Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖
Jeden z pierwszych pamiętników wojskowych, najbardziej znane dzieło Ksenofonta, uczestnika wyprawy Dziesięciu Tysięcy, zwykłego żołnierza, który z czasem został jednym z wodzów.
Perski książę Cyrus potajemnie zbiera wojska przeciwko swojemu bratu, żeby odebrać mu tron Persji. Na jego służbę przystają oddziały greckich najemników. W wielkiej rozstrzygającej bitwie, stoczonej w samym w samym centrum perskiego imperium, książę ginie. Dziesięć tysięcy Greków rozpoczyna brawurowy odwrót do ojczyzny przez tysiąc mil nieznanego, wrogiego terytorium.
- Autor: Ksenofont
- Epoka: Starożytność
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyprawa Cyrusa (Anabaza) - Ksenofont (czytaj ksiazki za darmo online .TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Ksenofont
Takie to jest wasze położenie. Przebóg, zastanówcie się teraz nad moim położeniem. Odchodziłem wtedy do domu, mając u was chwałę, a przez was sławę u innych Hellenów. Miałem zaufanie u Lacedemończyków, bo inaczej nie byliby mnie posyłali do was z powrotem. Teraz odchodzę wobec Lacedemończyków przez was oczerniony, Seutesowi z powodu was nienawistny, a spodziewałem się dzięki wam znaleźć w nim kiedyś chlubną ostoję dla mnie i dla dzieci, jeśli je mieć będę. Takie macie o mnie zdanie wy, przez których ściągnąłem na siebie nienawiść potężniejszych ode nie i o których dobro jeszcze teraz wedle sił troszczyć się nie przestaję.
Ależ macie mnie, choć nie schwytaliście mnie ani na ucieczce, ani na wymykaniu się. A jeżeli swe słowa wprowadzicie w czyn, to wiedzcie, że będziecie zabójcami człowieka, który wiele nocy w trosce o was spędził bezsennie, wiele przebył mozołów i niebezpieczeństw, tak z obowiązku, jak i ponad obowiązek, który z łaski bogów wiele pomników zwycięstwa nad barbarzyńcami z wami postawił, który dokładał wszelkich wysiłków, na jakie go było stać, byście nikomu z Hellenów nie stali się nieprzyjaciółmi. Dlatego też teraz możecie iść według swego wyboru lądem i morzem, bez żadnej z czyjejkolwiek strony zaczepki. Tymczasem wy, kiedy uśmiecha wam się powodzenie i płyniecie znowu tam, dokąd sobie życzycie, kiedy najpotężniejsi was potrzebują, pokazuje się żołd i zjawiają się Lacedemończycy, uchodzący za najmożniejszych, teraz dopiero myślicie, że to pora, by mnie jak najszybciej zabić. A nie była pora wtedy, kiedyśmy byli w ciężkim położeniu, o jakąż wy macie znakomitą pamięć! Wtedy nazywaliście mnie ojcem i obiecywaliście zawsze pamiętać o mnie jako o swoim dobroczyńcy. Z pewnością tak niesprawiedliwi nie są nawet ci, co teraz do was przyszli. Jestem przekonany, że także w ich oczach nie pokazaliście się w piękniejszym świetle przez to, że się tak wobec mnie zachowujecie”.
Na tych słowach skończył. Lacedemończyk Charminos wstał i powiedział: „Na obu bogów klnę się: moim zdaniem, niesprawiedliwie macie żal do tego człowieka. Sam mogę mu poświadczyć. Seutes mianowicie na moje i Polinikosa pytanie, jaki to człowiek, nie miał mu nic do zarzucenia, tylko powiedział, że jest zanadto wielkim przyjacielem żołnierzy. Dlatego gorzej na tym sam wychodzi, tak w stosunku do nas Lacedemończyków, jak i do niego”.
Bezpośrednio po nim wstał Luzjata Eurylochos z takimi słowami: „Moim zdaniem, Lacedemończycy, pierwszym waszym krokiem jako naczelnych wodzów niech będzie uzyskanie nam od Seutesa żołdu, niech zapłaci, chce czy nie chce. Nie odprowadzicie nas, zanim się to stanie”.
