Pamiętnik - Stanisław Brzozowski (na czym czytać książki elektroniczne .txt) 📖
Pamiętnik Stanisława Brzozowskiego jest zapisem ostatnich dni życia znanego pisarza i krytyka, zmarłego w 1911 roku. Pośmiertne wydanie zostało przygotowane przez żonę, Antoninę Brzozowską, a redakcją zajął się Ostap Ortwin, przyjaciel autora. Tekst zawiera notatki i refleksje dotyczące lektur i fascynacji intelektualnych Brzozowskiego; zdaje także relację ze stosunków towarzyskich panujących w środowisku literackim, w którym się on obracał.
Pamiętnik został po raz pierwszy opublikowany w 1913 roku w Krakowie.
- Autor: Stanisław Brzozowski
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Pamiętnik - Stanisław Brzozowski (na czym czytać książki elektroniczne .txt) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Stanisław Brzozowski
*
14 II
Znaczenie Lorda Jima544. Zabija go utrata własnego szacunku, poczucia własnej godności. Od tej chwili ginie dla niego cały olbrzymi świat, który materialnie go otacza, w którym bierze on udział. Problem przybiera tu postać bardziej skomplikowaną, nowoczesną, wskutek tego, że ten świat materialny azjatycko-tropikalny jest niewspółmierny z naszą etyką i wobec niego nasza etyka, nasze sumienie, bezwzględne nakazy, stanowiące samą istotę naszej osobowości, są tylko postulatem, czymś względnym, przypadkiem, który walczy dopiero o swoje istnienie. Ten świat został tu schłonięty przez wir sumienia biednego lorda Jima, dla którego, jak dla Makbeta545, według głębokich słów S. T. Coleridge’a, wszystko stało się wewnętrznym i ta ruina wewnętrzna z kolei stała się ruiną życiową. Bezwzględnie dla samego Conrada546 tu jest problem, co do którego się waha on. Jego głęboki nihilizm jednak czuje się czymś innym wobec „orientalizmu” i cofa się przed nim. Teraz staje się dla mnie ciekawym pytaniem psychologicznym dedykacja jakiejś powieści Conradowskiej Wellsowi jako monografiście Kippsów547. Kipps — to lord Jim, który nie wyjechał. To lord Jim, który nie wie, z jakiej otchłani wydobyły się jego niewystawiane na próbę zachodnie pojęcia „o postępowaniu” etc. Ale Wells jest raczej zdania, że pewien amorfizm moralny, który nie dopuszcza do tego, aby jakieś załamanie życiowe stało się ostateczne — jest raczej pożyteczny. Ludzie muszą być brudnawi i muszą się nauczyć, że to nie powinno prowadzić ani do rozpaczy i samopotępienia, ani do ugrzęźnięcia w brudzie. Tono-Bungay548, Kippsy, współczesne, opisowe powieści Wellsa przynoszą ze sobą ten ton bezosobowej wyrozumiałości. Życie jest procesem w tak niesłychanym stopniu przekraczającym zakres naszej osobistej kontroli, że nie możemy uważać odpowiedzialności osobistej za hipotezę czyniącą zadość wszystkim stronom rzeczywistości. I tu także stosować się daje ów sceptyzm instrumentu: gdyż ostatecznie ja zachodnie jest hipotezą, instrumentem czynnym, etycznym, tak jak pojęcia matematyki, przyrodoznawstwa są hipotezami teoretycznymi. Ciekawość moja więc dotyczy tego, czy Conrad dedykuje myślicielowi czy też artyście, powieściopisarzowi, który w samej rzeczy wypracował nową formę obyczajowej powieści — formę nie dającą się zaklasyfikować ani z Balzakowską, ani z Zolą549, ani z Rosjanami (pomimo pewnych powinowactw, które mogą uwieść).
*
15 II
Muszę jednak właściwie sztucznie hipnotyzować się, by utrzymać wolę pisania. Teraz myślę np. o rzeczy o Heinem. Już naprzód widzę wszystkie nieporozumienia, całą złą wolę, która udawać będzie z taką maestrią, że usiłowała rozumieć. A przede wszystkim moi tzw. zwolennicy. Jest dla mnie rzeczą pewną, że człowiek 0 pewnych zdolnościach i o szczerej woli myślenia i poznawania byłby w stanie z dotychczasowych moich prac wyłuskać już całą organiczną moją filozofię. W tym kierunku jednak nie można zauważyć żadnych symptomatów. Bez końca i bez końca te same schematyzmy i frazeologia. Jak mi to obrzydło, jak strasznie już obrzydło to paradoksalne rzemiosło filozofa i analityka kultury w Polsce. To nierozumienie samego poziomu w mojej pracy, to bagatelizowanie jej w samych pochwałach, a przede wszystkim sami ci chwalący. Co jest pomiędzy mną a nimi? Dziesięć lat, dziesięć lat obiecuję sobie nieustannie, że wreszcie natrafię na żywy nurt, który wyniesie mnie na swobodną przestrzeń. ***! Czy choćby na jedną chwilę rozumie on, czym jest dla mnie niemożność działania? Dość, już dość, gdyż trucizna tych refleksji nie da się ubezwładnić przez wypowiedzenia.
