Wyżebrana godzina - Helena Janina Pajzderska (biblioteka cyfrowa za darmo TXT) 📖
Zbiór opowiadań Heleny Janiny Pajzderskiej piszącej pod pseudonimem Hajota, reprezentantki okresu Młodej Polski, pokazuje zniuansowany obraz społeczeństwa, dając wgląd w życie różnych warstw społecznych. W niektórych opowiadaniach pojawiają się wątki fantastyczne zawierające element oniryzmu.
Zwraca uwagę opowiadanie Kwiat wyśniony. Z dużą wrażliwością opisana w nim została egzystencja najbiedniejszych oraz postępowanie lekarza, który, realizując swoją misję, opiekuje się śmiertelnie chorą osobą, zaspokajając zarówno potrzeby jej ciała, jak i duszy. Stara się umilić ostatnie chwile jej życia.
- Autor: Helena Janina Pajzderska
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyżebrana godzina - Helena Janina Pajzderska (biblioteka cyfrowa za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Helena Janina Pajzderska
— Ach! Mój Boże! Byle tylko Dusiek nie zobaczył — myślała — byle nie zemdleć! Dusiek rozszarpałby tego obrzydłego Włocha.
W przeciwległym końcu tramwaju siedziało dwoje młodych ludzi. Przyszli wcześniej i zdobyli najlepsze miejsca, a teraz szeptali nieustannie, widocznie mając sobie ogromnie dużo do powiedzenia.
Już siadając, pani Walunia zauważyła tę parę, a i teraz oczy jej, choć załzawione od gryzącego dymu, mimowolnie zwracały się w ten kącik, gdzie bielił się pikowy, koronkami przybrany kostium młodej kobiety i pełznący po nim, niby szkarłatny wąż długi, pluszowy szal.
W ciągu dzisiejszej wycieczki do Fiesole dwukrotnie już widziała ona tę suknię i ten szal. Raz, na tarasie restauracji „Italia”, gdy jedli lunch, pisząc w przerwach pocztówki do kraju, drugi raz w drodze na Monte Ceceri.
Ani wtedy, ani potem nie mogła dojrzeć twarzy właścicielki tego stroju, domyślała się tylko, że musiała być młodą i piękną po sposobie, w jaki na nią patrzał i rozmawiał z nią jej towarzysz, jasnowłosy młodzieńczyk, typ delikatny, nerwowy, częstszy w północnych Włoszech, niżby się zdawać mogło tym, którzy powierzchowność synów Italii zwykli identyfikować z kruczymi włosami i bujną, zmysłową urodą.
Pani Walunia, sama pławiąc się w atmosferze miłości, odczuwała żywą sympatię dla wszystkich zakochanych. Zainteresowała się więc i tą parą już tam, na tarasie restauracji.
— To muszą być narzeczeni — zawyrokowała Duśka z powagą doświadczenia mężatki od dwóch miesięcy.
— Po czym to wnosisz, Waluchno? — zapytał mąż, znajdujący się jeszcze w tej fazie, w której naiwne uwagi żony nie wydają się brzęczeniem uprzykrzonej muchy, lecz czymś niesłychanie miłym i odświeżającym zblazowaną męską naturę.
Zamiast odpowiedzi pokazała mu oczyma stolik tamtych dwojga.
Odwrócona do nich plecami kobieta, trzymała szkarłatną, jak jej szal, różę o długiej łodydze i na przemian — to podnosiła ją do ust, to muskała nią rękę siedzącego naprzeciwko niej młodzieńca.
Było istotnie coś ogromnie dyskretnego w tej pieszczocie.
A potem, na Ceceri, gdy ich państwo Duśkowie spotkali, tworzyli jeszcze poetyczniejszy obrazek.
Ona, także tyłem do górskiej drożyny zwrócona, siedziała bez kapelusza na swym szkarłatnym szalu wśród oślepiająco białych kamieniołomów, którymi zabudowywa się cała Florencja i które tak słusznie noszą nazwę pietra serena75, a on stał nad nią z ogromnym pękiem tych maleńkich, drżących narcyzików, niby wonny, rozchybotany śnieg oblepiających skłony włoskich wzgórz, i sypał jej kwiaty na głowę. Coś mówił przy tym cicho, z przejęciem; a ona tę głowę, obciążoną bogactwem czarnych warkoczy, podnosiła ku niemu dziwnie zapatrzonym i zasłuchanym ruchem.
— A co, Duśku, widzisz — rzekła wtedy pani Walunia tryumfująco i dodała z lekkim wyrzutem: — Ty mnie już nie obsypujesz kwiatami! Ty już jesteś.... mąż!
