Wyżebrana godzina - Helena Janina Pajzderska (biblioteka cyfrowa za darmo TXT) 📖
Zbiór opowiadań Heleny Janiny Pajzderskiej piszącej pod pseudonimem Hajota, reprezentantki okresu Młodej Polski, pokazuje zniuansowany obraz społeczeństwa, dając wgląd w życie różnych warstw społecznych. W niektórych opowiadaniach pojawiają się wątki fantastyczne zawierające element oniryzmu.
Zwraca uwagę opowiadanie Kwiat wyśniony. Z dużą wrażliwością opisana w nim została egzystencja najbiedniejszych oraz postępowanie lekarza, który, realizując swoją misję, opiekuje się śmiertelnie chorą osobą, zaspokajając zarówno potrzeby jej ciała, jak i duszy. Stara się umilić ostatnie chwile jej życia.
- Autor: Helena Janina Pajzderska
- Epoka: Modernizm
- Rodzaj: Epika
Czytasz książkę online - «Wyżebrana godzina - Helena Janina Pajzderska (biblioteka cyfrowa za darmo TXT) 📖». Wszystkie książki tego autora 👉 Helena Janina Pajzderska
Więc zgoda! Będą pisywać do siebie skrycie. „On” jej przyśle kiedy niekiedy wiersz jaki, przetłumaczył tak ślicznie: Deine weissen Lilienfinger Heinego, a „Ona” tak lubi poezję!
Tymczasem pociąg, zatrzymawszy się kilka minut na stacji, odchodzi i długi wąż wagonów z unoszącym się nad nim brudno opalowym okrętem dymu, przesuwa się szybko przed ich oczyma.
Oni patrzą za nim i myśl jednaka rozpala ich młode wyobraźnie.
— Czy wie pa... czy wiesz, najdroższa, czego ja bym pragnął najbardziej w tej chwili? — pyta „On” (mówi już do niej „ty”, a nawet popisuje się rad z tą poufałością).
— Czego? — odszeptuje panienka nieśmiało, rumieniąc się ogromnie na myśl, że może tego samego, co ona.
— Oto, żebyśmy mogli tak pojechać tym pociągiem, razem, we dwoje tylko, daleko... daleko... Ach! Jaka piękna musi być taka podróż!... Jak piękne życie tych, którzy w ten sposób podróżować mogą...
— Prawda — odpowiada „Ona” w rozmarzeniu — ale to niemożliwe.
Byłoby możliwe, gdyby wzięli ślub, a wówczas nikt by im nie bronił jechać we dwoje, choćby na koniec świata, ale kto wie, czy ta legalność podróży nie odjęłaby jej połowy uroku.
Za to myśl sama, jako nieurzeczywistniona chimera232 nie przestaje ich czarować. Krąży uparcie w ich rozmarzonych głowach, gdy wracają z wolna do pasażerskiej sali, gdzie ich wita chmurne spojrzenie wujenki i gruby śmiech wujaszka; krąży nawet w ostatniej chwili, gdy „On” podał już wszystkie pudełka do wagonu, a „Ona” spuściła nieznacznie rączkę przez okno zatrzaśniętych już drzwiczek, aby mógł po raz ostatni uścisnąć.
Zadzwoniono; lokomotywa świsnęła, biała chusteczka powiała w powietrzu i „On” pozostał sam na platformie, na której robi mu się nagle pusto, jak Robinsonowi na bezludnej wyspie. Nawet kłótnia dwóch tragarzy i szwargot kilku Żydów, flegmatycznie oczekujących towarowego pociągu, nie są w stanie odebrać mu tego rozpaczliwego złudzenia bezbrzeżnej samotności.
Jak jednakże los umie być ironicznym! Oto „On” dałby w tej chwili połowę życia za to szczęście, którego „Jej” wujostwo i ich dzieci dostąpili za pospolitą cenę kolejowych biletów.
Jadą z „Nią” razem! Z tą jego ukochaną, wymarzoną! Ach! Jak „Ona” na niego spojrzała w ostatniej chwili... Nie przypuszczał, aby ludzkie oczy tak smutnie i wymownie patrzeć umiały...
Wuj zapewne niezadługo chrapnie, wujenka, wyłajawszy233 ją za ogródkową eskapadę, uczyni to samo; dzieci były już na wpół śpiące, gdy je wsadzał do wagonu.
A „On”? Nie spałby z pewnością dziesięć nocy z kolei, gdyby był na ich miejscu.
I przez całą drogę z powrotem do swej zadłużonej wioski marzy o tym, co by robił, gdyby tak był na ich miejscu.