*
20 II
Biegeleisen550 właściwie zasługiwałby na solidną odprawę. Jest on bardzo przekonany o poważnym znaczeniu jego argumentu z czasem dyssypacyjnym551. Jest to dość śmieszne. Czas dyssypacyjny jest niewątpliwie inną niż czas astronomiczny postacią unormowania stosunków między durée552 w nas a różnymi durée poza nami. Należy on jednak do tego samego typu konstrukcji, co i czas astronomiczny. Różność tych konstrukcji jest tylko pięknym potwierdzeniem (ale już bliskim powierzchni, drugorzędnym) widzenia rzeczy Bergsona. Chłopięta ze szkoły Twardowskiego nazbyt są przeświadczone, że wiedza bywa solidna tylko u nich. „Grzeszy niewiadomością” wyraża grzeczne przypuszczenie pan Biegeleisen o Bergsonie. Filozof może nie znać wszystkich faktów — choć powinien znać ich jak najwięcej, ale jego zadanie zaczyna się dopiero na podstawie tej znajomości, jako wyczerpująca i wszechstronna eksperymentacja wewnętrzna. W tej specyficznie filozoficznej dziedzinie Biegeleisen jest całkowicie bezsilny i nieustannie zdaje mu się, że ten lub ów fakt jest ostatecznym argumentem przeciwko jakiemuś widzeniu rzeczy, dlatego tylko, że nie umie wykonać ani jednej orientacji filozoficznej, że fakty tkwią w nim martwo, że, słowem, filozofia jest dla niego równie obca jak literatura, poezja, historia, polityka. Być może, że ma on jakąś wartość w jakiejś dziedzinie. Nie umiem sobie jednak wyobrazić, jak ta dziedzina wygląda. Nudzi mnie ten mój akademicki i uroczysty krytyk. Brr!.. Wizja pralni, kołnierzyków, mankietów — całej galicyjskiej anglomanii. Respectability553! Niech was diabli wezmą!
Pan Brzozowski, pisze Biegeleisen — uważa stanowisko Bergsona za dowiedzione. Niewątpliwie — choć nie w ten szkolarsko-prawniczy sposób, w jaki rozumuje czarno-żółta głowa redaktora „Widnokręgów”. Bo Bergson może tu pozostać poza dyskusją. I wcale w innej drodze można dojść do tych samych stanowisk, trzeba dojść, jeżeli się jest filozofem, tj. myśli się całokształtem swego moralnego doświadczenia. Właściwie nieustannie rzeczy toczą się o to: w jaki sposób jakakolwiek treść intelektualna może wyrażać byt pozaludzki, być z nim zrównana. Jeżeli idzie panu Biegeleisenowi o autorytety — stary Berkeley wystarcza. Ci panowie mają przed oczyma zaledwie mały zakątek umysłowego świata, jedynie pewną dziedzinkę poznania naukowego. Ona im przesłania wszystko dla braku doświadczeń wewnętrznych i tej potrzeby, która prowadzi do ich zdobywania. Gdy wchodzą oni do filozofii — przestają być artystami, poetami, obywatelami, historykami, ludźmi. Potem, załatwiwszy się w odpowiadający takiemu zacieśnieniu karykaturalny, biurokratyczny sposób z filozofią, wracają do życia.
Poezja Shelleya istotnie jest fenomenem trudnym do scharakteryzowania. Wątpię, czy istnieje tu coś poza stopniem niejasnej tendencji. Ani Wordsworth, ani Coleridge nawet, ani Lamb (pomimo ciasnej sfery), ani tym bardziej Blake nie mogą być porównywani pod względem głębokości i jedności z Shelleyem bez wielkiej dla tego ostatniego ujmy.