Ateńczyk zaś Polikrates zachęcony przez Ksenofonta: „Widzę, mężowie, że jest tu obecny i Heraklejdes, który sprzedał mienie zdobyte naszym trudem, a zysku nie oddał ani Seutesowi, ani nam, lecz ukradł na własne konto. Jeżeli mamy rozum, nie puścimy go, tym bardziej że nie jest Trakiem, tylko Hellenem, i Hellenów mimo to krzywdzi”.
Usłyszawszy te słowa, Heraklejdes zląkł się okropnie i podszedł do Seutesa. „Jeżeli mamy rozum, musimy się stąd oddalić i zejść im z oczu”. Dosiadłszy koni, odjechali do swego obozu. Następnie Seutes wysłał do Ksenofonta swego tłumacza Abrodzelma, wzywając go, by został u niego z tysiącem hoplitów. Przyrzekał, że mu da te grody nad morzem i spełni wszystkie obietnice. A w tajemnicy kazał mu powiedzieć, że słyszał od Polinikosa, iż jeśli wpadnie w ręce Lacedemończyków, Tibron na pewno każe go zgładzić. Podobne wieści przekazywali Ksenofontowi także inni, że został oczerniony i musi mieć się na baczności. Słysząc to, Ksenofont wziął dwa bydlęta ofiarne i złożył ofiarę Dzeusowi Królowi, radząc się boga, czy korzystniej dla niego i lepiej zostać u Seutesa na warunkach przez niego podanych, czy odejść razem z wojskiem. Bóg wskazał mu odejść.
7. Wtedy Seutes ruszył obozem dalej, Hellenowie zaś zakwaterowali się w wioskach, skąd po obfitym zaopatrzeniu się w żywność mieli udać się nad morze. Wioski te Seutes oddał był Medosadesowi. Medosades martwił się, widząc, że dobytek tych wsi niszczeje wskutek pobytu Hellenów. Wziąwszy więc do towarzystwa najbardziej wpływowego męża spomiędzy tych, którzy przybyli z głębi kraju, i około trzydziestu jeźdźców, przybył pod obóz helleński i kazał wywołać Ksenofonta. Ten wyszedł w towarzystwie kilku setników i innych zaufanych ludzi. Wtedy Medosades powiedział: „To jest naszą krzywdą, Ksenofoncie, że niszczycie te wsie. Ostrzegamy więc, ja w imieniu Seutesa, a ten oto w imieniu Medokosa, króla w głębi kraju, abyście opuścili ten kraj. W przeciwnym razie nie wydamy go wam na pastwę, lecz jeżeli będziecie wyrządzali szkody w naszym kraju, będziemy się bronić jak przed nieprzyjaciółmi”.
Ksenofont, wysłuchawszy tego, rzekł:
„Na takie słowa trudno ci nawet odpowiedzieć. Ze względu jednak na tego młodzieńca, powiem, aby wiedział, jakiego rodzaju ludźmi wy jesteście, a jakiego my. Zanim się z wami zaprzyjaźniliśmy, maszerowaliśmy przez ten kraj w dowolnym kierunku, plądrując i paląc, co się nam podobało. I ty, ilekroć do nas posłowałeś, spałeś z nami w obozie bez obaw przed jakimikolwiek nieprzyjaciółmi. Wyście zaś nie zachodzili do tego kraju, albo, jeśli czasem przyszliście, nocowaliście jak w kraju silniejszych od siebie nieprzyjaciół, trzymając w pogotowiu okiełznane konie. Jednak stawszy się naszymi przyjaciółmi, dzięki nam, z łaski bogów, uzyskaliście ten kraj. A teraz wyrzucacie nas z tej krainy, którą myśmy siłą objęli w posiadanie i wam dopiero odstąpili. Bo jak sam wiesz, nie ważyli się nieprzyjaciele nas wypędzać. A ty nie tylko, że nie uważasz za stosowne przy naszym pożegnaniu odwdzięczyć się nam darami i usłużnością za doznane dobrodziejstwa, lecz zabraniasz nam, o ile możesz, nawet obozowania, kiedy odchodzimy. I wygłaszając takie słowa, nie masz wstydu ani przed bogami, ani przed tym mężem, który widzi, że teraz jesteś bogaczem, a zanim z nami przyjaźń zawarłeś, żyłeś, jak sam przyznałeś, z rozboju. Zresztą, czyż ja nadal jestem wodzem, że się do mnie z tym zwracasz? Przecież wodzami są Lacedemończycy, którym wyście oddali wojsko, aby je odprowadzili, mnie, wy najwspanialsi, nie wezwawszy nawet, bym mógł, oddając wojsko, odzyskać ich względy, tak jak ściągnąłem na siebie ich niechęć za to, żem tu je przywiódł”.
