Dziecię wieszczek - Paul Heyse (książki czytaj online .TXT) 📖
Krótki opis książki:
Krótki poemat dygresyjny, opowiadający historię astrachańskiego księcia Kalilbada, który w dzieciństwie przysiągł, że za żonę weźmie sobie wieszczkę (tj. wróżkę).
Kiedy kraj się o tym dowiedział, grupa Cyganek postanowiła go oszukać, udając wróżki w pałacowym ogrodzie i przyprowadzając mu piekną Giulnarę. Ta jednak ostrzegła księcia o planowanym podstępie, a następnie uciekła. Książę bezskutecznie szukał jej przez kilka lat. Zobaczył ją dopiero podczas ceremonii, mającej wyłonić jego przyszłą żonę. Dziewczyna usiłowała popełnić samobójstwo, rzucając się z wieży, książę jednak uratował ją i poślubił.
Przeczytaj książkę
Podziel się książką:
- Autor: Paul Heyse
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Liryka
Czytasz książkę online - «Dziecię wieszczek - Paul Heyse (książki czytaj online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Paul Heyse
zrodzoną,
Kto raz się spotkał z oczyma takimi,
Pewno nie wątpił — i nie szukał fary50,
By w księdze metryk znaleźć dowód wiary.
«Droga! — rzekł książę — jak dzięki mam składać,
Że nieznanemu powierzasz się śmiało?...
Przebacz mil... pięknych słów nie umiem gadać...
Wzruszenie szczęścia głos mi odebrało...
Wszystko czćm jestem, co mogę posiadać,
Bez ograniczeń — i duszę — i ciało
U nóg twych składam! — i chciałbym się łudzić,
Że tęskność ze snn nie będzie cię budzić!...
Ty jednak milczysz... masz wzrok zadumany...
O, pójdź tu!... spocznij!... ty jesteś znużona!...
Czy zechcesz spojrzeć na skromne te ściany?
Nie jest to wieszczek siedziba złocona...
Dom mój jest mały — ale gaj różany
Kwitnie wokoło — i palma zielona...
Przywykniesz, jeśli nie będzie ci wstrętny
Pan domu... jakże?...» Spuściła wzrok smętny.
«Nie! Nie chcę, nie chcę, by usta mówiły,
Czego twe serce czuć jeszcze nie może...
Kiedy mnie poznasz — i będę ci miły —
Przyznasz, że ludzie — też stworzenia boże!
Prawdaż to, że nas losy rozłączyły
Na cały miesiąc, nim błyśniesz na dworze,
Jako królowa?... O! Jak zimno sądzą
Miłość te, które losem naszym rządzą!
«Znasz je?...» Skinęła zamiast odpowiedzieć;
Westchnienie łonem wzruszylo dziewiczym.
Zamilkł i książę; on rad51 by coś wiedzieć
Więcej o życiu wieszczek tajemniczym,
Ale Giulnara zdawała się siedzieć
Bez czucia, jakby przed strasznym obliczem
Meduzy52 jakiej... tylko dłoń, co drżała
W ręku książęcia, życie w niej zdradzała.
Rozmowa w dwoje, której koszt opłaca
Ktoś jeden z pary gruchającej tkliwie,
Rychło zasypia; niemała to praca
Mówić, gdy luba milczy uporczywie;
W niwecz się cały dowcip twój obraca
I — że całujesz — wcale się nie dziwię!
Ale Kalilbad, choć nieraz czytywał
O pocałuukach, sam w ogniu nie bywał.
Podał jej czarę wina — wzrusza głową.
Sorbet, owoce przepyszne z koszykiem —
Nie chce; ust żadne nie otwiera słowo...
Jakże ma mówić, czy wieszczek językiem?
Książę przestraszył się... wszak taką mową
W całym się dworze nie dogada z nikim...
«Lecz do wesela zrozumiem ją pewnie!»
Tymczasem dary przedstawia królewnie.