Trzeźwa, analizująca myśl dokładnie zdaje sobie sprawę, jak przypadkowo, historycznie i zewnętrznie uwarunkowanym jest tworem taka kategoria klasyfikacyjna jak romantyzm. Zewnętrzna historia tego terminu, byle tylko z odrobiną w głąb sięgającego krytycyzmu oraz zmysłu i zainteresowania psychologicznego przeprowadzona — byłaby niewątpliwie najlepszym wstępem do filozoficznych roztrząsań. Historia prawdziwa, rzetelna, odtwarzająca proces jest celem znowu tego przejściowego filozoficznego stadium. Ale czy to wszystko przeszkadza mi ujmować myśli własne w rozumowaniu i rozmyślaniu o romantyzmie — tj. czy przeszkadza to mi wszystko nadawać ten tytuł moim myślom?
Chory jestem, nie mogę, nie chce mi się pisać.
Balzac dąży w swych powieściach do wzbudzenia i utrzymania interesu dla rozwoju namiętności, traktowanych niezależnie od wszelkich sentymentalnych domieszek. Nie idzie mu o współczucie ani o wzbudzenie tego samego tonu, lecz o jasnowidzenie intelektualne ukazujące namiętność w całym jej pozaetycznym, pozaracjonalnym charakterze. Osiąga on to, wzbudzając w nas i utrzymując poczucie tej rzeczywistości, która jest przez namiętność zagrożona. Interes dla tej rzeczywistości daje ciągłość tym powieściom, skupia uwagę. Teologia i socjologia Balzaca są elementem integralnym jego artyzmu. Ciekawy musi być stan umysłu krytyków , zdolnych wyobrazić sobie, że taki jak Balzac pisarz może wprowadzać do swego dzieła elementy absolutnie poza organiczne. Ale przyjmują oni rezultat — styl Balzaca, i przyjąwszy, myślą, że teraz mogą usuwać tony, z których ten styl się składa.
Nigdy syntetycznego ujęcia — nigdy historycznej perspektywy — nigdy idei oświetlającej wielkie dziedziny faktów. Któż jeżeli nie Irzykowski powinien był spostrzec, że dramaty Kleista, Hebbla (Bernauer554) są doskonałą antytezą Samuela Zborowskiego555, ale Irzykowski woli pisać556 „lombard paradoksów”, kuźnię bluźnierstw i inne głupstwa, nad którymi unoszą się tumany kurzu i moli. O Galicjo!
*
11 marca
Muszę zapisywać myśli w miarę, jak ukazują się one. Przekonałem się, jak łatwo one giną. Ale zmęczony jestem i w ciągu pisania ginie mi barwa, ton, ciepło. Poprzestać muszę na suchej notatce.
Kobiety Tomasza Hardy’ego557. Zasadniczym punktem jest stosunek intelektu do płci. Intelekt nie chce utożsamić się z płcią. Sue558 w Judzie spogląda z przerażeniem, nieufnością na własne swe ja płciowe. Eustacja559 pragnęła uwierzyć w swą umysłową naturę, pociąg do interesującego kulturalnie, interesującego jednak właśnie dlatego, że jest ona w stanie niepokoju i rozdwojenia. Laodiceanka560 spełnia obowiązek, udziela satysfakcji. Coś podobnego i w Lady Constantine561 (?). Mistrz kobiecej psychologii, głębszy niewątpliwie od Strindberga562.
*
5 kwietnia
Coleridge mówi o Sir Tomaszu Brownie, że był on bezwiednym spinozystą; podobny pogląd wygłasza Saint-Beuve o Montaigne’u. Spinozyzm polega, jak sądzę, na tym, że uważamy kulturę w najogólniejszym znaczeniu tego wyrazu za wynik nieznanej nam wartości, że jest ona dla nas skutkiem i formą istnienia niepoznawalnej istoty; sam punkt widzenia zarówno Heglowski, jak Vica, Newmana, mój etc. uznaje wszelkie wartości i wszelkie właściwości wartości za wyniki i formy istnienia kultury. Swedenborg mówi: — Biada każdemu, kto na początku kładzie naturę. Stosunek do Boga jest sumą i istotą wszystkich tych stosunków, stanowisk, sił, dążeń, które tworzą kulturę. Kultura jest wyjściem poza człowieka aktualnego, by go przetworzyć spoza niego. Nadludzkie tworzy człowieka i określa go. Cała przyroda trzyma się na nadprzyrodzonym. Są to nie poglądy, lecz głębokie i niezaprzeczalne fakty. Stosunek do Boga musi zawierać w sobie moment, który nie pozwala mu stać się częścią, a choćby tylko sumą, człowieka aktualnego. Nie może on być pojęciem. Bóg — pojęcie jest tym samym, co natura. Takie jest znaczenie Trójcy. Czy to widział w ten sposób S. T. Coleridge? Chcąc zrozumieć tajemnicę Trójcy powinniśmy ją wyprowadzić z istoty współżycia ludzkiego. Bóg jest podstawą i źródłem wszystkich stosunków międzyludzkich. Czy wyprowadzić w ten sposób ten dogmat znaczy to odebrać mu walor religijny? Bynajmniej. Życie ludzkie jest religią, jako fakt i usiłowanie zrozumienia go, uświadomienia, ujęcia tworzy religię jako myśl, wiarę, świadomość. Człowiek jest tak zbudowany, że dążąc do poznania siebie odnajduje Boga. Ale wtedy Bóg jest czymś tylko ludzkim? Nadzwyczajne. Jak gdyby prawda była pozaludzka. Poznając siebie człowiek poznaje budowę bytu, budowę prawdy, wrasta w nią myślą, tak jest w nią wpojony istnieniem.