Kto wie? może kiedyś spełnią się jego pragnienia — tyle nieprawdopodobieństw dzieje się na tym świecie! — od czasów Szekspira niejeden umysł byłby zrobił to odkrycie — może więc w ten lub ów sposób, znajdzie się kiedyś z „Nią” w wagonie, sam na sam, w noc letnią, księżycową, choćby na godzin parę, na jedne, i choćby za lat kilka, za dziesięć!... Alboż czas stanowiłby tu jaką zmianę?
Czuje, że potrafiłby wyzyskać najpoetyczniejsze strony tej sytuacji; okazałby się idealnym kochankiem, namiętne swe porywy wycieniowałby tymi subtelnymi, delikatnymi szczegółami, które tak oczarowują miękką, kobiecą naturę. Mówiłby „Jej” o swej miłości, klęcząc przy niej na dywaniku, (jechaliby pierwszą klasą), otulałby ją szalem, aby się nie zaziębiła i całował jej drżące rączęta...
Za drugą stacją byłby już śmielszym.
Zapytałby ją, czy nie jest znużona i siadłszy przy niej, ramieniem otoczyłby jej kibić. Usuwałaby się, wie o tym — alboż nie zna jej anielskiej wstydliwości? — ale właśnie oswojenie takiej trwożnej gołąbki tym ponętniejszym mu się wydaje.
Księżyc świeciłby prosto w okno wagonu i kładłby się na aksamicie fotelów. Złote iskry przetykające festony234 dymu, tańczyłyby w powietrzu, opadając cicho i gasnąc na milczących, zamglonych lekko polach.
I oni milczeliby długą chwilę, unoszeni w przestrzeń równą, niezmordowaną siłą pary, która daje tę pewność biegu bez przerwy i zmiany, jaką najdzielniejsze rumaki nie są w stanie natchnąć. Świat zaglądałby im w oczy przelotem i uciekałby natychmiast, zostawiając ich samych... tylko z miłością.
„Ona” byłaby trochę zmęczoną doznanymi wzruszeniami, trochę senną... główka zaczęłaby jej się słaniać... słaniać, aż opadłaby mu na ramię. „On” by ją wtedy delikatnie ułożył przy swym sercu, czuwałby nad jej snem, wpatrzony w jej cudną, osrebrzoną księżycem twarzyczkę, na którą padałyby długie cienie rzęs jedwabistych. A potem?... No, potem, musiałaby się przecież obudzić, a że ze snu nie od razu się przytomnieje, więc mogłoby i tak być — co zresztą „On” uważa za najśmielszą hipotezę w tym szeregu przypuszczeń — że zarzuciłaby mu rączki na szyję, usta ich zbliżałyby się do siebie powoli... powoli... aż spotkałyby się w pierwszym, upajającym pocałunku...
Wszak powiedziałam, że „On” jest jeszcze bardzo młodym? Nie zachłysnął się dotąd żadnym nektarem życia, nie miał romansu z mężatką, nie był w buduarze235 żadnej aktorki, żadna nawet Ulana nie wplotła się epizodem sielskim w jego dwudziestodwuletnią przeszłość.
Nie dziw więc, że ten obrazek, którego naiwność rozśmieszyłaby może bardziej doświadczonego w tych rzeczach, „Jemu” wszystką krew do głowy popędza i napełnia mu piersi uczuciem jakiejś obezwładniającej rozkoszy.
A tymczasem „Ona” zasunąwszy się w kącik wagonu, roi236 także i duma.
Zaledwie słyszy, co jej mówi wujenka o niewłaściwości przechadzek z młodymi ludźmi, które do niczego doprowadzić nie mogą.
Do niczego? Alboż nie doprowadziły jej do tej zaczarowanej krainy, do której aby zajrzeć choć przez szparę, wspinała się jeszcze na pensjonarskich paluszkach, po grzbietach czytywanych ukradkiem romansów? Alboż nie doprowadziły jej do usłyszenia tego zaklętego słowa „kocham”, które dźwięczy jej jeszcze w zaróżowionych uszkach i dźwięczeć będzie — jak sobie wyobraża — zawsze.
Dobrze tak mówić wujence!... Przy takim opasłym, poczciwym, sapiącym wujaszku, można zupełnie sprozaicznieć.
Przypomina sobie, jak wymownym był „Jego” wzrok, kiedy ją pytał, patrząc za odchodzącym pociągiem, czy wie, czego najbardziej pragnąłby w owej chwili? Pragnienie było bardzo zuchwałe — dziwi ją to nawet, że się zapomniała obrazić — ale bo też oszołomiło ją zupełnie.
Co za myśl!
Znaleźć się zamkniętą w takim ruchomym domku jak wagon, sam na sam z młodym, kochającym i kochanym mężczyzną!