On tego oskarżenia nie wziął zbytnio do serca, a że w tej chwili urwisty zakręt dróżki zasłonił ich, jak parawanem przed tamtą parą, więc otoczył ramieniem dziewczęcą kibić żony.
I rzekł:
— Za to obsypuję cię pocałunkami. Czy mój kociak wolałby kwiaty?
Pani Walunia jeszcze teraz w tramwaju rumieni się na wspomnienie niemej, a tak bardzo wymownej odpowiedzi, jaką to pytanie wywołało. Lecz wnet blednie straszliwie.
Nie! Nie wytrzyma dłużej! Stanie się z nią coś okropnego! O Boże! Byle tylko Dusiek...
W tym samym momencie kobieta w białej sukni, która od początku zajścia z Włochem rzucała na nią biedaczkę przelotne spojrzenia, pochyliła się ku swemu towarzyszowi i coś mu szepnęła.
Ten wstał natychmiast i podszedł do pani Waluni.
— Signora76 zechce usiąść tam. Będzie wygodniej — rzekł, wskazując opuszczone przez siebie miejsce.
Ona wstała skwapliwie, wyszeptała jakąś podziękę i przesiadła się na wpół oszołomiona z nieznośnym zawrotem w głowie.
Po chwili jednak, gdy ją świeże powietrze otwartego okna owiało, doznała ulgi i zwróciła się ku swojej nowej sąsiadce, która wciąż spoglądała na nią przyjaźnie.
— Jaka pani... jacy państwo dobrzy, — rzekła z wdzięcznością — ten szkaradny człowiek byłby mię uwędził na śmierć!
— Widzieliśmy to — odparła tamta. — To gbur. Takich tu wielu — dodała z jakąś ogromną goryczą i mówiła dalej: — Widzi pani, jak on tylko tam usiadł, ten zaraz się cofnął. Tacy są tylko z kobietami odważni. O! Ja ich znam.
I znowu mściwa gorycz zadźwięczała w jej głosie.
— Jestem cudzoziemka — rzekła pani Walunia, nieco zdziwiona — ale słyszałam zawsze o pani rodakach jako o pełnych galanterii dla dam.
Nieznajoma zaśmiała się krótko.
— Dla dam! — powtórzyła z nieujętą intonacją. — Dla dam!
— Zresztą towarzysz pani dał tego najlepszy dowód — ponowiła młoda mężatka. — Wszak, aby mnie obcej dopomóc, pozbawił się towarzystwa pani.
— O! Ja mu kazałam — odpowiedziała Włoszka — i tak byliśmy cały dzień razem. Fa niente77!
— To narzeczony pani? — zapytała z pewną nieśmiałością pani Walunia, czując dobrze niewłaściwość takiego pytania, skierowanego do osoby nieznajomej.
To też tamta wydała się tym jakby zaskoczona i zmieszana. Gwałtowny rumieniec oblał jej matowe policzki, w czarnych oczach mignął szczególny płomyk.
— Come78? — wykrzyknęła mimo woli; ale wnet, opamiętawszy się, pośpiesznie zaczęła mówić: — Tak; to mój narzeczony... Pobierzemy się jeszcze w tym roku... On jest jeszcze bardzo młody, bambino mio79, dwadzieścia lat; ale już na siebie pracuje. Ma posadę w banku. Na Nowy rok dostanie z pewnością awans. Wtedy się pobierzemy... Rodzice jego są bardzo zamożni, ale on nic od nich nie chce... Idzie o własnych siłach... mój narzeczony. I taki dobry z niego chłopiec. Pani nie może mieć pojęcia, jaki on dobry... delikatny...
— Z pewnością nie lepszy od pani — wtrąciła serdecznie młoda mężatka, którą opowiadanie Włoszki ujmowało swą szczerością, a zarazem w jakiś nieokreślony sposób dziwiło.
— Ja państwa widziałam we Fiesole — dodała — i od razu poczułam dla was wielką sympatię. Jakbym odgadła, że zaciągnę względem państwa dług wdzięczności.
Włoszka uczyniła niedbały, lekko trywialny, ruch ręką białą, wypieszczoną, ale nie rasową, przybraną obfitością mało wybrednych pierścionków.
— Fa niente! Fa niente! 80— powtórzyła. — Pani nas widziała? Ach, to był cudny dzień!... Cały na świeżym powietrzu; na wsi, na swobodzie!... Ja kocham wieś... Tak czysto, świeżo, tak przestrono... tak... ludzko! A miasta nie znoszę, nienawidzę!