Na to Odrys odezwał się: „Ja, Medosadesie, słuchając tych słów, wprost pod ziemię się zapadam ze wstydu. Gdybym wcześniej był wiedział, nie byłbym ci towarzyszył, a teraz odchodzę. Ani król Medokos nie pochwalałby tego, gdybym starał się wyrzucić dobroczyńców”.
Z tymi słowami wsiadł na konia i odjechał z kilkoma swymi towarzyszami. Medosades zaś prosił Ksenofonta o wezwanie obu Lacedemończyków, gdyż bolało go bardzo niszczenie kraju. Ten przybrał sobie kilku najodpowiedniejszych i udał się do Charminosa i Polinikosa, oznajmiając, że woła ich Medosades, chcąc im, tak samo jak jemu, zapowiedzieć, by opuścili kraj. „Myślę — dodał — że moglibyście odebrać należny wojsku żołd, jeślibyście oświadczyli, że żołnierze uprosili was o wystaranie się o zapłatę żołdu, bez względu na to, czy Seutes chce, czy nie. Uzyskawszy ten żołd, poszliby, jak to sami przyznają, z większą ochotą. I że to waszym zdaniem jest słuszne i że obiecaliście odejść wtedy, gdy wojsko dostanie, co mu się należy”.
Lacedemończycy obiecali to powiedzieć i z naciskiem jeszcze coś dodać od siebie, po czym zaraz poszli w towarzystwie wszystkich wpływowych mężów. Przy spotkaniu przemówił Charminos: „Jeżeli masz nam coś do powiedzenia, Medosadesie, to dobrze, jeżeli nie, to my mamy”.
Na to Medosades, ale bardzo łagodnie: „Powiadam, a tak samo i Seutes, że chcielibyśmy, by Trakowie, którzy stali się naszymi przyjaciółmi, nie doznawali od was szkody. Co bowiem im wyrządzacie, to teraz już wyrządzacie nam, gdyż to są nasi”.
„Otóż my byśmy odeszli — odpowiadają Lakończycy — ale naprzód musieliby mieć żołd ci, co swym trudem doprowadzili do tego, że ci Trakowie są wasi. W przeciwnym razie mogą teraz także liczyć na naszą pomoc i postaramy się ukarać wiarołomnych krzywdzicieli. A jeżeli i wy do nich należycie, od was zaczniemy wymierzać sprawiedliwość, dochodząc tego, co się należy”.
„A czy chcielibyście — wtrącił Ksenofont — Medosadesie, tym swoim rzekomym przyjaciołom, w których kraju jesteśmy, powierzyć rozstrzygnięcie, komu by wypadało kraj prędzej opuścić, wam czy nam?”
Tamten odpowiedział, że nie, natomiast nalegał, by najlepiej obaj Lakończycy udali się do Seutesa w sprawie żołdu, i był pewny, że potrafiliby Seutesa przekonać. Gdyby nie chcieli, mogliby posłać Ksenofonta, i obiecał swe poparcie, tylko prosił, aby wsi nie palić.