W dzień jeszcze pół biedy — ale wieczorem? A jednak — wieczór i to księżycowy i letni jest tu nieodbicie237 potrzebnym, jeżeli sytuacja ma być prawdziwie romantyczną.
Zrazu238 zdaje jej się, że po prostu umarłaby z nadmiaru wzruszenia i wstydu. A przecież — takie rzeczy zdarzają się... Wszystkie młode mężatki — tak; tylko, że „Ona” nie myśli o „Nim” jako o swoim mężu; zna życie jedynie z romansów, a mężowie w romansach zawsze prawie przedstawiają się niekorzystnie. „On” straciłby trzy czwarte swojej aureoli, gdyby wsiadł z nią do wagonu, mając ślubną obrączkę na palcu.
Może by ich jeszcze krewni i znajomi odprowadzali na kolej? — A! Nie! — „Ona” nie o takiej śni podróży. Tajemniczość i niezwyczajność, to dwie najważniejsze ingrediencje239 poetycznych sosów, jakimi osiemnastoletnie wyobraźnie zaprawiają ucztę życia.
Przymyka więc oczy i zaczyna sobie przedstawiać swoje zachowanie względem „Niego” w tej podróży. O! Bo w tak wyjątkowych okolicznościach, musiałaby być nadzwyczaj oględną! Z początku, na przykład, nie pozwoliłaby mu się nawet wziąć za rękę. Zmierzyłaby go wyniosłym spojrzeniem, gdyby się ośmielił nazwać ją po imieniu. Co innego w ogródku i w dzień, a co innego w wagonie i wieczorem. Wskazałaby mu miejsce naprzeciwko siebie i rozmawialiby czas jakiś półgłosem, patrząc w księżyc, o uczuciach, przeznaczeniu i innych pięknych rzeczach. Potem „On” ukląkłby przed nią — po kochankach zawsze się tego spodziewać należy — a że w tej chwili właśnie, rozespany cioteczny braciszek, bez ceremonii położył jej głowę na kolanach, marząca panienka zaczyna bawić się z włosami chłopczyka, wyobrażając sobie, że tą poufałą pieszczotą obdarza „Jego”.
Natychmiast przecież rumieni się tak gwałtownie, że wujenka, śledząca ją z pod oka, pyta zaniepokojona, czy jej niedobrze i czy się nazbyt nie docisnęła gorsetem?
— Oj te gorsety! — odzywa się z kąta na wpół drzemiący wujaszek — Na kiego240 licha robić z siebie osę w pasie? Kobieta i bez tego do niej podobna.
— Mój kochany — robi mu uwagę obrażona trochę małżonka — nie bądź taki dowcipny!
Przerwany w ten sposób na chwilę wątek marzeń, nawiązuje się dalej: „Ona” czuje, że tym gładzeniem włosów uzuchwaliłaby go do wysokiego stopnia. Gotów by ją chcieć nawet pocałować! Ale to nie. Powiedziałaby mu z taką godnością: „O! panie!” , że zawstydzony musiałby ją znowu na klęczkach przeprosić. „Ona” mimo to, przez cały kwadrans obchodziłaby się z nim bardzo surowo, aż wreszcie zmiękczona niemą prośbą jego pięknych oczu, okazałaby się wspaniałomyślną i, i...
A przez ten czas pociąg pędzi szybko i bryczka turkocząca tam, na wyciągniętym w bok stacji gościńcu, żwawo się też toczy. Każda sekunda zwiększa przestrzeń pomiędzy „Nią” a „Nim”.
Ale myśli ich krążą wciąż przy sobie i tęskne pragnienie wymarzonego spotkania zespala ich duchy.
Może się kiedyś spotkają?
IINocny pociąg do Granicy odejść ma za kilka minut.
Zadzwoniono po raz drugi.
Na platformie w Skierniewicach gwar, bieganina i tłok w pobliżu relsów241. Dawniejsi pasażerowe śpieszą z dojadaniem butersznitów; nowi szukają miejsc.
O te ostatnie bardzo trudno.
Początek lipca naładował wagony nadpsutym, ludzkim towarem, jaki niszczycielka zdrowia, Warszawa, wysyła co roku do różnych kąpieli i zakładów leczniczych, aby się tam podreparował i służył jej znów przez dziesięć miesięcy głową, rękami, nogami, wszystkim.
Skierniewice dostarczają nowego kontyngensu242 tej lekko szpitalnej załodze. Obywatele z rawskiego, kutnowskiego, łęczyckiego i stron dalszych, z tego dworca zwykle wyprawiają swe żony po silniejsze nerwy i córki po konkurentów do Szczawnicy, Krynicy lub Francensbadu; albo też śpieszą sami zaprezentować swe okazałe kształty i przykopcone słońcem policzki na promenadach Karlsbadu i Marienbadu.