«Pójdź, o najdroższa! — rzekł w tkliwym wzruszeniu —
Obacz, czy skarb mój zająć cię nie zdoła...
Oto dyjadem, co w włosów twych cieniu
Ma błyszczeć, na kształt miesięcznego53 koła...
Oto korona — kamień przy kamieniu —
Co była godną matki mojej czoła
Dotykać — teraz błogą ma nadzieję,
Że w niej młodzieńcza księżna zajaśnieje.
A oto pierścień, co jak słońce płonie;
Syn go najstarszy brał z ojca i dziada,
By nim ozdobić tę, która na tronie,
Jak monarchini, przy boku mu siada...
A jak ten klejnot, tu, w całej koronie
Równego nie ma, tak dla Kalilbada
Tyś jest jedyna!... o, daj mi swą rączkę —
I weź na wieczne śluby tę obrączkę!»
Tu się pochylił — i gibkim ramieniem
Objął ją — w usta całując... Pobladła —
I ze śmiertelnym jakimś przerażeniem
Nagle mu do nóg na dywan upadła,
Kolana jego rączek swych pierścieniem
Objąwszy — z twarzą jakby n widziadła
Bidą... Usta jej: «łaski!» — wyszeptały,
A on stał przed nią, drżąc z wzruszenia cały.
Wreszcie się schylił, by jej uścisk błogi
Złożyć na czole; zerwała się z ziemi...
«Ach paść mnie, panie! puść!... na wszystkie bogi!...
Z zamku mnie wypędź rękami własnymi...
Niech się nade mną dopełni los srogi!...
A gdy już ujdę krokami cichymi
W cień i w noc — przebacz! Zapomnij, o panie,
Żeś mnie tu widział!...» Głos stłumiło łkanie.
Lecz ten szalony wybuch był dla księcia
Jak objawieniem uroków dziewicy.
«O nie! — zawołał — z mojego objęcia
Nikt cię nie wyrwie, blasku mej źrenicy!
Nie wzbraniaj sercu miłości przyjęcia!...
Wyznaj, dla jakiej smutnej tajemnicy
Chcesz mi ulecieć?...» — Łzy jej w oczach stają:
«Panie! nie godna-m być i sługą twoją!»
On patrzy, jakby z oczu chciał dochodzić.
Co za szał nagły unosi jej ducha?...
Prędzej by wierzył, iż kłamstwa dowodzić
Mogą mu zmysły, niż — że prawdy słucha.
«O panie! Dłużej nie mogę cię zwodzić! —
Ze łkaniem znowu dziewczyna wybuchła —
i choćby w sztuki poszarpać mnie miano,
Wyznam ci zdradę podle uknowaną.
Gdyż wiedz, o książę, iż nie jestem zgoła
Dziecięciem wieszczek, lecz nędzną istotą,
Podrzutkiem, który nie śmie podnieść czoła...
A jeśli umrzeć mam — umrę z ochotą!
Bom bez ojczyzny, jak wiatr, co dokoła
Lata... i ręce bezlitosne oto
W mocy mnie swojej mają... lud tułaczy
Podjął mnie kędyś, na żywot żebraczy!
Step był mym łożem — lub kamień wśród drogi...
Mlekiem mnie klaczy Cyganki karmiły...
Ciernie mi bose kaleczyły nogi —
A skórę żary słońca przepaliły...
Ilekroć w wioski przybyliśmy progi,
Musiałam tańczyć, choć mi brakło siły...
I wróżyć w chatach — i żebrać przy drodze.
Wróciłam próżno54 — to bito mnie srodze.
Lecz chociaż nigdym dawniej nie słyszała
O cnocie, zbrodni, o prawdzie, o Bogu,
Przecież mnie hańba zawsze przerażała;
I — czysta żyłam tam — na tym barłogu!
Aż raz, gdym meczet otwarty ujrzała
I prawa niebios posłyszałam w progu,
Codziennie modły prorokowi składam
I z doli mojej Bogu się spowiadam!