W powieściach Hardy’ego są komediowe charaktery, ale nie ma naokoło nich komediowego nastroju. To, co czyni je komediowymi, staje się w odczuciu autora poważną rzeczą. Ciąży na nim. Meredith współczuje ze zwycięstwem, solidaryzuje się z nim. Hardy z dźwigającymi barkami. Jest w nim pewna cyklopiczność Geist der Schwere563.
Wells nie ufa doskonałości. Zarówno w poznaniu, jak w etyce. Stąd jego powiedzenie o Chrystusie. Stąd pewna bloatwise564(?), obrzękłość w jego powieściach. Jego ludzie są z tłuszczu, mają na sobie i naokoło siebie jego pot i kurz. I w tym wszystkim „beauty”. To jest, nie wiadomo dlaczego podoba się to, niemające właściwie niczego, co by usprawiedliwiało to podobanie, to astmatyczne, zadyszane, brudnawe istnienie. W Twainie565 niezrównanie więcej zdrowia. Doznaję wrażenia, że słyszę samo brzmienie głosu, intonację tego „beauty” wymawianego przez Wellsa i że jest w tym coś bezradnie zmysłowego, lubieżnego bez namiętności, zadziwionego przez zachód słońca wśród trawienia i łączącego te dwa fenomeny w jedno na wpół-cielesne odczucie.
I know, I know566 Newmana nie jest dowolnym zwrotem literackim — zresztą u Newmana nie ma tego rodzaju dowolności, jego pisarstwo jest doskonałym, ścisłym wyrazem myśli. I know, I know jest sformułowaniem niezrównanym faktu trudnego do uchwycenia, lecz niezaprzeczalnego, stanowiącego najgłębszą podstawę naszej istoty. Na dnie naszej duszy jest światło. Pozostaje ono w łączności ze słońcem niegasnącym i wie o tym, wie, że wie prawdę o każdej rzeczy, która się jej ukaże, gdyż jedynymi rzeczami, jedynymi rzeczywistościami są decyzje woli, fakty, a raczej akty — czyny moralne. Wiemy, że wiemy całą prawdę o nich i widzimy każdą różnicę, każde odstąpienie, zboczenie, uchylenie od tej prawdy, ale ująć ją wprost, sformułować in abstracto567 i ex professo568 nie jesteśmy w stanie.
I know, I know Newmana — to znakomite określenie tego, co tak wspaniale zresztą wypowiedział Pugno w „Voce” o świadomości religijnej, a raczej o budowie duchowej natur religijnych.
Nie zapomnieć, nie utracać z oczu tego I know, I know.
Każda wiara w zbawienie człowieka musi być uniwersalna. Katolicyzm jest nieuchronny.
Nieuchronnym, w samej idei człowieka zakorzenionym, faktem jest kościół. Człowiek jest niezrozumiałą zagadką bez kościoła. Życie ludzkie jest szyderstwem i igraszką, jeżeli kościoła nie ma.
Mental „hinterland”569 H. G. Wellsa nie zapomnieć i nie stracić z oczu. W gruncie rzeczy nie myliłem się — jest to przecież coś spowinowaconego z owym „it”570 Marka Twaina.
Dość ciekawy punkt widzenia w polityce przy czytaniu Wellsa. Każda klasa ma swój sposób życia i wynikające z niego zaspokojone lub niezaspokojone potrzeby. To stanowi nieuniknioną jej ograniczoność, ale poza obrębem tych granic może istnieć, i in potentia istnieje, zdolność i wola konstrukcji społecznej. Konstrukcja ta jest jedynym właściwie przedmiotem polityki. I ona tylko wchodzi w rachubę.
Uwagi (0)