Rozczulenie unosi się w przejrzystym, letnim powietrzu; odgłosy pocałunków mieszają się z turkotem bagażowych wózków; ostatnie polecenia żegnających i żegnanych, krzyżują się najdziwaczniej pomiędzy sobą:
— A ucałuj Kazię ode mnie!
— Wiedeń, poste-restante243, pamiętaj!
— Pozdrów żonę Karola!
— Tylko się nie zazięb, mój złoty!
— Donoś, co w domu... itd.
Na jedną chwilę przecież całą tę wrzawę zagłusza potężny, basowy głos wysokiego szlachcica, który z rozwianą na wiatr płócienną delią244 i pudełkami na każdym palcu, pędzi wzdłuż wagonów, ciągnąc za sobą zadyszaną, otyłą kobietę z czterema parasolkami w jednej ręce i woła:
— Gdzież damskie kupe245? (z akcentem na pierwszej sylabie i szerokim jak wrota e), czy nie ma miejsca w damskim kupe? Panie konduktorze! Gdzież kupe dla dam?
Wołanie to, któremu także śpieszno, rozlega się tuż przy drzwiczkach przedziału dla niepalących i budzi drzemiącego w nim jedynego pasażera.
Jest to widocznie człowiek dbający bardzo o swoje zdrowie i wygody. Pomimo lipcowego ciepła i ciszy, uszy nabił jak armaty dwiema kulami z bawełny, pod głowę położył nadymaną poduszkę, zapiął paltot angielski na wszystkie guziki, a nogi, wyciągnięte na siedzeniu, okrył grubym pledem.
Przyćmione światło wagonowej lampki pada na jego twarz żółtawą i zmęczoną, którą wyraz cierpkiego niezadowolenia i chorobliwej drażliwości przedwcześnie postarzył. Jasne, długie i rzadkie włosy przylegają mu do spoconych skroni, wysuwając się z pod angielskiej, podróżnej czapeczki.
— Panie konduktorze! Damskie kupe, na miłosierdzie boskie — powtarza zrozpaczony szlachcic. — Niechby już dla niepalących. Moja żona dymu nie znosi.
— Wszystkie zajęte; trzeba siadać gdzie można — odpowiada biegnący z latarką konduktor.
— Dobre sobie. Niby to moja żona.... a cóż to? Tutaj całe kupe246 puste! — i przy tym wykrzykniku potężna głowa obywatelska zatarasowała całe okno przedziału, który zajmuje samotny podróżnik.
Ten całkowicie rozbudzony podnosi się z siedzenia z niecierpliwym syknięciem, a poszukiwacz damskiego kupe, przypuszcza szturm do drzwiczek.
— Przepraszam pana, ten przedział zajęty — odzywa się z wewnątrz głos, drżący nerwowem rozdrażnieniem.
Szlachcic ani myśli na to zważać.
— Panie konduktorze — krzyczy na cały głos — co to za porządek u stu diabłów? Jedni na czterech miejscach siedzą, a dla drugich żadnego nie masz. Słyszane rzeczy!
— Ignasiu! Nie rób scen — odzywa się flegmatycznie otyła dama.
— Ależ moja dusiu!... Otwieraj no pan, panie konduktorze, bo jak mi Bóg miły, do książki zażaleń pójdę.
Schwytany za ramię konduktor tłumaczy się, że ten pan prosił, aby nikogo nie wpuszczać, bo jest chory i potrzebuje spokoju.
— Aha! Rozumiem... No, ale i ja proszę — i tu ręka szlachcica zagłębia się w przepaścistą247 kieszeń delii — i moja żona jest także chora i tego —
Prośba musiała być skuteczną, bo drzwiczki otwierają się i wśród ostrej interpelacji dotychczasowego właściciela przedziału i usprawiedliwień zakłopotanego konduktora, wsuwają się do wnętrza najprzód cztery parasolki, a potem bujne kształty niestarej jeszcze i niebrzydkiej kobiety.
Podróżny jest tak zirytowany, iż nie poczuwa się nawet do pewnego obowiązku grzeczności pomożenia damie w układaniu bagaży, a tylko zapakowuje szczelniej uszy watą i syka znowu.
— Przepraszam pana — odzywa się uprzejmie otyła pani, gdy jedno z jej pudełek zsunęło się na jego elegancki sakwojaż248.
Podróżny milczy.
— A roztasuj249 się wygodnie dusiu — upomina mąż, podając jej rozmaite manatki250 — miejsca
Uwagi (0)