka, 
Co dzień to ciężej ród podupada 
Z ojca na syna, z syna na wnuka. 
Proszę aspana, uczyć się pora, 
Lecz nie masz za co, nie masz widocznie, 
Uproszę księdza definitora23, 
Niech bakałarzyć nad tobą pocznie. 
Kształć się w łacinie i świętej wierze, 
Nim pójdziesz do szkół wedle zwyczaju — 
Może się u mnie grosiwo zbierze 
I jezuici wrócą do kraju». 
 
IV
O milę w wiosce był dom plebana: 
Mała świetlica w ziemię schowana, 
Krzyżyk się wznosił na facyjacie, 
I człowiek boży mieszkał w tej chacie. — 
Ksiądz definitor święty, wymowny, 
Poważny wiekiem, szlachcic herbowny, 
Przybył z klasztoru w wioskowe progi, 
I wziął w opiekę kościół ubogi, 
Wziął półwłócz24 gruntu — i na tej ziemi 
Pracował równo z owieczki swemi. 
Czy raz, bywało, widzieć się zdarza, 
Jak święty starzec w porannej porze, 
Czytając hymny z kart brewijarza25, 
Bronuje zagon lub sieje zboże. 
Dwa chromiejące26 kościelne dziady — 
To była jego cała posługa. 
Ksiądz definitor, ojciec gromady, 
Jedzie do lasu, kołków nastruga, 
Ogrodzi cmentarz, przywlecze drzewa, 
Nosi wiadrami wodę ze strugi, 
A idąc, pacierz łaciński śpiewa. 
Gdy chcesz mu oddać jakie posługi, 
Nigdy nie przyjmie — uchyli głowę: 
«Za dobre chęci zapłać ci, Chryste, 
Masz waszeć, bratku, prace domowe, 
Ja sam chcę orać pole ojczyste!» 
I tak modlitwę szepcąc pobożnie, 
Sam sobie zorze, zasieje, pożnie. 
Na jego sznurach najlepiej rodzi, 
Jego przekosów nie znosi woda; 
Gdy on na łąkę z kosą wychodzi, 
Pewno dni kilka będzie pogoda. 
Z długich doświadczeń jego żywota, 
Jakby wyrocznię mieli kmiotkowie: 
Drożyzna, pomór, pogoda, słota, 
Ksiądz definitor zawsze przepowie. 
I cóż dziwnego — wszak jego oko 
Na firmamencie tkwiło zwyczajnie, 
Myślami w niebo wsięknął głęboko, 
Podpatrzył, przeczuł niebieskie tajnie; 
Może mu nawet w samotnej celi 
I święci pańscy coś podszepnęli. 
Kiedy śpiew starca zadrzał w kościele, 
Jakoś cię zawsze skrucha ogarnie, 
Rzekłbyś: apostoł — kiedy w niedzielę 
Prostemi słowy uczył owczarnię, 
Kiedy tłumaczył ze świętej księgi: 
«Jak to pokorny Zbawiciel świata 
Składa majestat bożej potęgi 
I w ciele ludzkiem z człekiem się brata, 
Bóg z nędzarzami żyje pospołu, 
Między grzeszniki siada do stołu 
I daje siebie przybić do krzyża, 
I składa ciało w człowieczym grobie, 
Bóg się do ludzkiej postaci zniża, 
By nas uzacnił, podniósł ku sobie. 
A u nas szlachcic — jasne wielmoże, 
Rad, że mu herby dała ojczyzna, 
1 2 3 4 5 6 7 8 9 10
Idź do strony:

Darmowe książki «Urodzony Jan Dęboróg - Władysław Syrokomla (internetowa biblioteka darmowa .TXT) 📖» - biblioteka internetowa online dla Ciebie

Uwagi (0)

Nie ma jeszcze komentarzy. Możesz być pierwszy!
Dodaj komentarz