Zatem posłano Ksenofonta i z nim tych, co uchodzili za najodpowiedniejszych. Ten, stanąwszy przed Seutesem, przemówił, jak następuje:
„Nie przychodzę, Seutesie, upominać się o nic, lecz wytłumaczyć ci w miarę możności, iż niesłusznie rozgniewałeś się na mnie za to, że stanowczo upominałem się o spełnienie twych obietnic. Uważałem bowiem za nie mniej korzystne dla ciebie dać, niż dla nich wziąć. Po pierwsze to oni po bogach powołali cię na to wybitne stanowisko, zrobiwszy cię królem nad wielkim krajem i wieloma ludźmi, tak że teraz żaden twój postępek nie może ujść niespostrzeżenie, piękny czy haniebny. Myślałem, że ważną jest rzeczą dla takiego nie wywoływać pozoru, jakoby niewdzięcznie odprawił swych dobrodziei, ważną dobre imię u sześciu tysięcy ludzi, a najważniejszą: w żaden sposób nie zadać samemu swoim słowom kłamu. Widzę bowiem, że słowa niezasługujących na wiarę chybiają celu, są czcze, bez skutku i bez wartości. A jeśli o kimś głośno, że przestrzega prawdy, to słowa takiego nie mniejszy w razie potrzeby osiągają skutek niż u innych siła. Jeśli zaś zechce kogoś doprowadzić do opamiętania, to jego groźba, myślę, nie mniej skutecznie doprowadza do umiarkowania niż innych nawet już karanie. Każda jego obietnica osiąga tyle, co u innych natychmiastowy dar. Przypomnij sobie i ty, coś nam dał na zadatek, by zyskać w nas sprzymierzeńców. Wiesz sam, że nic. Dlatego tylko, że słowa twoje znalazły wiarę, pobudziłeś do udziału w wyprawie tylu mężów, dzięki im zdobyłeś państwo, nie trzydziestu tylko talentów, o które się upominają, warte, ale znacznie, znacznie więcej. Więc za takie pieniądze sprzedajesz tę wiarę, wiarę, która ci dostojeństwo królewskie wyrobiła? Przypomnij sobie, jak wysoko ceniłeś dokonanie podboju tego kraju, który teraz masz w swej mocy. Wiem dobrze, że wolałbyś, by ten podbój został dokonany niż wzbogacić się o znacznie większą jeszcze sumę.
Moim zdaniem jest większą szkodą i hańbą nie móc utrzymać tego, co teraz masz, niż wtedy w ogóle nie zdobyć. Tak samo jak przykrzejsze jest z bogacza stać się biedakiem, niż w ogóle się nie wzbogacić, z króla spaść na poziom zwykłego człowieka, niż w ogóle nie dostąpić królewskiej władzy. Czy ty nie rozumiesz tego, że ci twoi dzisiejsi poddani nie usłuchali przyjaznego uczucia względem ciebie, tylko ulegli konieczności? Że usiłowaliby odzyskać swą wolność, gdyby nie strach, co ich w ryzach trzyma? A teraz powiedz sam, w jakim wypadku obawa ich i uległość będzie większa: czy wtedy, kiedy by widzieli, iż żołnierze są tak względem ciebie usposobieni, że na każde twe wezwanie i teraz by zostali i potem w razie potrzeby wrócili, że wielu innych jeszcze skutkiem głośnej sławy twych zalet na każde żądanie stawiłoby się w tej chwili — czy też raczej wtedy, gdyby doszli do przekonania, że już nikt inny do ciebie nie przyjdzie, boś stracił wiarę skutkiem tych wypadków, a ci, co są, to dla nich mają więcej życzliwości, niż dla ciebie? Dalej zważyć trzeba, że poddali się tobie nie z powodu naszej przewagi liczebnej, lecz z powodu braku przywódców. Toteż grozi teraz niebezpieczeństwo, że znajdą sobie przywódców w tych, co się uważają za skrzywdzonych przez ciebie, albo znajdą dzielniejszych jeszcze w Lacedemończykach, jeżeli żołnierze obiecają większą gorliwość w służbie za ściągnięcie z ciebie należnej zapłaty, a Lacedemończycy, potrzebując wojska, zgodzą się na to. Bo to, że dziś ci podlegli Trakowie znacznie chętniej poszliby na ciebie, niż z tobą, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Bo twoja przewaga to ich niewola, twa klęska to ich wolność.
A jeżeli i o kraj jakoś dbać musisz, jako o swój, to myślisz, że kraj więcej dozna szkody, jeżeli żołnierze odejdą, otrzymawszy to, o co się upominają, czy też kiedy zostaną tu jak na nieprzyjacielskim obszarze, a ty z większą od nas siłą, która też potrzebuje żywności, rozbijesz przeciw nam obóz? A na co pójdzie więcej pieniędzy: czy na zapłacenie im należnej sumy, czy jeżeli im zostaniesz winien i najmiesz inne, liczniejsze zastępy? Prawda, Heraklejdes uważa, jak mi to mówił, że to ogromna suma. Ale dla ciebie znacznie łatwiej zdobyć dziś taką sumę niż dziesiątą jej część przedtem, nim przyszliśmy do ciebie. Bo nie liczba określa
Uwagi (0)