— A jednak będzie pani musiała mieszkać w mieście — zauważyła pani Walunia z uśmiechem — skoro narzeczony pani jest urzędnikiem banku. Ja na odwrót przepadam za miastem, choć jestem dzieckiem wsi. Marzeniem moim było wyjść za mąż do stolicy. Ale serce wypłatało mi figla. Pokochałam ziemianina i, gdy teraz wrócimy z naszej podróży poślubnej, będę już zapewne do końca życia mieszkała na wsi! Cóż robić! Żona wszędzie musi iść za mężem. Takie już nasze przeznaczenie.
Rozgadała się, czując instynktownie, że w tym co mówi, jest coś, co sprawia szczególniejszą przyjemność jej sąsiadce, jakby ta, taka przecież zwyczajna rozmowa była dla niej pełną uroku nowością. Spostrzegła, zwłaszcza, że gdy wymawiała wyrazy „narzeczony”, „mąż”, „zamążpójście”, tamta przymykała z lekka oczy i, rozchylając usta, zdawała się wciągać w siebie te dźwięki, niby upajającą woń jakichś rzadkich kwiatów.
Dopiero przy ostatnich słowach sposępniała nagle.
— Nasze przeznaczenie! — powtórzyła, zamyślając się.
Pomiędzy delikatnymi łukami jej czarnych brwi zamyślenie to wyżłobiło pionową bruzdę; wyraz nieopisanej goryczy skrzywił prześlicznie zarysowane usta. Rzec było można, iż postarzała w jednej chwili o lat dziesięć!
Pani Walunia śledziła ją ciekawie swymi błękitnymi oczyma zaledwie zbudzonej do życia kobiecości. Nie mogła wcale zdać sobie sprawy, do jakiej sfery ta piękna osoba może należeć.
Ubiór jej był mieszaniną wytworności, dystynkcji i złego smaku.
Biały, pikowy kostium, doskonale skrojony, wykończeniem świadczył o robocie pierwszorzędnego krawca; natomiast kapelusz ogromny, czarny, ze wspaniałymi strusimi pleu-reuse’ami81 raził niestosownym na zamiejską wycieczkę rodzajem i zbytkiem, najbardziej zaś raziły klejnoty, którymi piękna Włoszka była literalnie obwieszona. Kolczyki, broszka, medalion, bransolety, breloki, łańcuszki, pierścionki, wszystko to połyskiwało i brzęczało za każdym jej poruszeniem; pani Waluni wydało się nawet w pierwszej chwili, że dostrzega złotą obrączkę, opasującą nogę Włoszki w kostce na ażurowej, jedwabnej pończosze; a wszystko to było ową tanią, pospolitą tandetą, którą tak obficie na użytek cudzoziemców produkuje florencka jubilerszczyzna.
Przy bliższym wpatrzeniu się ta blada, matowa, jak z alabastru wycięta, twarz nie sprawiała wrażenia tak młodej, jak na pierwszy rzut oka. Było w niej coś zmiętego; w kącikach ust karminowych krył się wyraz znużenia. Przepyszne, czarne oczy o ciężkich, posiatkowanych liliowymi żyłkami powiekach, raz po raz, jakby z nałogu, rzucały szybkie, ukradkowe spojrzenia na wszystkie strony i wnet kryły się pod długie, wywinięte rzęsy. Całość jednak miała ogromnie dużo wdzięku, szedł od niej jakiś niepojęty czar odrębności, jakieś szczególne połączenie gołębicy i kotki, słodkiej melancholii i efronterii.
Pani Walunia instynktownie wyczuwała te odcienie i była tak pochłonięta tą nową znajomością, tak przy tym uszczęśliwiona ze swojej łatwości prowadzenia rozmowy w języku włoskim, co jej się zdarzyło dopiero po raz pierwszy, bo dotychczas umiejętność tę mogła wypróbować jedynie na facchin’ach82 i obsłudze sklepowej, że prawie zapomniała o swoim Duśku.
On zaś stał już chwilę we drzwiach tramwaju i patrzył na nią. Zajście z grubym Włochem, palącym cygaro, uszło jego uwagi, dopiero gdy nastąpiła zamiana miejsc, zajrzał do środka i zobaczył żonę, gawędzącą już w najlepsze z piękną nieznajomą. Tadeusz, jak większość mężczyzn, mało się interesował szczegółami stroju kobiecego, nie poznał więc ani po szalu, ani po kostiumie jaskrawym, że ich właścicielka była tą samą, której plecy widział w restauracji i na Monte Ceceri. Teraz jednak, gdy ujrzał jej twarz en face83, musiała sprawić na nim jakieś szczególne wrażenie, bo ściągnął brwi i uczynił taki ruch, jakby chciał wejść do środka.