Tak żyłam dotąd; a kiedy nareszcie,
Do twego państwa losy nas przywiodły,
O niczym innym nie mówiono w mieście,
Jak o książęciu, którego nie zwiodły
Aż dotąd wdzięki i sztuki niewieście.
Matkę przywódcy pobudził zysk podły
Korzyści — i mnie mając w mocy,
Podstępne dzieło rozpoczęła w nocy.
Dwie stare wiedźmy, co nieraz w pochodzie
Durzyły ludzi gołębiem i wężem,
Ciebie! o książę! w zamkowym ogrodzie
Podeszły, własnych złudzeń twych orężem,
Prawiąc o wieszczki przecudnej urodzie...
A gdyś im przyrzekł zostać dla niej mężem,
Rade, że sztuka taki obrót wzięła,
Mnie przystroiły, by dokończyć dzieła.
Tak one złe są! Ich całe zadanie
Obmyślać zdrady, zyski mieć z sromoty55...
Lecz sprawiedliwie dziwisz się, o panie,
Czemu ja do tej należę roboty?
Ach! Jak niechętnie! Lecz próżne błaganie
I nadaremnym był opór sieroty,
W bandzie mi śmiercią okrutną grożono,
Jeśli ich wola nie będzie spełnioną.
A teraz — teraz ostatnie wyznanie,
Chociażbym tutaj ze wstydu skonała!
Ja-m do pałacu twego idąc, panie,
Ze szczęścia raczej, nie ze strachu drżała...
Myślałam sobie: niech się co chce stanie,
Bylem go jeszcze raz w życiu ujrzała!
Bom ja cię, książę, widziała już w tłumie,
Kiedyś przejeżdżał pogrążon w zadumie.
Za nic mam perły, za nic mam klejnoty,
Chociaż łudzono mnie ich obietnicą.
Wiedziałam także, iż nędznej sieroty
Nie zrobisz, panie, swą oblubienicą.
Przyszłam — bo dusza mdlała mi z tęsknoty,
Bo się dławiłam podłą tajemnicą
Grożącą tobie! Widziałam na świecie
Kłamstw tyle, panie! Snem jest »wieszczek dziecię«.
Ileż to razy wróżek kunszt nikczemny
Podpatrywałam w tym życiu tułaczym,
Gdy nim Cyganki łudziły tłom ciemny!
Dziś wiem, że duchy są kłamstwem prostaczym.
Ludzkiej nam doli żaden znak tajemny
Nie jawi... w gwiazdach nic my nie obaczym,
Tylko pragnienie cudów łatwowierne
Daje nam pędzić to życie mizerne!
Wyznałam wszystko! Jedyne żądanie,
Niech umrę w twoich zaślubin godzinie!
Ach! Jedno twoich ust pocałowanie
Odkryło całą ohydę w mej winie!
Tyś się uniżył do kuglarki, panie,
Która wśród tłumów tańczyła na linie.
Ostatnią łaskę twą przyjmę z podzięką,
Jeśli mnie zabić zechcesz własną ręką».
W prochu, u jego stóp, leżała blada
Twarz jej, a ciemna główka jej bez ruchu
Zdała się czekać na cios Kalilbada.
Lecz książę w niemej boleści wybuchu
Stoi i sercem swoim ledwo włada,
Tak udręczony i wstrząśnięty w duchu,
Jak gdyby piorun rozwiał złote mary.
On życie dałby za powrót swej wiary.
«Powstań, Giulnaro!» — rzekł wreszcie — „choć może
Innym cię trzeba nazywać imieniem,
Gdy wszystko, czemu wierzyłem, w tej porze
Niknie, jak śniegi pod słońca promieniem.
Ja mam cię zabić? Ja, ciebie? O Boże!
Tyś ocaliła mnie swym poświęceniem
Przed siecią intryg grożących mej sławie,
I obudziła mnie, com spał na jawie?
«Nie! Ty żyć będziesz! A szczęścia kwiat biały