Wnet się przecież rozmyślił. Rozbawiony uśmiech zaigrał mu na ustach; w oczach błysnęły jakieś przekorne ogniki, jak u pustego chłopca, któremu się nadarza doskonały figiel. Wyraz ten dziwnie uwydatnił jego bujną, zdrową młodość, i gdy wreszcie pani Walunia spojrzała w jego stronę, musiała się aż uśmiechnąć, taki jej się wydał piękny i zachwycający.
Zaczęła też kiwać mu główką, pokazując białe ząbki i przybierając bardzo tryumfującą minkę. Włoszka spostrzegła go również.
— To mąż pani? — zapytała.
— Tak — odrzekła z dumą młoda kobieta.
— Piękny kawał mężczyzny — zauważyła tamta tonem znawczyni.
Określenie to po prostu zaskoczyło panią Walunię. Z rodzajem osłupienia wpatrzyła się w swoją sąsiadkę; wnet jednak przyszło jej na myśl, że może nie zrozumiała dobrze, lub że we Włoszech jest przyjęte, aby młode osoby, mające w dodatku narzeczonych, tak po taksatorsku zachowywały się względem powierzchowności obcych mężczyzn.
Lecz i nieznajoma musiała się spostrzec, że popełniła niestosowność. Gwałtowny rumieniec wytrysnął na jej blade policzki; niespokojne światełka zamigotały w czarnych oczach.
— Scusate, signora84 — szepnęła z pomieszaniem i, jakby chcąc zatrzeć niefortunne wrażenie, zapytała pośpiesznie:
— A państwo do jakiej narodowości należą? Wszak nie Anglicy i nie Niemcy?
— O, nie! — zaprzeczyła pani Walunia z jeszcze większą dumą. — My jesteśmy Polacy.
Włoszka ucieszyła się.
— Polacy! — powtórzyła z uśmiechem. — Ach! powinnam się była domyśleć! Tylko Polacy potrafią być tak sympatyczni. Znałam dwóch Polaków. Zupełnie byli inni.
— Doprawdy? — podchwyciła pani Walunia zaciekawiona. — Gdzie ich pani poznała? Jak się nazywali?... Może to moi znajomi?
Teraz Włoszka zmieszała się jeszcze bardziej niż poprzednio. Już nie tylko policzki, lecz cała jej twarz od hebanowej fali włosów nad czołem po koronkowy kołnierz pikowego żakietu stanęła w pąsach. Jej ciężkie, a jednak osobliwie ruchliwe powieki załopotały jak skrzydła schwytanego motyla; usta drgnęły i wnet zacisnęły się boleśnie.
— Ja... ja... nie wiem — wybełkotała po chwili, z widoczną trudnością. — To już dawno... Zapomniałam... Polskie nazwiska są takie dziwne.
Tymczasem tramwaj dobiegł do barriera della Querces.
Słońce zniknęło już zupełnie za szczytami. Szybki, górski mrok spadł na ziemię. W wagonach zapalono elektryczność. Wnet potem jasnowłosy młodzieńczyk, który ze swego miejsca nie przestawał wpatrywać się w swą ukochaną jak w tęczę, piastując na kolanach jej aksamitny, perełkami haftowany woreczek, wstał i zbliżył się do niej.
Zamienili kilka słów szeptem, uścisnęli się mocno za ręce, on oddał jej woreczek, szybko wyszedł na platformę i zręcznie w biegu wyskoczył.
Ona wiodła za nim oczyma, dopóki, przebiegłszy na chodnik, nie zniknął w bocznej uliczce, po czym westchnęła przeciągle i zamyśliła się, jakby zapomniawszy na chwilę o swojej sąsiadce, dla której ta drobna scena stała się znowu źródłem zdziwienia tak wielkiego, że nie mogła się powstrzymać, aby go nie okazać:
— Jak to? Narzeczony nie odprowadza pani do domu?
Włoszka podniosła na pytającą przygasłe spojrzenie.
— On?... Mnie!... — wyrzekła z roztargnieniem i ponowiła śpiesznie: — Och! To niemożliwe... Rodzice jego mieszkają w tych stronach. I bardzo nie lubią, żeby się spóźnił na obiad. A ja... mieszkam daleko...
— Tym bardziej mi przykro, że... — zaczęła pani Walunia, ale tamta nie dała jej dokończyć, czyniąc ten sam, co poprzednio trochę trywialny ruch ręką:
— To nic! To nic! Zobaczymy się znowu niezadługo i...
— I macie państwo przed sobą całe życie do spędzenia razem — uzupełniła pani
Uwagi (0)